"Moc jest we mnie, a ja jestem silna Mocą"
Vi
&&&
Hermiona Granger zawarła pakt z diabłem. Blaise Zabini
(nie tym diabłem). Draco Malfoy równał się mianowicie pojęciom następującym —
strefa zagrożenia; draństwo; nikczemność; niekorzyść; dżuma. Czyli właściwie
wszystkiemu, co podpięłoby się pod synonim zła, może poza ostatnim z
wymienionych. Nie mogła się jednak zarzekać, że nie wiedziała, jak do tego
bezeceństwa doszło — wiedziała doskonale.
Malfoy przyszedł, zapytał, a ona się zgodziła. (Na swoje
usprawiedliwienie dodawała jedynie, że był z nim Harry. Cholerny Wybraniec.)
Ale dlaczego cała sprawa
przyjęła rangę tak diabolicznej? Przecież słyszała złowrogie „Malfoy” jedynie
wtedy, gdy Harry wychodził się ze wspomnianym spotykać (bo, jak to zwykle
podsumowywał Ron „wrodzone zapędy masochistyczne i niewielkie, ale też
niepozbawione wpływu ubytki w psychice zmuszały Harry’ego, niczym niezbywalne
instynkty naturalne, do podtrzymywania tej szemranej znajomości”), nie miała z
nim żadnej styczności, nie mijali się nawet na korytarzach. Jednak powodów
znalazłoby się kilka, a prezentują się jak następuje:
Po pierwsze, to był Malfoy.
Po drugie, to był Malfoy.
Po trzecie, Hermiona odznaczała
się niezdrowym zamiłowaniem do wszystkiego, co piękne.
Po czwarte, Malfoy był piękny.
Dla jasności, panna Granger nie
pałała do niego żadnym głęboko skrywanym, ale gorącym uczuciem — panna Granger
pałała głęboko skrywanym, ale gorącym uczuciem do jego ciała. Wydawał się niby
wyrzeźbiony z platyny przez smukłe dłonie Fidiasza, a choć nie spodziewała się
znaleźć w jego oczach ani jednej godnej uwagi tajemnicy, chcąc nie chcąc
dostrzegała ją, umiejętnie wymalowaną na srebrzystej powierzchni tęczówek. Z
trudem przyznawała, że została oczarowana… Nie, robiła to właściwie bez trudu.
Co jak co, Malfoy pomimo swojej mało kolorowej rodzinnej przeszłości, która
zdążyła osnuć wszystkie jego hogwarckie poczynania cieniem nieufności i
zdystansowania, miał w sobie coś hipnotyzującego, pełnego magnetyzmu przyciągającego
pannę Granger z siłą tak dużą, jak niezmienną. I Hermiona nie opierała się
wspomnianej sile — co więcej, nie chciała się opierać. Chciała, żeby ją zauważył.
Odosobniony, dziwnie wywyższony przez swoje odizolowanie, szlachecki. Czasami wyobrażała
sobie, że Malfoy nie jest Malfoy’em — czy też raczej, nie zachowuje się jak to
Malfoy’owie zwykli postępować. Skoro był tak piękny na zewnątrz, czy nie
powinien być piękny w całości?
Wiedziała, że całe zafascynowanie osobą Malfoya nie miało w
praktyce żadnego znaczenia — powinno raczej, w miarę możliwości, zostać
odsunięte na drugi plan. Hermiona Granger zawarła bowiem z Księciem Slytherinu
porozumienie, swego rodzaju umowę. Biznesową, ma się rozumieć.
Korzystną, jakby nie patrzeć,
dla obu stron.
I pod każdym względem sprzeczną
z zasadami.
Harry James Potter i Draco
Lucjusz Malfoy, ramię w ramię z Hermioną Jeane Granger zamierzali, jako
nieletni, wziąć udział w międzyszkolnym Turnieju Trójmagicznym. Mieli nawet
plan (Hermiona miała) i nie wahali się przed wcieleniem go w życie (tylko Harry
trochę wątpił).
***
Harry Potter, skupiony na wydłubywaniu rodzynek z
sernika, nawet nie zauważył, jak Ron zalał mu wypracowanie sokiem dyniowym, co
Hermiona skomentowała pełnym politowania prychnięciem. Jednym ruchem różdżki
oczyściła pergamin.
— Nie ma za co, Harry, naprawdę — mruknęła,
zabierając się za swoje spaghetti.
— Hm? — Złoty Chłopiec siłował się z wyjątkowo
upartą bakalią.
— Właśnie uratowałam twój esej na eliksiry.
