tag:blogger.com,1999:blog-10929980955497742262024-02-18T19:11:42.856-08:00Widmo PrzeszłościAnonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.comBlogger19125tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-67979975416311499422018-12-02T05:53:00.001-08:002018-12-02T05:53:50.056-08:00Wszyscy na to czekali...Blog zawieszony, dziatki. see ya.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-12581266724694829812018-09-27T13:54:00.000-07:002018-09-27T13:55:25.004-07:0015. Wszyscy jesteśmy sami (cz.1)<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>...witajcie. </i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Dzisiaj, po dobrych kilku miesiącach, zjawiam się ze świeżą pierwszą częścią rozdziału XV. Nie mogę zapewnić ani siebie, ani Was, kiedy pojawi koniec tegoż rozdziału, kiedy wpadnie XVI i co z losem nieszczęsnej miniaturki. Nie lubię się tłumaczyć, co chyba jednak stało się jedyną stałą na tym blogu, ale uważam, że wszystkim dobrym duszom , które zdecydują się tu jeszcze zaglądnąć, należy się słowo wyjaśnienia. (Przy tym dziękuję każdemu, kto czyta teraz te wypociny. Cieszę się, że jesteś.)</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Od początku roku Fortuna robiła wszystko, żeby utrzymać się na zaszczytnej pozycji mojego największego wroga. Ilość nieprzyjemnych zdarzeń losowych, które regularnie dopadały mnie od grudnia, przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Aby nie wchodzić zbytnio w szczegóły, dodam tylko, że wspomniane wydarzenia miały charakter i osobisty (w sensie fizycznym, ale przede wszystkim psychicznym), i publiczny. A ja nie potrafiłam sobie z nimi poradzić. Mogę się teraz zarzekać, że chciałam pisać, że chciałam publikować, że chciałam motywować się Waszym odzewem (co jest prawdą), ale ktoś zaraz spyta "No i co z tego, ziom?". No właśnie, co z tego? Nie było mnie tu, nie logowałam się nawet na bloggerowe konto, żeby nie dobijać się bardziej własną żałosnością. Wiedziałam, że wrócę, nie miałam pojęcia, kiedy. I wiem, że o ile Fortuna nie zgotuje mi zaraz żadnych śmiercionośnych rozrywek, opowiadanie zostanie skończone (w terminie bliżej, albo raczej dalej, nieokreślonym). </i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Byłabym zachwycona, gdybyście tu jeszcze wpadali, nie zdziwiłby mnie jednak proces do oczekiwanego odwrotny. Przepraszam. Chciałabym powiedzieć, że wierzę, iż będzie tylko lepiej, ale wykazałabym się wtedy skrajnym hipokryzmem. Mogę powiedzieć, że będę pisać. I mam nadzieję, że Wy będziecie ze mną.</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Mocy tu nie ma, tylko ja czasem wpadam,</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Vi</i><br />
<i><br /></i>
<i>PS. Jakby ktoś był zainteresowany, zmodyfikowałam (czyt. poprawiłam) kilka (jeszcze nie wszystkie) pierwszych rozdziałów. Zaprasza się.</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
&&&</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dumbledore najpierw wysłuchał opowieści o Mistrzu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Wrócimy do
tego, Draco — powiedział, gdy Malfoy, zaraz po zdradzeniu tożsamości Mistrza,
zamilkł jak zaklęty. — Rozumiesz? Draco? Draco, spójrz na mnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zimne, stalowe spojrzenie spoczęło na twarzy
czarodzieja.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Słyszysz mnie, Draco? Nie jesteś sam.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Blaise spodziewał się, że Malfoy zaraz wybuchnie
śmiechem, kpiącym, ale zalatującym okrutnym żalem. Nic takiego jednak się nie
stało, arystokrata poruszył tylko głową, prawdopodobnie na znak, że dotarły do
niego wcześniej wypowiedziane słowa. Zabini nie potrafił wyczytać zupełnie nic
z osoby ucznia, który właśnie stracił swojego Mistrza. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Tak. Zabini nie
potrafił odczytać zupełnie nic z osoby przyjaciela, o którym, jak się okazało,
wiedział tak mało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Zapewne
zwróciliście uwagę — Dumbledore chrząknął znacząco. — na… incydenty… które
ostatnio miały miejsce. Do których, o ile się nie mylę, nie doszło nigdy
wcześniej, co powinno wydawać się wystarczająco niepokojące. I w których
centrum, jak się okazuje, poniekąd znaleźliście się wy. — Tu uśmiechnął się pod
nosem, unosząc parującą filiżankę do ust. — Nie wiem, dlaczego, ale nawiedza
mnie w związku z tym dziwne deja vu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Sybilla napięła
się gwałtownie, spojrzała na Albusa, zielony napar w chińskiej porcelanie,
następnie trzech nieletnich nieszczęśników, zajmujących fotele tuż obok niej —
i z wiadomych jedynie sobie powodów niezmiernie się rozweseliła. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Kłamstwo —
szepnęła, a cień niezrozumiałej błogości padł jej na twarz. Nikt jednak nie
zwracał na <s>kobietę</s> wariatkę większej uwagi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Poczynając od
niespodziewanego uczestnictwa w Turnieju pewnych… uczestników… kończąc na
krwawym deszczu, w którym pannie Granger przyszło spacerować… — Tu uśmiechnął
się smutno w stronę Hermiony. — Wydaje mi się, że możecie doinformować mnie
najlepiej ze wszystkich obecnych w zamku. A tak się składa… — Nachylił się do
przodu, a troje przedstawicieli czwartego rocznika bezwiednie postąpiło tak
samo. —…że mam bardzo irytujące upodobanie. Lubię wiedzieć, moi drodzy, i
wydaje mi się… — Tu oparł się z powrotem o poduszki na fotelu. — …że w tej
akurat kwestii jesteśmy do siebie bardzo podobni. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Blaise pozwolił
sobie przyjąć rolę idealnej pani domu i ponownie napełnił zebranym filiżanki.
