środa, 19 kwietnia 2017

5. Przestań rżeć, Potter


Witam powielkanocno!
Za dużo do powiedzenia o rozdziale nie mam, więc skupię się na życzeniu Wam, aby zderzenie z poświąteczną rzeczywistością było możliwie jak najmniej bolesne. A wszystkim piszącym egzaminy - Niech Moc będzie z Wami...

Pozdrawiam, ufając, że rozdzialik przypadnie Wam do gustu

Vi


&&&

Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła.*


Beztroska.
Oto, co im dali. Bezpieczeństwo również, oczywiście. Kilkanaście, może kilkadziesiąt dodatkowych lat życia. Pokazali im świat w jego pokojowym wymiarze, otworzyli przed nimi drzwi, których w innym wypadku nawet by nie zobaczyli — a oni nie widzieli w tym nic dziwnego.
Oni.
Oni wszyscy.
Nie brakowało mu uznania. Sama świadomość tego, do czego doprowadził całkiem wystarczała. Było jej aż nadto. Myślał o tym, co by się stało, gdyby ktoś się dowiedział — czy zostałby uznany za bohatera? Nie miał pewności, czy zamiast orderu nie przypięto by mu łatki szaleńca. Ba, nie miał pewności — był o owym fakcie przekonany.
Podrapał się po lewym przedramieniu. Minerwa pytała o Znak, wątpliwości kiełkowały w jej zalęknionym sercu. U niej przynajmniej miały gdzie kiełkować. Od razu rozwiał wszelkie przypuszczenia — Czarny Pan nie mógł powrócić. Wraz z jego śmiercią Znak zblakł, jakby utożsamiał się ze swoim twórcą. Jakby też umarł. A mimo to wciąż palił.
Chociaż Severus wiedział, że nie był to prawdziwy płomień.
Wciąż czuł odpływ energii z lewego przedramienia, gdy zakutana w czarną szatę postać upadała na podłogę. Paznokcie wbijające się w wewnętrzną stronę dłoni, kropelki krwi kapiące na podłogę. Wstydził się, że nie podołał. Wstydził się, że zrzucił swoje brzemię na ramiona Minerwy.
Brzemię mordercy.
W stojącym przed nim pucharze dostrzegł ciemne spojrzenie. Czarne oczy, zwykle wyprane z emocji, zamknięte, teraz otwierały się niby pod wpływem zaklęcia. Nie chciał widzieć w nich tego wyrazu — nie chciał widzieć histerycznego cierpienia. Pod postacią smolistej substancji zalewało ciemne tęczówki, spływało po rzęsach, znaczyło policzki trwałymi śladami. Ale to nie były łzy.
Wystarczyło, że przymknął powieki — miał przed sobą wszystko, o czym tak usilnie próbował zapomnieć, choćby na chwilę. Wiedział jednak, że ktoś musi strzec tajemnicy. Ktoś musi ją dźwigać, ulżyć innym. Wierzył w wysiłek. Każdy ma swój osobisty krzyż — każdy musi sobie z nim radzić sam.
Przeklinał własne przekonania. Nie uważał ich za błędne, to on był błędem. Bo Minerwa, poza własnym, dźwigała też jego krzyż.
Ciekawiło go, jak to jest być bohaterem. Dostrzegać w oczach wszystkich naokoło te błyski podziwu i szacunku. Jak to jest czuć, że robi się dokładnie to, co właściwe? Że, pomimo wszelkich przeciwności, nawet niepowodzeń, wciąż zostanie się uznanym za wybawiciela? Co to znaczy nie bać się swojego spojrzenia? Chciałby z podniesioną głową zajrzeć w głąb własnych oczu i nie mieć się czego wstydzić.
Kiedyś znalazłby wielu, których mógłby spytać. Wielu… Było ich kilku, ale to i tak dużo, a już na pewno wystarczająco. Niewykluczone, że odpowiedzieliby mu. Rozwialiby wątpliwości, zaspokoili ciekawość, podnieśli na duchu. W życiu by się do tego nie przyznał, ale jako pierwszego zapytałby Pottera.
Te myśli odczuwał, jak powoli wbijane gwoździe do trumny. Sam podawał je grabarzowi, zachęcając go do szybszego załatwienia sprawy. Kiedyś zapytałby Pottera, bo on by wiedział.
Odebrał mu tę wiedzę.

***

Gdy słońce wzeszło nad podwaliny świata, utworzyło cienie. To w nocy, pośród nieprzeniknionego mroku, rozbłysło pierwsze światło.
Może właśnie dlatego tak kochała ciemność — tylko w jej czarnych ramionach była w stanie dostrzec wyraźniej blask gwiazd. Opierała się o ciemny tors, spoglądając w niebo. Oglądała promienie, jak usilnie wierzyła, promienie samego stworzenia. One były jedyną stałą w jej życiu. Bo wszystkie inne światła mogły zgasnąć, ale te niebiańskie wciąż będą świecić tak samo. Chciała kiedyś znaleźć się  wśród nich.
Przemknęła przez ciche korytarze, nie zważając na chłód kłujący bose stopy. Ciemny szlafrok w iglastym odcieniu zieleni łopotał za nią na wzór peleryny. Uśpiony zamek nie był straszny — po prostu w nocy z kątów wychodziły tajemnice, które bały się wychylić za dnia. Minęła zamknięte drzwi sal, stare okiennice skrzypiały na wietrze. Portretowe postaci opierały się o ramy obrazów, śpiąc w wyjątkowo wymyślnych pozycjach, które najwyraźniej im nie przeszkadzały. Ciekawe, czy kiedyś na tych murach zawiśnie jej portret.
Dotarła na obrzeża zamku, do jednej z najrzadziej odwiedzanych części. Zwolniła nieco kroku, wiedząc, że na nikogo się tu nie natknie. Odgarnęła z twarzy kilka zagubionych loków, założyła niesforne pasma za uszy. Uśmiechnęła się pod nosem, wpatrując w jakiś punkt przed sobą — jej okno znajdowało się na swoim miejscu. Usiadła we wgłębieniu w kamiennym parapecie, opierając się o fragment ściany przy szybie. Podciągnęła kolana pod brodę, oplatając je rękami. Patrzyła.
Błyszczały tak, jak zwykle. I chociaż zawsze przychodziła jej do głowy podobna myśl, wiedziała, że nigdy nie świecą w identyczny sposób. Pulsowały, raz jaśniejąc, raz ciemniejąc. Zmieniały barwę. Srebro stawało się błękitne, aby potem przejść w biel i na odwrót. Zawierały w sobie nienazwane jeszcze odcienie wielu z kolorów, ale tylko szlachetnych kolorów. Bo gwiazdy były arystokratami nieba. Niektóre z nich całkiem gasły, aby już nigdy nie rozświetlić mroku nocy. W zamian dokonywały czegoś o wiele piękniejszego — to w umierających z nich rodziły się anioły. Były jak błędne ogniki na ametystowym firmamencie. Od tych ziemskich różniły się jednym — podążając za gwiazdą, nigdy nie można się zgubić.

