...witajcie.
Dzisiaj, po dobrych kilku miesiącach, zjawiam się ze świeżą pierwszą częścią rozdziału XV. Nie mogę zapewnić ani siebie, ani Was, kiedy pojawi koniec tegoż rozdziału, kiedy wpadnie XVI i co z losem nieszczęsnej miniaturki. Nie lubię się tłumaczyć, co chyba jednak stało się jedyną stałą na tym blogu, ale uważam, że wszystkim dobrym duszom , które zdecydują się tu jeszcze zaglądnąć, należy się słowo wyjaśnienia. (Przy tym dziękuję każdemu, kto czyta teraz te wypociny. Cieszę się, że jesteś.)
Od początku roku Fortuna robiła wszystko, żeby utrzymać się na zaszczytnej pozycji mojego największego wroga. Ilość nieprzyjemnych zdarzeń losowych, które regularnie dopadały mnie od grudnia, przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Aby nie wchodzić zbytnio w szczegóły, dodam tylko, że wspomniane wydarzenia miały charakter i osobisty (w sensie fizycznym, ale przede wszystkim psychicznym), i publiczny. A ja nie potrafiłam sobie z nimi poradzić. Mogę się teraz zarzekać, że chciałam pisać, że chciałam publikować, że chciałam motywować się Waszym odzewem (co jest prawdą), ale ktoś zaraz spyta "No i co z tego, ziom?". No właśnie, co z tego? Nie było mnie tu, nie logowałam się nawet na bloggerowe konto, żeby nie dobijać się bardziej własną żałosnością. Wiedziałam, że wrócę, nie miałam pojęcia, kiedy. I wiem, że o ile Fortuna nie zgotuje mi zaraz żadnych śmiercionośnych rozrywek, opowiadanie zostanie skończone (w terminie bliżej, albo raczej dalej, nieokreślonym).
Byłabym zachwycona, gdybyście tu jeszcze wpadali, nie zdziwiłby mnie jednak proces do oczekiwanego odwrotny. Przepraszam. Chciałabym powiedzieć, że wierzę, iż będzie tylko lepiej, ale wykazałabym się wtedy skrajnym hipokryzmem. Mogę powiedzieć, że będę pisać. I mam nadzieję, że Wy będziecie ze mną.
Mocy tu nie ma, tylko ja czasem wpadam,
Vi
PS. Jakby ktoś był zainteresowany, zmodyfikowałam (czyt. poprawiłam) kilka (jeszcze nie wszystkie) pierwszych rozdziałów. Zaprasza się.
PS. Jakby ktoś był zainteresowany, zmodyfikowałam (czyt. poprawiłam) kilka (jeszcze nie wszystkie) pierwszych rozdziałów. Zaprasza się.
&&&
Dumbledore najpierw wysłuchał opowieści o Mistrzu.
— Wrócimy do
tego, Draco — powiedział, gdy Malfoy, zaraz po zdradzeniu tożsamości Mistrza,
zamilkł jak zaklęty. — Rozumiesz? Draco? Draco, spójrz na mnie.
Zimne, stalowe spojrzenie spoczęło na twarzy
czarodzieja.
— Słyszysz mnie, Draco? Nie jesteś sam.
Blaise spodziewał się, że Malfoy zaraz wybuchnie
śmiechem, kpiącym, ale zalatującym okrutnym żalem. Nic takiego jednak się nie
stało, arystokrata poruszył tylko głową, prawdopodobnie na znak, że dotarły do
niego wcześniej wypowiedziane słowa. Zabini nie potrafił wyczytać zupełnie nic
z osoby ucznia, który właśnie stracił swojego Mistrza.
Tak. Zabini nie
potrafił odczytać zupełnie nic z osoby przyjaciela, o którym, jak się okazało,
wiedział tak mało.
— Zapewne
zwróciliście uwagę — Dumbledore chrząknął znacząco. — na… incydenty… które
ostatnio miały miejsce. Do których, o ile się nie mylę, nie doszło nigdy
wcześniej, co powinno wydawać się wystarczająco niepokojące. I w których
centrum, jak się okazuje, poniekąd znaleźliście się wy. — Tu uśmiechnął się pod
nosem, unosząc parującą filiżankę do ust. — Nie wiem, dlaczego, ale nawiedza
mnie w związku z tym dziwne deja vu.
