– Draco?
Znał ten głos, irytował go, nużył. Odkąd tylko pamiętał, był
wszechobecny, uciążliwy. Mógł się nawet pokusić o stwierdzenie, że nie lubił
go, nie lubił tego głosu. Głównie dlatego, że we wcześniejszych latach brzmiał
zatrważająco podobnie do jego własnego.
Octavia stała zaledwie kilka kroków od zamkniętych drzwi. Jej krótkie,
sięgające nieco powyżej ramion włosy, były w nieładzie. Szeroko otwartymi,
szarymi oczami wpatrywała się w sylwetkę brata. Jej spojrzenie nie zawierało w
sobie tego srebra, tak widocznego u Dracona, wydawało się jakby mniej…
arystokratyczne?
– Draco..? – powtórzyła, przesuwając się odrobinę w przód. Zauważyła
sztywny materiał, wysuwający się spod jego koszuli i zmarszczyła brwi. Chciała
tylko spytać, czy nie dostał listu od matki… Dopiero po chwili zauważyła, że
stał przy samej Czarze, za linią wieku. Ale jak..?
– Tak, to wdzięczne imię nadała mi MATKA w dniu urodzin. – syknął z
nutką fałszywej uprzejmości. Aż biło od niego chłodem, srebrne spojrzenie stało
się metalicznie zimne, kłujące. Spuściła wzrok.
Oczywiście musiał to podkreślić. Matka. Kpił sobie z niej, Octavii.
Chociaż nie, nie całkiem – po części nią pogardzał. Bardzo pocieszająca myśl.
Gdyby to nie było tak skomplikowane… Dlaczego on nie rozumiał? Dlaczego
nie rozumiał, że ona chciała znać własnego ojca? Że nie mogła się tak po prostu
„odciąć”? Krew z krwi, ciało z ciała. Draco nigdy nie wymawiał jego imienia, za
jedynego rodzica uznawał matkę. Podejrzewała, że bardzo ją kochał, tylko nie
potrafił tego okazać. Ale Narcyza wiedziała, musiała zauważyć – jedynie na nią
patrzył w ten sposób. W sposób, w którym można było dostrzec odbicie miłości.
Czasem wydawał się taki bezduszny, jakby nic go nie obchodziło. Octavia wiedziała,
co to oznaczało – ukrywał emocje, nad wyraz silne i drażliwe. Przypadkowi
uczniowie mijający go na korytarzu albo go podziwiali, albo trzymali się z
daleka, uważając Malfoya za kolejnego wstrętnego Ślizgona. Nie znali Dracona i
ona miała wrażenie, że też zaliczała się do tej grupy, do tych, którzy nigdy
nie widzieli jego prawdziwego oblicza. Trochę zazdrościła Zabiniemu i Nottowi
braterskiej więzi z jej bratem. A przecież to był jej brat.
Pamiętała urywki ich wspólnych zabaw, gdy ledwie sięgali matce do ud.
Przekomarzanie, czarodziejskie gry, nawet bójki. Mały Draco, wątły i raczej
chorowity, zawsze ożywiał się przy tym podobnych działaniach. Jednak jego
szczerze uśmiechnięta twarz już nie stawała jej przed oczami. Gdy nie widzimy czegoś
wystarczająco długo, bardzo łatwo nam o tym zapomnieć. Błyszczące oczy
wspominała jedynie jako myśl, nie mogła zobaczyć, jak wyglądały. To wszystko
stało się szybko – cały rozłam. Dowiedzieli się w końcu, musieli się dowiedzieć
o ojcu, którego ręce niejednokrotnie splamiła cudza krew, a aktualnie plamiły
je brudy Azkabanu. Matka opowiedziała im historię małżeństwa z rozsądku,
zaaranżowanego przez dwa potężne rody. Historię miłości, która nie mogła się
rozwinąć, którą wyrwano z ziemi, zanim zdążyła na dobre wypuścić korzenie.
Poznali prawdę i znienawidzili – Draco człowieka, który miał być jego opoką,
Octavia samą siebie, bo nigdy tego człowieka nie spotkała. Nie chciała go
osądzać, nie chciała wierzyć, że jej ojciec mógłby być tak przesiąknięty… śmiercią.
A Draco nie chciał zrozumieć, dlaczego wystąpiła do Departamentu Prawa po zgodę
na wizyty u potwora. Dlaczego zdecydowała się zajrzeć w oczy szaleńca?
A robiła to,
nie raz, nie dwa, ale co roku. I rozpaczliwie chciała komuś opowiedzieć. Tak
się jednak złożyło, że nie miała komu.
– Jak się tam dostałeś? – miała nadzieję, że wyglądało to, jakby
zignorowała jego odpowiedź. Spodziewała się, że on i tak już dawno ją
przejrzał. Szkoda tylko, że Octavia nie potrafiła patrzeć tak przenikliwie.
Patrzeć i widzieć.
– Szybko – mruknął – Ty mogłabyś jeszcze szybciej wyjść.
Zobaczyła, jak przewracał oczami, szepcząc coś pod nosem. Kurczowo
przyciskał ramiona do tułowia, podciągał sztywny materiał, który wcześniej
wysunął się spod koszuli. Otworzyła usta i zaraz je zamknęła.
– Twoje wypowiedzi są jak zwykle pełne elokwencji. Jesteś w stanie
łaskawie opuścić ten przybytek?
– Draco…
Nienawidził, jak mówiła na niego w ten sposób. Dziwne, że to samo słowo
może być wypowiadane tak różnie, w zależności od ust, spomiędzy których się
wydostaje.
– Czego chcesz? – warknął, wyraźnie zirytowany.
– Dostałeś…
– Te lepsze geny? To na pewno.