Taką ją zobaczył. Kasztanowe włosy nierównymi splotami opadały jej na plecy, otulały głowę falującą aureolą. Pod wyraźnie zaznaczonymi kościami policzkowymi utworzyły się cienie, nadając twarzy drapieżności, wyostrzając kontury. Smukłe dłonie obejmowały kolana, bose stopy oparła o parapet przed sobą. Zielony szlafrok otulał jej ciało, jego końce zwisały w kierunku podłogi. Wydawała się taka inna, wręcz nieludzka. Nie widział w oczach nikogo innego tyle blasku — nie wiedział, że jakiekolwiek mogą odbijać w swojej powierzchni tyle gwiazd. Jedynie JEJ oczy zasługiwały na miano zwierciadeł. Przypomniał sobie, jak matka czytała mu opowieści o magicznych stworzeniach, nie z tego świata. Jak czytała mu o elfach, istotach niewyobrażalnie pięknych, choć niebezpiecznych. Najmądrzejszych ze wszystkich kiedykolwiek istniejących ras stworzeń. Ona, niby jedna z nich, przybrawszy na twarz wyraz niezmierzonego zamyślenia i zachwytu, spoglądała w tylko sobie znanym kierunku. Wydawała się taka…
Nieosiągalna.
Podobno każdemu z nas jest ofiarowany jeden cudowny obraz, który może zobaczyć. Jeden cud. Trzeba zachować go potem w pamięci i karmić się nim w chwilach zwątpienia. Musi wystarczyć na całe życie.
Draco swój cud zobaczył mając niecałe szesnaście lat.
Zwróciła na niego błyszczące oczy. Zatonął w ich barwie, pochłonęła go głębia, światło. Zanurzał się w zmiennych odcieniach, pokonywał nieskończone fale barw, rozświetlone tysiącami ogników. Czuł się jak żeglarz, kuszony syrenim śpiewem — nie miał żadnych oporów przed poddaniem się mu. Miał wrażenie, jakby pokonywał setki mil, jednocześnie nie ruszając się z miejsca. Wznosił się, opadał, tonął, aby zaraz się wynurzyć, łapczywie połykając powietrze. Rodził się, umierał w tym spojrzeniu. I, co niezwykle go zdziwiło, dostrzegł w nim własny błyszczący wzrok. Jaśniejszy niż ten, którego zawsze zazdrościł Potterowi.

 Oczy Pottera błyszczały, dostrzegał w nich iskierki podekscytowania i zachwytu. One żyły. Zazdrościł mu tych oczu. Zazdrościł mu, że może nimi oglądać o wiele lepsze rzeczy.

Teraz sam widział te rzeczy. I nie dziwił się, że Harry tak usilnie ich strzegł.
— Draco? — Do tej pory nikt tak pięknie nie wypowiedział jego imienia. Nie Malfoy, nie Ślizgon. Draco.
— Hermiona. — Uśmiechnął się. Widział jak zadrżała. Przesunęła się, robiąc mu miejsce na parapecie.
Usiadł, jedną nogę opierając przy oknie. Srebro tańczyło w jego platynowych włosach.
— Często tu przychodzisz?
Pokręciła głową, kilka loków wysunęło się zza ucha, opadając po bokach twarzy.
— Czasami. Nie zawsze mam szansę.
— Filch zazwyczaj kręci się po niższych piętrach — szepnął. — Dlatego tak trudno wyrwać się z lochów.
Odważyła się spojrzeć na jego oblicze, zwrócone w stronę okna. Stalowe spojrzenie zmiękło. Kto by pomyślał, że metal może przybierać tyle odcieni między szarością a srebrem.
— Niektórzy Gryfoni mają nieprzyjemny zwyczaj przesiadywania w Pokoju Wspólnym do rana.
— Nie doceniacie błogosławieństwa snu. Ślizgoni nie popełniają takich błędów. — Uśmiechnęła się nieznacznie. Zerknął na jej pełne usta.
— Co tu robisz? Zakładam, że wędrówka z lochów aż na siódme piętro nie była bezcelowym spacerem.
Przymknął oczy.
— O wiele łatwiej myśli się ponad poziomem Slytherinu. Stęchlizna  przyćmiewa obraz.
Dziedzic Slytherinu mówiący o stęchliźnie Domu Węża?
Zaśmiał się.
— Dziwne, prawda? To nie tak, że stworzyliśmy tam jakąś sektę. Harry zabrał mnie kiedyś do Wieży Gryffindoru… — Widząc uniesioną brew Hermiony, dodał: — Pod peleryną niewidką. Widziałem was, Gryfonów,  i  chociaż wy nie widzieliście mnie, promieniowaliście takim dziwnym ciepłem… Czasem żałuję, że to zobaczyłem. Poczułem. Nie miałbym na co narzekać, do czego tęsknić. Kto raz zapłonie, już nigdy nie chce zgasnąć.
Spojrzała na niego.
— Ślizgoni nie wydają się zbyt przyjaźni, ale tylko jeśli chodzi o inne Domy. Na pewno sami dla siebie nie jesteście tacy źli.
— To miał być komplement?
Wzruszyła ramionami.
— Możesz to tak traktować. Zwykła obserwacja. Przecież nikt nie jest do końca zły, tak jak nikt nie jest całkowicie dobry.
— Hermiona Granger, nie dość, że podręczna encyklopedia, to jeszcze skarbnica cytatów. — Oparł głowę o ścianę za sobą, patrząc na Gryfonkę spod półprzymkniętych powiek.
— To zdecydowanie był komplement.
Uśmiechnął się. Znowu. Nawet gdy siedziała, zmiękły jej kolana.
— Ja już tak mam. Gdzie nie pójdę, sypię komplementami z każdego rękawa. Kiedyś mi nawet z nogawki wypadł.
— Będziesz mógł się popisać swoją uprzejmością jutro, gdy to moje nazwisko wyrzuci Czara.
— Chcesz całą chwałę i sławę zatrzymać dla siebie? — Uniósł brew. — Zapewniam, że już prędzej Potterowi się uda. Właściwie, to dość prawdopodobne, znając moje szczęście.
— Nie mogę się nie zgodzić. Czara musiałaby mieć niestrawność, aby wyrzucić karteczkę z niechlujnym „Malfoy”.
Draco prychnął cicho.
— Pasowałoby, żeby najpierw ten cały pokręcony plan się udał. Nie mamy pewności co do skuteczności zaklęcia.
— Ja mam pewność. — Hermiona założyła ręce na piersi.
— O, a to coś nowego. — Przewróciła oczami.
— To MÓJ plan, więc musi się udać.
— Skromna, jak zwykle.
— Powiedział Malfoy.
Znowu spojrzała na gwiazdy. Czekał na to, żeby móc bez skrępowania przyglądać się jej obliczu. Jego matka, samo uosobienie piękna, zwykła mówić, że najpiękniejsze twarze nie zdają sobie sprawy z własnej urody. Hermiona zdecydowanie nie zdawała sobie sprawy.
— Draco? — Ciarki przebiegły mu po plecach. Nie można tak na kogoś działać, jedynie wypowiadając jego imię.
— Tak?
— O czym chciałeś myśleć poza „stęchlizną Slytherinu”?
Westchnął, opierając drugą nogę na parapecie.
— O wszystkim. W lochach myślenie przychodzi nadzwyczaj trudno, Zabini ma monopol na rozsiewanie głupoty. Zazwyczaj się temu opieram, ale to zaawansowany przypadek.
— A o czym myślałeś dzisiaj?
O tobie.
— O Dafne Greengrass.
Świetnie, pacanie. A teraz idź i wal swoim tlenionym łbem w mur.
— Niezła jest, nie? — Hermiona uśmiechnęła się znacząco.
— Co? — Powalasz elokwencją, stary, nie ma co.
Uśmiech panny Granger powiększył się. Powinni wprowadzić zakaz uśmiechania się w ten sposób. Takimi ustami… Znaczy, usta jak usta.
— Żartuję przecież, zupełnie nie w moim typie.
— A jakakolwiek inna… dziewczyna… jest w twoim typie? — Powiedz „nie”, powiedz „nie”, powiedz „nie”…
Pokręciła głową.
— Nie wiem, czy ktokolwiek może być w moim typie…
Malfoy uniósł brew, tak, jak to tylko on potrafi.
Machnęła ręką.
— Bo widzisz, żeby ktokolwiek był w twoim typie, ty musisz być w czyimś typie. Poza tym, chyba nie wierzę w typy. Jak spotkasz tego kogoś, po prostu będziesz wiedział. O ile to w ogóle możliwe.
Oj, zapewniam, jesteś w moim typie… Pottera. W typie Pottera.
Zamilkli, wpatrując się w siebie. A gwiazdy wpatrywały się w nich.
— A ty? Dlaczego tu przychodzisz?
Uśmiechnęła się. Jeszcze nie widział takiego uśmiechu.
— Lubię oglądać noc.
Zamknęła oczy, jej usta poruszały się nieznacznie, gdy mówiła. Zastanawiał się, czy w dotyku były takie miękkie, na jakie wyglądały.
— Wtedy wszystko jest jaśniejsze. Wtedy wszystko się odkrywa. Można zobaczyć świat inaczej, bo pod osłoną mroku nie czuje się tak widoczny, jak w świetle dnia.
Miał wrażenie, że nie chodziło jej tylko o „świat”.
— Chyba pierwszy raz normalnie rozmawialiśmy. — Otworzyła oczy.
— Ciesz się, póki możesz.
— Mów za siebie.
Mówił.