— Co? — Czarnowłosy zwycięsko odłożył rodzynkę na
bok talerza i spojrzał na Hermionę, która wskazała mu równo zapisany pergamin.
— A, to nie mój, tylko Malfoya. Pożyczył mi, bo Snape już mu sprawdził i na pew…
Panna Granger z wyrzutem zaplotła ręce na piersi.
Wolał porady Ślizgona niż jej samej?
Harry przepraszająco wzruszył ramionami.
— Mówiłaś wczoraj, że sama jeszcze nie skończyłaś.
Nie chciałem ci zawracać głowy.
— Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść, jeśli
potrzebujesz pomocy w NAUCE. Nie bez przyczyny jestem najle…
— Zapamiętam sobie. — Potter uśmiechnął się
szeroko. — A co, zazdrosna?
Pogardliwe prychnięcie doszło nawet do uszu Hagrida
przy stole nauczycielskim.
— Po prostu jestem pewniejszym źródłem.
— Ale Snape już sprawdził ten esej…
Groźne iskierki w oczach Gryfonki odwiodły
Harry’ego od dalszych usprawiedliwień. Jakby nigdy nic, wrócił do swojego
sernika.
Ron z rozbawieniem przysłuchiwał się tej wymianie
zdań.
— Powinniśmy się zacząć przyzwyczajać — oznajmił
poważnie. — Wiesz, jak jest, Hermiono. Zaczyna się od prac domowych. Później
wspólna nauka, godziny razem w bibliotece, Merlin wie, co jeszcze. Może się
okazać, że zastanę kiedyś w dormitorium puste łóżko, a Harry będzie spał na
swoim nowym w lochach.
Przypadkowa rodzynka wylądowała w ustach Wybrańca.
— Sugerujesz, Ron… — Odłożył widelczyk. — … że
zwolnię ci moje łóżko z dobrego serca? Bo jak dalej będziesz tyle pochłaniał,
jedno ci nie wystarczy.
Hermiona zakrztusiła się sokiem, a Harry uśmiechnął
się zwycięsko. Ron jednak walczył dalej.
— Chcesz się tylko wymigać. — Zmrużył oczy i
wskazał na przyjaciela łyżką. — Twój niby powód, hę? Zobaczymy, jak się
będziesz tłumaczył, gdy poprosisz mnie o zostanie drużbą.
— Harry, ale ja koniecznie muszę być druhną —
wtrąciła panna Granger. — Nie wybaczę ci, jeśli poprosisz o to Parkinson, czy,
broń Merlinie, jakąś Greengrass.
Czarnowłosy podniósł puchar z sokiem Hermiony i
uważnie przyjrzał się jego zawartości. Następnie powąchał zupę Rona.
— Jesteście absolutnie pewni, że ktoś wam czegoś
nie dosypał?
— Nam? Nie. — Gryfonka lustrowała podziurawiony
sernik. — Ale może Malfoy systematycznie podaje ci amortencję…
Ron parsknął, krztusząc się rosołem. Opluł przy tym
siedzącego naprzeciwko Seamusa, który właśnie wypróbowywał jakieś nowe
zaklęcie. Finningan zerknął na swoją mokrą szatę i westchnął.
— Pewnie znowu zła formułka…
Weasley skrył się za Prorokiem Hermiony.
***
Są miejsca, w których każdy może się odnaleźć. W
których każdy dostrzeże piękno. Często ukryte, ale tuż pod nosem. Niby
schowane, ale wystarczy chcieć je odkryć, żeby stanęły przed nami otworem.
Dziwią. Bo, jako przestrzenie szczególnie magiczne, są nie do zrozumienia.
Zawierają tę nutkę tajemnicy, której nie da się z nich wyrwać, gdyż korzenie
sekretu wrosły zbyt głęboko w ich strukturę. I, nierzadko, rozpalają magię
jeszcze potężniejszą od własnej.
Rzeźbione drzwi Pokoju Życzeń powoli rysowały się
na kamiennej ścianie siódmego piętra. Ciemne linie, wychodzące spod
niewidocznego pędzla, tworzyły zawiłe kształty i zdobienia. Każdy kolejny
element wydawał się jeszcze bardziej przesiąknięty magią niż poprzedni,
jednocześnie jeszcze bardziej niepokojący. Przyciągały wszystkich, którzy się
na nie natknęli, ciekawość często wyprowadzała w pole instynkt samozachowawczy.
Kto jak kto, ale Harry zdobył dość szczegółową wiedzę na temat niebezpieczeństw
Pokoju, a wierne odwzorowanie dormitoriów Slytherinu do takowych zaliczyć można.
