Witam serdecznie!
Oto prolog i zarazem moja pierwsza próbka... czegokolwiek. Jeżeli rzeczywiście to czytasz, mogę powiedzieć, że masz przed oczami słowa jednej z najszczęśliwszych osóbek na świecie (ktoś tu jednak trafił, tak!). Bardzo ważne są dla mnie opinie na temat powyższego, dlatego zapraszam do komentowania.
A teraz kilka spraw rzucających światło na całą sprawę. Kolejne części historii zamierzam dodawać co dwa/trzy tygodnie, chociaż niewykluczone, że pierwszy rozdział pojawi się wcześniej. To moje pierwsze autorskie Dramione i na przemian jestem mega podekscytowana i cała w nerwach.
Ufam, że skoro już tu jesteś, zostaniesz ze mną na troszkę... troszeńkę.
"Moc jest we mnie, a ja jestem silna Mocą"
Vi
&&&
Kto mieczem wojuje,
ten od miecza ginie.
Czas miał związane ręce.
Ciężkie, mosiężne
kajdany nie pozwalały mu ingerować — płynął nieprzerwanie, stałym, spokojnym
strumieniem. Wirował tylko na wyższych poziomach pojmowania, istniał od zawsze,
ale przed początkiem jeszcze się nie narodził. Był elastyczny, jednak kajdany
skutecznie odbierały mu zdolność zmienności, zachowując Harmonię, która nigdy
nie powinna zostać zachwiana. Mimo tego nie musiał się martwić tworzeniem sobie
okazji na wyswobodzenie, albowiem ludzi nie ograniczały okowy. Wyróżniali się
za to nadzwyczajną tendencją do sprowadzania na siebie zagłady.
Ludzie mieli wolne ręce i tworzyli przedmioty,
które dawały im szansę na zachwianie przedwieczną Harmonią. A jaki człowiek nie skorzystałby z szansy?
****
1 lipca 1994
Zimny, niespokojny wiatr trzaskał drewnianymi
okiennicami, szarpał zakurzone zasłony, uderzał z całą siłą swojej
niematerialnej istoty w wyblakłe witraże, jakby próbując skryć się za murami
zamku, schować i ogrzać, a potem najlepiej nie wychylać już więcej. Wciskał się
w ledwo widoczne szczeliny, zawodził, przemierzając długie korytarze, ale skoro
tylko orientował się, że kamienne wnętrza nie przynosiły mu ukojenia, uciekał,
wściekle atakując stojące mu na drodze szyby. Severus Snape starał się nie
zwracać większej uwagi na przeciągi, które zdążyły wyssać z niego ostatki
ciepła, i owijał się tylko czarnym płaszczem, chowając twarz za wysokim
kołnierzem. Pokonywał ocienione przejścia długim, zamaszystym krokiem, zdawał
się wręcz uciekać przed otaczającą go ciemnością, ale działanie to mógł z góry
uznać za bezcelowe — nie był w stanie skryć się przed mrokiem nocy. Niebo,
pozbawione śladu po jakiejkolwiek gwieździe, nie mówiąc już o białej tarczy
Luny, w ponurym skłonie chyliło się nad światem, tłumiąc i przytłaczając.
Zatrzymał się przed nagą, piaskową ścianą, aby
zaraz przejść obok niej trzy razy i skrzywić się na widok wiszącego naprzeciwko
gobelinu — Barnabasz Bzik ze swoją wesołą gromadką trolli prezentował się nad
wyraz odpychająco. Porzucił jednak myśli o jego zniekształconym obliczu, gdy na
pustej dotychczas ścianie pojawiły się drzwi, rysowane grubymi, czarnymi
liniami. Wpadł do Pokoju Życzeń, ciągnąc za sobą zagubioną nić wiatru, która szczęśliwie
zdążyła się wydostać z pomieszczenia, zanim zatrzasnął wrota.
— Potter wrócił bezpiecznie i kisi się w starym
pokoju swojego mugolskiego kuzyna. Zadowolona?
— Jak najbardziej. — Minerwa McGonagall nawet nie
drgnęła na wejście Severusa, nie robiła sobie też nic z jego nerwowego
postukiwania nogą. Odsunęła od biurka wysokie krzesło i wstała, zbierając
świeżo zapisane zwoje pergaminu i wkładając je do opatrzonej kłódką szuflady.