***

Pokój Życzeń wyglądał inaczej — zamszone mury ustąpiły miejsca lustrzanym ścianom, stoły zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie pustą przestrzeń. Jasne, niebieskawe światło okryło ciepłą płachtą wnętrze pomieszczenia, ni to opiekuńczo, ni obojętnie. Wsunęło się w każdy kąt, wygoniło cienie, a jasność, którą ze sobą niosło, oślepiła dwójkę Gryfonów, ostrożnie zamykających za sobą drzwi. Malfoy już na nich czekał, wyprostowany, władczy. Rzucił im to spojrzenie, nazywane przez nich nie inaczej, jak „arystokratycznym”. Ale nie odważyliby się wypowiedzieć owego określenia na głos — spojrzenie skutecznie im to uniemożliwiało.
— Wy, Gryfoni, niezwykle cenicie sobie punktualność.
— Niektórzy są momentami zajęci, Malfoy. — Panna Granger odłożyła wypakowaną torbę pod ścianę. — Może kiedyś też będziesz mógł się w ten sposób określić.
— A Hagrid zgoli brodę — zauważył Harry, podchodząc do Ślizgona.
— Żeby jeszcze bardziej odsłonić tą, pożal się Boże, mordę? Broń Merlinie. — Draco wsunął ręce do kieszeni — Chyba musieliby zawiesić zajęcia z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami na czas jej odrastania.
— Jemu by przynajmniej odrosła. — Hermiona spojrzała na dolną część twarzy Malfoya, co, już po chwili, uznała za bardzo nieostrożne. Z ociąganiem odwróciła wzrok, skupiając go na Harry’m. Nie przegapiła przy tym uśmieszku Draco, głoszącego wszem i wobec swoje egocentryczne znaczenie.
— Ja nie wyznaję zasady „lepsza taka niż żadna”. Myślisz, że pasowałaby mi podobna szczecina? — Tym pytaniem zmusił ją do ponownego zerknięcia na jego twarz. Nie opierała się długo.
— W twoim przypadku nic nie może być „podobne”. Jakbyś przyjmował tylko to, co się wyróżnia. — Hermiona szybko zamknęła usta, zdając sobie sprawę, że za dużo powiedziała. Harry rzucił jej dziwne spojrzenie, a Malfoy uśmiechnął się nieznacznie.
Nie był w jej myślach jedynie zarozumiałym Ślizgonem. Utwierdził się w tym przekonaniu, dostrzegając delikatny rumieniec, wypełzający na policzki panny Granger. Widział przy tym te niegasnące błyski w ciemnych oczach i ogarnął go żal, że dopiero teraz zdarzyła się okazja, żeby oglądać je z bliższej odległości. Przekładał różdżkę między palcami, marszcząc brwi. Zabini wmawiał mu, że się zakochał — to nie była prawda. Szczerze mówiąc, nie do końca wierzył w miłość. Wiedział jednak, że wymaga czasu. Pokaźnej ilości czasu. Jak na razie, Hermiona go fascynowała, a i dla niej najwyraźniej nie był obojętny. I nawet jeśli miałoby się okazać, że to tylko przelotna znajomość, nie żałowałby ani chwili spędzonej w towarzystwie ciemnookiej Gryfonki. Niektórych raz poznanych ludzi, wspomina się całe życie. Nawiedziła go niepokojąca świadomość faktu, że nie zdawał sobie sprawy z tego, co czuł. Nie rozumiał dziwnej radości i nieniknącej chęci droczenia się z panną Granger. Oglądania jej zarumienionych policzków czy groźnych błysków w oczach. Uśmiech na bladej twarzy powiększył się, gdy Draco przypomniał sobie wczorajsze spotkanie. Musiał przyznać, że było całkiem… całkiem miłe, wcale nie nieprzyjemne. Tylko przez moment wzbraniał się przed tą myślą, aby zaraz przyjąć ją z niespodziewanym spokojem. Spotkanie czy też nie, nic wielkiego przecież nie znaczyło. Nic a nic.
Zorientował się, że Gryfoni właśnie przerwali wcześniej prowadzoną wymianę zdań i spoglądają na niego wyczekująco. Ustawili się w ustalony sposób, w ciasnym okręgu, twarzami do siebie. Prawie stykali się ramionami, dmuchając sobie w twarze podczas wydechów. Hermiona rzuciła towarzyszom przelotne spojrzenia, ściskając różdżkę w długich palcach. Słowa okazały się zbędne, poszczególne punkty plany powtarzali tyle razy, że mogli je recytować w nocy o północy, nawet na kacu. Nie zmieniało to jednak faktu, że wszyscy byli w jakiś sposób poruszeni, mniej (rozumiane jako Malfoy) lub bardziej (Harry). Panna Granger, o dziwo, nie zdradzała szczególnych oznak niepokoju albo potrafiła je dobrze ukryć. Było to o tyle zaskakujące, że w ciągu ostatnich kilku dni powtarzała im bezustannie, jakie konsekwencje niesie ze sobą zarówno eliksir, jak i zaklęcie. Uspokajali ją, poili wszelkiego rodzaju herbatkami, zmusili nawet do krótkiej medytacji — nic nie pomogło. Hermiona o wiele lepiej przyjmowała do świadomości już rozpoczętą akcję, niż dłużące się oczekiwanie, co właśnie udowadniała.
Skierowali różdżki do środka okręgu, ich końce niemal się stykały. Zaklęcie, jedna krótka formuła i będzie po wszystkim. Nie, tak właściwie to nie — pomyślał Malfoy. — Wtedy dopiero się zacznie. Nie zdążył rozwinąć kiełkujących wątpliwości, bo panna Granger dała znak. Odgonił nieprzyjemne myśli i skupił się na prawidłowym rzuceniu czaru. Trzy wąskie promienie zderzyły się, przenikając wzajemnie. Niby błękitnawe wiązki elektryczne, rozpoczęły szalony taniec, skacząc pomiędzy różdżkami, zwijając się, aby zaraz się rozwinąć. Oplatały magiczne atrybuty, niczym skrzące liany mocy. Wszystko to trwało zaledwie ułamek sekundy, a promienie, wspinając się po drewienkach różdżek, zagłębiły się w dłoniach je trzymających.