Trafił wtedy do Przychodź–Wychodź zupełnie przypadkiem i nie specjalnie
spodobała mu się rozrywka, jaką go uraczono. Nie miał nic przeciwko
dziewczynom, ale tłum oszalałych Ślizgonek z Blaisem Zabinim na czele, chcących
zdobyć choć skrawek szaty Wybrańca, nie przypadł mu zbytnio do gustu. Ron do
tej pory nie miał pojęcia, dlaczego. A Draco szczerze się temu dziwił.
Harry opierał się niedbale o ścianę naprzeciwko
drzwi Pokoju i czekał. Hermiona poszła tylko odłożyć książki, a Malfoy, cóż… On
zawsze miał jakiś powód, nawet jeżeli byłyby to niedokładnie wyprasowane
spodnie. Nie mówiąc już o kantce… Spodnie bez kantki, broń Merlinie. Przecież
do tego nie można dopuścić. Z resztą, pannę Granger też cechowały dziwne
przyzwyczajenia. Od drugiej klasy zawsze nosiła w kieszeni szaty lusterko —
utrzymywała, że przedmioty, do których na co dzień nie przywiązujemy zbyt
wielkiej wagi, często mogą uratować nam życie. Uważał to za lekki objaw
paranoi. Przecież po Hogwarcie nie przechadza się żaden bazyliszek, zdolny
zabić spojrzeniem.
Słysząc szybkie kroki, wyprostował się nieco i
odsunął od ściany. Otrzepał koszulę z jasnego pyłu i odruchowo zanurzył palce w
gęstych pasmach włosów. Godryk raczy wiedzieć, kto tym razem wspina się na
piętro.
Widok Malfoya rozczarował go, ale nie dał tego po
sobie poznać. A przynajmniej tak mu się wydawało.
— Co to za mina, Potter? — Ślizgon uśmiechnął się
perfidnie. — Wolałbyś zobaczyć rude kudły niż to platynowe dzieło sztuki, co?
Harry pokręcił głową, starając się ukryć fakt, że słowa
przyjaciela trafiły w sedno sprawy.
— Zająłbyś się sobą, Malfoy, a nie wymyślał jakieś
bezpodstawne teorie.
Draco już otwierał usta, chcąc dowieść swojej
nieomylności, ale przerwały mu bluzgi sarkazmu, które, miał wrażenie, powinien
wręcz zetrzeć sobie z twarzy.
— A kogóż to moje piękne oczy widzą? — Hermiona
Granger krytycznie spojrzała na Dziedzica Slytherinu, zatrzymując wzrok na
Harry’m. Pokonała ostanie stopnie schodów i stanęła przed drzwiami do Pokoju
Życzeń. Miała lekko zaróżowione policzki, jakby właśnie wróciła z błoni,
kasztanowe loki w nieładzie opadały na ramiona. — Powiedziałeś mu o wszystkim?
Chłopiec, Który Przeżył skinął głową, poprawiając
okulary.
— Ja wciąż tu jestem. — Znaczące chrząknięcie
Malfoya zwróciło uwagę Gryfonki.
— A ja wciąż nad tym ubolewam. — mruknęła,
chwytając zimną klamkę.
Cała trójka już po chwili znalazła się wewnątrz
Przychodź–Wychodź, rozglądając się dokoła z niedowierzaniem. Ciepły półmrok
otulał pomieszczenie, nikłe światło z przygasłych pochodni tworzyło cienie na
zamszonych ścianach. Wilgoć wisiała w powietrzu i chwytała się wszystkich
dostępnych jej powierzchni poza stołami — te, ustawione w dwóch rzędach,
zajmowały prawie połowę pomieszczenia. Ciężkie, drewniane nogi wspierały się na
kamiennych płytach posadzki, szerokie blaty były zajęte przez wszelkiego rodzaju
fiolki i księgi, których nie brakowało również w szafie przy jednej ze ścian.
Przeróżne składniki, od wody destylowanej po skórki boomslanga, leżały równo
ustawione i posegregowane. Sam Snape nie powstydziłby się takiego składziku, a,
jak wiadomo, miał we własnym dosłownie wszystko. Dosłownie.
Malfoy gwizdnął cicho.
— Ty to się umiesz urządzić, Granger. Jeśli o włosy
dbasz tak samo, jak o stan ścian, aż dziw, że ci jeszcze nie powypadały.
— Za to panicz Malfoy z pewnością czuje się tu jak
w domu, nieprawdaż?
— A żebyś wiedziała. Z tą różnicą, że tam mi truje
siostra, a tu nieokrzesana wiedźma.