Pokój Życzeń, przeobrażony na wzór wiekowego, bogato wyposażonego gabinetu,
zdawał się oddawać pełen niepokoju nastrój Minerwy, przystosowywać do napięcia,
wynikającego z decyzji przebywającej w nim dwójki. Świece rzucały przygaszone
światło na rzeźbione regały z księgami, mdława, zielona poświata wydostawała
się z dogasających płomieni kominka.
— Zaczynajmy już. — Severus rozejrzał się
niepewnie. — Tak to ma wyglądać? — Wyobrażał sobie, że do tego typu magicznych
zabiegów będą potrzebowali czegoś bardziej… niekonwencjonalnego? Nie spodziewał
się widoku zwykłego gabinetu.
— Najwyraźniej. To nie zależało ode mnie. Pokój
Życzeń sam się dostosował, moją jedyną prośbą było możliwie jak
najskuteczniejsze zapewnienie bezpieczeństwa.
Skinął głową.
— Masz go?
W dłoniach Minerwy pojawił się mały, złoty
przedmiot. Klepsydra otoczona dwoma kręgami napawała Severusa nieuzasadnionym
popłochem.
— Ile obrotów? — spytał, zbliżając się do profesor
McGonagall. Ta narzuciła mu na szyję złoty łańcuszek, którego drugą część miała
już na sobie.
— Pięć tysięcy dwa.
— I pół.
Minerwa spojrzała mu w oczy. Jej twarzy, poznaczonej
zmarszczkami wieku i doświadczenia, nie sposób było zignorować.
— Zastanawiam się, czy dobrze robimy.
— Nie powinniśmy się teraz wycofać. To może być
nasza jedyna szansa. — Po co roztrząsać ten problem wciąż od nowa, raz po raz
wałkować już zbyt cienkie ciasto? Czarny Pan się odrodził, ponownie zebrał
wierną armię śmierciożerców, a młody Potter, na nieszczęście jedyna nadzieja
dogorywającego świata, ledwo uszedł śmierci. Snape mimowolnie podrapał lewe
przedramię. Znak jego grzechu nigdy nie zniknie, jednak teraz miał szansę choć
po części go odkupić. O tak, potrzebował odkupienia, a kilkanaście lat
ukrywania się po podróży w czasie sprawiały wrażenie całkiem sprawiedliwej
pokuty. Potrzebował przebaczenia. Czy wreszcie przebaczy sam sobie, gdy ona otworzy
oczy? Już raz ją zawiódł, nie mógł tego zrobić ponownie.
— W takim razie zaczynajmy. — Minerwa zacisnęła
wargi, chwyciła klepsydrę dwoma palcami i zaczęła odliczać, miarowo
przekręcając więżące ją okręgi. Jakie były ich motywy? Zło rozprzestrzeniało się
po świecie zbyt brutalnie, zbyt gwałtownie. Setki zabitych, dziesiątki
uprowadzonych… Odrodzenie Czarnego Pana przeważyło szalę. Oczywiście, wierzyli
w Harry’ego, Wybrańca, pokładali nadzieję w Chłopcu, Który Przeżył. Jednak
przestrachem napawał ich fakt, że zdolność Pottera do prowadzenia zwycięskich
pojedynków ze śmiercią kiedyś się skończy. Na co mogli liczyć wtedy? Podobno to
nadzieja umiera ostatnia. Niewykluczone też, że właśnie ona jest matką głupich.
Potrzebowali czegoś pewnego, niepodważalnego, musieli stworzyć okoliczność,
której Czarny Pan nie przewidzi, pułapkę, której nie będzie mógł obejść. Kto
znalazłby coś bardziej ostatecznego niż morderstwo? Zamierzali pokonać
Voldemorta jego własną bronią. Dlaczego nie mieliby się posunąć tak daleko? Czy
w ogóle powstrzymanie zła mogło uczynić z nich morderców?
Odliczanie ciągnęło się w nieskończoność. Severus
zawiesił rozbiegany wcześniej wzrok na twarzy profesor McGonagall, obserwując
ledwo zauważalne ruchy jej ust. Mamrotała pod nosem, całkowicie skupiona na
zadaniu. Nie mogła się pomylić, a potem zacząć od nowa. O ile jej uczniowie
mieli szansę się zrehabilitować, czas nie uznawał pomyłek, nie dawał drugich
szans. Był nieugięty i brutalny. Zawsze stawiał na swoim. Wygrywał, nawet nie
podjąwszy walki. Może dlatego wydawał się wszechmogący.
