Z powyższego specjalnie zadowolona nie jestem, wena ma kaca, a Moc poszła się paść. W każdym razie ostateczną ocenę pozostawiam tym, którzy tu wpadną. Jakiś znak na dowód Waszej obecności bynajmniej mi nie zaszkodzi, żeby nie było wątpliwości :D
Udanej reszty tygodnia, ludziki, niezależnie od tego, w którym jesteście Domu.
Vi
&&&
Światło pochodni go oślepiało. Zmrużył krwiste
oczka, marszcząc nos. Szponiastymi łapkami wyszukiwał zagłębienia w ścianach,
starając się znaleźć dobre punkty podporu. Poruszał się szybko, lekko
zygzakowatym ruchem, na wzór jaszczurki. Chropowata, szarawa skóra, zgrubiała
od upływu Czasu, stapiała się z powierzchnią kamiennych bloków.
Odbił się i przeskoczył na przeciwległą ścianę.
Opuścił się na poziom podłogi, krzywiąc szpetną mordkę. Węszył. Sunął
zrogowaciałym tułowiem po płytach posadzki, łapiąc coraz to nowsze wonie. Były
ich setki, niektóre całkiem przyjemne, inne rażąco odpychające. Prychnął.
Odpychające jak on sam. Nawet Czas to przyznał.
Coś ogłuszająco zawyło. Dziesiątki rozwrzeszczanych
istot wysypały się na korytarz. Podskakiwał w rytm ich kroków, zbyt słaby by
utrzymać się przy podłodze. Wonie przybrały na sile, wachlarz zapachów potu przeplatał
się z mgiełką perfum. Zawył z bólu, gdy jakaś wyjątkowo niezdarna stopa
nadepnęła mu na ogon, zaraz się przewracając. Odczuł przynajmniej cień
satysfakcji, widząc zaskoczoną twarz radośnie witającą podłoże. Cień.
Jak on sam.
Ledwo wyczuwalna woń łaskotała go w nos. Parsknął,
skupiając się na jej pochodzeniu. Czuł, czuł coraz wyraźniej. Odwagę, była tam.
Szczęście, cuchnące szczęście. Przeznaczenie, ostre, gryzące. Oszukane
przeznaczenie.
Na co decyduje się myśliwy, gdy wytropi swoją
zwierzynę?
Trzeba rozpocząć łowy.
***
— Harry, wszystko w porządku?
— Tak. Tylko trochę boli mnie głowa. — Gryfon
dotknął palcami rozgrzanej skóry na czole. Paliła go, pulsowała. Co dziwne, ból
skupiał się jedynie po prawej stronie, zaraz pod grzywką. Nierównomierny, wręcz
liniowy, kształtny. Miał wrażenie, jakby już kiedyś go odczuwał, ale nie
przypominał sobie tego. Może coś mu się przyśniło?
— Jesteś pewny? Nie wyglądasz najlepiej. Jak chcesz,
zaprowadzę cię do Skrzydła… — Hermiona zmarszczyła brwi, odbicie troski zabłysło
w jej orzechowych oczach.
— Nic mi nie jest, to pewnie zaraz przejdzie…
— Panie Potter, chce nam pan coś powiedzieć? — Ociekający
zaciekawieniem głos profesor McGonagall dotarł do uszu Wybrańca. Minerwa
odwróciła się od tablicy, odkładając kredę na biurko. Zmarszczyła brwi, widząc
skrzywioną twarz ucznia i rękę Hermiony, która błyskawicznie wystrzeliła w
górę. Harry uraczył przyjaciółkę bynajmniej nieprzypadkowym kopniakiem w goleń,
na co ta jednak nie zareagowała.
— Tak, panno Granger?
— Pani profesor… — Gryfonka przesunęła się
nieznacznie. — Harry’ego boli głowa. Czy mogłabym go zaprowadzić do Skrzydła
Szpitalnego?
Zmarszczone brwi zawsze można zmarszczyć bardziej,
a żywym dowodem tego była Minerwa McGonagall.
— Nie jest pan w stanie uczestniczyć w lekcji, pani
Potter?
— Nic mi ni…
— Nie jest w stanie, pani profesor. — Hermiona
rzuciła Wybrańcowi karcące spojrzenie, którego ten nie zauważył, dotykając
czoła w kolejnym przypływie bólu.
Czoła.
Minerwa znała ten gest, wiedziała, co oznaczał.
Swego czasu był wręcz naturalny, częsty, niezaskakujący. Ale nie w tym świecie.
Nie miał prawa, ba, możliwości się pojawić. Taki ból wywoływała obecność tylko
jednej osoby. A, jakby nie było, owa osoba nie żyła już od dobrych piętnastu
lat. To przeczyło wszelkim zasadom — On nie mógł powstać z martwych, nie mógł
cofnąć wyroku śmierci…
Tak? — szepnął cichy głosik w jej
głowie — A ty mogłaś cofnąć Czas?