— Nie obrażaj Harry’ego, on jest czarodziejem. — Hermiona
przeglądała składniki, upewniając się, że o niczym nie zapomniała, wyobrażając
sobie wyposażenie Pokoju. Korzeń asfodelusa, dyptam, figa abisyńska… Nawet
herbaria i krew salamandry. Ogniste nasiona, otwornica, rdest ptasi… Róg
garboroga będą musieli zdobyć sami. Jeszcze skaczący muchomor i śluz gumochłona…
Harry przysunął sobie stołek i przeglądał książkę o
zadziwiającym tytule „Jak poskromić Węża”, za to Malfoy uważnie obserwował
poczynania Gryfonki. Oparty o ścianę przy wejściu, założył ręce na piersi.
Jasna grzywka opadała mu na czoło, lekko przysłaniając oczy. Stalowe spojrzenie
zawiesił na długich palcach, delikatnie podnoszących poszczególne składniki i
układających je według jakiegoś schematu. Ciemne włosy zsuwały się Hermionie na
twarz, ciągle zakładała długie pasma za uszy. Marszczyła brwi, przyglądając się
ingrediencjom, jakby przypominała sobie przepis, który wcześniej czytała.
Najwyraźniej upewniała się, czy ma wszystko, co potrzebne.
— Harry, mógłbyś tu podejść? — Panna Granger
wyprostowała się i spojrzała prosto na Malfoya, który przyozdobił twarz swoim
kpiącym uśmieszkiem numer pięć. Wybraniec stanął tuż obok niej, przekrzywiając
lekko głowę. — Widziałeś kiedyś tak posunięty okaz głupoty?
Potter z namysłem zmrużył oczy, uważnie lustrując
Ślizgona.
— Ciekawy przypadek… — Powoli pokiwał głową. —
Niedobór szarych komórek aż promieniuje.
— Racja. — zgodził się Draco. — Czuję to od ciebie
nawet przy drzwiach.
— Staram się odpierać twoje ataki na mój zawyżony
intelekt, pewnie odbijają się od bariery.
— Od bariery to odbijają się nędzne resztki waszych
umysłów, gdy próbujecie myśleć. Ale przecież nie można robić wszystkiego.
Gryfonka pokręciła głową i usiadła na krześle
Harry’ego. Wyjęła z torby ciężkie, zakurzone tomiszcze, położyła je sobie na
kolanach.
— Siadajcie lepiej, musimy wszystko wyjaśnić.
Malfoy uśmiechnął się zwycięsko.
— Zgasiłem cię, Granger. Nikt nie jest w stanie
odeprzeć mojego ciętego dowcipu.
— Nie zamierzam marnować cennego czasu na
niereformowalnych idiotów.
— Wyznaję taką samą zasadę i dlatego nie wiem, co
tu jeszcze robię.
Hermiona westchnęła, opierając się o ścianę.
— Jesteś niemożliwy.
— W moim przypadku, niemożliwe staje się możliwe. —
Draco przysunął sobie wątpliwej jakości krzesło, zaszczycając je swoim wybitnym
ciężarem. Przeczesał palcami platynowe pasma, odgarniając włosy z twarzy.
Widząc, jak Gryfonka przewraca oczami, dodał:
— Pokontemplujesz moje wdzięki później, Granger,
teraz bądź łaskawa przedstawić nam plan w szczegółach.
Hermiona rzuciła mu spojrzenie godne samej
McGonagall i odchrząknęła.
— Zaczynamy od eliksiru. — Malfoy kaszlnął cicho. —
Będziemy się nim zajmować na zmianę, bo składniki trzeba dodawać co kilka
godzin, a mamy inne plany zajęć. Przychodzi ten, kto akurat ma wolne, rozpiszę
wam grafik. W tej księdze — Postukała w twardą okładkę, z której podniosło się
trochę pyłu. — znajdziecie bardzo dokładny przepis. Ale zajmę się tym, żebyście
dokładnie wiedzieli, co robić. I tak dostaniecie te mniej wymagające zadania…
Malfoy chrząknął cicho.
— Na eliksir mamy trzy tygodnie. Dzięki niemu
będziemy bardziej podatni na czar, który ma połączyć wiek każdego z nas. To zapewni
nam odpowiednią ilość lat i, w konsekwencji, dostęp do Czary.
Kolejne chrząknięcie.
— Nie jestem tylko pewna, jak dokładnie to
połączenie będzie wyglądać, ale zakładam, że nasze świadomości przeniosą się do
jednego ciała…
Chrząknięcie.
— Dlatego — warknęła, rzucając zdegustowane
spojrzenie Ślizgonowi — musimy wybrać, czyje to będzie ciało.