Sybilla napięła
się gwałtownie, spojrzała na Albusa, zielony napar w chińskiej porcelanie,
następnie trzech nieletnich nieszczęśników, zajmujących fotele tuż obok niej —
i z wiadomych jedynie sobie powodów niezmiernie się rozweseliła.
— Kłamstwo —
szepnęła, a cień niezrozumiałej błogości padł jej na twarz. Nikt jednak nie
zwracał na kobietę wariatkę większej uwagi.
— Poczynając od
niespodziewanego uczestnictwa w Turnieju pewnych… uczestników… kończąc na
krwawym deszczu, w którym pannie Granger przyszło spacerować… — Tu uśmiechnął
się smutno w stronę Hermiony. — Wydaje mi się, że możecie doinformować mnie
najlepiej ze wszystkich obecnych w zamku. A tak się składa… — Nachylił się do
przodu, a troje przedstawicieli czwartego rocznika bezwiednie postąpiło tak
samo. —…że mam bardzo irytujące upodobanie. Lubię wiedzieć, moi drodzy, i
wydaje mi się… — Tu oparł się z powrotem o poduszki na fotelu. — …że w tej
akurat kwestii jesteśmy do siebie bardzo podobni.
Blaise pozwolił
sobie przyjąć rolę idealnej pani domu i ponownie napełnił zebranym filiżanki.
Trzeba zaznaczyć, bardzo szczodrze, ku niekrytemu niezadowoleniu panny Granger.
— Ja myślę —
zagadnął po chwili, śmiejąc się w duchu z użytego właśnie wyrażenia — że przede
wszystkim powinien się pan profesor skupić na tej cholernej przepowiedni.
— Za
przeproszeniem pana profesora — dodał po chwili, jakoś nieprzywykły do
popołudniowych rozmów z dyrektorem Hogwartu przy herbatce.
— Jakiej
przepowiedni? — Były to pierwsze słowa panny Granger od dobrych czterdziestu
minut, co okazało się wydarzeniem na tyle przełomowym, że nawet Draco musiał
wstać, żeby poprawić pelerynę, na której siedział.
— Uznałbym, że
jest pani naprawdę chora, panno Granger, gdybym nie usłyszał od pani tego
pytania. — podsumował Dumbledore, mrugając
do Hermiony, która siedziała w swoim fotelu zaskakująco spokojna, nie
poruszając się prawie wcale, przesuwając tylko spojrzenie dużych, bursztynowych
oczu po twarzach wszystkich zebranych. I Albusowi przeszło przez myśl, że to
właśnie ona swoim nawykiem nieustannej obserwacji wyniesie najwięcej z tego
towarzyskiego spotkania. Zaraz po nim samym, ma się rozumieć.
Blaise zdążył się
w tym czasie okropnie zniecierpliwić, co wyraził ni to kaszlnięciem, ni chrząknięciem,
w każdym razie głośnym. Na skinienie Dumbledore’a zdecydował się rzecz
wyrecytować:
— Oto nadszedł ten,
który miał moc zatrzymania Czarnego Pana... Zrodzony z tego, którego nie
wybrała różdżka, a narodził się zmieszany i zmieszaniem się zajął... A choć
Czarny Pan naznaczył go jako swego, miał on moc, jakiej Czarny Pan nie znał...
I teraz jeden zginie, aby wyrównać rachunki, bo ten zaciągnął dług u samej
śmierci… zaciągnął… dług… u… samej… śmierci…
Zabini zakończył
swoje wystąpienie niskim, gardłowym głosem, zaczął się nawet trząść, w stopniu
dość umiarkowanym, po chwili zdążył się jednak uspokoić i oprzeć o fotel za sobą.
Sybilla nie omieszkała wtedy zachichotać, co ponownie nie spotkało się z żadnym
odzewem ze strony otoczenia.
Dumbledore z
nieskrywanym zadowoleniem powrócił do swojej herbaty, przyglądając się badawczo
osobie panny Granger, która mięła w rękach pasiasty materiał pidżamy. Raczej
wychudła, wymizerowana postać o rozczochranych włosach i dużych, błyszczących
oczach, dla niektórych obserwatorów mogłaby sprawiać wrażenie niespełna rozumu.