– … list od matki? – westchnęła zrezygnowana. Jego podeście kiedyś
bardzo ją raniło, wstydziła się łez, które przez niego wylewała. Nie, to nie
była wina Draco… To była jej wina. Ona wszystko zepsuła i dobrze o tym
wiedziała. A teraz, poza poczuciem winy, nie mogła się też uwolnić od
szaleńczego śmiechu, każdej nocy rozbrzmiewającego jej głęboko w głowie.
– A nawet jeśli, to co cię to obchodzi? Nie dzielę się prywatną
korespondencją.
– Nie możesz mi po prostu powiedzieć? – spuściła wzrok, podłoga stała
się wyjątkowo ekscytującym zjawiskiem.
– Nie dostałem. Zadowolona?
Skinęła szybko głową i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. To, co
robił nie miało znaczenia, bo i tak by się nie przyznał. Może wcale nie
przekroczył tej przeklętej linii, tylko coś jej się przywidziało? Bez
znaczenia.
Powtarzaj to sobie dalej,
Octavio, a popadniesz w obłęd.
Ale nie mogła cały czas się martwić. Nie mogła bez przerwy się
zastanawiać.
Może wystarczyłoby mu
opowiedzieć? Może zrozumiałby, jakbyś dobrze to wytłumaczyła?
To nie było nawet przypuszczenie. Przyczepiła do jego wątpliwego
zrozumienia etykietkę „nadzieja”. Podobno to właśnie ona umiera ostatnia. W
takim razie co zostanie, gdy nadzieja odejdzie?
****
Nic nie mówili. Siedzieli cicho jak nigdy przedtem, a wiadomo, że było
to sprzeczne z naturą Gryfonów. Z jednej strony odpowiadało mu to, przynajmniej
nie musiał się tłumaczyć. Ale jakaś część w nim chciała, żeby wyrazili swoją
opinię, nawet jeżeli miałaby być niepochlebna. Niech skomentują, kaszlną,
cokolwiek. Żeby tylko nie milczeli. Jakby zdegustowani.
Obrzydzeni?
Biegiem pokonywał schody, nie rozglądał się, nie zwracał uwagi na
ewentualnych przechodniów. Gorset zrzucił gdzieś na trzecim piętrze, rozwiązany
i tak na nic by się nie przydał. Za chwilę uwolni się też od tych przeklętych
Gryfonów. Że też musieli wszystko widzieć… Bał się, że stracił kontrolę, co
pozwoliło im słyszeć jego myśli. Ale co się stało, to się nie odstanie,
zrozumie, jeśli nie będą chcieli go więcej widzieć. Bo kto by chciał? Nie
zrozumieją, dlaczego traktuje Octavię w taki, a nie inny sposób. Miał nadzieję,
że ona kiedyś przejrzy na oczy, dostrzeże to, co do niego dotarło jak tylko
usłyszał o oj… Lucjuszu. Niegdysiejszy pan Malfoy był szaleńcem, potworem w
ludzkiej skórze. Okrutnym, zepsutym i władczym. Żadnym krwi, cuchnącym
śmiercią, przesiąkniętym propagandą czystości. Wystarczy dodać do tego jego
niemały talent do, powiedzmy, skutecznego przekonywania, a rodzi się tyran.
Teraz zasługiwał tylko na miano więźnia, a Draco czekał na wiadomość z Azkabanu
o tak wyczekiwanej śmierci Lucjusza. Nie zdziwiłby się, gdyby staruszek zabił
się z szaleństwa. Czasem miał wrażenie, że jedynie wizyty Octavii trzymały go
na tym świecie. Właśnie za nie nienawidził jej najbardziej.
Przynajmniej nabywała wprawy w rozmowach z diabłem. Może się przydać po
śmierci.
Dotarł na siódme piętro i zwolnił nieco kroku. Choć dalej biegł, nie
był to już szaleńczy pęd, praktykowany przez kilka ostatnich kondygnacji. Chciał
się zmęczyć, skupić na bólu w mięśniach, podwyższonym tętnie, wysiłku. Jednak
ten krótki odcinek, który pokonał, nie wywołał nawet przyspieszonego oddechu.
Pokręcił lekko głową, pierwszy raz przeklinając swoją godną pozazdroszczenia
formę. Tak, słuchaj, Potter - pomyślał –
Pewnie dlatego nigdy nie wygrywacie.
Nie dostał odpowiedzi.
Radość po wykonanym planie jeszcze kuliła się w zakamarkach umysłu, ale
nie była już tak pełna euforii i samozadowolenia. Wygoniona i przytłumiona
przez złość wymieszaną z niechęcią, nie chciała się wychylać, uwidoczniać, żeby
nie zostać całkiem zgaszoną. A to miał być taki dobry dzień…
– Panie Malfoy?
Na Salazara…
– Malfoy!
Zatrzymał się tuż przed ścianą Pokoju. Gdyby biegł szybciej…
– Panie Malfoy? – profesor McGonagall stanęła obok niego, poprawiając
ciemną szatę – Jest pan oczekiwany w gabinecie dyrektora.
– Zaraz tam będę. – starał się nie okazywać kiełkującej desperacji,
która stosunkowo łatwo mogła go zgubić.
– Teraz – odwrócił się przodem do nauczycielki. Ta zmarszczyła brwi na
widok wybrzuszenia na jego klatce piersiowej, ale pozostawiła je bez
komentarza.
– Muszę tylko wrócić do dormitorium. To zajmie chwilkę, obiecuję. –
przybrał na twarz proszący wyraz, któremu, jak na razie, opierał się tylko
Snape.
– Za „chwilkę” profesora Dumbledore’a już nie będzie. A, o ile się nie
mylę, dormitoria Slitherinu znajdują się w lochach.
– Jestem dzisiaj nadzwyczaj roztargniony, pani profesor. Zamyśliłem
się. – powstrzymał cisnące się na usta określenie „McSztywna”, które raczej nie
poprawiłoby jego sytuacji.