— Pięć tysięcy dwa. — Minerwa podniosła wzrok znad
klepsydry.
— I pół — rzekł Severus, dokręcając niepełny obrót,
po którym zatrzymał Zmieniacz Czasu w jednej pozycji. Złoty okrąg zabłysnął w blasku
świec i zastygł, ściśnięty zimnym palcami czarodzieja.
Widzieli obrazy. Twarze, które stawały się młodsze.
Drzewa, chowające się w ziemi. Przedmioty rozbierane na części, a te na jeszcze
mniejsze. Zegary, których wskazówki kręciły się w odwrotną stronę. Aż stanęły,
odmierzając czas trzynastu lat wstecz.
****
31
października 1981
Noc, ciemna, wietrzna i wilgotna, tabliczka, stara,
drewniana i skrzypiąca. „Dolina Godryka”,
zdawała się mówić, co potwierdzał krzywy napis na jej powierzchni. Coś
wisiało w powietrzu. Coś ciemnego i kleistego, szczerzącego białe zęby w
krzywym uśmiechu. Skradało się, huśtało na ulicznych latarniach, chowało pod
ławkami na rogach ulic. Było małe i przebiegłe, jednocześnie wszędzie i
nigdzie. Niemożliwe do złapania.
A do tego cuchnęło. Zupełnie jak strach.
Czerwone dachy wydawały się nie na miejscu, biorąc
pod uwagę okoliczności. Czerwony był radosnym kolorem, gryfońskim kolorem. Nic
dziwnego, że tu mieszkali — Lily i ten idiota, Potter. Wystarczyłaby nieco
większa ostrożność, a Severus nie musiałby teraz stać przed domem o czerwonym
dachu.
Czerwonym jak krew.
Dlaczego mu uwierzyli? Wystarczyło spojrzeć na
Petera Pettigrew, a człowiek od razu chwytał za różdżkę. Dlaczego głupota
Pottera nie zmniejszyła się z wiekiem nawet o krztynę? Severus nie był w stanie
znaleźć odpowiedzi, miał jednak zamiar dać temu durniowi jeszcze jedną szansę.
James powinien się cieszyć — nie każdy dostawał taką okazję. Właściwie, zwykle
nie zostawało się wskrzeszonym przez mężczyznę, który od najmłodszych lat
kochał twoją żonę. Głupi ma zawsze szczęście.
— Severusie…
— McGonagall odchrząknęła, całkowicie wyrywając towarzysza z rozmyślań. — Nie
powinniśmy tego zrobić razem?
Profesor Snape odwrócił głowę, przyglądając się drzwiom,
które już za kilka godzin miały zostać wyważone. On musiał rzucić zaklęcie, jego
zadaniem było uratowanie JEJ. Nie chciał wyjść na bohatera — potrzebował
odkupienia. Był wdzięczny, że McGonagall tu z nim przybyła, o wiele łatwiej
dźwigać ciężar decyzji, jeśli nie podejmuje się jej samemu. Prawie poczuł, jak
samotna łza spływała mu po policzku, jednak żadna się nie pojawiła. Lata
praktyki.
— Rozmawialiśmy już o tym.
— Ale gdybyś wolał…
— Nie — syknął ze zwyczajnym dla siebie chłodem.
****
„Oto
nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana… Zrodzony z tych, którzy
trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… A
choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny
Pan nie zna… I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć,
gdy drugi przeżyje… Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana, narodzi się, gdy
siódmy miesiąc dobiegnie końca…”
Widział ich przerażone twarze. Łzy na drgających
policzkach. Rozczochrane włosy, podarte ubrania. Krew, sącząca się powoli na
podłogę, tworzyła na niej zawiłe wzory. Czasem z takowej wróżył. Była
najbardziej wiarygodna, a on lubił wiarygodne rzeczy.
Oblizał wąskie wargi, raniąc język o ostre zęby.
Przejechał dłonią po głowie. Ze złością opuścił ją w dół, co zaowocowało
jeszcze głośniejszym wybuchem płaczu i krzykami w obronie dziecka. Nienawidził
tych swoich odruchów. Kiedyś przeczesywał palcami gęste włosy i uśmiechał się
zadziornie, co bynajmniej nie wywoływało błagań o litość. Skarcił się w duchu.