Trzeba zaznaczyć, bardzo szczodrze, ku niekrytemu niezadowoleniu panny Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Ja myślę —
zagadnął po chwili, śmiejąc się w duchu z użytego właśnie wyrażenia — że przede
wszystkim powinien się pan profesor skupić na tej cholernej przepowiedni. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Za
przeproszeniem pana profesora — dodał po chwili, jakoś nieprzywykły do
popołudniowych rozmów z dyrektorem Hogwartu przy herbatce. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Jakiej
przepowiedni? — Były to pierwsze słowa panny Granger od dobrych czterdziestu
minut, co okazało się wydarzeniem na tyle przełomowym, że nawet Draco musiał
wstać, żeby poprawić pelerynę, na której siedział. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Uznałbym, że
jest pani naprawdę chora, panno Granger, gdybym nie usłyszał od pani tego
pytania. — podsumował Dumbledore, mrugając<span style="mso-spacerun: yes;">
</span>do Hermiony, która siedziała w swoim fotelu zaskakująco spokojna, nie
poruszając się prawie wcale, przesuwając tylko spojrzenie dużych, bursztynowych
oczu po twarzach wszystkich zebranych. I Albusowi przeszło przez myśl, że to
właśnie ona swoim nawykiem nieustannej obserwacji wyniesie najwięcej z tego
towarzyskiego spotkania. Zaraz po nim samym, ma się rozumieć. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Blaise zdążył się
w tym czasie okropnie zniecierpliwić, co wyraził ni to kaszlnięciem, ni chrząknięciem,
w każdym razie głośnym. Na skinienie Dumbledore’a zdecydował się rzecz
wyrecytować:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Oto nadszedł ten,
który miał moc zatrzymania Czarnego Pana... Zrodzony z tego, którego nie
wybrała różdżka, a narodził się zmieszany i zmieszaniem się zajął... A choć
Czarny Pan naznaczył go jako swego, miał on moc, jakiej Czarny Pan nie znał...
I teraz jeden zginie, aby wyrównać rachunki, bo ten zaciągnął dług u samej
śmierci… zaciągnął… dług… u… samej… śmierci…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Zabini zakończył
swoje wystąpienie niskim, gardłowym głosem, zaczął się nawet trząść, w stopniu
dość umiarkowanym, po chwili zdążył się jednak uspokoić i oprzeć o fotel za sobą.
Sybilla nie omieszkała wtedy zachichotać, co ponownie nie spotkało się z żadnym
odzewem ze strony otoczenia. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Dumbledore z
nieskrywanym zadowoleniem powrócił do swojej herbaty, przyglądając się badawczo
osobie panny Granger, która mięła w rękach pasiasty materiał pidżamy. Raczej
wychudła, wymizerowana postać o rozczochranych włosach i dużych, błyszczących
oczach, dla niektórych obserwatorów mogłaby sprawiać wrażenie niespełna rozumu.