Kąpiel w rzece krwi, co do tego nie miał wątpliwości, pewnie wpłynęłaby w
sposób nieco… niekorzystny… na niejednego czarodzieja, doprowadzając nawet
najbardziej doświadczonych do przynajmniej śladowego szaleństwa. Jednak Albus
Dubledore doskonale zdawał sobie sprawę, że siedziała przed nim uczennica o nie
lada umiejętnościach i godnym pozazdroszczenia uporze, uczennica o zadatkach na
jedną z najpotężniejszych czarownic w historii magii. Nawiedzały go czasem
dziwne porównania, wizje, które zostawały w pamięci niemal jak żywe – dlatego,
przyglądając się młodej Hermionie Granger, Albusowi wydało się, jakby dostrzegł
w jej oczach swego rodzaju mądrość, której doświadczają jedynie ci dotknięci
ciepłym oddechem wojny. Jakby pannie Granger dane było przeżyć dwa razy jej
obecny wiek.
— Czy to nie
jest… — zapytała nagle, wyrywając wszystkich z zamyślenia. — dość oczywiste?
Tak, Hermiono, pomyślał. Zobaczymy, czy doszliśmy do tych samych
wniosków.
Dumbledore
spojrzał na nią zachęcająco, dlatego panna Garnger niepewnie poprawiła się w
fotelu i odchrząknęła.
— Czarny Pan, tu
nie ma co się dłużej zastanawiać, mowa o Lordzie Voldemorcie.
Sybilla zaczęła
dolewać herbaty do już pełnej filiżanki, co poskutkowało spływaniem parującej
cieczy po zewnętrznych ściankach porcelanowego naczynka, dalej na spodeczek,
róg stołu i zakurzoną podłogę, tuż obok stóp najwyraźniej nieświadomej własnych
poczynań Trelawney.
Oto nadszedł ten, który miał moc zatrzymania
Czarnego Pana…
— Narodził się
ktoś, kto mógł go zatrzymać. Jakby wraz z samym aktem narodzenia spłynęła na
niego moc, a właściwie wyrok o mocy — niezmierzony zaszczyt od Losu i ogromne
brzemię. Na świat przyszedł ktoś, kto mógł pokonać samego Pana Śmierci.
Draco Malfoy
zawiesił rozbiegany wcześniej wzrok na osobie panny Granger, wpatrywał się w
jej twarz, śledził grę światła na krzywiznach kości policzkowych i podbródka,
jednak zaraz szczególną uwagę skupił na oczach, jak sam je często nazywał, tych
wielkich, szalonych oczach. Bardzo usatysfakcjonowało go to, że znowu dostrzegł
w nich prawdę.
Zrodzony z tego, którego nie wybrała
różdżka…
— Nie był czystej
krwi, bo przynajmniej jednego z rodziców „nie wybrała różdżka”. Jedno z nich to
mugol.
…a narodził
się zmieszany…
— Narodził się
zmieszany… półkrwi. Ten, który mógł przeciwstawić się Voldemortowi był
czarodziejem półkrwi.
Blaise wręcz
połykał słowa panny Granger, która z każdym kolejnym zdawała się mówić coraz
pewniej i szybciej. I Blaise poczuł się jak idiota, bo w ustach Hermiony to
wszystko przybierało rozmiar całkiem niewinnej zagadki.
…i
zmieszaniem się zajął...
— Ze wszystkich dziedzin magii, jakie mi przychodzą
do głowy, odniesienia do wspomnianego „zmieszania” najprościej doszukiwać się…
— W Eliksirach — dokończył Draco głosem człowieka
znajdującego się na początkowym szczeblu oświecenia, zaraz jednak wyparowała z
jego osoby przed chwilą przyjęta podniosłość, bo zaczął wyciągać z całej
przepowiedni raczej niepokojące wnioski.
I nie podobało mu się to, co zdążył wywnioskować.
A choć Czarny
Pan naznaczył go jako swego…
— Musiał mieć jakieś powiązania z Voldemortem.
Czarny Pan mógł go „naznaczyć” tylko przenośnie, może uważał go za wspólnika
czy przyjaciela. Mógł też, w najbardziej dosłownym z możliwych znaczeń,
pozostawić mu na przedramieniu Mroczny Znak, jak prawdziwemu, wiernemu słudze.
…miał on moc,
jakiej Czarny Pan nie znał...
— Voldemort był
jednym z najpotężniejszych czarodziejów znanego nam świata, niewielu mogłoby
posiąść umiejętności magiczne, o których on nie miałby pojęcia. Przypuszczam,
że chodzi o coś innego, właściwie nie związanego z magią jako taką… O coś, co
przesądziło chociażby o życiu Harry’ego… — Tu Hermiona się zacięła, niepewna,
skąd właściwie w jej głowie pojawiła się kompletnie niezwiązana z całą sprawą
myśl. Harry’ego uratował szczęśliwy traf, bezimienny, bezcielesny bohater. To
nie miało nic do rzeczy. Potrząsnęła głową. — Wydaje mi się, że osoba, o której
mowa, była zdolna do czegoś, czego Czarny Pan się wyrzekł. Albo czego nigdy nie
miał.