Przeraźliwie jasne światło poraziło Dracona, który momentalnie zacisnął powieki. Kolorowe kropki tańczyły my przed zamkniętymi oczami, rozpraszając uwagę i irytując. Blask przygasł, w Pokoju rozchodziła się tylko delikatna poświata. Zamrugał, z nieprzyjemną świadomością, że coś jest nie tak, jak trzeba. Miał wrażenie, jakby jego klatka piersiowa nagle się powiększyła, czuł się ciasno we wcześniej luźnej koszuli, szczególnie w jej górnych partiach. Zamglonym wzrokiem lustrował pomieszczenie, rozmazane kształty toreb i ubrania Gryfonów, porzucone na podłodze. Zniknęli. Coś ścisnęło go w gardle, gdy sobie to uświadomił. Mogli to przewidzieć, mogli… No właśnie, co mogli zrobić? Skąd niby mieliby wiedzieć, że coś pójdzie nie tak? A co jeśli… co jeśli on ich pochłonął? Przekazali mu swój wiek, czyniąc go starszym, ale sami przy tym zginęli. Ale dlaczego nie było tu ciał? Ani w czasie rzucania zaklęcia, ani później, podczas nagłej jasności, nie słyszał żadnych krzyków, wołania o pomoc, czegokolwiek. Jakichkolwiek oznak, że…
Usłyszał i to dość wyraźnie. Głos odbijał się echem w jego głowie, wywołując uciążliwy ból. Jednak wydawał się przy tym jego własnymi myślami… tylko brzmiały inaczej. Bardziej jak…
Malfoy, bądź łaskawy założyć moje okulary, bo nic nie widzę. — Głośny syk Harry’ego zadzwonił mu w uszach. Malfoy!
— Cicho! To boli. Uspokój się, już je znajdę. Gdzie ty jesteś, Potter? Przestań się bawić i zakładaj gacie, nie mam zamiaru oglądać cię w całej okazałości.
Jesteś pewny? Mógłbyś się nieźle zaskoczyć. Jak chcesz, sprawdzimy, tylko muszę stąd wyjść.
— Oszczędź sobie dzikich fantazji, Potter, i chodź tu, odwrócę się. Zaraz, Granger też się tam chowa? Gryfoni to porąbani zboczeńcy, z kim ja się zadaję…
Wyjąłeś mi to z ust, Malfoy. — Panna Granger zaśmiała się cicho.
— Czyli jednak jesteś! A ja już się bałem, że podobają ci się dziewczyny… Wyłaźcie stamtąd. Gdziekolwiek was poniosło.
Problem polega na tym, że to stanie się możliwe dopiero za dwie godziny. A zapewniam cię, chętnie bym opuściła to siedlisko grzechu i rozpusty, jakim jest…
— Za dwie godziny?! Wtedy przestanie działać czar! Przestańcie sobie ze mną pogrywać, to nie było śmieszne nawet na początku.
Nie no, trochę było — wtrącił Harry
Racja, było. — Usłyszał Hermionę.
— Gdzie wy, do cholery, jesteście?! — Draco zanurzył palce we włosach, ciągnąc je lekko. Był prawie pewny, że w jego głowie rozbrzmiał śmiech. Wyjątkowo irytujący, wyjątkowo gryfoński śmiech.
Przestań się rzucać, to ci wszystko wytłumaczymy. Trochę trzęsie. — Jakby poczuł, jak panna Granger przewraca oczami.
I boli. Przestań ciągnąć. — Harry rozmasował głowę.
Malfoy otworzył szerzej oczy. On to czuł. Czuł, jak się ruszają. Czuł to, co normalnie by widział. A ich nie widział. Zaklęcie musiało być mocno przekręcone, zaczynał mieć omamy… wzrokowe i słuchowe. Zmysł odczuwania do wymiany, przydałaby się jeszcze wizyta u psychomaga, góra dwie. Trzeba do tego podejść na spokojnie… Słyszy głosy zmarłych, to nic takiego. Zaraz, jakich zmarłych? Przecież oni żyją. Schowali się, cholernicy. To ich spaczone poczucie humoru kiedyś go wykończy, Merlin temu świadkiem. Umrze w męczarniach, a na nagrobku mu napiszą „Zginął w mężnej walce przeciwko niedorozwojowi Gryfonów”. Tak, od razu lepiej.
Malfoy!
Ignoruj to, ignoruj…
Malfoy, idioto, nie rób z siebie ofiary i posłuchaj!
— Jakiej ofiary?! Co wy odwalacie?! — Wziął głęboki wdech. — To mi się tylko wydaje. Nie jest prawdziwe. Ojciec też tak ma… ale on jest w Azkabanie. Cholera.
Malfoy, jesteśmy w twojej głowie. Rozumiesz? W twojej głowie.
— Darujcie sobie i tak wam nie uwierzę. Dracon Lucjusz, oaza spokoju i opanowania, nie dla mnie takie gierki.
Malfoy, udało się. Zaklęcie działa, połączyło nas… albo raczej nasze świadomości…
— Chyba zapiszę się na yogę…
Jesteśmy w twojej głowie!
Nie drzyj się Harry, jego to boli!
Sama się drzesz!
Racja, przepraszam Draco.
— Matka mówiła, że pomaga, tylko trzeba się wczuć… Zaraz, Draco? — Zastygł w bezruchu. — Wy serio tam jesteście, co?
Poczuł, jak kiwają głowami.
— Chyba dam radę się przyzwyczaić. Chociaż Granger i Potter w mojej głowie… Nie, nie, nie, to wszystko mi się śni, prawda? Wiedziałem, że Hermiona by się w życiu nie zgodziła…
Malfoy…
— Nie rozmawiałaby ze mną. W końcu ja to taki wstrętny Ślizgon… tylko Potter mi został. A co jeżeli on też jest wyobrażeniem mojego schorowanego umysłu? Ja nie chcę zostań tylko z Blaise’m…
Malfoy…
— W końcu to Diabeł, zaciągnie mnie do jakiegoś kotła i będzie jadł popcorn, patrząc, jak się smażę…
Malfoy
— Ja nigdy nie mówię do siebie per „Malfoy”! Przestań!
Uspokój się! — Wrzask dwóch głosów otrzeźwił go na tyle, że zamilkł.
Plan, pamiętasz? — Hermiona powoli i dokładnie wymawiała każde słowo. — Zaklęcie łączące. Udało się. Połączyło nas, a nie wiedzieliśmy dokładnie, jak to będzie wyglądać. Teraz ja i Harry siedzimy sobie w twojej głowie. Czujemy to, co ty, widzimy to, co ty… czyli na razie nie wiele, bo nie masz okularów…
— A od kiedy ja noszę okulary?
Od teraz, z racji tego, że jestem w twojej głowie!
Ciszej!
Racja, wybacz. — Harry spuścił głowę.
Poza naszymi świadomościami, połączyłeś się też z cząstkami naszych… materialnych osobowości. Zakładam, że z tym, do czego było ci najdalej, tak jak do problemów ze wzrokiem.
— Czyli że wy jesteście teraz w mojej głowie… wasze świadomości… i wasze ciała też. Dlatego mogę odczuwać ruchy waszej materialności, jak kiwnięcia głową…
Mówiłem, że to nie taki idiota, za jakiego go masz.
Pfff…
— Jednak twój plan się powiódł, Granger, możesz być dumna. Ten jeden raz zwracam honor.
Czuję się zaszczycona, Malfoy.