– I przegapił pan te siedem pięter – Minerwa pokiwała głową ze
zrozumieniem – Jestem pewna, że profesor Dumbledore z chęcią wysłucha tej
wzruszającej historii. Za mną, panie Malfoy.
Nie pozostało mu nic innego, jak podążać za wyprostowaną sylwetką
McGonagall i mieć nadzieję, że z dwóch godzin na działanie zaklęcia zostało
jeszcze trochę czasu. Tym bardziej, że ubrania Gryfonów zostały w Pokoju
Życzeń. Kiepsko to widział, gdyby nagle nagi Wybraniec z panną Granger
wyskoczyli mu z głowy, prosto na biurko Dropsa. Chociaż mogłoby to okazać się
całkiem zabawne.
Zdecydowanie, Malfoy. Ale się
uśmiałam.
Jednak żyjecie.
Ja tak, nie wiem, co z Harry’m.
Wspominał ci o niestrawności?
Zdążył napomknąć…
Jeszcze brakowało mu Pottera, pozbywającego się obiadu w jego głowie.
Jakkolwiek miałoby to wyglądać.
Profesor McGonagall nie odzywała się przez całą drogę, szła tylko tym
swoim zamaszystym krokiem, co jakiś czas poprawiając zieloną szatę. Dopiero
teraz zauważył, jak była stara – zmarszczki pokrywały jej całe dłonie, nawet
szyję, w siwych włosach z trudem doszukiwał się jakichkolwiek ciemniejszych
pasemek. Kontury wychudzonej, żylastej sylwetki wyraźnie widział pod ubraniem.
Wiedział, że tak wyglądają ludzie poddający się dość dużemu wysiłkowi
fizycznemu, a przy tym niewiele jedzący. Zmarszczył brwi – Ale McGonagall?
Mimowolnie się garbił, jakby chciał schować klatkę piersiową pod szatą.
Przeszkadzało mu to, zastanawiał się, jak można wytrzymać z damskimi cechami
cielesnymi całe życie. Nigdy by nie pomyślał, że coś takiego w ogóle przyjdzie
mu do głowy, ale co poradzić – nie pomyślałby też, że kiedykolwiek będzie miał
piersi. Przynajmniej McGonagall oszczędziła sobie komentarzy, gdyby jeszcze
musiał się tłumaczyć… Na Salazara, pewnie Drops nie wykaże się podobną
wspaniałomyślnością. Błagał w duchu, żeby tylko Snape się tu gdzieś nie
nawinął.
Minerwa utrzymywała swoje zwyczajowe zabójcze tępo, zdecydowanie
zasługiwała na miejsce w krajowej reprezentacji chodziarzy. Draco co jakiś czas
ukradkowo podbiegał, żeby dotrzymać jej kroku. Ewentualną możliwość
wyczarowania kolejnego gorsetu uświadomił sobie dopiero za posągiem chimery, na
schodach prowadzących do gabinetu. Niestety, los przyznaje drugie szanse bardzo
oszczędnie i raczej niechętnie, tak więc Ślizgon nie zdążył nawet wyjąć
różdżki, a drzwi prowadzące do hogwarckiego centrum dowodzenia stanęły przed
nim otworem. Profesor McGonagall, nie zwalniając, wkroczyła do pomieszczenia i
skierowała się w stronę biurka. Wymieniła kilka zdawkowych uwag z jednym z
portretów, zatrzymując się po lewej stronie pustego krzesła dyrektora.
– Proszę usiąść, panie Malfoy. Profesor Dumbledore zaraz powinien się zjawić.
– powiedziała, wskazując na siedzenia umieszczone naprzeciwko biurka. Draco
posłusznie zajął miejsce, niechętnie pilnując swojej zgarbionej postawy. Czuł
się źle w niedbałych pozycjach, wydawały mu się niewygodne i jak najgorzej
świadczące o wykonawcach. Może było to zasługą arystokratycznego wychowania,
może jego nietuzinkowego charakteru, stało się jednak nieodłącznym przymiotem,
z którego był zadowolony. Nie żeby potępiał każdego, kto uznawał garbienie się
czy jakiekolwiek nienaturalne skrzywianie sylwetki za wygodne, wiedział jednak,
że to, jak się nosił, świadczyło o jego osobie. A właśnie młody Malfoy ze
wszystkich sił dążył do absolutnej, niezaprzeczalnej perfekcji. Zdawał sobie
sprawę, że niektórzy, słysząc temu podobne stwierdzenie, tylko popukaliby się w
czoło i pokiwali z politowaniem głową. Nie obchodziło go to zbytnio, a na pewno
nie na tyle, żeby się takowym podejściem przejmował. Ignorował tych, którzy
ignorowali jego i, jak na razie, na dobre mu to wychodziło. Zawsze
wyprostowany, nienagannie ubrany, idealnie uczesany. Z równym albo nawet
większym zainteresowaniem podchodził do kwestii wykształcenia, z którym wiązał
bardzo wiele. Wystarczyło spojrzeć na jego oceny, ustępujące jedynie stopniom
panny Granger, sporadycznie Teodora Notta. Fakt faktem, mniejszą uwagę
przywiązywał do kontaktów z nauczycielami czy też pozostałymi uczniami, stąd
kilka szlabanów i kar. Nie miały one jednak większego znaczenia, a w kłótniach
i obraźliwych uwagach starał się
wykazywać jak największą inteligencją, co nie wychodziło mu znowu tak źle.
Perfekcja wciąż czekała gdzieś daleko przed nim, ale zbliżał się do niej
każdego dnia. I przyznawał, choć niechętnie, że jednym z czynników powodujących
jego dążenia był Lucjusz Malfoy we własnej osobie. Po wyczynach powyższego
rodowe nazwisko stało się niezwykle trudne do oczyszczenia, sadza w hogwarckich
kominkach wydawała się przy nim jedynie niegroźnym pyłkiem. Strzepnął teraz
kilka takowych z rękawa koszuli, rozglądając się po pomieszczeniu.