— Do miłości… —
ponownie szepnął Draco.
Dumbledore
pokiwał głową, a Blaise nie potrafił wywnioskować, czy był to raczej gest
zadowolenia, czy uznania. Znając poczciwego staruszka, mógł sobie kiwnąć w
pozdrowieniu dla przelatującej za oknem sowy, a zapytany o powód podobnego
zachowania, odpowiedziałby bez zająknięcia: Głupol!
Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Zabini doskonale zdawał sobie sprawę, że są na tym
świecie materie, których nigdy nie będzie w stanie ogarnąć swoim światłym, ale,
mimo wszystko, ograniczonym umysłem. Nazwisko Albusa Dumbledore’a widniało na
szczycie listy. Natomiast następną i jednocześnie ostatnią pozycją było
londyńskie metro.
I teraz jeden zginie, aby wyrównać rachunki…
— Coś się stało.
Ten ktoś, o którym mowa, czegoś dokonał, a zadośćuczynieniem za ten czyn jest
przelew krwi. Przepowiednia bardzo niedokładnie mówi, o tym, który ma umrzeć.
Może to nie ma znaczenia. Może sam Los nie wie. A może ten, na którego czeka
śmierć, miał nie dowiedzieć się przed faktem. W każdym razie bohater, wybrany
jako przeciwnik Czarnego Pana, dopuścił się czegoś, czegoś najprawdopodobniej
niewyobrażalnie okrutnego. Czegoś za ogromną cenę. — Hermiona przestała
maltretować swoją wygniecioną pidżamę i spojrzała prosto na Albusa
Dumbledore’a, który wciąż miarowo opróżniał swoją filiżankę, z Blaisem po lewej
stronie, gotowym w każdej chwili napełnić ją z powrotem. — Myślę, że skoro
przepowiednia, Los, żąda w zamian krwi, bohater sam musiał zabić.
Albus Dumbledore
podstawił filiżankę pod nos niemal zahipnotyzowanego Zabiniego, który zaraz w niezwykłym popłochu
dolał do niej już właściwie zimnej herbaty.
Bardzo dobrze, panno Granger, pomyślał
Albus, stawiając naczynko na spodeczku. Bardzo
dobrze.
— I przez tę
zbrodnię… czy cokolwiek zrobił… ocalił albo odebrał życia. Tego jestem najmniej
pewna. — Hermiona zmarszczyła brwi w lekko przepraszającym wyrazie zamyślenia.
— Czy bycie dłużnikiem śmierci oznacza, że opóźniło się moment, w którym
przyjdzie zebrać należne jej żniwo, czy raczej ten moment przyspieszyło,
zachwiało, powiedzmy, wcześniejszym planem śmierci?
Bo ten
zaciągnął dług u samej śmierci…
Nastała cisza,
przerywana tylko rytmicznym skapywaniem kropli rozlanej przez Sybillę herbaty
na przystrojoną w perskie dywany
podłogę.
— No to co? —
Zabini zatarł ręce. — Teraz już wszystko jasne, dziękujemy za miłą pogawędkę,
czeka kolacyjka?
— Nic nie jest
jasne — rzucił Malfoy, wyprostowany na swojej wyświechtanej pelerynie, z nogami
ułożonymi pod kątem prostym w stosunku do podłogi, kilkucentymetrową przerwą
między kolanami, dłońmi opartymi o wyżej wspomiane — Czy to…
Przeszkodziło mu
ciche nucenie Blaise’a.
— Czeka, czeka
kolacyjka,
Malfoy, nadstaw
ryjka.
Trzy prawe
sierpowe,
Dzisiaj są
schabowe…
Malfoy
spiorunował go wzrokiem, co przynajmniej częściowo przekonało Blaise’a, że ten
powoli wraca do siebie, i dokończył swoje pytanie.
— Czy to Sn…
— Profesor… —
uczynnie przypomniał Dumbledore.
— Czy to profesor
Snape?
Albus przyglądał
się przez chwilę skupionej twarzy Draco, bez pośpiechu odstawił na stolik swoją
filiżankę i pogładził się po brodzie.