Kąpiel w rzece krwi, co do tego nie miał wątpliwości, pewnie wpłynęłaby w
sposób nieco… niekorzystny… na niejednego czarodzieja, doprowadzając nawet
najbardziej doświadczonych do przynajmniej śladowego szaleństwa. Jednak Albus
Dubledore doskonale zdawał sobie sprawę, że siedziała przed nim uczennica o nie
lada umiejętnościach i godnym pozazdroszczenia uporze, uczennica o zadatkach na
jedną z najpotężniejszych czarownic w historii magii. Nawiedzały go czasem
dziwne porównania, wizje, które zostawały w pamięci niemal jak żywe – dlatego,
przyglądając się młodej Hermionie Granger, Albusowi wydało się, jakby dostrzegł
w jej oczach swego rodzaju mądrość, której doświadczają jedynie ci dotknięci
ciepłym oddechem wojny. Jakby pannie Granger dane było przeżyć dwa razy jej
obecny wiek. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Czy to nie
jest… — zapytała nagle, wyrywając wszystkich z zamyślenia. — dość oczywiste?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Tak, Hermiono,</i> pomyślał. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Zobaczymy, czy doszliśmy do tych samych
wniosków.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Dumbledore
spojrzał na nią zachęcająco, dlatego panna Garnger niepewnie poprawiła się w
fotelu i odchrząknęła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Czarny Pan, tu
nie ma co się dłużej zastanawiać, mowa o Lordzie Voldemorcie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Sybilla zaczęła
dolewać herbaty do już pełnej filiżanki, co poskutkowało spływaniem parującej
cieczy po zewnętrznych ściankach porcelanowego naczynka, dalej na spodeczek,
róg stołu i zakurzoną podłogę, tuż obok stóp najwyraźniej nieświadomej własnych
poczynań Trelawney. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Oto nadszedł ten, który miał moc zatrzymania
Czarnego Pana…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Narodził się
ktoś, kto mógł go zatrzymać. Jakby wraz z samym aktem narodzenia spłynęła na
niego moc, a właściwie wyrok o mocy — niezmierzony zaszczyt od Losu i ogromne
brzemię. Na świat przyszedł ktoś, kto mógł pokonać samego Pana Śmierci. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Draco Malfoy
zawiesił rozbiegany wcześniej wzrok na osobie panny Granger, wpatrywał się w
jej twarz, śledził grę światła na krzywiznach kości policzkowych i podbródka,
jednak zaraz szczególną uwagę skupił na oczach, jak sam je często nazywał, tych
wielkich, szalonych oczach. Bardzo usatysfakcjonowało go to, że znowu dostrzegł
w nich prawdę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Zrodzony z tego, którego nie wybrała
różdżka…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Nie był czystej
krwi, bo przynajmniej jednego z rodziców „nie wybrała różdżka”. Jedno z nich to
mugol.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">…a narodził
się zmieszany…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Narodził się
zmieszany… półkrwi. Ten, który mógł przeciwstawić się Voldemortowi był
czarodziejem półkrwi. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Blaise wręcz
połykał słowa panny Granger, która z każdym kolejnym zdawała się mówić coraz
pewniej i szybciej. I Blaise poczuł się jak idiota, bo w ustach Hermiony to
wszystko przybierało rozmiar całkiem niewinnej zagadki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">…i
zmieszaniem się zajął...<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ze wszystkich dziedzin magii, jakie mi przychodzą
do głowy, odniesienia do wspomnianego „zmieszania” najprościej doszukiwać się…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— W Eliksirach — dokończył Draco głosem człowieka
znajdującego się na początkowym szczeblu oświecenia, zaraz jednak wyparowała z
jego osoby przed chwilą przyjęta podniosłość, bo zaczął wyciągać z całej
przepowiedni raczej niepokojące wnioski. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
I nie podobało mu się to, co zdążył wywnioskować. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">A choć Czarny
Pan naznaczył go jako swego…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Musiał mieć jakieś powiązania z Voldemortem.
Czarny Pan mógł go „naznaczyć” tylko przenośnie, może uważał go za wspólnika
czy przyjaciela. Mógł też, w najbardziej dosłownym z możliwych znaczeń,
pozostawić mu na przedramieniu Mroczny Znak, jak prawdziwemu, wiernemu słudze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">…miał on moc,
jakiej Czarny Pan nie znał...<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Voldemort był
jednym z najpotężniejszych czarodziejów znanego nam świata, niewielu mogłoby
posiąść umiejętności magiczne, o których on nie miałby pojęcia. Przypuszczam,
że chodzi o coś innego, właściwie nie związanego z magią jako taką… O coś, co
przesądziło chociażby o życiu Harry’ego… — Tu Hermiona się zacięła, niepewna,
skąd właściwie w jej głowie pojawiła się kompletnie niezwiązana z całą sprawą
myśl. Harry’ego uratował szczęśliwy traf, bezimienny, bezcielesny bohater. To
nie miało nic do rzeczy. Potrząsnęła głową. — Wydaje mi się, że osoba, o której
mowa, była zdolna do czegoś, czego Czarny Pan się wyrzekł. Albo czego nigdy nie
miał. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Do miłości… —
ponownie szepnął Draco.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Dumbledore
pokiwał głową, a Blaise nie potrafił wywnioskować, czy był to raczej gest
zadowolenia, czy uznania. Znając poczciwego staruszka, mógł sobie kiwnąć w
pozdrowieniu dla przelatującej za oknem sowy, a zapytany o powód podobnego
zachowania, odpowiedziałby bez zająknięcia: <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Głupol!