— Ale… — Draco zmarszczył brwi. — Jaka cząstka ciebie przeszła na mnie?
Usłyszał powstrzymywany śmiech Harry’ego, który wywołał w nim jak najbardziej uzasadniony niepokój.
— Granger?
Cóż…
— Potter, przestań rżeć!
A czujesz się… — Hermiona miała wyraźne problemy z wyartykułowaniem, o co jej chodzi. Promieniowało od niej dziwne wrażenie, jakby… zawstydzenia?
… inaczej? Poza wzrokiem i naszymi głosami, oczywiście — dodała szybko.
— Eeee… — Przypomniał sobie o dziwnym rozszerzeniu klatki piersiowej i spojrzał w dół.
Sekunda ciągnęła się za sekundą, całe jego piętnaście lat życia zdawało się minąć szybciej niż te parę ostatnich chwil. Wpatrywał się w swoją koszulę z mieszaniną niedowierzania i strachu, powoli wypieraną przez, oczywiście, niepożądaną, satysfakcję. Biała połać materiału, wcześniej płaska, wybrzuszyła się. Wprawdzie, nie było to duże wybrzuszenie, jakie widział u niektórych dziewczyn, ale zawsze wybrzuszenie. Znajdowało się na wysokości klatki piersiowej, w miejscu charakterystycznym dla przedstawicielek płci pięknej. Chwilowa satysfakcja ustępowała pod wpływem, tym razem rosnącego, przerażenia.
— Granger? — Draco zamknął oczy. — Ja mam piersi.
Harry, przestań rechotać!
— Ja mam piersi… na Salazara… piersi…
Już się tak nie ekscytuj.
— Nie żeby coś Granger, ale jakby były one z całym twoim ciałem, nie miałbym nic przeciwko… Ale same piersi? Normalnie zachowywałbym się bardziej jak zachwycony, trzeba jednak zauważyć, że to raczej dziwne, tak nagle wchodzę do komnaty z Czarą, wrzucam karteczki i wychodzę, machając tymi tu na prawo i lewo…
Zaczął chodził w kółko po pokoju, co jakiś czas zerkając w otaczające go lustra. Natrafił przy okazji na okulary Harry’ego, które zaraz założył, krzywiąc się lekko. Zamazane kontury wyostrzyły się, wyraźniej dostrzegał poszczególne kształty. I chociaż nadal nie widział wszystkiego perfekcyjnie, było o niebo lepiej, a to robiło jednak jakąś różnicę. Znowu spojrzał w jedną z lustrzanych tafli. Idealny od stóp do głów. Wypastowane buty, spodnie z kantką, koszula bielsza niż śnieg… piersi… dalej jasna szyja, nieskazitelnie piękna twarz, srebrne oczy i platynowe sploty włosów, opadające na czoło. Niestety, punktu pomiędzy koszulą a szyją nie można było nie zauważyć.
— Zabini zamęczy mnie tym…. A na pogrzebie zaśpiewa balladę o moich… moich…
Piersiach — dobrodusznie podpowiedział Harry, którego Malfoy zapewne zgromiłby właśnie wzrokiem, gdyby tylko mógł na niego spojrzeć.
— Ale, Granger?
Hm?
— One są twoje?
Malfoy, nie utrudniaj tego.
— Ale są?
No są.
— Na słodkiego Salazara…
Miał na sobie piersi Granger. Na sobie… W każdym razie, miał. Przerażało go to. Ale zarazem wywoływało poczucie zadowolenia, które bardzo, bardzo chciał odgonić. Niestety, słaba ślizgońska wola, bo zaraz zaprzestał prób pozbycia się owego poczucia i skupiał na tym, żeby trzymać ręce w kieszeniach spodni.
Ani się waż, Malfoy.
— O co ty mnie oskarżasz, kobieto? Mnie? Uosobienie niewinności?
Już ty dobrze wiesz, o co.
— Nie, najwyraźniej brak mi tego czegoś. Byłabyś tak miła i oświeciła błądzącego we mgle?
Malfoy… Harry, przestań rechotać!
Wybacz, Hermiono… To jest silniejsze ode mnie… Też byś się śmiała, jakby on miał moje..
Twoje co?
Eeee…
No co?
Nie, tak właściwie to nic. Nic, co byłoby śmieszne. Albo czego by już nie miał.
Harry!
— Uspokójcie się, jeśli łaska. Co ja z wami mam…
Ty z nami? A kto przez ostatnie dziesięć minut darł się, jak baba na targu i zapisywał na yogę?
— Jaką znowu yogę? Tak mi się powiedziało, nic zobowiązującego.
Ale przyznaj, jakbyśmy ci nie wytłumaczyli, co się stało, to być się zapisał.
— Nie przesadzajmy, nie byłem aż tak zdesperowany, żeby…
Nie?
— Dobra, byłem. Możemy to zostawić? Czas ucieka, a jeszcze nie wymyśliliśmy, jak dostać się do Czary, zachowując przy tym moją godność i nieskalaną reputację.
Nie musimy wymyślać, bo nie ma czego zachowywać.
— Granger, waż słowa.
Bo co?
— Oj, ty już dobrze wiesz co… — Draco uśmiechnął się perfidnie.
Nie zrobiłbyś tego!
— Zbieram zakłady! Ile dajesz, Potter?
Pięć galeonów na „zrobiłbyś”.
— Granger?
Palanci. Ogarnijcie się lepiej. Chyba wystarczy, jak założysz grubą szatę… o, albo wyczaruj gorset i na to szatę, wystarczy zwykła.
— Gorset?
Nie wiesz, co to jest gorset?
— Za kogo ty mnie masz? Oczywiście, że wiem!
Mam odpowiadać na to pytanie?
— Oszczędź sobie.
Draco odetchnął raz i drugi, mruknął coś o niezrównoważonych Gryfonach i rzucił zaklęcie. Jego klatkę piersiową ścisnęła konstrukcja z twardego materiału, związanego na plecach. Pokonał przemożną chęć zdarcia tego z siebie, przyzwyczajając się do zawężonego pola manewru oddechowego. Spojrzał w dół, z satysfakcją zauważając prawie całkiem płaską powierzchnię.
— Jakiegoś szczególnego powodu do dumy to ty nie masz, Granger… Patrz, całkiem zniknęły.
Mi osobiście takie odpowiadają, nawet mogłyby być mniejsze.
— Wolałabyś całkowity brak? — Poczuł mrożący chłód jej spojrzenia. — Ej, ej, spokojnie. Lepiej już pójdę… pójdziemy.
Pierwsze sensowne słowa, jakie dzisiaj powiedziałeś.
— Twoje cudne komentarze są jak miód na moje zbolałe serce.
Zawsze do usług.
— A ty, Potter, co tak cicho?
Nic. Każdy czasem potrzebuje milczenia.
— Potter…
Mam niestrawność…
— Spokojnie, Potter opuści cię za niecałe dwie godziny. Ze swoimi bólami głowy, niestrawnością i wszystkimi innymi problemami Chłopca, Który Przeżył… Tylko nie waż mi się zwracać obiadu, Potter!