Jednak dobrze się stało, mówiła sobie. Tłumaczyła,
przekonywała, musiała wierzyć, że to było jedyne wyjście, że nie znalazłaby
lepszej drogi. Teraz pojawiły się wątpliwości, nie pierwsze, ale jak
najbardziej namacalne.
— Dobrze, panno Granger, proszę zaprowadzić
Harry’ego do Skrzydła…
A co jeżeli…? Nie, nie, to niemożliwe. On nie
powstał, Severus by wiedział, jego Znak by wiedział. Paliłby. On nie miał do
kogo wracać — wszyscy śmierciożercy albo nie żyli, albo się go wyparli. Bez
grona wyznawców byłby bezradny, bezsilny. Przecież został pokonany. Minerwa
znała moc własnych zaklęć, a Avady nie można rzucić tylko „w połowie”. Skoro
nie On, co innego? Jedno wykluczyła od razu — bolące czoło Pottera, w tym
konkretnym miejscu, na pewno nie było przypadkiem. W życiu Wybrańca takowe się
nie zdarzały. Nie ma potrzeby od razu zakładać najgorszego, powiedziałby Albus.
Ale zakładając najgorsze, trudno się potem rozczarować.
— I z nim zostać — dodała, gdy dwójka uczniów
zamykała za sobą drzwi. Hermiona tylko skinęła głową.
Oczywiście, profesor McGonagall panikę uznawała za
wysoce niewskazaną. Może ból minie, może to przemęczenie. Nie mogła od razu
podrywać na nogi całego magicznego świata, twierdząc, że Czarny Pan wrócił.
Nawet on nie posiadł mocy wystarczającej do zmartwychwstania. Żyła po nim tylko
pamięć… prawda? Pozostało jej trzymać się tej myśli i wrócić do zajęć.
Rozszerzone źrenice u siedzących przed nią Gryfonów uparcie jej o tym
przypominały. A zaraz po dzwonku porozmawia z Severusem.
Zapyta go, czy czegoś nie wyczuł, nie zauważył.
Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie? Musiała samą siebie jeszcze przekonać,
że wcale nie wykazuje oznak paranoi. Ale co mogła zrobić?
Przyznać się?
Zakłóciła bieg zdarzeń, złamała jedno z
najważniejszych praw. Obiecała nieprzyjemnemu głosikowi, który coś mruczał z
tyłu głowy, że powie to swojemu lustrzanemu odbiciu, jak tylko wróci do
komnaty. Wiedziała, że wyznanie zapoczątkuje przełom — nie miała pojęcia, czy
aby na pewno w dobrą stronę.
Co innego myśleć o znaczeniu, konsekwencjach
własnych czynów. Co innego przyznać to na głos. Przed samym sobą.
***
Skrzydło Szpitalne nie należało do najprzytulniejszych
miejsc w Hogwarcie — białe i sterylne, surowe. Rzędy metalowych łóżek ciągnęły
się pod nagimi ścianami, gdzieniegdzie urozmaiconymi przez średniej wielkości
okna. Nikomu jednak nie przyszłoby do głowy, że w tym świętym przybytku pani
Pomfrey nie poradziłaby sobie nawet z najbardziej zaawansowanymi urazami. Każdy
podświadomie czuł, że gdyby mu odpadła głowa, nieznająca granic swoich
medycznych zdolności Poppy, umiejscowiłaby ją z powrotem we właściwym miejscu.
Harry nie wyróżniał się w tym wypadku spośród „wszystkich”, dlatego nie zdziwił
się, że sam dotyk ciepłej dłoni pielęgniarki podziałał kojąco na jego obolałe
czoło.
Przełknął kilka eliksirów, dziesięć razy zapewnił,
że czuje się całkiem dobrze i wymógł na pani Pomfrey możliwość odwiedzin, gdy
wyraziła absolutny zakaz opuszczania przez niego łóżka. Przestał się
zastanawiać nad powodem wcześniejszego bólu, przypuszczając, że był on skutkiem
małej ilości snu. Ostatnio koszmary nawiedzały go coraz częściej — dziwne
koszmary, niezrozumiałe, ale pełne wręcz monstrualnego przerażenia. Odczuwał w
nich nieznaną dotąd tęsknotę, wymieszaną z ogromem samotności i smutku, którego
doświadczają jedynie ludzie, znający pojęcie „strata”. Miał przed oczami krwawy
blask śmiercionośnego zaklęcia, słyszał głuchy odgłos ciała, upadającego na
posadzkę. Pokrzywiona w nieludzkim wyrazie twarz na dobre wyryła się w jego
pamięci, dopełniając koszmarnych wizji zimnym śmiechem. Wyraźnie odróżniał w
nich nuty wściekłości, brzmienie obrzydzenia. Miał wrażenie, że krwiste oczy przyglądają
mu się, gdy śpi, raz przekazując nieposkromioną wściekłość, to znowu
bezradność. Czując na sobie rażący czerwienią wzrok, gwałtownie zrywał się,
tłumiąc wrzask, a jedynym świadkiem jego niepokoju była blada powierzchnia
księżyca.