Nie wiedzieć czemu, gabinet Dubledore’a od zawsze go fascynował. Draco
przyglądał się przeróżnym srebrnym instrumentom, porozstawianym na szafkach,
zastanawiając się nad ich możliwym zastosowaniem. Woluminy, wypełniające półki
przy ścianach aż do sufitu, zasługiwały zapewne na miano najważniejszych ksiąg
w całym Hogwarcie. Mimowolnie przyszła mu do głowy myśl o pannie Granger, która
skorzystałaby z każdej okazji do przeglądnięcia zbiorów dyrektora. Starając się
porzucić rozważania na temat ciekawskiej Gryfonki, jakby nie patrzeć, siedzącej
właśnie w jego głowie, skupił się na zdobiących biurko wzorach. Ich porywającą
kontemplację przerwał sam właściciel, pojawiając się przy krześle w chmurze
dymu i magicznych rozbłysków. Najwyraźniej Albus Dumbledore odznaczał się niezdrowym
upodobaniem do spektakularnych wejść.
Uśmiechając się, jak uznał Malfoy, niepoważnie, dyrektor zajął swoje
miejsce za biurkiem, przelotnie witając się z profesor McGonagall.
– Witaj, Draco – starzec skinął Ślizgonowi głową, składając dłonie na
blacie przed sobą – Jak ci minął dzień?
– Całkiem znośnie, dopóki nie zostałem bezsensownie wezwany na
bezcelowe, jak sądzę, spotkanie. Jestem raczej zajętym człowiekiem. – zapytany
zmarszczył lekko brwi, znużony uprzejmością, na którą nie miał ochoty.
– To oczywiście zrozumiałe. – Dumbledore pokiwał głową z tym samy
niepoważnym uśmiechem na ustach – Jest jednak pewna sprawa, którą musimy się
zająć.
– Umieram z ciekawości… – Draco sprawiał wrażenie znudzonego czy też
obojętnego, ożywił się jednak na następujące po sobie „sprawa” i „zająć”.
Przecież on nie może wiedzieć o Czarze..?
To mało prawdopodobne. –
cichy głos Hermiony rozbrzmiał mu w głowie, przypominając o ciągłej obecności
dwójki Gryfonów – Nie mógł wykryć czaru
ani przejścia przez linię, skoro przechodzący miał odpowiednią ilość lat. W
razie jakichkolwiek problemów w ogóle nie dotarłbyś do Czary.
W odpowiedzi pokiwał głową, na co stojąca obok dyrektora Minerwa zmarszczyła
brwi.
– Domyślasz się może, po co cię wezwałem? – Dumbledore przechylił siwą
głowę w bok, przyglądając się uczniowi.
– Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. A to się akurat rzadko
zdarza.
Chciałbyś. – dwa gryfońskie
głosy odezwały się kpiąco. Uśmiechnął się na ich reakcję.
– Draco – poważna nuta w wypowiedzi dyrektora zwróciła jego uwagę – Mam
do ciebie ważne pytanie. I oczekuję, że odpowiesz szczerze. To niezwykle
istotne.
Malfoy niepewnie pokiwał głową, niemal poczuł, jak Hermiona nadstawia
uszu. Natomiast bardzo wyraźne żołądkowe problemy Harry’ego prawie by go
rozśmieszyły, gdyby główny zainteresowany nie siedział w jego głowie.
– Nie zwróciłeś ostatnio uwagi na jakiekolwiek dziwne zdarzenia?
Problemy? Cokolwiek niepokojącego? – uśmiech zniknął z twarzy Albusa,
zastąpiony przez lekkie ściśnięcie warg i skupienie w błękitnych oczach, które
już dawno powinny wyblaknąć.
Draco przeszukał zakamarki pamięci w celu znalezienia czegokolwiek
niepokojącego, zatrzymując się przy sprawie Czary i Octavii. Uznał jednak, że
nie było to coś, czym powinien się podzielić z dyrektorem.
– Nie wydaje mi się… – pokręcił powoli głową, prostując się lekko.
Zaraz zdał sobie sprawę ze swoich poczynań i zgarbił się momentalnie, ze świeżo
zasianym przestrachem spoglądając na Dumbledore’a.
– Bardzo dobrze. – starzec znowu się uśmiechnął, choć w jego oczach
dopiero po chwili pojawiły się radosne błyski. Ten moment wystarczył, żeby
wzbudzić podejrzenia Dracona co do wiedzy dyrektora – A jest może coś… o czym
chciałbyś porozmawiać?
Albus zerknął na klatkę piersiową Ślizgona, zastanawiając się, czy to
tylko głupi żart, czy może niesie ze sobą jakieś bardziej skomplikowane
znaczenie. Nie spotkał się jeszcze z tak złożonym uczniowskim przypadkiem,
który momentami go zaskakiwał, a jak wiedzieli wszyscy z dyrektorem
zaprzyjaźnieni, niemal niemożliwym było właśnie zaskoczenie go. Słyszał jakieś
plotki rozpowiadane przez uczniów, które docierały do grona pedagogicznego,
wiedział o przyjaźni młodego Malfoya z Harry’m i, tak swoją drogą, cieszył się
z niej. Miał własne teorie odnośnie niektórych kwestii, dotyczących Ślizgona,
ale, zgodnie ze swoim zwyczajem, kontemplował je w samotności, aby w
późniejszym czasie wyciągnąć z nich ewentualny pożytek. Książę Slitheriniu, jak
niejednokrotnie nazywano Malfoya, zajmował dość dużo miejsca w głowie Albusa,
który wyjątkowo mocno przywiązywał się i interesował uczniami, chcą wspierać
ich w miarę możliwości. Miał nieodparte wrażenie, że, kto jak kto, ale syn Lucjusza
tego wsparcia potrzebował.