Łatwo ci mówić…
Dlaczego mówisz do siebie w drugiej osobie, Malfoy?
Zignorował to zdecydowanie kurtuazyjne pytanie panny Granger, narzucił szatę Slytherinu na nowiutki gorset i ostrożnie otworzył drzwi Pokoju Życzeń. Wyjrzał na korytarz, mrugając szybko, siódme piętro otulone ciepłym półmrokiem było o wiele ciemniejsze od Przychodź-Wychodź. Szybko opuścił zdradziecki próg, zamykając za sobą wejście, rozpływające się na kamiennej ścianie. Wyprostowany, dumnie uniósł głowę i rozpoczął swój niecodzienny marsz na niższe piętra, aż do pomieszczenia z Czarą.
Przemierzał długie korytarze, napotykając na swojej drodze nad wyraz mało uczniów. Raz natknął się na jakiegoś zbłąkanego Krukona, to znowu zdążył łagodnie wytłumaczyć jednemu z pierwszorocznych Ślizgonów, kto tak naprawdę jest „Księciem Slytherinu”. Uznałby całą przechadzkę za znośną, gdyby nie głosy dwójki Gryfonów, komentujących dosłownie każdy jego krok i każdą przypadkową myśl, którą zdążył się z nimi podzielić. Odkrył w ten sposób inną drogę komunikacji, więc teraz, zamiast drzeć się na Harry’ego „Potter!” (czym pewnie zarobiłby opinię dziwaka wśród świadków owych wrzasków), darł się „Potter!” w myślach, co za to niezwykle irytowało pannę Granger. Usatysfakcjonowany, uznał, że zachowując się tak rażąco dojrzale, upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu — wyładowywał swoje znużenie i nużył Hermionę. Czego chcieć więcej?
Zbiegł na docelowe piętro, gwałtownie skręcił w prawo i ze spokojem, znamionującym ludzi z poczuciem w pełni spełnionego obowiązku, skierował się do najbliższych drzwi. Gorset już go tak nie uciskał, mógł oddychać właściwie swobodnie, nawet głosy w głowie najwyraźniej się znudziły, bo zaprzestały bezsensownych rozmów. Już miał chwycić za klamkę i pchnąć wrota, gdy te otwarły się przed nim, ukazując zdumioną twarz madame Maxime w otoczeniu kilku uczennic Beauxbatons. Ubrane w lekkie, błękitne stroje i czapeczki, które określić można jedynie jako „francuskie”, uśmiechały się nieśmiało, zauważając przed sobą wcale niebrzydką postać Malfoya. Ten cofnął się, nagle zbity z tropu, ale zaraz się otrząsnął, przybierając na twarz znany wszystkim ślizgoński, nieco kpiący wyraz. Nie odstraszył tym jednak napotkanych dam, a wywołał jedynie mrugnięcia i skrywane za długimi rzęsami spojrzenia.
— Witam drogie panie. — Skłonił się lekko, zarzucając szatą. Usłyszał przy tym spodziewane prychnięcie.
Pozer.
— Pą Malfą, czy się nię mylę? — Z twarzy madame Maxime wyparowało pierwsze zdumienie, zastąpione przez nadzwyczaj przychylny wyraz, jaki nie pojawił się na niej od czasu trafionych sugestii Blaise’a.
— Ależ skąd. Czuję się zaszczycony, zapamiętała pani moją skromną osobę wśród całej społeczności Hogwartu. — Bawił się znakomicie, obserwując lekki rumieniec na policzkach dyrektorki, gdy odsłonił zęby w uśmiechu numer siedem, który nazywał „smyczą na białogłowy”.
Białogłowy? Malfoy, co ty tu jeszcze robisz? Średniowiecze skończyło się już jakiś czas temu.
— Nie czepiaj się, Granger — mruknął.
— Cą proszą?
— Przeciągi. — Widząc skonsternowanie wymalowane na obliczach francuskich gości, dodał, gwałtownie machając rękami: — Wieją.
— Racją, u was, w Hogwartą, straszne zimną. — Madame Maxime wzdrygnęła się, poruszyła lekko dłonią i opuściła pomieszczenie. Malfoy zatrzymał idącą na końcu uczennicę, którą uznał za najładniejszą z nich.
— Ale takie damy, jak ty, rozgrzewają nawet najbardziej zmarznięte serca — szepnął, całując ją w wyperfumowaną dłoń. Dziewczyna zachichotała i odbiegła, doganiając oddalającą się powoli grupkę. Wyraźnie wyczuł złość panny Granger, uśmiechając się zwycięsko,
Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego, Malfoy, po prostu opóźniasz wykonanie planu.
Uważaj, bo ci uwierzę.
Harry!
No co?
Draco, ignorując kłócących się Gryfonów, wszedł do sali, zamykając za sobą drzwi. Odetchnął na widok pustego wnętrza i płonącej równomiernie Czary w samym jego środku. Przeszedł kilka kroków do przodu, przystanął, kolejne kilka kroków.
To nie marsz weselny, ruszaj się, Malfoy.
— To nie wyścig, zamknij się, Granger.
Prychnęła, ale nie odezwała się ponownie.
Dotarł wreszcie pod sam postument i spojrzał na niebieskie płomienie. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że przekroczył linię wieku, narysowaną przez Dumbledore’a. Miał ochotę podskoczyć z radości, ale przecież Gryfoni patrzyli… byli w nim… po prostu byli świadkami.
Ależ skacz, Malfoy, nikt ci nie broni.
Przewrócił oczami, wkładając rękę do kieszeni. Wymacał trzy złożone karteczki. Zrobili to, naprawdę to zrobili. Jeszcze tylko trochę szczęścia i jedno z nich zostanie najmłodszym uczestnikiem Turnieju w historii Hogwartu. Podekscytowanie mieszało się z wątpliwościami, Draco zdawał sobie sprawę, że to raczej nie jego nazwisko wybierze Czara. Oczywiście, nie zamierzał się do owego faktu przyznać, ale nie oszukujmy się — to na niego mówią Malfoy. Jego ród zbyt dobrą sławą się nie okrył, a syn Lucjusza zapewne nie był godny zaszczytnego miana reprezentanta szkoły. Przymknął oczy, starając się oczyścić umysł. Będzie jak będzie, przemknęło mu przez myśl, zanim karteczki zniknęły w niebieskich płomieniach.
Odwrócił się, względnie zadowolony, gdy uświadomił sobie dwie rzeczy — po pierwsze, pękł mu gorset; po drugie, znajomy głos zawołał z końca pomieszczenia:
— Draco?