Przeglądał właśnie książkę o quidditchu, którą
dostał od Hermiony, gdy próg Skrzydła przekroczyła ognistowłosa postać Ginny
Weasley.
— Harry! — Jej pełen wyrzutu głos rozniósł się po
pomieszczeniu — Wszystko w porządku?
Przysunęła sobie stołek, niepewnie wpatrując się w
czoło przyjaciela. Rude pasma założyła za uszy, które barwą coraz bardziej
przypominały dojrzałe truskawki.
— Wiesz, jak się martwiłam? Każdy przekazuje inną
wersję zdarzeń, a co jedna, to gorsza.
— To było chwilowe… Zwykły ból głowy. — Przerwało
mu ciche skrzypienie drzwi. Wybraniec zerknął na wejście, z którego wyłoniła
się platynowa czupryna Malfoya i, czyżby go Godryk zmylił, Blaise Zabini. Ginny
odwróciła się na odgłos kroków i wyprostowała gwałtownie, dostrzegając drugiego
z odwiedzających. Jej uszy poczerwieniały jeszcze bardziej, cała sylwetka
nienaturalnie napięła.
— Ładnie to tak mdleć na transmutacji, Potter, ty
symulancie? — Malfoy zaskakująco szybko znalazł się przy łóżku Gryfona. —
Wyobraziłeś sobie, że już więcej mnie nie zobaczysz i cię zamroczyło? Oszczędź
sobie tak makabrycznych wizji, wiem, że to byłby cios.
Głowa otoczona wachlarzem kasztanowych loków
zaglądnęła do środka pomieszczenia.
— I przyszło moje słońce. — Hermiona zamknęła drzwi
Skrzydła. Obojętnie zlustrowała sylwetkę Dracona, zagłuszając irracjonalną chęć
zatopienia palców w jego platynowych włosach. — Lepiej ci, Harry?
Wybraniec zawiesił na niej wcześniej rozbiegany
wzrok, powoli skinając głową. Nieco zdziwiła go wizyta tylu znamienitych
osobistości i to w tym samym czasie, ale nie mógł powiedzieć, że zamierzał na
powyższy fakt narzekać.
— Więcej was matka nie miała? — syknęła Ginny,
nienawistnie wpatrując się w wyprostowane sylwetki Ślizgonów.
— O to samo mógłbym zapytać ciebie, Weasley, więc
siedź cicho i daj mi się zająć Potterem. — Draco zaczął oglądać poszczególne
butelki, stojące na szafce przy łóżku. Co jakiś czas kiwał głową, mrucząc
„analgeticum, no tak” albo „nootropicum, prawidłowo”.
— Jak ty się nim zajmiesz, to nigdy stąd nie
wyjdzie. — Hermiona przysiadła na materacu przy nogach Harry’ego.
— Mam tu coś dla ciebie od… kogoś. — Podała mu
pudełko Czekoladowych Żab.
— Podziękuj komuś. — Gryfon uśmiechnął się
nieznacznie, majstrując przy opakowaniu.
— Nie ma sprawy — zapewnił Malfoy, biorąc do ręki
następną fiolkę. Ruch, choć nieznaczny, uspokajał go. Blaise opowiedział o
„wypadku” Pottera w tak makabryczny sposób, że Draco nie miał pewności, czy
zastanie w Skrzydle cokolwiek poza krwawą papką. Zabini natomiast zmarkotniał
nieco, widząc, że poszkodowanemu nic nie jest i, co więcej, odwiedza go panna
Weasley. Pocieszał się faktem, że Harry bardziej skupiał się na Czekoladowych
Żabach i Hermionie niż kimkolwiek innym. To z kolei sprawiło, że Malfoy był
wyraźnie niepocieszony.
— Może zwróciłaby Wasza Wysokość uwagę na swego
najwierniejszego towarzysza? — Draco założył blade ręce na piersi. — Rozumiem,
że plebs również trzeba obdarzać zainteresowaniem dla zachowania pozorów, ale
bez przesady.
— Zapamiętam sobie. — Harry kiwnął głową, którą
zaraz zanurzył w pudełku z Żabami, starając się znaleźć tą jedyną. Widząc
uniesioną brew Malfoya, dodał: — Właśnie wcielam w życie twoje słowa.