I następne.
— Malfoy — zagadnęła dziwnie spokojnym głosem —
Przeziębiłeś się?
Draco pokręcił głową.
— Nie tym razem, Granger. Wystarczyło, żebym
zobaczył, jaka jesteś sztywna, a coś mnie w gardle zaczęło drapać.
Gryfonka założyła ręce na piersi.
— Sztywna? Jestem po prostu konkretna…
— Malfoy, skupmy się lepiej na zadaniu. — Harry ziewnął,
zakrywając usta dłonią. — Zakładam, że każdy z nas ma coś później do zrobienia.
Na ślizgońską twarz znowu wypłynął chytry
uśmieszek.
— Co do tego ciała… — Hermiona zaczęła przeglądać
książkę.
— To już chyba ustalone. — Malfoy zatarł ręce. —
Panie mają pierwszeństwo.
Panna Granger zmrużyła gniewnie oczy.
Niedoczekanie. Niewyżyty, zboczony wąż.
— Chciałbyś. — syknęła.
Harry przesuwał wzrokiem od czerwonej Hermiony po
wyraźnie zadowolonego Dracona i z powrotem. Wcześniej sobie nie wyobrażał, jaki
tu będzie cyrk, gdy wciągnie tę dwójkę do współpracy. Ba, cyrk. Od cyrku się
zacznie, a zakończy… Cóż, rzeź miała być dopiero początkiem słodkiego końca.
Zastanawiał się, czy sam Turniej to nie niewinna igraszka w porównaniu z drogą
do niego. Niezwykle wyboistą i wąską drogą.
— To ty chciałaś zaproponować mnie na dawcę. —
Pogładził się po płaskim brzuchu. — Wszyscy wiemy, dlaczego.
— Właściwie, myślałam bardziej o Harry’m… —
Wybraniec gwałtownie pokręcił głową.
– Hermiono, nie sądzę, żeby…
— Ha! Potter też uważa, że to powinnaś być ty. —
Draco rozparł się wygodniej na skrzypiącym krześle. Mebel chwiał się
niebezpiecznie, nawet gdy użytkownik się nie ruszał, ale ten zdawał się nie
zwracać na to uwagi.
— Ja wcale nie… — zaczął Harry, ale bestialsko mu
przerwano.
— Wcale tak. — Malfoy odchylił się nieco do tyłu. —
Przegłosowane.
Tym razem to na ustach Hermiony pojawił się słodki
uśmieszek. Ucieleśnienie niewinności.
— Dobrze, Harry, może tak być. — powiedziała
smutno. — Skoro Malfoy się wstydzi, nie chcę go do niczego zmuszać.
— Ja się wstydzę?!
— A nie?
— Niby czego?!
— To dlaczego nie chcesz użyczyć swojego ciałka?
Pewnie nie jest tak idealne, jak rozpowiadasz…
— Jest cholernie idealne! Sama zobaczysz!
Ciemna brew powędrowała w górę.
— Znaczy, zgadzasz się?
— Zrobię ci tę przyjemność.
Odpowiedziało mu tylko rozbawione prychnięcie.
Zadowolone prychnięcie.
****
Koniec końców, na dobre wychodzi, prawda? Te niewinne
sprzeczki Ślizgonów z Gryfonami, głupie docinki. Oni o niczym nie wiedzą, nie
wiedzą, że wielu z nich mogłoby już nie żyć. Nieświadomość jest darem, którego
nie można im odebrać. Nieświadomość prowadzi do niewinności. Nie mieli kiedy
zbrukać swoich młodych dusz, oczernić nazwisk. Nie mieli kiedy się złamać.
Uratowali ich od nienawiści. Nikt nie zwraca uwagi
na czystą krew, pochodzenie. Kogo by to teraz obchodziło? Oczywiście, nie mogą
się przyznać. Ona, Minerwa McGonagall i Severus Snape, zawsze pozostaną w
cieniu. Ktoś by powiedział „cisi bohaterowie”. Ale nie byli bohaterami. Nie,
tego nie można nazwać bohaterstwem. To był strach. Bali się, że przegrają. Bali
się zagłady znanego im świata. Bali się śmierci. Nie zdradzili nikomu swoich
planów — łączyła ich nić porozumienia, która okazała się mocniejsza niż
przypuszczali. Obdarzyli się zaufaniem. Nałożyli na ramiona nieznośny ciężar,
razem go dźwigają. Obciążeni wiedzą, przekonujący samych siebie, że nie było
innego wyjścia. Postąpili właściwie. Musieli. Muszą wierzyć we własne
argumenty. Tylko to im pozostało.
Aż to.