****


Brak snu oznaczał brak koszmarów, ale widok krwi uparcie pozostawał. Krwiste spojrzenie. Zakrwawione ofiary. Okryte czerwienią dłonie.
Krzyk.
Przeraźliwy, niemożliwy do stłumienia krzyk.
Wrzask własnego sumienia.





*cytat z "Czarnoksiężnika z Archipelagu" Ursuli K. Le Guin, jednej z lepszych powieści fantasy, jakie poznał świat.

8 komentarzy:

  1. Kurcze, też myślę, że jakby ktoś się dowiedział o tym grzebaniu w czasie, to prędzej Sev otrzymałby, jak to mówisz "łatkę szaleńca", czy nawet poszedłby do Azkabanu. W końcu nierejestrowane podróże w czasie i wprowadzanie jakichkolwiek zmian to przestępstwo, a przecież wystarczy spojrzeć na jaką skale pozmieniali Minerwa z Sevem.
    Podobały mi się te jego rozterki, ze zrzucił brzemię na Minerwę i wgl cały ten fragment :) I ten kawałek o Harrym też był bardzo dobry. Rzeczywiście - odebrał mu wiedzę o tym, jak to jest byc bohaterem. Ale ilu ludzom jednocześnie uratował życie? Z drugiej strony wątpię, żeby rodzice Hermiony byli tego samego zdania...
    Nocna przechadzka Hermiony też była bardzo klimatyczna, naprawdę nei wiem, skad ty bierzesz te wszystkie piękne porwnania. Może piszesz też poezję? Bo jestem pewna, że świetnie byś sobie z tym poradziła :D
    Już nawet nie będę się rozpływać o tym, jak swoimi oczami widział ją Draco, no po prostu piękny opis, sama sie prawie zakochałąm w Hermionie, gdy tak ją opisywał. I to porównanie do elfa.
    Ich późniejsza rozmowa mnie totalnie zaczarowała. Nie byli dla siebei tak uszczypliwi, jak zwykle, ale jednocześnie nadal byli tymi samymi postaciami i pozostali konsekwentnie napisani. SMutne to troche, że Draco, będąc w Slytherinie, tęskni do ciepłego klimatu Pokoju Wspólnego Gryfonów. Dobrze, że Potter i Blaise sie z nim przyjaźnią, bo ciężko by mu było zaznać w życiu trochę więcej ciepła :) I to mówię ja, duszą i sercem Ślizgonka! ;D
    "- A o czym myślałeś dzisiaj?
    O tobie.
    - O Dafne Greengrass.
    Świetnie, pacanie. A teraz idź i wal swoim tlenionym łbem w mur.
    - Niezła jest, nie? – Hermiona uśmiechnęła się znacząco.
    - Co? – powalasz elokwencją, stary, nie ma co." - hahahah o Boże, zakochałm się w tym fragmencie <3 i jeszcze to "O tobie", mhmm <3
    "Oj, zapewniam, jesteś w moim typie… Pottera. W typie Pottera." - i to, hahaha wybacz mi te cytaty, ale musiałam należycie docenić te fragmenty :D
    Bardzo bym chciała, zeby Draco mi rzucił to arystokratyczne spojrzenie, które samo w sobie uniemożliwieło nazwanie go arystokratycznym.
    Przemyslenia Drco na temat jego uczuć do Hermiony były cudowne. Widzę, ze wątek Dramione nabiera tempa!
    Strasznie fajnie opisałaś ten cały proces złączenia ciał i ich późniejszą rozmowę 'wewnętrzno-zewnętrzną. I jak opisywałaś, ze Draco ich czuje w środku, to sama sie poczułam, jakbym była w tym ciele. Bardzo obrazowe.
    "- Chyba zapiszę się na yogę… (...) Matka mówiła, że pomaga, tylko trzeba się wczuć…" - hahah no cholera, jak tu go nie kochać?
    I Draco z biustem, Boże, świetnie to wymyśliłaś.
    Teraz pragnę całym sercem, zeby Draco otworzył w Hogwrcie zajęcia z yogi.
    I smycz na białogłowy! Jak tak dalej będę wyliczać, co mi się podobało, to mi się to wszystko znie zmieści w jednym komentarzu... (Piszę komy w 'notatniku' i nigdy nie wiem czy się zmieści xd)
    I któż to sie pojawil w na końcu? Czekam niecierpliwie na kontynuację!
    Wybacz mi tę zwłokę z komentarzem, ale znowu dałam sie złapać w sidła serialu i zapomniałam o blogosferze xd
    Wgl zawsze zapominam ci wspomnieć w komie, że tekst będzie wyglądał ladniej, jeśli go wyjuztujesz, więc polecam, ale to tylko taka sugestia, może tobie tak podoba się bardziej.
    Świetny rozdział i czy mi się wydaje, czy jest znacznie dłuższy niż poprzednie? Nie mam nic przeciwko :D
    Weny ci życzę i oczywiscie - Niech Moc będzie z tobą.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że te rozterki znalazły u Ciebie uznanie, jak i nocne spotkanie, bo niepewność była - czy odpowiednio przedstawione? Może lepiej sobie odpuścić? Nie przesadzone? Dziękuję za utwierdzenie mnie w przekonaniu, że jakoś ujdzie :D

      Co do samego piękna, bardzo zwracam uwagę na takie kwestie, co pewnie można zauważyć. Takie jedno z moich zboczeń...

      Jeśli sama Lithine mówi, że była rozmową oczarowana, banan na twarzy Vivianne osiąga monumentalne rozmiary. Taka mała prawidłowość.

      W Slytherinie chyba za dużo ciepła się nie znajduje, przynajmniej od razu... Ja może nie całym sercem Ślizgonka, ale w połowie na pewno. Reszta zarezerwowana dla mojego ukochanego Domu Lwa. Trochę pospolicie, ale czy miłość musi być widowiskowa?

      Docenione fragmenty to dla mnie prezenty w dni powszednie, miło mi, że zdążyłaś się w niektórych zakochać :D
      Tak mi się wydaje, że o tym arystokratycznym spojrzeniu marzy każdy, kto choć przez chwilę marzy o Draco...

      Byłam, że się tak wyrażę, bardzo niepewna owego złączenia ciał i całej tej rozmowy. "Wewnętrzno - zewnętrza" to zdecydowanie najlepsze określenie. A tego biustu nie mogłam sobie odpuścić.

      Zwłoka, nie-zwłoka, na takie komentarze można czekać, a sama treść rekompensuje wszelkie godziny strachu i niepewności. Ja też niejednokrotnie wpadam w te serialowe sidła (chociażby PLL jeśli wiesz, o czym mówię), jesteś więc jak najbardziej zrozumiana.

      Zobaczę co z wyjustowaniem, dziękuję za sugestię, bo każda się przydaje.
      Tak, rozdział dłuższy, ale skoro nie masz nic przeciwko, to chyba nie zanudziłam...

      Niech Moc będzie z Tobą wzajemnie,
      serdeczne pozdrowienia,
      Vi

      Usuń
  2. W tym rozdziale humor miesza się z dramaturgią; odpowiednio wyważone, żadna nie dominuje nad drugą, zachowałaś idealną równowagę i jest kilka perełek, nad którymi chcę się zatrzymać dłużej.