Odgryzł czekoladową głowę, podsuwając pudełko
Hermionie, która nieznacznie pokręciła głową. Spojrzała na obrażonego Ślizgona,
znowu zajmującego się kolorowymi fiolkami. Pojawił się tu, przyszedł, choć nikt
go o to nie prosił. Jego zachowanie świadczyło o jednym — przyjaźń z Harry’m
traktował na poważnie i najwyraźniej martwił się o Wybrańca, jak zwykle
chowając uczucia za kpiącymi odzywkami. Podziwiała ostro zarysowaną szczękę
Malfoya, platynowe sploty włosów rozwichrzone na głowie. Stal przejmowała
kontrolę nad błękitem w jasnych oczach, które raz po raz zerkały na Wybrańca,
pochłaniającego Żaby. Szata Slytherinu leżała idealnie na jego lekko
umięśnionym, szczupłym ciele. Każdy, nawet najmniejszy ruch wydawał się
wyważony, pełen niewystępującej u nikogo innego gracji. Uznała, że sprawdziłby
się świetnie jako tancerz. Może nawet już się sprawdzał, kto go tam wie? Długie
palce, subtelne i delikatne, przekładały fiolki z lekarstwami. Nigdy nie
widziała go w stanie nieogarnięcia, zawsze perfekcyjny, dystyngowany. Zgrabny w
ruchach, odważny w słowach, koci. A do tego wcale niegłupi.
Zerknęła na starte trampki, zdobiące jej stopy,
przeczesała lekko potargane włosy. Czy ktoś taki, jak Malfoy, zwróciłby uwagę
na osobę jej pokroju? Ani urodzenie, ani uroda nie wyróżniały panny Granger
spośród innych. Zwykle siedziała w otoczeniu swoich nieodłącznych kompanów —
grupki starych przyjaciół i stert książek. Właściwie, jakie to miało znaczenie?
Był Ślizgonem, zarozumiałym i aroganckim, przecież nie zwracała na niego
większej uwagi. On na nią też nie.
Ale akurat ta myśl wywoływała nieprzyjemne drapanie
gdzieś w środku.
Zamyśloną ciszę, panującą w Skrzydle, przerywała
tylko niezobowiązująca rozmowa Harry’ego z Ginny, która za wszelką cenę starała
się nie zwracać uwagi na czarnoskórego osobnika, czającego się gdzieś za nią.
Co niespotykane u Zabiniego, nie odezwał się on ani razu od swojego przybycia.
Szczerze wątpiła, czy kiedykolwiek zdarzyło mu się powstrzymać od wydawania
jakichkolwiek dźwięków na czas tak długi, jak, uwaga, pełne dziesięć minut. Nie
dziwiła się Malfoy’owi czy Hermionie, którzy, z tego, co wiedziała, nierzadko
wpadali w stan milczącego zamyślenia, szczególnie w ostatnich czasach, ale
Blaise? Nie mogła wymyślić żadnego sensownego powodu jego obecności w Skrzydle,
a jedyny, jaki jej przychodził do głowy, starała się usilnie z niej wyrzucić.
Owe próby przychodziły jednak z marnym skutkiem, powodując pogłębienie się
czerwieni, która zdążyła już całkiem ogarnąć uszy panny Weasley. To tylko moje chore wymysły — powtarzała
nieustannie, starając się uspokoić pędzące myśli. Nie chciała się przyznać, że
„wymysły” powinna raczej zamienić na „nadzieje”.
— Szanowni zgromadzeni… — niski głos, na dźwięk
którego Ginny aż podskoczyła, rozniósł się po pomieszczeniu — Czy wasze
gryfońskie zwyczaje nakazują wam siedzieć w takiej męczącej ciszy? A może
podjęliście się słownego celibatu?
Nie dostawszy żadnej odpowiedzi, kontynuował.
— To miało oznaczać „nie”? Doprawdy, nie rozumiem,
Dracze, co ty w nich widzisz.
— Diable… — Malfoy nad wyraz powoli dobierał słowa.
— Zakładam, że to twoje milczenie zaskoczyło wszystkich tu obecnych, wliczając
mnie.
— A co w tym takiego dziwnego?
Wszyscy jak jeden mąż wspomnieli nieustraszonego
Blaise’a, który zawsze miał coś do powiedzenia. Niezależnie od tego, czy akurat
trwała szkolna uroczystość, wizytacja z ministerstwa, powitanie delegacji
uczniów — każdemu doniosłemu wydarzeniu towarzyszyły ciche komentarze albo nucone
pod nosem piosenki. Dla przykładu, Madame Maxime z Akademii Magii Beauxbatons
niezbyt radośnie zareagowała na przytyki odnośnie jej wzrostu i cierpliwe
wskazówki, w którym miejscu zoo zazwyczaj znajdują się wybiegi żyraf. Karkarow
natomiast, dostąpił zaszczytu wysłuchania zapierającego dech w piersiach
wykładu na temat zalet zgolenia kilkuletniego zarostu. Zabini nie omieszkał
zauważyć, że dyrektor Durmstrangu pewnie urodził się z brodą i spytał, czy
bardzo łaskotała jego matkę podczas porodu. To wystarczyło, aby zrazić wyżej
wymienione persony z zagranicznych instytucji magicznych, dlatego zaraz po
otwarciu Turnieju Trójmagicznego w roku bieżącym, zamknęli się w gościnnych
komnatach Hogwartu, które opuszczali jedynie z uczniami, chcącymi wrzucić karteczki
z nazwiskami do Czary.