Spojrzała w zielone oczy, odbijające się w gładkiej
tafli. Lustro jako jedyne widziało prawdę. Widziało, jak ciche łzy spływały po
pomarszczonych policzkach. Jak wychudłe dłonie szarpały siwiejące włosy.
Widziało niepewność w na co dzień twardym spojrzeniu. Dostrzegało zawsze
wyprostowaną sylwetkę, tak sztywną i napiętą. Cały czas poddaną ogromnemu
wysiłkowi i ciała, i duszy. Przede wszystkim duszy. Widziało drgające palce,
gdy zapinały ciemne szaty. Palce, wciąż pamiętające śmiercionośny promień,
który nakierowały we właściwą stronę. Pamiętające ten impuls, przepływ energii.
Ale najstraszniejsze stały się oczy. Przepełnione
smutkiem i niewyobrażalną goryczą. Dawna zieleń już tak w nich nie błyszczała,
jedyne iskierki na wyblakłej powierzchni były odbłyskami światła. Nigdy się nie
uśmiechały, chociaż usta nierzadko wykrzywiała w tym dziwnym odruchu. To
śmieszne, przecież pokonała całe zło, a nie mogła się śmiać? Dała światu
radość, której nie zaznał od dawna. Długo wyczekiwany spokój, poczucie
bezpieczeństwa. Żaden śmierciożerca nie wpadnie teraz do przypadkowego domu,
nie pozostawi za sobą krwawych ofiar. Sam Czarny Pan padł z jej ręki… z JEJ
ręki. Świadomość tego niezwykle ją męczyła.
Przecież to nie miała być jej ręka.
****
— Ginny, nie położyłaś tego ucha za daleko?
— Położyłam najbliżej, jak się dało.
— Ale ja nic nie słyszę!
— Ciiiii! — syknęła panna Weasley, rzucając bratu
wściekłe spojrzenie. — Za to oni usłyszą nas!
Ron wzruszył ramionami, przepraszająco opuszczając
głowę.
— Wybacz. Ale sama przyznasz, że to, co robią, nie
jest normalne.
— Nie jest normalne? — Ginny przewróciła oczami. —
Rzeczywiście, Harry rozmawia z Hermioną, coś się święci. Że też na to wcześniej
nie wpadłam…
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Chcieli, żeby im
nie przeszkadzać, bo mają coś WAŻNEGO.
Ginny przejechała drobnymi dłońmi po twarzy,
zahaczając o dolne powieki oczu, które odchyliły się nieco, upodabniając ją do
mopsa. Parkinson, pomyślała i otrząsnęła się z obrzydzeniem.
— Może po prostu chcą pogadać? Nie musisz od razu
wymyślać jakichś teorii spiskowych. Ty też czasem rozmawiasz z Harry’m w cztery
oczy.
— Ale popatrz na ich miny… są takie jakieś… — Ron zmrużył
oczy, przyglądając się przyjaciołom zajmującym fotele w Pokoju Wspólnym
Gryffindoru.
— O, śmieją się. Może planują jakiś zamach?
Weasley pokiwał lekko głową.
— To zdecydowanie coś poważnego…
Ginny spojrzała na brata zrezygnowana.
— Poważnego, mówisz? Pewnie omawiają napad na
kuchnię. Głodowe zapędy.
— Hermiona ostatnio coś mało je… to może być
prawda.
Panna Weasley ponownie przejechała dłońmi po
twarzy. Czasem trzeba, a przy Ronie zdarzało się jej to coraz częściej. Walić
Parkinson.
— To, że nie pochłania się tak zabójczych ilości
jedzenia, jak ty, nie oznacza zaburzeń w odżywianiu. A gdyby oznaczało, mieliby
je wszyscy. Nawet Hagrid.
Ron spojrzał na nią z przerażeniem.
— Hagrid? Na Merlina… Może to jakiś wirus. Pójdę po
panią Pomfrey…
Ruda otworzyła szerzej oczy, ale Ron tylko się
zaśmiał.
— Żartowałem przecież. — szepnął — Ale, tak swoją
drogą, mam to traktować jako sugestię, że jem za dużo?
Na to pytanie panna Weasley nie mogła wymyślić
żadnej rozsądnej, a przy tym poprawnej politycznie odpowiedzi.
****
Wszechogarniający smutek.
Kajdany. Ciężkie kajdany.
Oddechy. Mroźne oddechy.
Zapomnienie.
Szaleństwo.
Skopana kołdra leżała w nogach łóżka. Zimny pot
spływał po plecach. Już po wszystkim. Kolejny zły sen.