Mazgaj! Śmieć! Obsuw! </i>Zabini doskonale zdawał sobie sprawę, że są na tym
świecie materie, których nigdy nie będzie w stanie ogarnąć swoim światłym, ale,
mimo wszystko, ograniczonym umysłem. Nazwisko Albusa Dumbledore’a widniało na
szczycie listy. Natomiast następną i jednocześnie ostatnią pozycją było
londyńskie metro. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span><i style="mso-bidi-font-style: normal;">I teraz jeden zginie, aby wyrównać rachunki…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Coś się stało.
Ten ktoś, o którym mowa, czegoś dokonał, a zadośćuczynieniem za ten czyn jest
przelew krwi. Przepowiednia bardzo niedokładnie mówi, o tym, który ma umrzeć.
Może to nie ma znaczenia. Może sam Los nie wie. A może ten, na którego czeka
śmierć, miał nie dowiedzieć się przed faktem. W każdym razie bohater, wybrany
jako przeciwnik Czarnego Pana, dopuścił się czegoś, czegoś najprawdopodobniej
niewyobrażalnie okrutnego. Czegoś za ogromną cenę. — Hermiona przestała
maltretować swoją wygniecioną pidżamę i spojrzała prosto na Albusa
Dumbledore’a, który wciąż miarowo opróżniał swoją filiżankę, z Blaisem po lewej
stronie, gotowym w każdej chwili napełnić ją z powrotem. — Myślę, że skoro
przepowiednia, Los, żąda w zamian krwi, bohater sam musiał zabić. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Albus Dumbledore
podstawił filiżankę pod nos niemal zahipnotyzowanego <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Zabiniego, który zaraz w niezwykłym popłochu
dolał do niej już właściwie zimnej herbaty.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Bardzo dobrze, panno Granger</i>, pomyślał
Albus, stawiając naczynko na spodeczku. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Bardzo
dobrze.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— I przez tę
zbrodnię… czy cokolwiek zrobił… ocalił albo odebrał życia. Tego jestem najmniej
pewna. — Hermiona zmarszczyła brwi w lekko przepraszającym wyrazie zamyślenia.
— Czy bycie dłużnikiem śmierci oznacza, że opóźniło się moment, w którym
przyjdzie zebrać należne jej żniwo, czy raczej ten moment przyspieszyło,
zachwiało, powiedzmy, wcześniejszym planem śmierci?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">Bo ten
zaciągnął dług u samej śmierci…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Nastała cisza,
przerywana tylko rytmicznym skapywaniem kropli rozlanej przez Sybillę herbaty
na przystrojoną<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>w perskie dywany
podłogę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— No to co? —
Zabini zatarł ręce. — Teraz już wszystko jasne, dziękujemy za miłą pogawędkę,
czeka kolacyjka?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Nic nie jest
jasne — rzucił Malfoy, wyprostowany na swojej wyświechtanej pelerynie, z nogami
ułożonymi pod kątem prostym w stosunku do podłogi, kilkucentymetrową przerwą
między kolanami, dłońmi opartymi o wyżej wspomiane — Czy to…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Przeszkodziło mu
ciche nucenie Blaise’a.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Czeka, czeka
kolacyjka,<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Malfoy, nadstaw
ryjka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Trzy prawe
sierpowe,<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Dzisiaj są
schabowe…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Malfoy
spiorunował go wzrokiem, co przynajmniej częściowo przekonało Blaise’a, że ten
powoli wraca do siebie, i dokończył swoje pytanie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Czy to Sn…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Profesor… —
uczynnie przypomniał Dumbledore.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Czy to profesor
Snape?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Albus przyglądał
się przez chwilę skupionej twarzy Draco, bez pośpiechu odstawił na stolik swoją
filiżankę i pogładził się po brodzie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Sądzę, drogi
chłopcze, że jak na ten moment nie można nic powiedzieć na pewno… — Uśmiechnął
się nagle, jakby temat przepowiedni odkładał właśnie na drugi plan,
przypomniawszy sobie o innej niezwykle interesującej go kwestii. — Pan Zabini
ma rację. Zbyt długo was tu trzymałem, z pewnością nie chcielibyście opuścić
wieczornej uczty. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Mrugnął do nich
pokrzepiająco.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>– Nie martwcie
się tak bardzo — dodał, podnosząc się z fotela. — Nawet w najczarniejszych z
czasów trzeba się cieszyć, w szczególności całkiem prostymi, codziennymi
czynnościami. A my, mogę was zapewnić, nie doczekaliśmy jeszcze nawet
„ciemnych”. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Z tego, co wiem — Otworzył
okazjonalnie trzeszczącą klapę. — czeka na nas dzisiaj tarta cytrynowa. Mam
zaufanych informatorów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Mrugnął do nich