— Nic — wymamrotał Harry, rozgryzając ostatnią Żabę.
— Absolutnie nic.
***
Siedzieli pod jedną ze ścian Pokoju Życzeń, z
niepokojem wpatrując się w dymiącą miksturę. Niebieskawe macki dymu nieśmiało
łaskotały ich napięte oczekiwaniem policzki. Oplatały nogi, zagłębiały się w
skrzywienia szat. Niepewnie zbliżały się do herbów poszczególnych Domów,
naszytych na ciemnych szatach. Lew Gryffindoru dumnie spoglądał na niegroźną
mgłę, ślizgoński wąż zmrażał ją spojrzeniem. Byli zjednoczeni — czerwień przy
zieleni, ogień przy wodzie, odwaga przy sprycie. Byli niewinni. Tuż obok
siebie.
Ciemne oczy panny Granger nerwowo spoglądały na
zegarek, odliczając mijające sekundy. Stalowe spojrzenie skupiło się na
pochylonej sylwetce Gryfonki, korzystając z faktu, że go nie zauważa. Natomiast
ręka Wybrańca spoczywała na jego brzuchu, który dawał właścicielowi jasno do
zrozumienia, że Czekoladowe Żaby postanowiły trochę w nim poskakać. Chłopiec,
Który Przeżył wysyłał pod adresem owego „kogoś”, od kogo otrzymał smakołyk,
litanię przekleństw, jakiej nie powstydziłby się żaden Ślizgon.
— Hermiono… to na pewno dzisiaj? — Cichy szept
Harry’ego zakłócił niezmąconą dotąd ciszę. Gryfon powstrzymywał się przy tym od
głośnego beknięcia, które wydawało się mało stosowne, biorąc pod uwagę powagę
sytuacji.
— Nie pomyliłabym się — odparła panna Granger,
uparcie wpatrując się w tykające wskazówki.
— Zdążyłem już zauważyć, że raczej w to wątpię? —
Malfoy założył ręce za głowę, przeciągając się rozkosznie. Hermiona starała się
nie zauważać, jak jego koszula podjechała w górę, odsłaniając część płaskiego
brzucha i wyraźnie zarysowaną literę V.
— Jakoś sobie nie przypominam — mruknęła, ignorując
nagłe gorąco, które ją ogarnęło. — No, może poza tymi dziesięcioma razami w ciągu
ostatnich dwóch minut.
— Dziesięcioma? Jestem przekonany, że było ich co
najmniej piętnaście.
— Licząc poprzednie dwie minuty, owszem. — Hermiona
wsunęła kilka loków za ucho, odsłaniając bok twarzy, już po chwili ponownie
zakryty przez niesforne pasma. Ręka Dracona drgnęła, chętna do ich odgarnięcia.
— Głupia — mruknął, przyciskając ją mocniej do
ściany.
— Co proszę? — Panna Granger pierwszy raz od
wejścia do Pokoju podniosła wzrok znad tarczy zegarka. Harry tylko westchnął,
mając dziwne przeczucie, że na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi.
— Opary znikają. — Malfoy uśmiechnął się szeroko,
zwycięsko wychodząc z sytuacji.
Rzeczywiście, niebieskawe pasma mgły cofały się,
rozwiewały, gotowy już eliksir przestał dymić. Przychodź-Wychodź, wyglądający
przez ostatnie tygodnie jak sauna parowa, wreszcie powrócił do swego
pierwotnego stanu, w jakim wyobraziła go sobie Hermiona. Widzieli wyraźnie
tytuły książek na najbliższej półce, drewniane stoły przestały przywodzić na
myśl otoczone oparami potworne sylwetki. Nagła przejrzystość aż ich poraziła,
bo przez dobre trzydzieści sekund nikt nie ruszył się z miejsca.
— To znaczy, że już? — zagadnął Harry, chcąc się
upewnić, że obraz przed jego oczami to nie przywidzenia, spowodowane
niezadowalającą kondycją brzucha.
Hermiona skinęła głową, podnosząc się z kamiennej
posadzki. Zaglądnęła do kociołka i odchyliła się z zadowoleniem, obserwując
szarawą, mętną ciecz, wciąż nieznacznie falującą. Ostatni raz otworzyła księgę,
sprawdziła, czy niczego nie pomyliła (chociaż, oczywiście, nie miała co do tego
wątpliwości, to Malfoy ze swoimi nieuzasadnionymi przypuszczeniami pewnie by
podobnego zachowania oczekiwał) i srebrną chochlą nalała płyn do stojących
nieopodal kubków.
— Mam wam wysłać zaproszenie? — prychnęła,
wskazując na naczynia. — Przez posła czy sowa wystarczy?