O czym on myślał? Powinien skupić się na planie, powinien nacieszyć się
cierpieniem, tak wyczuwalnym, że mógłby go dotknąć. To wszystko było konieczne,
aby zapewnić mu wieczną władzę i potęgę. Konieczne do osiągnięcia tego, do
czego tak usilnie dążył, stworzenia nowego, lepszego świata. Patrzył na nich,
na czarodziei, którzy w swojej niewinności i niewiedzy mogli mu zaszkodzić.
Gdyby zdawali sobie sprawę, że ich syn kiedyś dorówna samemu Czarnemu Panu...
cóż, albo ukryliby go lepiej, albo spętali jego magiczną moc, może nawet
całkiem pozbawiliby zdolności. Wszystko, żeby uratować jedyne dziecko. Teraz
stawiali bezsensowny opór, jednocześnie wiedząc o niedorzeczności podobnych
działań. Chociaż musiał przyznać, że gdyby ta walka przebiegała gładko, nie
byłoby w niej tyle zabawy.
Już nie było złości. Jedynie poczucie zwycięstwa.
Tak smakowała potęga.
Podniósł różdżkę, trochę znudzony. Odczuwał
zmęczenie, potworne wyczerpanie w ciele i w duszy. Zaśmiał się. Przecież on nie
miał duszy.
Spojrzał na leżącą przed nim kobietę, zasłaniającą
własnym ciałem maleńkie dziecko. Dziecko, które zdawała się kochać wyłącznie
dlatego, że narodziło się z jej ciała, krew z krwi, oddech z oddechu. Było dziełem
jej organizmu, właściwie jego samodzielną tkanką, jego częścią. To trochę tak,
jakby patrząc na nie, kochała tak mocno samą siebie.
Zastanawiał się przez chwilę, czy wykrzyczeć wiedźmie
Avadę prosto w twarz, czy też zrobić
to, nie zniżając się do jej poziomu. Pewnie nawet nie opanowała zaklęć
niewerbalnych. Zatrzymał te przemyślenia dla siebie i przewrócił oczami.
— Raz, a dobrze — syknął.
Przeraźliwy wrzask wypełnił pomieszczenie. Avra, avra, avra… powtarzało echo. Tak,
raz może rzucić zaklęcie głośno, dla dodatkowego efektu.
Ciało upadło na podłogę z głuchym odgłosem. Dziecko
przestało płakać, patrząc na pewną rękę, dzierżącą różdżkę. Czarny Pan zamknął
wyblakłe oczy.
Martwy.
Hej!
OdpowiedzUsuńStyl mnie zaskoczył, bardzo na plus. Podobają mi się porównania i określenia, jakich używasz - bardzo oryginalne i wprowadzające specyficzną atmosferę. Przez chwilę stałam z nimi na tej podłodze, w której czasem odbijają się gwiazdy :) Nie jestem jeszcze do końca przekonana co do pomysłu, ale po to są dalsze rozdziały, by mnie przekonać, prawda? Czytam dalej :)
Pozdrawiam
Venetiia
Aż cieżko sobie wyobrazic te pięć tysięcy obrotów oO
OdpowiedzUsuńMasz bardzo specyficzną narrację, które wprowadzaja ciekawą, lepką i wyraźną atmosferę. Mam nadzieję, ze będzie to nadal utrzymanę, a nie tylko w prologu, bo mnie strasznie mnie to kupuje ;p
Masz fajny pomysł, choć będzie on naprawdę trudny do poprowadzenia. Co z horkruksami i wgl ze wszstkim?
Ogólna naturalność, zarówno w dialogach jak i opisach (zwłaszcza emocji) zrobiła na mnie duże wrażenie ;p
Już się boję co to za Dramione, które zaczyna się od śmierci Potterów! Wprawdzie nie lubię tego paringu, ale chyba zrobię wyjątek i przeczytam, bo strasznie mnie zaciekawiłaś!
OdpowiedzUsuńA teraz ta gorsza część komentarza. Nie chcę się czepiać i w sumie nie musisz trzymać się kanonu - twoja sprawa - ale! Voldemort w chwili swojej śmierci miał włosy, po prostu odrodził się bez nich oraz bez większej części nosa.. nie! tak naprawdę bardziej razi mnie to co twój Voldengad myślał o czystości krwi. Przecież sam był półkrwi nie mógł wierzyć w to co głosił i o co ,,walczył''. Nienawidził mugoli to fakt, ale z innych powodów. Czystość krwi to jedynie pretekst by zaskarbić sobie potężnych sojuszników.