    "Wiedział jednak, że ktoś musi strzec tajemnicy. Ktoś musi ją dźwigać, ulżyć innym." Rozważania Severusa niby podobne do przemyśleń McGonagall, a jednak tak bardzo od nich różne. Snape jest u Ciebie tym Snape'em, którego znamy, którego nie zmieniamy, taki nigdy nie wychodzi z pamięci; cyniczny, opanowany, a jednak gdzieś z uczuciem strachu i wątpliwości, wszystko, co jest jego nieodłącznymi cechami. I oczywiście zawsze w pełni świadomy. Dlatego wyszczególniony przeze mnie cytat najbardziej przykuł moją uwagę, ponieważ Severus zawsze musiał czegoś strzec, zawsze był strażnikiem jakiejś tajemnicy, i mimo że Voldemort zginął, to i tak nie uwolnił się od piętna, jakie nosił jeszcze przed cofnięciem się w czasie, zmieniła się wyłącznie tajemnica. Podobało mi się również to, że nie obarczył swymi rozterkami McGonagall, nie przypiął jej łatki bohaterki, tylko doskonale zdawał sobie sprawę, że przyprawili się nawzajem o wielki krzyż, wiedział, że to ona zamordowała, a mimo to również poczuwał się do winy. Bardzo dobrze to wszystko ujęłaś, mapa myśli Snape'a, którą przed nami namalowałaś jest dokładna i niczego jej nie brakuje.

    Dalej jest scena spotkania Hermiony i Draco na korytarzu. Noc, blask gwiazd i księżyca, dwa serca przyciągające się do siebie, a jednak będące wciąż tak daleko... Romantyzm miał być i był, ale ja po prostu nie jestem w nastroju na niego. Nie Twoja wina, bo fragment ujmujący, ale ja ostatnio zagłębiam się w swoją przeszłość, w której taka piękna miłość z nocnymi schadzkami doprowadziła do czegoś zupełnie innego, niż by się chciało. Nie zmienia to jednak faktu, że część jest w pewnym sensie wyjątkowa, ale mój zachwyt i tak zdominowało połączenie Hermiony, Draco i Harry'ego, mimo że w tej romantycznej scenerii humoru również nie zabrakło, jak chociażby myśli Malfoya, które wywołały duży uśmiech zadowolenia na twarzy.

    Idąc do wspomnianej wcześniej sceny, uwielbiam, gdy mogę przeczytać, dotknąć wręcz wyobraźni drugiego autora, co odbywa się przy procesie opisu zaklęcia niewystępującego w książkach Rowling; skonstruowany przez Ciebie czar był niby zwyczajny, a jednak na tyle obrazowy, logiczny i bez żadnych udziwnień, że trafił w moje gusta. Dobrze go przemyślałaś, zaplanowałaś, a potem odpowiednio ubrałaś w słowa, a to zawsze wzbudza we mnie podziw. Nie zmienia to faktu, że Malfoy wygrał całą scenę, zaczynając od "To mi się tylko wydaje. Nie jest prawdziwe. Ojciec też tak ma… ale on jest w Azkabanie.", przechodząc przez chęć zapisania się na yogę (polecam, mimo że niekoniecznie sport mnie lubi), a kończąc na, no nie ukrywajmy, podziwie piersi panny Granger zakutych ostatecznie w gorset. Już my wszyscy dobrze wiemy, jak bardzo rączki świerzbiły Dracona, już my bardzo dobrze o tym wiemy ;) Scena z humorem, dobrym dowcipem, za którym szaleję, więc ogromny plus, zresztą nie jest on pierwszy. Jest w niej znacznie więcej cytatów, które chciałabym wyszczególnić, bo zasługują na uwagę, ale raczej się bez nich obejdzie.

    Podsumowując, bo to jednak ostatni rozdział, co z jednej strony zasmuca, z drugiej cieszy, bo muszę nadrobić zaległości w swoich Zagadkach, opowiadanie stoi na bardzo dobrym poziomie. Jest w nim kilka rzeczy, postaci, tajemnic, które zwróciły moja uwagę, zapisałam je w pamięci, więc prawdopodobnie będę u Ciebie gościć częściej. Nie obiecuję, że będę się produkować w tak zatrważających ilościach, jak do tej pory, ale z pewnością jakoś zaznaczę swą obecność. Nie mówię również, że od razu, bo własny blog, studia i sesja czająca się za rogiem, ale przy pierwszej możliwej okazji z pewnością będę nadrabiać zaległości.

    Nie przedłużam więcej, bo i tak się wystarczająco nagadałam. Trzymaj się, powodzenia w pisaniu i do zobaczenia w przyszłości,
    Realistka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takiego Severusa chciałam, takiego go widziałam, takiego lubię. Jego rozważania są dla mnie nieco ważniejsze od tych goszczących w głowie profesor McGonagall, jestem więc zadowolona, że się podobają.

      Chociaż ja sama żadnego doświadczenia nie mam, jak najbardziej rozumiem brak "humoru na coś", że tak ten stan określę.
      Samego czaru zbytnio komplikować nie chciałam, podejrzewam więc, że się udało. Oj, wiadomo, rączki świerzbiły, ale panna Granger w głowie pełniła rolę dość dużego hamulca, jak sądzę :D

      Bałam się, bałam się werdyktu, ale wywołał on ogromny uśmiech i dziwne podekscytowanie... Dziękuję za poświęcony mi czas, zarówno na czytanie, jak i opinie, które do najkrótszych nie należały. Ogromnie mi pomogłaś, a Twoje rady i, nie ukrywajmy, wytknięte błędy pozwalają się w jakiś sposób rozwijać. Wdzięcznie się kłaniam, zadowolona, że choć troszkę przyciągnęłam Twoją uwagę.

      Powodzenia na sesji, powodzenia w Zagadkach i w takim razie, do zobaczenia. Niech, jak to mówię, Moc i wene będą z Tobą,
      Vi

      Usuń
  3. Można jakoś skontaktować się z autorką drogą mailową?

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaki świetny rozdział! Do mnie tez o wiele bardziej przemawiają przemyślenia Severusa, ale brakuje mi z jego strony jakiś przemyśleń o Lily, w koncu miłość jego życia znowu żyje :)
    Scena pomiędzy Hermiona i Draconem była cholernie urocza i klimatyczna, całe opisywanie nocy ma w sobie coś takiego.
    Ostatnia scena to mistrzostwo, dawno sie tak nie uśmiałam! Malfoy z rozdwojeniem jaźni! :D
    Urocze jest jeszcze to, jak każde z nich mysli, ze nie ma u drugiego szans i trzyma sie na dystans.
    Lecę zaraz czytac dalej, bo przede mną jeszcze dwa rodzialy!
    Ściankami,
    Mary

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, przemyślenia Severusa są dla mnie ogromnie ważne. Wiesz, Lily już całkiem wyrzuciłam z głowy, ale masz rację, trzeba by przynajmniej napomknąć o jego podejściu do całej sprawy.
      Obawiam się, że zdążyłam dodać rozdział dziesiąty, więc jeszcze trzy przed Tobą :D

      Jak Ty ściankami, to ja dachami,
      Vi

      Usuń

Template by Elmo