— Sądzę, drogi
chłopcze, że jak na ten moment nie można nic powiedzieć na pewno… — Uśmiechnął
się nagle, jakby temat przepowiedni odkładał właśnie na drugi plan,
przypomniawszy sobie o innej niezwykle interesującej go kwestii. — Pan Zabini
ma rację. Zbyt długo was tu trzymałem, z pewnością nie chcielibyście opuścić
wieczornej uczty.
Mrugnął do nich
pokrzepiająco.
– Nie martwcie
się tak bardzo — dodał, podnosząc się z fotela. — Nawet w najczarniejszych z
czasów trzeba się cieszyć, w szczególności całkiem prostymi, codziennymi
czynnościami. A my, mogę was zapewnić, nie doczekaliśmy jeszcze nawet
„ciemnych”. Z tego, co wiem — Otworzył
okazjonalnie trzeszczącą klapę. — czeka na nas dzisiaj tarta cytrynowa. Mam
zaufanych informatorów.
Mrugnął do nich
ponownie i zniknął w wyjściu, słychać było tylko skrzypienie drewnianych szczebli
drabiny, w miarę jak schodził coraz niżej, a potem niknące stukanie podeszw na
kamiennej posadzce.
Tymczasem troje
Hogwartczyków zastygło w bezruchu.
— Wiedziałem —
oznajmił wreszcie Zabini — że gość jest lekko kopnięty. Ale, jak mi Salazar
miły, to prawdziwy świr.
Spojrzał z
zachwytem na pannę Granger i Malfoya.
— Wirtuoz
szaleństwa. Geniusz.
Hermiona już
miała kłócić się z wyobrażeniem Dubledore’a przedstawionym przez Zabiniego, gdy
ten krzyknął „Szacunek!” i rzucił się w dół po szczeblach drabiny,
prawdopodobnie w wygłodniałym szale zdążając w kierunku Wielkiej Sali.
Panna Granger
zerknęła więc w prawo, gdzie miejsce
zajmowała Sybilla Trelawney, wcześniej nieobecna duchem, teraz zrezygnowała też
z cielesnej obecności, pochrapując cichutko zza poduszek na swoim głębokim
fotelu. Jeżeli ktokolwiek zasługiwał tu na tytuł wirtuoza szaleństwa, był to
nie kto inny, jak stara wróżbitka, której okulary właśnie zsunęły się na
wysokość wpółotwartych ust, powiększając do groteskowych rozmiarów obraz kłów i
siekaczy.
— To on nie chce
nam czegoś powiedzieć — mruknął Draco, skinąwszy w stronę klapy.
Hermiona powoli
pokiwała głową.
— Cała sprawa
jest o wiele poważniejsza, niż chce, żebyśmy myśleli. Chodzi o coś więcej, niż
tylko człowieka, który miał kiedyś pokonać Voldemorta… Przepowiednia może nawet
mówić o czarodzieju, który koniec końców go zabił.
Malfoy spojrzał
na nią spod przymrużonych powiek.
— Myślisz, że to
Snape? Twoja interpretacja wskazywałaby dokładnie na niego.
Panna Granger
wstała, podchodząc do zasłoniętego okna, którego nie omieszkała otworzyć.
— To mógłby być
on. Ale czy Snape jest półkrwi?
Draco wzruszył
ramionami.
— Dumbledore
mówił, że nie możemy jeszcze stwierdzać na pewno. Wydaje mi się, że ma rację.
Chyba powinniśmy, przynajmniej na razie, zająć się tym, co… dzieje się teraz.
Chyba powinnam, przynajmniej na razie, przygotować się do drugiego zadania.
Uśmiechnęła się
blado.
— Skoro już
zostałam wylosowana…
Malfoy prychnął.
— Raz ci się
udało, Granger. Czara musiała zdać sobie sprawę, że pozostali nie mieliby ze
mną żadnych szans. Ty trochę wyrównujesz rywalizację.
Hermiona
odwróciła się zaczepnie.
— Tak pan sądzi,
panie Malfoy? A założy się pan?
— Nie wiedziałem,
że szlachetni Gryfoni parają się hazardem.
— Nie wiedziałam,
że przebiegli Ślizgoni tak boją się ryzyka.
— Nie wygrasz,
Granger. Zakład?
— Zakład. Jeżeli
wygram, zrobisz jedną rzecz, o którą cię poproszę.
— I vice versa.