Bynajmniej nietłumiony śmiech Pottera odbijał się echem od czaszki
Dracona, który skrzywił się, przeklinając brak wyczucia zarówno Dumbledore’a,
jak i Harry’ego. Panna Granger ograniczyła się do przewrócenia oczami, za co
był jej wdzięczny. Chociaż dla niej obecna sytuacja też znajdowała się daleko
poza strefą komfortu.
– Mógłby pan przyjrzeć się lepiej kominkom w lochach. Ich stan nie
zasługuje nawet na Nędzny. – Malfoy przybrał na twarz niezwykle poważny wyraz,
jakby rozmawiał o sprawach wagi państwowej.
Dumbledore znowu się uśmiechnął, ale niedostrzegalny cień niepokoju
zadomowił się już gdzieś z tyłu głowy.
– W takim razie pozostaje mi tylko prosić, Draco, żebyś został tu
jeszcze chwilę. Pozwól, że po coś skoczę. – Albus mrugnął, wychodząc z
gabinetu. Zaraz za nim ruszyła profesor McGonagall, która jeszcze raz oglądnęła
się na Ślizgona, zamykając za sobą drzwi.
Zostawiony w pozornej samotności Malfoy, odetchnął głęboko, natychmiast
się prostując. Oparł zbolałe plecy na miękkiej powierzchni krzesła,
przeciągając się zgrabnie. Już uspokojony, zmrużył nagle oczy od oślepiającego
blasku, poczuł, jakby zapadał się w siedzeniu. Dziwne wrażenie towarzyszące
efektom świetlnym zaraz znikło razem z nimi.
Przetarł przewrażliwione oczy, z przerażeniem uświadamiając sobie
przyjemną swobodę w okolicach klatki piersiowej. Strach nie był spowodowane
brakiem uciążliwych damskich atrybutów, raczej powodem ich zniknięcia.
– Malfoy, nie waż się nawet otwierać oczu. – głos panny Granger, choć
cichy, zabrzmiał nad wyraz groźnie. I, co ważniejsze, jak najbardziej na
zewnątrz głowy Dracona.
– A Potterowi tego nie powiesz? – prychnął, mocno zaciskając powieki. O
ile po przemianie świerzbiły go ręce, teraz odczuwał przemożną potrzebę
otwarcia oczu.
– Harry nie jest teraz w stanie zwrócić uwagę na cokolwiek poza własnym
brzuchem. – usłyszał przytłumiony odgłos kroków i jakieś szelesty.
– Radziłbym wam wyjść, oni zaraz tu wrócą. – nie otwieraj oczu, nie
otwieraj oczu… bo pewnie nie będzie ci dane zobaczyć wiele więcej.
– Zdążyłam zauważyć. Myślicie, że profesor Dumbledore zauważy brak
szlafroka? Czy cokolwiek to jest…
– Jakiego szlafroka? – Draco miał zamiar spojrzeć na owy wątpliwy szlafrok,
ale zamknął oczy jeszcze szybciej niż je otworzył, nie dostrzegając nic poza
niewyraźnymi kształtami.
– Możesz już skorzystać z narządów wzroku.
– Co? – wolał się upewnić, że nie dolegają mu problemy słuchowe, jak
choćby te u Zabiniego.
Poczuł zimne dłonie na powiekach, owionął go zapach kwiatów, których
przez ten moment nie był w stanie zidentyfikować. Szept tuż przy jego uchu
wywołał gęsią skórkę na szyi.
– Otwórz oczęta i pomóż mi z Harry’m, bo zwrócił obiad na dywan.
Dłonie uwolniły jego powieki, po raz kolejny przeklął własną rękę,
która drgnęła, aby je przytrzymać. Zamrugał, przyzwyczajając się do światła.
Panna Granger, okryta ciemnozieloną peleryną związaną w pasie, zdążyła już
podejść do wciąż nagiego Harry’ego, który zdobył się tylko na zakrycie dolnej
części ciała, kiwając się w przód i w tył. Po jego lewej widniała plama o
nieokreślonej barwie i mało przyjemnym zapachu, zawierająca w swojej
konsystencji nie do końca rozgryzione resztki pożywienia.
– Dziesięć punktów dla Gryffindoru, Potter. Wykazałeś się. – Draco
mruknął, marszcząc nos. Nie zauważył spojrzenia Hermiony, które skupiło się na
jego twarzy i zaraz uciekło, zatrzymując się na Harry’m.
– Dasz radę wstać? – wykazująca się większą empatią Gryfonka, objęła
przyjaciela i pomogła mu dźwignąć się na nogi, gdy kiwnął głową. Malfoy zaraz
do nich doskoczył, podtrzymując Wybrańca z drugiej strony. Powoli skierowali
się w stronę wyjścia, ale mniej więcej w połowie drogi dobiegł ich stukot butów
na stopniach schodów za drzwiami.
– Najmilszy Godryku… - panna Granger rzuciła Draconowi pytające
spojrzenie. Ten wskazał na pofałdowaną zasłonę przy ścianie, gdzie pociągnęli
Harry’ego. Posadzili go za kotarą, Hermiona przykucnęła obok. Malfoy poprawił
materiał i skoczył w stronę krzesła, na
którym przedtem siedział. Właśnie rozparł się na siedzeniu, gdy drzwi zaczęły
się otwierać.
Profesor Dumbledore wpadł do gabinetu, potrząsając trzymaną w dłoni
kopertą. Rozciągnął usta w uśmiechu, który wydał się Malfoyowi wyjątkowo nie na
miejscu.