ponownie i zniknął w wyjściu, słychać było tylko skrzypienie drewnianych szczebli
drabiny, w miarę jak schodził coraz niżej, a potem niknące stukanie podeszw na
kamiennej posadzce. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Tymczasem troje
Hogwartczyków zastygło w bezruchu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Wiedziałem —
oznajmił wreszcie Zabini — że gość jest lekko kopnięty. Ale, jak mi Salazar
miły, to prawdziwy świr.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Spojrzał z
zachwytem na pannę Granger i Malfoya.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Wirtuoz
szaleństwa. Geniusz. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Hermiona już
miała kłócić się z wyobrażeniem Dubledore’a przedstawionym przez Zabiniego, gdy
ten krzyknął „Szacunek!” i rzucił się w dół po szczeblach drabiny,
prawdopodobnie w wygłodniałym szale zdążając w kierunku Wielkiej Sali. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Panna Granger
zerknęła więc<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>w prawo, gdzie miejsce
zajmowała Sybilla Trelawney, wcześniej nieobecna duchem, teraz zrezygnowała też
z cielesnej obecności, pochrapując cichutko zza poduszek na swoim głębokim
fotelu. Jeżeli ktokolwiek zasługiwał tu na tytuł wirtuoza szaleństwa, był to
nie kto inny, jak stara wróżbitka, której okulary właśnie zsunęły się na
wysokość wpółotwartych ust, powiększając do groteskowych rozmiarów obraz kłów i
siekaczy. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— To on nie chce
nam czegoś powiedzieć — mruknął Draco, skinąwszy w stronę klapy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Hermiona powoli
pokiwała głową. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Cała sprawa
jest o wiele poważniejsza, niż chce, żebyśmy myśleli. Chodzi o coś więcej, niż
tylko człowieka, który miał kiedyś pokonać Voldemorta… Przepowiednia może nawet
mówić o czarodzieju, który koniec końców go zabił. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Malfoy spojrzał
na nią spod przymrużonych powiek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Myślisz, że to
Snape? Twoja interpretacja wskazywałaby dokładnie na niego. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Panna Granger
wstała, podchodząc do zasłoniętego okna, którego nie omieszkała otworzyć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— To mógłby być
on. Ale czy Snape jest półkrwi?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Draco wzruszył
ramionami. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Dumbledore
mówił, że nie możemy jeszcze stwierdzać na pewno. Wydaje mi się, że ma rację.
Chyba powinniśmy, przynajmniej na razie, zająć się tym, co… dzieje się teraz.
Chyba powinnam, przynajmniej na razie, przygotować się do drugiego zadania.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Uśmiechnęła się
blado.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Skoro już
zostałam wylosowana…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Malfoy prychnął.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Raz ci się
udało, Granger. Czara musiała zdać sobie sprawę, że pozostali nie mieliby ze
mną żadnych szans. Ty trochę wyrównujesz rywalizację.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Hermiona
odwróciła się zaczepnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Tak pan sądzi,
panie Malfoy? A założy się pan?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Nie wiedziałem,
że szlachetni Gryfoni parają się hazardem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Nie wiedziałam,
że przebiegli Ślizgoni tak boją się ryzyka. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Nie wygrasz,
Granger. Zakład?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— Zakład. Jeżeli
wygram, zrobisz jedną rzecz, o którą cię poproszę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>— I vice versa.<o:p></o:p></div>
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-10400056875894862142018-01-13T15:21:00.001-08:002018-08-27T10:47:42.598-07:0014. Ta, Która Niemal Zatonęła <div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<b>UZUPEŁNIONY 27.01.2018</b><br />
<i><br /></i>
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>&&&</i></div>
<i>Drodzy moi... wieczór dobry...</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Chyba trochę się popsułam, dlatego dzisiaj powtórka z rozrywki: tylko kawałek rozdziału. Kontynuacja pojawi się za tydzień/góra dwa, co zależeć będzie bezpośrednio od mojego tempa pracy. Nie będę się długo rozpisywać, powiem tylko, że wszelkie opóźnienia wynikają z dwóch, powiedzmy, projektów, które są dla mnie w tym roku wręcz monstrualnie ważne i po części od nich zależy najbliższa przyszłość mojej osoby. Nie całkowicie, to fakt, ale ich wkład, o ile by w ogóle nastąpił, poskutkuje, w taki czy inny sposób.Tak, wszystko to bardzo zagmatwane i niejasne, co ważniejsze jednak, owe "projekty" mają miejsce w dniach najbliższych i kończę z nimi już dwudziestego drugiego stycznia, więc kto ma, niech trzyma kciuki. A teraz, drodzy moi, zapraszam do lektury (tego ułamka ułameczka) i jej następnej części... Już za niedługo. Mam nadzieję, że po zakończeniu projektów już nic mi w regularności i całkowitym wywiązywaniu się z terminów nie przeszkodzi...</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Enjoy,</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Vi</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