— Jakbyś była łaskawa osobiście. — Ślizgon podniósł
się z podłogi, nieufnie podchodząc do szklanic napełnionych eliksirem. Zaraz za
nim kuśtykał Harry, zastanawiając się, jak zareaguje jego żołądek na kolejną dawkę
magicznych substancji.
— To jest konieczne, prawda? — Gryfon skrzywił się,
gdy do jego nozdrzy dotarł wątpliwej jakości zapach mikstury.
— Bez niego zaklęcie nie zadziała. A już na pewno
nie utrzyma się wystarczająco długo. — Wybraniec skinął głową.
— Nie ma odwrotu, Potter — mruknął Draco, z
nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrując się w mętny płyn. — Za daleko
zaszliśmy, żeby teraz się wycofać.
— Jeśli się uda, już za dwa dni jedno z nas zostanie
przedstawicielem szkoły. — Hermiona wzięła kubek do ręki, skupiając się na
wszystkim poza wonią eliksiru. I Malfoy’em.
— To się wydawało takie nierealne jeszcze miesiąc
temu. — Harry zapomniał o swoich dolegliwościach, ściskając w dłoni ciepłą
szklankę.
— Ale przyznajcie, że wiecie, które nazwisko
wybierze Czara? — Ślizgon uśmiechnął się nieznacznie. — Na jedyną godną tego
personę wołacie „Malfoy”.
— Ja bym się za wiele nie spodziewała na twoim miejscu,
jeszcze się rozczarujesz. — Panna Granger nieopatrznie spojrzała prosto w
stalowe tęczówki, które bynajmniej nie zamierzały przerywać tego rzadkiego
kontaktu.
— Oj, zapewniam cię, Granger, ja się bardzo rzadko
rozczarowuję. Czuję w trzewiach, że tym razem również się nie zawiodę. Na razie
widzę same plusy.
Hermiona spuściła wzrok, modląc się, żeby gorąco na
twarzy nie oznaczało zarumienienia.
— Do dna, panowie. — Podniosła kubek, kiwając im
głową.
— Do dna.
****
Szaleńcze krzyki.
Śmiech.
Pogarda.
Wyższość.
Ciało kuzyna znikające w ramionach śmierci.
Z drgających ust wydostał się niechciany jęk.
Wychudłe dłonie zakryły ciało wcześniej odrzuconą kołdrą. Sen. To był tylko
sen.
Ale lewa ręka nosiła na sobie niezmywalne znamię
kiedyś popełnionych grzechów.
Oj dopiero dzis mogłam przeczytać, bo byłam parę dni odcięta od cywilizacji, a o żadnym internecie nie było mowy :d Czuję sie jakbym powstała z martwych xd
OdpowiedzUsuńPoczątek bardzo niepokojący i intrygujący. Po przeczytaniu nasuwa mi się dużo pytań, ale trochę się obawiam snuc jakieś teorię, zeby nie wyszło na jaw, jak daleko jestem od prawdy :D Poczekam z tym aż uraczysz nas jakaś wiekszą dawką informacji.
Genialny opis bólu głowy u Harry'ego i nawiązanie do miejsca, gdzie powinna być jego blizna... wychodzi na to, że czas jest silniejszy niż którekolwiek z naszych bohaterów. Najwyraźniej alternatywna linia zdarzeń pozostawiła niewidoczne dla ludzi blizny, mimo że przecież po działaniach Snape'a i Minerwy żadne z tamtych zdarzeń nie miało miejsca. Kurcze, nie wiem co mysleć, ale dobre to jak cholera. Już nie mogę się doczekać aż wyjawisz, do czego to wszystko zmierza xd
Dla Minerwy bardziej iepokojaca jest mozliwość powrotu Czarnego Pana, co jest zrozumiałe bo juz widziała Pottera łąpiącego się za czoło, ale ja się bardziej uczepiłam tego, ze on się zachowuje, jakby tam była jakakolwiek blizna, a przecież to zostało zmienione...
Możliwe, że teraz ona i Sev poniosą konsekwencje tego, ze w ogóle nie skonsultowali się z Albusem, kiedy podjęli decyzje o likwidacji Voldemorta W końcu nie mogli wiedzieć o horkruksach, a z tego wynika, ze w twoim opowiadaniu historia Voldemorta pozostaje kanoniczna i horkruksy rzeczywiscie były i teraz pomogą Voldemortowi odzyskać pełnie mocy.
"Oczywiście, profesor McGonagall panikę uznawała za wysoce niewskazaną." - bardzo mi to do niej pasuje, nawet sposób w jaki to ujęłaś.
Myślę że powinna wyjawić Dumbledorowi prawdę, w końcu on zawsze wiedział co robić, a i mózg miał nie od parady. Nie zdziwiłabym się, jakby jakimś cudem w tym swoim geniuszu, czekoś się domyślał.
Jestem bardzo ciekawa, jak Harry by zareagował gdyby to on dowiedzial sie prawdy i tego, jak miało być.