– To dla ciebie. Matka prosiła, żebym ci przekazał – podszedł do
biurka, grzebiąc w jednej z szuflad. Wyjął z niej niewielką paczuszkę i podał
ją Draconowi – To też.
– Cóż… dziękuję – Ślizgon gwałtownie zakaszlał, słysząc dochodzące zza
kotary beknięcie – Chyba się przeziębiłem, wie profesor, jak to bywa.
– Tak, obdarzono mnie tego rodzaju wiedzą, choć muszę przyznać, że
wolałbym oszczędzić sobie praktyki. – Dumbledore pokiwał głową ze zrozumieniem.
– To ja już… - Draco wskazał za siebie na, jak sądził, drzwi. Odwrócił
się, akurat by zobaczyć nagiego Pottera i pannę Granger wybiegających z
gabinetu. Spod kotary zaczęła wylewać się maź o znajomej barwie, najbardziej
prawdopodobny powód ich ucieczki. Zdążył jeszcze zerknąć na zdziwioną twarz
dyrektora i również zniknął za drzwiami.
Profesor Dumbeldore pokręcił głową, niepewny tego, co się właśnie
stało. Zrobił krok w stronę zasłony, zamierzając usunąć niepożądaną substancję,
gdy zdał sobie sprawę, że wdepnął w coś mokrego, wydając przy tym nieprzyjemny
plaszczący odgłos.
****
Ron Weasley miał swoje priorytety. Pomijając te oczywiste w postaci
rodziny, przyjaciół i jedzenia, bardzo wysoko cenił sobie sen. Nie znalazłbyś
lepszego sposobu na wprawienie rudzielca w drażliwy humor, niż skrócenie jego
czasu na wypoczynek. Wierzył, że każdy może znaleźć zajęcie, które sprawi mu,
najzwyczajniej w świecie, przyjemność. Harry grał w Quidditcha, Hermiona się
uczyła, Ginny skradała, a on spał. To proste stwierdzenie zawierało w sobie
harmonijność świata, którą pragnął zachować, bo był z niej zadowolony. Nie
można powiedzieć, że oddawał się czynnościom sennym na wyłączność, należał
przecież do sportowej reprezentacji Domu Lwa, na razie jako rezerwowy Oliviera
Wooda. Poświęcał też trochę czasu ukochanej przez pannę Granger nauce, niekiedy
łaził za siostrą, starając się odkryć cel jej wędrówek, czego nie udało mu się
osiągnąć. Zakładał, że, chociaż się z tym nie zdradzała, zauważała go i
zaczynała się włóczyć bez celu. Skradając się za nią, wpadł parę razy na
Zabiniego, do którego nie żywił jakiejś szczególnej antypatii, ale do miłości
jeszcze daleka droga. Miał też swoje „tajne zajęcia”, z nazwy zaś można
wywnioskować, że się z nimi nie zdradzał. Bał się trochę, że zostanie wyśmiany,
poza tym, są sprawy, które powinniśmy zachować tylko dla siebie i cieszyć się z
nich w samotności. Bo kto by uwierzył, że on, kolejny Weasley, zajmuje się tak
delikatną dziedziną, jaką jest muzyka? Może harmonijka nie zaliczała się do
instrumentów wysokich lotów, ale jedynie na takie mógł sobie pozwolić.
Grywał więc, gdy wszyscy już spali albo jeszcze się nie obudzili.
Wykradał się do sowiarni, siadał na parapecie i oddawał dźwiękom przy
akompaniamencie sowich skrzydeł. Za publiczność służyła mu odległa tarcza
księżyca i nie miał nic przeciwko temu. Jednak jego nocne eskapady powodowały
konieczność poświęcenia innej pory na błogosławiony sen, przez co uznawano go
za niewyżytego w odpoczynku. Można się domyślić, że był mało zadowolony, gdy
niecierpliwa dłoń potrząsnęła jego ramieniem, powodując otwarcie prawego oka.
Zaraz też je zamknął, aby doświadczyć kolejnych wstrząsów. Jęknął przeciągle,
przewracając się na brzuch i zatapiając twarz w poduszce z nadzieją na odejście
nieproszonego gościa. Ten, niezrażony, niestrudzenie wybudzał rudego Gryfona,
ściągając z niego ciepłą kołdrę.
Pozbawiony nieodłącznego elementu w łóżku, został zmuszony do otwarcia
obu oczu i powrotnego przewrócenia się na plecy. Tak, jak się spodziewał,
uśmiechnięty Wybraniec trzymał w niegodnych rękach pierzynę, ogromnie z siebie
zadowolony.
– Wstawaj, przyjacielu. Czara wzywa. – Harry rzekł radośnie, prawie
podskakując z podekscytowania. Powstrzymał się, zachowując resztki godności,
którą, według Rona, stracił, zakłócając jego sen.
– Coooo… – mruknął rudy, przejeżdżając dłonią po zmęczonej twarzy.
– ZARAZ CZARA WYBIERZE REPREZENTANTÓW! – Weasley nie omieszkał
zauważyć, że ten wrzask najpewniej dotarł do głębin dormitoriów Slitherinu,
gdzie nigdy nie zapuścił się żaden szanujący się Gryfon. Chwilę zajęło mu
przetrawienie informacji, a gdy dotarł do niego sens słów przyjaciela, zerwał
się, wybiegając z pokoju w samych bokserkach i podkoszulce.
Tym sposobem Harry’emu i Ronowi, który zdążył się przy okazji ubrać,
dotarcie do celu zajęło zaledwie kilka minut. Pomieszczenie, oświetlone
niebieskim światłem Czary, było prawie całkiem wypełnione uczniami wszelakiej
maści i szkoły, nawet uczęszczający do Durmstrangu i Beauxbatons zdecydowali
się opuścić pokoje gościnne. Gryfoni przecisnęli się do miejsc zajętych przez
Hermionę, która tylko pokręciła głową na ich widok, nie będąc w stanie ukryć
szerokiego uśmiechu. Ron musiał przyznać, że takie podejście nieco go zdziwiło,
za mało prawdopodobne uznawał podekscytowanie panny Granger sprawami Turnieju.