&&&</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co myśmy zrobili… — jęczący, zawodzący szept. —
Co… myśmy… zrobili…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Twarz ukryta w dłoniach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co… zrobiliśmy…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Drżała, drżała całym ciałem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co… co zrobiliśmy?!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Minerwa McGonagall klęczała w pokoju skrytym w
półmroku, czekając, aż zjawi się odpowiedź na jej wołania. Nie przyszła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Co to znaczy uratować świat? Kiedyś wydawało jej
się, że znała odpowiedź — to znaczy w milczeniu dokładać kamienie do jego
fundamentów, znosić cierpienie wynikające z ciężaru bohaterstwa i milczeć, gdy
ktoś w uniesieniu wzniosłości zaoferuje order niewiadomemu. Zdała sobie jednak
sprawę, jak bardzo się myliła, albo raczej, że nigdy nie wiedziała. Co sobie
myślała wtedy, przed piętnastu laty, biorąc na własne barki brzemię należne
Wybrańcowi? Nie pamiętała, czy rozpierała ją duma, czy ogarnęło przekonanie, że
w tej roli sprawdzi się lepiej niż Chłopiec, O Którym Mówiła Przepowiednia —
nie pamiętała, czy chciała coś komukolwiek przez to udowodnić, czy zależało jej
jedynie na losie świata. Może bała się pamiętać, bo odkrycia wynikające ze
wspomnień przeraziłby ją bardziej niż strumienie krwi, pokrywające zamkowe
mury, przysłaniające czarodziejskie dusze, ale wreszcie zrozumiała, na co
wystarczyło jej tylko półtorej dekady, że nie miała prawa. Nie powinna była,
nie mogła naruszyć harmonii istnienia, zachwiać podwalinami środowiska,
poruszyć kamienia, który wywołał lawinę. Nie miała prawa przyczynić się do
wydania wyroku na wszystko, co znane, do skazania świata na najgorszą z kar.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Bo jeżeli można by zrzucić na kogokolwiek winę za
krwawiące niebo, wskazać jednego sprawcę, zasługującego na zniewagę i
potępienie, ona znalazłaby się na szczycie spisu grzeszników — ona poniosłaby
odpowiedzialność. Fakt faktem, w nieszczęsnym przedsięwzięciu uczestniczył też
męczennik współczesności, Severus Snape… ale to ona wypowiedziała niewybaczalne
słowa, jej ręce splamiła krew. To jedno oszustwo, czyn, który nie mógł zostać
dokonany, okazał się największą zbrodnią ludzkości, a Minerwa McGonagall stała
się królową wśród zbrodniarzy. Nie w jej interesie było rozporządzać życiem,
niezależnie od tego, jak dobrze czy źle służyłoby światu — nie ona miała skazywać,
skoro sama kiedyś skazaną zostanie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Minerwa McGonagall nie miała prawa zadecydować o
losie wszechistnienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Minerwa McGonagall nie miała prawa zadecydować o
jego zagładzie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nikt nie mógł jej pomóc. Jednak jak mogła myśleć o
własnym cierpieniu, gdy wszystko inne zaczynało konać z upływu krwi? Bo nie
miała wątpliwości, czyja posoka spływała z nieba, plamiąc naturę wszechrzeczy,
naruszając jeszcze bardziej harmonię egzystencji, będąc dowodem na
niewybaczalną zbrodnię, której dopuścił się człowiek. Coś, nieznane i
potężniejsze niż najwięksi tego świata, postanowiło przeprowadzić częściową
dyfuzję, nie zastępując jednak pobieranej cieczy żadną inną — to coś dzierżyło
moc wystarczającą, by zgładzić wszelką świadomość, by zdusić pojmowanie, spętać
rozproszone dusze. Z każdą chciwie zagarniętą kroplą rosło w siłę, niezmierzoną
miarami ludzkiego zrozumienia, niemal niepokonaną, było jednak ograniczone
czymś na tyle mocarnym i nieopanowanym, że nie zdołało przejąć całkowitej
władzy, jakby nie mogło znaleźć sposobu na pełną, niepowstrzymaną ingerencję.
Pod nosem Minerwy jawiły się dwie niewiadome — niszczycielska potęga i skuwające
ją kajdany, obie niezrozumiałe i dotąd niepoznane. Siły, z jakimi ludzkość od
wieków nie miała do czynienia, co więc dziwnego z tym, że profesor McGonagall
nie dostrzegała ich prawdziwej natury, nie pojmowała ich zamierzeń, nie znała
planów, nie widziała celów. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nagle jednak w deszczu żalu i zamieci upadku
rozbłysnął płomień, pozwalający jej podjąć ostatnią, kluczową decyzję — Minerwa
McGonagall raz jeszcze podejmie próbę uratowania wszechświata. Za to tym razem
to nie ona zostanie Cichym Bohaterem — ba, ten bohater zjawi się wśród fanfar
sławy i chwały, dźwigając na młodych ramionach własne i wszelkie przeznaczenie.