Tak myślę. Mam nadzieję, że cię nie obraziłam. Lecę czytać!
Nie obrazisz się za ten komentarz, prawda?
UsuńOczywiście, że się nie obrażę :D Dziękuję za Twój komentarz, bo wcześniej właściwie nie poświęciłam zbyt wiele czasu na zapoznanie się bliżej z osobą Voldemorta i jego motywami. Nie mogę powiedzieć, że zaliczam się do tych bardzo w świecie potterowskim zapoznanych. Fakt, biorąc pod uwagę Twoje spostrzeżenia, pewnie Voldemort "oryginalny" by tak nie pomyślał... Bardzo się cieszę, że zwróciłaś na to uwagę.
UsuńLeć czytać, a ja czekam na kolejne spostrzeżenia
Pozdrawiam serdecznie
Vi
Hej, hej! :)
OdpowiedzUsuńW końcu zebrałam się za przeczytanie tutaj prologu...
I nie żałuję. :D Naprawdę mi się podoba. Kurczę, bardzo fajny pomysł. Sama jakoś nigdy się nie zastanawiałam, co by było, gdyby Voldek został zabity... Masz +10 punktów dla ... (tutaj wstaw nazwę swojego domu xD). xD
Podobało mi się, jak O pisywalas rozmowy Snape'a i McGonagall. :) Najbardziej z niewiadomych przyczyn utkwiło mi w pamięci, jak ulożyła zgrabny stosik kartek. ;D Nie wiem dlaczego, po prostu jakoś tak. :P
Jejku, jak ja nie lubię Snape'a... -.-Tutaj niby nie przedstawilas go tak źle, w sensie chodzi mi o jego charakter (nie że Ty coś źle napisałaś ;)), ale i tak to nie lubię. :
Masz fajny styl, podoba mi się. :)
Jedyne do czego mogę się przyczepić to kilka błędów. W sumie to nie wylapalam ich dużo i nie trzeba się domyślać, o co chodzi, więc jest dobrze. :)
Aha, czytam na wersji na telefon, i w tekście nie ma wziąć akapitowych. Trochę mi się to źle czyta. :/ Nie wiem, czy jest też tak w wersji komputerowej, ale jak coś to polecam to zrobić. ;)
Jutro postaram się przeczytać kolejne rozdziały.
Aha, z góry przepraszam za dziwne przeinaczenia, ale piszę z telefonu i autokorekta... Ech, chyba rozumiesz. ;)
Pozdrawiam i weny życzę! <3
Dla Gryffindoru, oczywiście :D
OdpowiedzUsuńFakt, że te powyższe wymysły przypadły Ci do gustu, jest jak miód na moje zbolałe serce. Błędy, o których mówisz, postaram się wyłapać, a i na wcięcia zwrócę uwagę.
Co do autokorekty, oto jak najbardziej zrozumiałe problemy XXI wieku...
Pozdrawiam wzajemnie
Vi
Dobra, to teraz kolej na na mnie i na moje przemyślenia, bo przecież Ci to obiecałam, prawda? :)
OdpowiedzUsuńZacznę może od najistotniejszego, czyli własnej głupoty. Zabrałam się za Twoje opowiadanie bodajże w poniedziałek, za pierwszy rozdział, potem za drugi, i nagle miałam takie: ale co tu się w ogóle dzieje, bo ja nic nie kumam. Uwierz mi, że nawet na zajęciach z łaciny nie mam tak zdezorientowanej twarzy, jaką miałam przy czytaniu Twojej historii. I mówię w końcu "dość, ja nie jestem w stanie się w tym połapać", ale spokojnie, bo jak to w życiu blondynki bywa, zaczęłam lekturę bez przeczytania prologu. I nagle wszystko zaczęło stawać się jasne, a ja mogłam zakopać się pod kołdrą z totalnego wstydu i pożałowania nad własną głupotą. Także wszystko wróciło do normy, jestem na właściwym torze, a teraz, a teraz... A teraz zabieramy się za to, co mi siedzi w głowie, a troszkę tego jest ;)
Tak na marginesie, nie przerobiłam jeszcze wszystkich rozdziałów, które już zostały opublikowane, stąd będę wstawiać komentarze pod każdą notką, nie jedną, dużą pod ostatnim opublikowanym rozdziałem, jak mam w zwyczaju. Mam nadzieję, że nie będzie to problemem, ale gdyby było, to się w przyszłości poprawię.