Nie zdążył porządnie się nad tym zastanowić, bo profesor Dumbledore wszedł do
sali, prowadząc pochód nauczycieli.
Przysłuchiwał się powitaniom i podziękowaniom, niecierpliwie czekając
na rozpoczęcie wyborów. Niby nie mógł brać udziału w Turnieju, ale, przyznajmy
szczerze, kto by się tym nie interesował? Było to pierwsze tego typu wydarzenie
w czasie jego nauki w Hogwarcie i odczuwał
wzrastającą chęć na wzięcie udziału w rozgrywkach, jak tylko osiągnie
odpowiedni wiek. Mocno wątpił we wszelkie próby złamania zabezpieczeń, chociaż
gorąco im kibicował, nie łudził się też, że sam byłby w stanie przekroczyć
linię wieku już w tym roku. Nagłe postarzenie Freda i George’a uznał za całkiem
zabawne, ale sam wolał nie doświadczyć niczego podobnego. Zwykle niecierpliwy,
zdecydował przyjąć spokojne założenie, że kiedyś przyjdzie na niego czas.
Pogrążony w tego rodzaju myślach, przesłyszał się w najważniejszym momencie.
Profesor Dumbledore złapał zwęgloną na krańcach karteczkę:
– Hermiona Granger.
To nazwisko nie mogło zostać wylosowane. Spojrzał na siedzącego obok
Harry’ego, zamierzając szturchnąć go i zapytać o właściwy wybór. Powstrzymał
się w ostatniej chwili, zdając sobie sprawę z nienaturalnej ciszy, która
otuliła zatłoczone pomieszczenie. Wydawało się, że wszyscy wstrzymali oddechy,
nawet Dumledore’owi odebrało mowę. Ron zerknął w lewo, gdzie wcześniej
siedziała Hermiona, a zobaczywszy puste miejsce, uszczypnął się dla upewnienia,
że to nie sen.
Panna
Granger podeszła do dyrektora, zamykając otwarte wcześniej usta. Rudy nie
słyszał rozgorączkowanej dyskusji, prowadzonej przy Czarze, zarejestrował
jednak, że, zgodnie z zasadami, Hermiona musi wziąć udział w Turnieju.
Dostrzegał absurdalność powyższej myśli, potrząsnął głową, spoglądając na
przyjaciółkę, która zajęła miejsce przy pozostałych reprezentantach – Wiktor
Krum, Fleur Delacour i Hermiona Granger.
Hermiona Granger?
Całkowitą zdolność ruchu odebrał mu widok kolejnej karteczki,
wyłaniającej się z ognia Czary. Głos Dumbledore’a, zawierający w sobie ni to
strach, ni niepewność, rozbrzmiewał mu w głowie jeszcze przez całą noc.
– Harry Potter.
****
Całkowity brak snu okazał się niemożliwy.
Pozoranci.
Gra.
Śmierć niewinnego zwycięzcy.
Skradająca się w cieniu istota.
Drżące ręce objęły mokry od potu tułów. To przecież tylko sen… Ale
wykrzywiona od łez twarz towarzysza martwego zwycięzcy, wydawała się aż za
dobrze znajoma.
Naprawdę świetny rozdział. Cieszy mnie bardzo, że Octavia pojawiła się na nieco dłuższy moment i mieliśmy bardziej szczegółowy wglad w jej relację z Draco. Wiesz, troche mu się nie dziwię, że zareagował na spotkanie z ojcem w ten sposób, ale powinnien już dawno sie z tą sytuacją uporać... Rozumiem, że na początku mógł się nieco zdenerwować, ale ostatecznie przecież głupi nie jest, mógłby wykrzesać z siebie trochę zrozumienia dla siostry. Każdy ma w sobie inny rodzaj wrażliwości i każdy na swój sposób musi się uporać z własnymi demonami. To, że Draco nie chce znać ojca (i wcale mu sie nie dziwię), to nie znaczy, że jego siostra nie ma do tego prawa, przecież nie próbuje go do niczego zmusić... Mam nadzieję, że Malfoy pójdzie po rozum do głowy i ich relacje się w przyszłości poprawią, bo przykro mi sie czytało o tym, jaki dobry mieli kontakt, gdy byli dziećmi, a teraz Octavia ledwo pamieta, jak wyglądaja, gdy się do niej uśmeicha. A przecież są rodzeństwem i na pewno w głębi duszy Draco nadal bardzo ją kocha.
OdpowiedzUsuń" Historię miłości, która nie mogła się rozwinąć, którą wyrwano z ziemi, zanim zdążyła na dobre wypuścić korzenie." - piękne, piękne zdanie, aż mnie ciarki z emocji przeszły. A choć zdarza mi się to często, to nigdy w odniesieniu do Lucjusza i Narcyzy.
Mysli Dracona o ojcu też mi sie bardzo podobały, widać, ze biedak zmaga sie z wieloma emocjami w związku z nim. I nie sądzę, żeby tak NAPRAWDĘ nienawidził siostry.
Potem na szczęścia ta ciężka atmosfera trchę uleciała, gdy zaserwowałaś nam scenkę w gabinecie Albusa. Boże dawno nie byłam tak zestresowana, już myślałam, ze oni wyskoczą z niego na oczach dyrektora xd cholera, aż krzyczałam w myślach na Draco, że nie mógł wcześniej wymyślić żadnej wymówki w celu opóźniena rozmowy z Dumblem, mógł chociażby powiedzieć, że ma straszna biegunkę (tak, Harry mnie zainspirował) i popędzić do łazienki :D Na szczęście stary Albus musiał sie na chwilę ulotnić. Myślałam że umrę ze stresu.