Dobrze wiedziała, kto zasługiwał na takie wyróżnienie, kto był na tyle silny,
by podołać zadaniu, przynajmniej do pewnego momentu. Znała go przecież,
nazywała się świadkiem jego rozwoju, po części sama go wychowywała. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Minerwa McGonagall mianuje prawowitego Wybrańca. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Po takim postanowieniu pozwoliła sobie szczerze
zapłakać. Pierwszy raz od długich piętnastu lat.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Panika.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Tak, tego słowa użyłby Blaise Zabini, gdyby ktoś
zapytał go o aktualnie panujące w Hogwarcie nastroje. Oczywiście, każdy starał
się na swój własny, jak i podpatrzony sposób sprawiać pozory opanowania — jadał
śniadanie w Wielkiej Sali, uczęszczał na zajęcia, przyglądał się turniejowym
reprezentantom, rozsiewając o nich mniej lub bardziej nieprawdziwe plotki, spał
w dormitorium swojego Domu i lekko denerwował się takimi czy innymi egzaminami.
Potem jednak zamykał się w opustoszałej łazience, opierał ręce na umywalce i
zaglądał głęboko w swoje lustrzane odbicie, obserwował rozszerzone ze strachu
oczy i panicznie drżące usta, mówiąc sobie, że przecież nie ma się czego bać.
Parę litrów krwawych opadów w tę czy w tę, żadna różnica. Bo kogo właściwie
obchodzi, co sobie spadnie z nieba? Może to tylko nad wyraz nieprzemyślany żart
Merlina? Każdemu zdarza się od czasu do czasu nabyć w nadmiarze czerwonej farby
albo obrabować punkt krwiodawców, ot, błędy młodości. W pewnym wymiarze Blaise
uznałby podobne myśli za całkiem zabawne (teraz śmiał się z nich tylko trochę),
gdyby nie przeszkadzała mu świadomość raczej niepokojącego zjawiska.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Otóż Blaise Zabini bał się.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Jak cholera.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nieczęsto mu się to zdarzało, a zazwyczaj jego
roczny wykres strachu składał się tylko z dwóch punktów, oznaczających kolejno
— powrót do domu na święta; coroczny zjazd angielskich rodów czystej krwi.
Pomijając więc te dwa momenty bezgranicznego przerażenia, Blaise Zabini omijał
strach we wszelkich maściach, kształtach i postaciach, nie dostrzegał bowiem
żadnych powodów do jego odczuwania. Żył i starał się robić to najlepiej, jak
umiał, co niekoniecznie zawsze mu wychodziło, gdyż niekiedy nękały go
nieposkromione napady lenistwa i bezsensu jakiegokolwiek działania — starał
się, napędzany usilnie pielęgnowanymi chęciami. Niestety, jak wiadomo, to
piekło jest nimi wybrukowane. Blaise Zabini AKA Diabeł czuł się więc jak w
domu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Był czwartek. W czwartki Blaise Zabini odwiedzał <s>kobietę</s>
wariatkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
W swoim pogmatwanym rozumieniu dostosowania się do
otoczenia postanowił zachować pozory normalności — jak zwykle każdego czwartego
dnia tygodnia wspinał się na jedną z najwyższych hogwarckich wież, aby złożyć
wizytę niezrównoważonej profesor Sybilli Trelawney. Bezpośrednio po ostatnim
spotkaniu wątpił, czy jeszcze kiedykolwiek choćby zawita w pobliżu jej
„gabinetu”, jednak przepowiednia zwiastująca śmierć przyjaciela wydawała się
niczym w porównaniu ze strugami krwi, zalewającymi Hogwart niby ulewny zimowy
deszcz, jak to normalnie w okolicy bywa. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Oto nadszedł ten, który miał moc
zatrzymania Czarnego Pana... <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Był czwartek. Blaise Zabini zaczął się zastanawiać,
jak to robił codziennie od <i>tamtego </i>czwartku,
co, na wielebnego Salazara, ta cała gadanina miała znaczyć. Nie był pewien, czy
przejąłby się napadem profesor Trelawney gdyby nie stary, dobry Dumbledore,
który zawsze wiedział, kiedy i gdzie się zjawić, żeby nadać sytuacji trochę
dramatyzmu. Ten człowiek nawet wizycie w Mungu przypisałby pozory
zorganizowanej krucjaty przeciwko niewiernym pastafarianom, a niech Merlin strzeże
każdego, kto odważyłby się mu nie uwierzyć. Mniejsza jednak o Albusa, zawsze
trafi się taki, co podłogę myli z sufitem, a oba ma nierówne — prawdziwie ważną
kwestią było znaczenie przepowiedni, na tyle makabryczne, żeby wstrząsnąć samym
wyżej wymienionym. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Zrodzony z
tego, którego nie wybrała różdżka…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Słowa wydawały się proste, ich przekaz wręcz
oczywisty, ale chociaż Blaise był przekonany, że przynajmniej jego część odgadł
poprawnie, nie miał pojęcia, kogo mógł dotyczyć początek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>A narodził
się zmieszany i zmieszaniem się zajął... <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Znał treść proroctwa na pamięć, powtarzał je niby
mantrę i wtedy, gdy próbował zasnąć, i gdy sen starał się odpędzić, co
ostatnimi czasy okazało się mało problematyczne. Hipotetyczna bezsenność nie
miała jednak nic wspólnego z równie hipotetycznymi anomaliami pogodowymi ani z
zapowiedziami czyjejś bliskiej śmierci, co to, to nie. Jak mogłaby? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wspiął się już na trzecie piętro i skręcił w prawo,
kierując się ku następnej kondygnacji schodów, gdy zobaczył Tą, Która Niemal Zatonęła.