Ale na twarzy wciąż było czuć mroźny wydech osoby
drugiej.
Istoty.
To nie była osoba.
No no, rozkręcasz się :D robi się coraz ciekawiej. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę weny! :-*
OdpowiedzUsuńRozwalił mnie ten fragment o Hermionie i jej lusterku. Co za krypto-ironia, maz naprawdę nieszablonowe pomysły :D
OdpowiedzUsuńI uwielbiam teksty Draco, zwłaszcza te o jego własnym pięknie i wspaniałości, no po prostu Malfoy Idealny. No i ten ich dialog póxniej, Hermiona również jest skarbnicą ripost ;p
Ciekawie wymysliłaś ten plan Hermiony, z eliksirem i przenoszeniem się do jednego ciała. Zawsze podziwiem wszelkie próby rozwijania rowlingowego Uniwersum, skąd wy ludzie bierzecie tyle kreatywności? :D
Dziwnie się oswoić z myślą, ze Minerwa i Sev wiedzą tak dużo o tym ' co by było gdyby...', bo są odpowiedzialni za zmianę, a np Dumble, który przecież zawsze był autorytetem we wszystkim i wydawało sie że nic nie można przed nim zataić, nie był cześcią tych wydarzeń.
I wszystkie te mysli Minerwy do mnie bardzo trafiają i że to nie miałą być ona i OMG wszystko, ciekawe czy cos z tego wyniknie i czy Harry się kedyś dowie, jak ważna częście historii miał być. Niczego nie pomijasz, a przecież tak łatwo by ci było zlekceważyc Minerwę i te wszystkie emocje które ją meczą.
Czasem moja bezsenność może być błogosławieństwem, kiedy przypadkiem wchodzę o nad ranem na taki blog jak twój :) Póki co jestem zachwycona i czekam na kolejne rozdziały z nieierpliwością. Akcja się rozkręca i robi się coraz ciekawiej, mam nadzieję że będziesz publikować rozdziały z podobną częstotliwoscią co teraz ;p
Weny ci życzę i Niech moc będzie z tobą!
W takim razie cenię Twoją bezsenność ponad wszystko, bo sprawiasz, że cały mój dzień z "takiego sobie" przechodzi na "właściwie to lepszego nie było".
UsuńWzajemnie życzę Mocy, bo takowa zawsze się przyda
Chcesz żeby pojawiały się w podobnej częstotliwości? No chyba żarty sobie robisz! Ja chcę teraz, już, natychmiast! I bez dyskusji! Vivianno, bądź świadoma tego, że właśnie posłałam ci mocnego, wirtualnego kopniaka w tyłek. Już mi tu do roboty! Bo jak nie, to... To cię znajdę. Mówię ci! Więc pełna mobilizacja i pisz, bo ja tu czekam. O jezu. Ja się tu powoli w Malfoya zmieniam o.O normalnie jak mały, rozkapryszony Malfoy.
OdpowiedzUsuńAha, cały czas chodziło mi o rozdziały xD
UsuńNa ten rodzaj motywacji chyba nie ma dobrej odpowiedzi... Wystarczy, jak powiem, że biorę się za siebie? Oczywiście, pełna mobilizacja, tak. Ale na wszelki wypadek przygotuję się na niespodziewane wizyty... A jeśli chodzi o małych, rozkapryszonych Malfoyów, to tacy są najlepsi ^^
UsuńNo dobrze, jednak ten rozdział za wiele mi nie wyjaśnił. Ale może to dobrze? W każdym razie mam o czym pisać, więc do dzieła. Postaram się krócej, ale niczego nie obiecam.
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo, ale to bardzo podobał mi się fragment, który brzmi: On zawsze miał jakiś powód, nawet jeżeli byłyby to niedokładnie wyprasowane spodnie. Nie mówiąc już o kantce… Spodnie bez kantki, broń Merlinie. Przecież do tego nie można dopuścić." To moja ulubiona część z tego rozdziału, właściwie jedyna, ląduje w zeszycie zapisków i nigdy stamtąd nie wyjdzie. Możesz być z siebie w tym momencie dumna :D
Tak jak się można było spodziewać, w tym rozdziale dochodzi do spotkania Hermiony i Draco, pierwszego w opowiadaniu dla czytelnika. Przedstawione dość tradycyjnie, z dawką sarkazmu, ale i inteligencji przewijającej się w wypowiedziach bohaterów. Niby nic zaskakującego, a jednak przyjemnego. Tak trzymać, bo tekst jest na bardzo dobrym poziomie.