Draco i jego ironizowanie przyjemnie rozjaśniło mrok tego rozdziału :D
A niepokój Zabiniego o fakt, ze Ginny odwiedza Pottera nasilił moją nadzieję na jakieś miłe Blinny <3 Wgl relacja Pottera z Draco jest strasznie fajna, urocza i taka autentyczna. Malfoy wydaje sie nawet troche zaborczy, kiedy w grę wchodzi Harry, jak nie dość że od razu chciał się nim zająć i skontrolował jakie dostał eliksiry, to jeszcze się bulwersuje, ze Harry nie zwraca na niego dość dużej uwagi :D I uwielbiam opisy wyglądu Draco, nigdy nie będę miała tego dosć. Jak tylko sie pojawia to od razu mi tańczy przed oczami, taki piękny, blady i perfekcyjny.
A no i przez ciebie i wspomnienia docinków Zabiniego, nie mogę wyrzucić z głowy obrazu brodatego noworodka, wielkie dzięki xd
"Ręka Dracona drgnęła, chętna do ich odgarnięcia." O Jezu <3 Rozwaliłąś mnie tym
Mam nadzieję, ze cały plan się powiedzie. Już się nie mogę doczekać następnego :)
Ogólnie rozdział bardzo udany, wiec nie wiem co tam mamrotałaś w dopisku :D Ale na wszelki wypadek życzę kilogramów, ton, ciężarówek weny. I Mocy, bo Moc zawsze potrzebna.
Porszę o wybaczenie mi wszelkich popełnionych przeze mnie literówek i pozdrawiam!
Właśnie na takie komentarze się czeka w mrokach nocy, obserwując prawie nierosnący licznik wyświetleń... Sprawiasz mi przeogromną radość tymi wszystkimi rozważaniami, dziękuję serdecznie, że znajdujesz czas, aby się ze mną nimi podzielić.
UsuńCo do samego rozdziału, konsekwencje na pewno się pojawią, a i pomoc Albusa mogła by okazać się nieoceniona, ale dwójka naszych profesorów stała się niebezpiecznie samodzielna. W końcu znamy Dumbledore'a z tego, że cokolwiek się stanie, zawsze wymyśli jakiś podniosły tekst, zawierający starczą mądrość, nieomylną i jakże trafną.
Bardzo się cieszę, że odbierasz relację Harry - Malfoy w taki właśnie sposób. Natomiast Zabini tworzy w swojej główce przeróżne diaboliczne plany, niby sam Diabeł, dlatego można się spodziewać od groma szalonych scenariuszy, może nawet pomysłu na miłość... A brodaty noworodek i mnie nie chce opuścić, więc nie jesteś w tym sama :D
Wzajemnie życzę i Mocy, i weny
Pozdrawiam gorąco
Vi
Dotleniłam się i wróciłam, teraz pora na rozdział.
OdpowiedzUsuńJa wcześniej rozważania McGonagall były nijakie i niespecjalnie do mnie przemawiały, tak w tym rozdziale są one rzeczywiście dobrze napisane, nie nużą mnie, może dlatego, że pojawiają się w nich jakieś wątpliwości, że Minerwa jednak gdzieś zdaje sobie sprawę, że mogła zwieść, coś mogło się nie udać; tekst zasługujący na uwagę. Widać, że z kolejnymi rozdziałami idzie Ci lepiej i wiesz, czym zaintrygować czytelnika. Przynajmniej mojego pokroju.
Zwracam uwagę na pierwszy fragment, ten najwyższy, bo to jest kawał genialnego tekstu i tu nie można się czegoś przyczepić; pojawia się w nim ta groza, której nie oddają wszystkie zakończenia minionych rozdziałów, krwawe oczy, odór śmierci, złowieszcze śmiechy, woń zamordowanych ciał... Wszystko to nic w porównaniu z tą częścią, bo to ona dopiero sprawia, że poczułam wyraźniej klimat tego opowiadania. Ta istota, sposób, w jaki ją opisałaś, on jest wyjątkowo dobry, nie żeby poprzednie deskrypcje nie były, ale on ma w sobie to coś, czego wcześniej nie mogłam się doszukać. Mówiłam już kiedyś, że od dziecka panicznie boję się Golluma? Nie? No to teraz mówię, szczególnie sceny, gdy w kopalni Morii najpierw pojawiają się jego palce chwytające się drabiny, a potem wyłaniają te kaprawe ślepia; spać nie mogłam przez to nocami. Dlatego ten fragment jest naprawdę zaskakująco dobry i niczego mu nie brakuje. Innymi słowy opowiadanie rośnie w moich oczach.