I tak tylko wtrące, ze przemyslenia Draco o dążeniu do perfekcji były naprawdę mistrzowskie. Znowu wracamy do jego problemów z Lucjuszem i chęci udowodnienia nawet samemu sobie, że jest od niego lepszy. I jest i zawsze był, od momentu gdy tylko przyszedł na swiat, jakby mnie kto pytał.
Ciekawe dlaczego Albus go wypytywał, akurat jego, czy nie widział ostatnio nic dziwnego (tak, wiem, bardzo chaotyczny ten mój komentarz. Chyba taki już mój styl bycia :D). Tyle że niezawodny Draco nie ograniczał się zwyczajnym "Nie",
Draco ciągle nam serwuje kolejne złote uwagi, absolutnie w jego stylu. Podoba mi się, że tak dobrze trzymasz jego postać w ryzach. Mimo, ze ciągle dowiadujemy sie o nim jakichś nowych rzeczy, to nadal jest tym samym Draco, którego zaczęłaś towrzyc na początku. Trzmasz się własnego kanonu i psychologii postaci, a to, wbrew pozorom, niełatwa sztuka :D
I czy ja cos źle zrozumiałam, czy Potter naprawdę zrzygał sie w gabinecie dyrektora, a ponadto, Draco w to wlazł? Hahahah <3
"Ron Weasley miał swoje priorytety. Pomijając te oczywiste w postaci rodziny, przyjaciół i jedzenia, bardzo wysoko cenił sobie sen." -Ron w pigułce :D
"Skradając się za nią, wpadł parę razy na Zabiniego (...)" - a po tym subtelnym wtrąceniu, w którego zapewne wyczytałam wiecej niż powinnam, moja nadzieja na Blinny rosnie :D
Mile mnie też zaskoczyła pasja Rona do muzyki.
No i przechodzimy do wspaniałego finału, po którym dochodzę do wniosku, że chyba chcesz mnie zabić, bo jak to tak można KOŃCZYC W TAKIM MOMENCIE?!
Ale dobra, ufff, nie krzyczę, jestem spokojna jak Anakin Skywalker, podczas mordowania Ludzi Pustyni. Prawdzyw ocean spokoju ze mnie.
Tak czy siak, zaskoczyło mnie bardzo, że to właśnie Hermiona i Harry zostali wybrani, miałam cichą nadzieję, że Draconowi również zostanie podarowane miejsce w turnieju, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. No i jak to się stało, że i tym razem Czara wyrzuciła nazwiska dwóch reprezantantów Hogwartu? Ehh, pisz szybciutko kolejny, bo potrzebuje odpowiedzi! :D +
+A odnosnie tego, co napisalaś pod spodem, to czemu nie, taki gadżet na pewno byłby fajną opcją! :)
OdpowiedzUsuńGratuluję bardzo dobrego rozdziału i czekam niecierpliwie na kolejny.
Pozdrawiam serdecznie i Niech Moc będzie z Tobą!
Zdążyłam już kiedyś zauważyć, że każdy Twój komentarz jest jak miód na moje zbolałe serce i światełko w ciemnym tunelu niepewności? Jeśli nie, to właśnie ową prawidłowość zauważam.
UsuńRelacja Draco - Octavia/ Octavia-Draco jest i będzie skomplikowana, może nie do końca taka, jaką byśmy chcieli widzieć. W najbliższym czasie ukażę ją nieco bardziej z nadzieją, że nie rozczaruje.
Tak czytam o Twoim stresie i mogę się tylko uśmiechać. Dziękuję za takie odbieranie moich słów, bo wywoływanie emocji uważam za jeden z ważniejszych punktów w pisaniu.
Potwierdzam, Harry zwrócił obiad w gabinecie Dymbledore'a, ale to też Dumbledore wdepnął w pozostawioną pamiątkę :D
Zapewniam Cię, wszelkie wtrącenia o Zabinim pojawiają się nieprzypadkowo...
Pozostaje mi tylko ufać, że nie pójdziesz za przykładem Anakina, bo miałam w planach jeszcze trochę pożyć. Dziękuję za powyższy komentarz, jak i za każdy inny, który po sobie pozostawiasz. Dziękuję, bo to bardzo wiele dla mnie znaczy.
Niech Moc będzie z Tobą,
Vi
Świetny rozdział. I te opisy ahhh... <3
OdpowiedzUsuńPodziękował :D
UsuńO matko, matko, matko!!!! Nawet nie wiesz jak bardzo uwielbiam ten rozdział. Podoba mi sie, ze tłem konfliktu Olivi i Draco są kontakty z ojcem, bo motywy i jednej i drugiej strony naprawde rozumiem.
OdpowiedzUsuńScena w gabinecie dyrektora to mistrzostwo, ludzie patrzą na mnie jak na idiotkę jak śmieje sie do telefonu, ale nie mogłam sie powstrzymać jak przeczytam '10 punktów dla Geyffindoru!' :D
Parafraza Czarny ognia bardzo mi się podoba. Zamiast Cedrika jest Hermiona, a historia sie powtarza i nadal mamy czterech reprezentantów. Hermiona i Harry przeciw sobie, bedzie ciekawie!
Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy :D
UsuńI rodzi się we mnie ta mała, wredna istotka, która tylko zaciera ręce i chichocze, zadowolona, że udało jej się doprowadzić kogoś do śmiechu, nawet jeżeli skutkiem będzie posądzenie o niezrównoważenie psychiczne. Musisz mi wybaczyć.
Ufff, rozgoniłaś trochę wątpliwości, bałam się, że taki, a nie inny wybór Czary okaże się nieco nijaki.
Pozdrawiam gorąco, dziękując za ten tu powyższy,
Vi