Zawsze dzielę komentarz na dwie części: opinia o samym pomyśle i prowadzonej fabule, tekst sam w sobie, czyli błędy, edycja, generalnie estetyka. Z pierwszą częścią jest zazwyczaj łatwiej, więc zacznę od niej.
Voldemort ginie, Minerva i Severus ratują świat, a Potter przestaje być bohaterem. Ciężko mi wyobrazić sobie pole, w którym znajdzie się miejsce dla Hermiony i Draco, nie mówiąc już o ich miłości, jednak to tylko pierwsze odczucie. Pomysł wydaje mi się w miarę możliwości oryginalny, bo jednak usunęłaś postać Voldemorta już na samym początku, a przecież historia dzieje się w latach szkolnych naszych bohaterów; jakby w ogóle nie istniał, a to jest poważna ingerencja w kanon, do czego jestem specyficznie nastawiona, bo teraz pytanie, a raczej kilka; co z przeznaczeniem Pottera? Będzie zwykłym chłopkiem roztropkiem bez szans na zaistnienie w świecie czarodziejów? A horkruksy? A wszystkie magiczne przygody naszej Złotej Trójcy? Trochę raziło jednak w oczy, jak opisałaś Lorda w Dolinie Godryka, bo jednak wtedy mógł się z dumą chwalić lśniącą grzywą i nie narzekać na brak nosa, ale już ktoś Ci o tym wspomniał, więc tylko podbijam temat. Takie usterki się zdarzają, zamroczy człowieka, zatem można to jakoś wybaczyć. Zrodziła się we mnie taka myśl, że w historii zostanie wszystko sprowadzone do parteru i bardzo ograniczone. I już mówię, że to błędne stwierdzenie, bo jestem po kilku dalszych rozdziałach i zaczyna się dziać, więc jak się okazuje nie każde pierwsze wrażenie jest ostateczne. Siedzi ono jednak w głowie do końca historii i czai się, żeby jednak wypłynąć na wierzch, a skoro już się we mnie trochę zagościło, to ciężka praca przed Tobą, żeby na dobre je we mnie uśpić, a nawet pogrzebać. Reasumując, koncepcja obiecująca, ma potencjał, zatem sił, wiary i weny, by została odpowiednio doprowadzona do końca.
Część druga to głównie błędy pojawiające się w tekście, jak już wcześniej wspomniałam. U Ciebie nie rzuciły mi się w oczy jakieś karygodne kulfony, jednak kilka rzeczy jest do poprawki. Spokojnie, to wszystko da się wypracować, a masz bardzo dobrą świadomość literacką, więc kilka następnych notek i dojdziesz do wprawy.
UsuńPo pierwsze, chyba najistotniejsze, zapis dialogów kuleje, a zaraz zacznie jechać na wózku inwalidzkim. Kropki gdzieś w nich zginęły, przepadły, a jak się pojawiają, to też w wybiórczych miejscach. Nie każdy dialog można kończyć bez tego ważnego znaku interpunkcyjnego, gdy po myślniku opisujesz zachowania bohaterów, jest deskrypcja pomieszczenia czy nawet wygląd twarzy, wtedy po wypowiedzi (przed myślnikiem) jest kropka. Nie wypiszę wszystkich zasad, z pewnością znajdziesz jakieś dobre strony, gdzie jest to wytłumaczone; na pocieszenie powiem, że ja praktycznie przez całe opowiadanie źle zapisywałam dialogi, aż pokazano mi różnicę, dlatego bez spiny i do pracy, bo bez tego się nie obejdzie.