Co do bólu głowy Harry'ego... No nie wiem, jakoś mam mieszane uczucia, a już tym bardziej do licznej grupy odwiedzających go w Skrzydle Szpitalnym. Jakoś tak się złożyło, że nie dostrzegłam w nim niczego zaskakującego, co wcale nie znaczy, że nie ma on potencjału. Po prostu z mojej perspektywy najbardziej udał się w nim koniec, czyli wszystko, co dotyczyło Zabiniego, którego bardzo lubię. Szczególnie wzmianki o Madame Maxime i Karkarowie. Jakoś humor Blaise'a trzyma się mnie wyjątkowo ;)
No i jak się okazuje, jednak nie będzie Pottera w spódnicy, a szkoda, a może i nie, bo mogłoby być ciekawie. Nie znaczy, że jednak nie będzie. Tylko jeśli to nie Severusa dotyczą mroczne wizje senne, to znak, że moja dedukcja smacznie sobie śpi i nie zanosi się, żeby miała wstać.
Oczywiście najważniejsze przemyślenia idą na koniec, czyli kogo wybierze Czara z trójki, póki co najważniejszych, bohaterów. Mogłabym w ciemno obstawić, że będzie to Harry, w końcu blizna (której nie ma, ale jednak się odzywa - hej! a może to zwykły pryszcz formujący się pod skórą? Mnie czasem też tak boli, a potem... sama dobrze wiesz, co się dzieje w takich przypadkach.), czające się gdzieś zło w postaci obślizgłej istoty (nigdy więcej Golluma przed snem), no i jest Wybrańcem, a przeznaczenia nie da się do końca zmienić, mimo ingerencji w przeszłość. Z drugiej jednak strony coś mnie pcha w kierunku Hermiony. Nie wiem co, może to zwykłe przeczucie, jakieś niesformułowane wnioski z wcześniejszych rozdziałów; jest coś, co mi mówi, że panny Granger nie powinno się wykluczać. Natomiast Malfoy... Przepraszam, ale on i jego idealna fryzura, biała koszula prana codziennie w Vizirze (bielsza już przecież nie będzie) i ciało, jakby mu je Michał Anioł w marmurze dłutem haratał, pasują mi najmniej i dziwnym trafem nie dostrzegam możliwości, jakoby on mógł zostać wybrany przez Czarę. Zresztą sama chyba rozumie, że za dużo by naraziła, chcąc umożliwić mi start w Turnieju. Poczekamy, zobaczymy, z pewnością na werdykcie się nie zawiodę.
Ruszam dalej, oczywiście z przerwą na petunię, i widzimy się pod ostatnim (chyba, bo nie jestem pewna) rozdziałem,
Realistka
PS Błędów nie ma albo ich nie widzę. Jest coraz lepiej i bardzo mnie to cieszy, mimo że moich wskazówek jeszcze wtedy nie znałaś. Taki mały egoista się we mnie odzywa :)
Ulga leje się z nieba, cieszę się niezmiernie, że wreszcie przedstawiłam Minerwę i jej wątpliwości trochę lepiej. Co do samego Golluma, strach przed nim również mi towarzyszy, chociaż nie jest mój własny, ale siostrzany. Lubię ten fragment, dlatego bardzo mi miło, że Tobie również przypadł do gustu i właściwie oddał to, co tak usilnie staram się przekazać.
UsuńSkoro humor Blaise'a się Ciebie trzyma, mogę to uznać za przynajmniej połowę sukcesu. Sama scena w Skrzydle, w moim odczuciu, wyszła trochę dziwnie, ale co innego robić, jak rozwijać się metodą prób i błędów.
O wizjach może lepiej wypowiadać się nie będę, żeby nie zdradzić za dużo. Wiadomo, jak jest, zbytnia rozwiązłość jeżyka w niektórych przypadkach nie sprawdza się za dobrze.
Niestety wiem, co się dzieje, gdy te małe, wredne przygotowują się do "skoku". Pozostaje mi tylko ufać, że wybór Cię nie rozczaruje :D
Dziękuję serdecznie za powyższe,
Vi
Comeback Oli!!!
OdpowiedzUsuńJestem zachwycona, jak zawsze.
I pełna podziwu, zważając na to, że sama nie potrafię napisać ładnego komentarzyka.
Nie umiem również dać ci rad jak osoby wyżej, bo albo jestem za tępa aby ewentualne błędy zauważyć, albo ich nie ma. Chociaż muszę przyznać, że ten rozdział wciągnął mnie bardziej, niz poprzednie.
/Twoja Ukochana Ola
Jejku ze złego konta poleciał komentarzyk, no trudno
UsuńPozostaje mi się tylko cieszyć, że wciągnął. A nawet komentarzyk się udał...
UsuńTwoja Ukochańsza,
Vi
Nie wiem co to za głupoty, ze wena Cię opuściła! Rozdział świetny i do tej pory najciekawszy moim zdaniem. Zazdroszczę umiejętności budowania opisów, ja jestem pokrzywdzona pod tym względem :D
OdpowiedzUsuńŚciskam,
Mary!
Chyba nie muszę zaznaczać, jak bardzo się cieszę, że coś tam jednak przypada do gustu. Z tymi opisami nie przesadzajmy, jak kiedyś będę z któregoś naprawdę zadowolona, to dam znać :D
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Vi