Nie w sposób nie zauważyć, że w rozdziale pojawia się również Ginny. Coś mi mówi, że on już jest wpisana na diabelską listę Zabiniego, więc na jakieś romanse z ich strony również możemy liczyć. Ta postać ma to do siebie, że z nią można robić, co się tylko zechce, bo jej osobowości Rowling zbyt szczegółowo nie ukształtowała, zatem i w tym przypadku chętnie się dowiem o Twoim pomyśle na pannę Weasley, a pewnością będzie wart uwagi.
Część z McGonagall wprowadziła mnie w znudzony nastrój. Zabiła, uratowała, teraz rozpacza, bo musi żyć z piętnem, które sama sobie przyprawiła. Dobra, przyprawiła je sobie z Severusem, ale nie zmienia to faktu, że jej przemyślenia są dla mnie... wybrakowane? Oczywiście rozumiem, że one mają bardzo duże znaczenie w historii, dlatego też się pojawiają i absolutnie bym ich nie usunęła, tylko jakoś nie sprawiły, że coś mnie za ich pomocą ruszyło. Podkreślam, że to jedynie moja prywatna opinia, nie trzeba się z nią zgadzać.
Te kilka zdań, które pojawiły się na samym końcu rozdziału, również zostały umieszczone w poprzednim, jedynie w zmodyfikowanej wersji, nie wiem czemu, ale utwierdzają mnie w przekonaniu, że Hermiona to będzie Potter w spódnicy. Takie luźne spostrzeżenie.
Co do błędów, oprócz tych, o których mówiłam już wcześniej, w tym rozdziale wyłapałam dwa; "jakichś zamach", "jakichś wirus", poprawnie będzie "jakiś", drugiej formy używa się w innych przypadkach, na przykład "jakichś ludzi", etc. Drugi błąd to "z resztą", które pisane jest łącznie. Sama tego nie wiedziałam kilka lat temu, poza tym polonistą nie jestem, więc też nie znam wszystkich zasad, ale jak już się jakąś dogłębnie pozna, to potem daje się ona we znaki i przeszkadza. Spokojnie, mylić się rzecz ludzka, nie ma ludzi nieomylnych, choć Malfoy pewnie by się ze mną nie zgodził, a ja z nim.
Chyba się streściłam, mam nadzieję, a jak nie to przepraszam. Z natury jestem czepialską gadułą :D
Idę dalej i do zobaczenia, kolejny zresztą raz,
Realistka
Jestem dumna i cieszę się przeogromnie, dziękuję :D
UsuńObdarzyłaś mnie kolejną dawką ulgi, skoro to spotkanie naszych głównych zainteresowanych nie wyszło jakoś tak... niefajnie? Nie lubię tego typu określeń, ale nie mogłam znaleźć żadnego lepszego.
Postaram się przynajmniej zmniejszyć wybrakowanie przemyśleń. W miarę możliwości, oczywiście. Tak, są one potrzebne i znaczące, pojawiać się więc muszą, muszą coś uświadomić. To uświadomienie jest ważne, dlatego wszelkie ewentualne braki niemile widziane.
Mam wrażenie, że ostatnie zdania przypisujesz Hermionie. Nie potwierdzam ani nie rozwiewam owych przypuszczeń, zwracam tylko uwagę, że są napisane w formie bezosobowej. I również mają duże, wręcz ogromne znaczenie.
"Jakichsie" strzeżcie się, nadchodzę, dziękując za wyłapanie owych bezbożników.
Jak wiadomo, natury nie oszukasz, a Twoja bynajmniej mi nie przeszkadza.
Pozdrawiam serdecznie i do kolejnego zobaczenia,
Vi
O marko, nawet mi nie mow, ze bylas na spotkaniu z Sandersonem!!
OdpowiedzUsuńA przechodząc do rozdziału, to bardzo podobają mi sie te tajemnicze końcowi, zarówno w tym, jak i poprzednim.
McGonagall pokazała wreszcie więcej ludzkiej twarzy i bedzo mi sie to podoba!
Ogolnie bardzo podoba mi sie sposób, w jaki budujesz opisy, jest w tym cos naprawde bardzo przyjemnego i na wysokim poziomie.
Sen niestety wzywa, do jutra i mocy życzę :*
Mary!
Mówię i cieszę się, że znalazłam kolejnego sandersonowego zapaleńca :D Było świetnie, tak swoją drogą hehe...
UsuńBardzo mi miło, dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję.
A sen, jedna z ważniejszych życiowych wartości, oczywiście powinien być stawiany na pierwszym miejscu. Zawsze. Nie żebym wpadła w senne uzależnienie, nie, wcale.
Pozdrawiam i wzajemnie niech Moc będzie z Tobą,
Vi