Będąc przy znakach interpunkcyjnych, przecinek albo Cię kocha, albo nienawidzi. On jest na dobrą sprawę wszędzie, w niektórych momentach postawiony profilaktycznie, tak dla zasady, bo tak mówili w szkole. Jednak nie można nim szastać na prawo i lewo, bo czasem zdanie nie brzmi z nim dobrze. Są żelazne zasady, których się nie zmienia, ale są również bardziej elastyczne, a te wymagają już albo wprawy, albo wiedzy. Poczytaj, dowiedz się, a na pewno w dalszych rozdziałach będziesz bardziej oszczędna, jeśli chodzi o używanie przecinka. To nie jest jakiś karygodny błąd, jednak czasem zaburza on nieco treść, a z pewnością wygląd zdania. Praktyka czyni mistrza, pamiętaj ;)
Wiesz czym są błędy językowe? To te paskudne zwroty, które zakorzeniły się w mowie, niestety nie są ani trochę akceptowane, ani tym bardziej estetyczne. Ja wyłapałam u Ciebie "okres czasu"; czy "akwen wodny" brzmi dobrze? Albo "kartka papieru" czy "w dniu dzisiejszym"? Nie? No nie. I tak samo jest z "okresem czasu". Dużo jest takich błędów, ale ja mam na to sposób; lista najpowszechniejszych obok laptopa i sprawdzamy, kiedy mamy wątpliwość. To pomaga, a też nauczysz się pracować z tekstem dopiero z czasem, gdy czytelnicy zaczną Cię uświadamiać, więc bez strachu; im wcześniej się pewne rzeczy ogarnie, tym łatwiej jest potem pisać cokolwiek.
Literówki to standard, nie zawsze można się ich pozbyć, nawet jeśli bardzo skrupulatnie koryguje się tekst. Ja na to nie zwracam uwagi, chyba że się od nich roi, ale u Ciebie jest tylko jedna, a przynajmniej ja tylko tę zauważyłam, bodajże na samym początku prologu. Także tym się nie przejmuj, bo nawet najlepsi zgubią gdzieś literkę, ewentualnie autokorekta się na nas uweźmie ;)
Póki co nie mam więcej zastrzeżeń do prologu, jak i ogólnego wrażenia, jakie robi opowiadanie. Wybacz, ale o kolorystyce bloga, tle i innych rzeczach nie lubię pisać, bo każdy ma swój gust i zamysł, a mnie nic do tego, zresztą sporadycznie zwracam na takie sprawy uwagę. W końcu i tak się każdemu nie dogodzi. W każdym razie pomysł jest nietuzinkowy i trzymam kciuki, żeby został z Tobą do końca, bo masz talent, tylko jeszcze nieoszlifowany; odrobina pracy i chęci, a znajdziesz się na najwyższym poziomie :)
Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia w kolejnych komentarzach,
Realistka
Cieszę się ogromnie, że to powyższe się pojawiło :D I bynajmniej nie mam problemu z komentarzem pod każdą notką.
OdpowiedzUsuńBrak Voldemorta zapewne wziął się z nieopuszczającej mnie myśli "A co by było gdyby?". Jak najbardziej rozumiem Twoje rozterki i wątpliwości, ale postaram się je rozwiać w miarę możliwości, a może nawet kiedyś obrócą się w proch.
Dziękuję za zwrócenie uwagi na mój sposób zapisywania dialogów, bo jakoś nigdy nie byłam pewna, czy kropka ma być i gdzie. Postaram się to wszystko wyłapać, literówkom i przecinkom też się przyjrzę. Czuję się trochę bardziej uświadomiona, za co jestem niezmiernie wdzięczna.
Pozdrawiam z nadzieją, że dość szybko zakopię owo ograniczenie i parter, bo osobiście wolę budowle piętrowe,
Vi
Hej :3
OdpowiedzUsuńTrafiłam, przeczytałam prolog, podoba mi się. W dramione siedzę już kilka dobrych lat, więc z czystym sumieniem konesera mogę napisać, że to zaczyna się dobrze! :D Narracja jest prowadzona w ciekawy sposób, temat nie jest oklepany, zostaje! Dzięki Tobie będe miała co robić jutro w pracy!
Mary :3
Panie i panowie, oto zwycięzca poniedziałkowego (a to nie byle wyzwanie) konkursu na rozmiar uśmiechu Vi po przeczytaniu komentarza!
UsuńJest mi niezmiernie miło i równie niezmiernie się cieszę, że zostajesz. Chyba muszę tylko życzyć udanego dnia w pracy :D
Pozdrawiam serdecznie,
Vi
Nie powiem, zaciekawiłaś mnie. Bardzo oryginalny pomysł. Podoba mi się postać Snape i mam nadzieję, że nie zepsujesz go mocno :) Lecę czytać dalej!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Dagie
Nie powiem, bardzo się cieszę. Cóż, ufam szczerze i wierzę, że jak na razie go nie zepsułam... chyba...
UsuńPozdrawiam wzajemnie,
Vi