A niepokojący był to widok.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nigdy nie rozumiał, co takiego widział w niej Draco
i właściwie cała szkoła — bo Blaise doskonale zdawał sobie sprawę z niepojętej
fascynacji przyjaciela i niejednokrotnie słyszał o „prawdopodobnie
najmądrzejszej czarownicy swojego pokolenia”. Czy do zasłużenia sobie na taki
tytuł wystarczały same Wybitne w wynikach końcowo rocznych? Nie przypominał
sobie bowiem, żeby panna Granger okazała swoją wyższość w jakichkolwiek innych
działaniach — nie chciał oceniać jej zbyt krytycznie, koniec końców znał ją
tylko z widzenia, dręczyły go jednak wątpliwości, niezrozumienie i zalążki
trochę niepewnej złości. Kim ona była, żeby nagle, ni z tego, ni z owego,
znaleźć się w centrum wszystkich hogwarckich wydarzeń? Turniej Trójmagiczny,
Bal Bożonarodzeniowy, rozmyślania młodego Malfoya… Nie zbyt dużo jak na jedną,
niepozorną czarownicę?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Stała teraz, oparta o ścianę w załamaniu korytarza,
stosunkowo dobrze ukryta przez niepożądanym czy też nieuważnym wzrokiem —
jednak kto jak kto, ale Blaise Zabini był ponadprzeciętnym obserwatorem. Zawsze
widział.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Dużo widział.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Dlatego zobaczył skuloną, dość wysoką postać,
wychudzoną, za co najprawdopodobniej odpowiadały ostatnie przeżycia. Biała
piżama Skrzydła Szpitalnego wisiała na kościstych ramionach, zapadała się tam,
gdzie powinna płasko opinać brzuch, szerokie nogawki spływały na bose stopy,
zakrywając je niemal w całości. Długie, kościste palce prawej ręki powolnym
ruchem gładziły lewą dłoń, oczy miała przymknięte, usta lekko rozchylone,
poruszające się ledwo zauważalnie w niemo wypowiadanym monologu, może
modlitwie. Blada, niby chora, ale zaskakująco spokojna i, jakby nie patrzeć,
zmieniona. Kto, niech wspominany będzie Salazar, ukradł jej włosy? Długie,
kasztanowe loki zniknęły, zastąpione przez nieuporządkowaną, kilkucentymetrową
fryzurę, która swoją drogą wyglądała całkiem nieźle, lecz nie w tym rzecz — w
Blaisie Zabinim zrodziła się niespodziewana myśl. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona Granger musiała odznaczać się niesamowitą
siłą. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>A choć Czarny
Pan naznaczył go jako swego, miał on moc, jakiej Czarny Pan nie znał... <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Granger..? — skarcił się w duchu, uznając decyzję
rozpoczęcia rozmowy za wyjątkowo głupią. Bo co właściwie mógłby jej powiedzieć?
„Dobra robota, Granger, ja bym się tak szybko nie pozbierał, gdybym prawie
zatonął w opadach krwi. Twarda z ciebie sztuka, nie ma co.”<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Otworzyła oczy, a Blaise’a ogarnęło niezrozumiałe
pragnienie odkrycia, co oznaczał ten dziwny błysk w jej spojrzeniu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Blaise? — spytała, opuszczając ręce wzdłuż
tułowia i drżąc lekko, najpewniej z zimna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Czy to normalne, że odczuł idiotyczne zawstydzenie,
bo zwrócił się do niej po nazwisku?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jak się masz, Granger?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Oto część następna z cyklu „Dlaczego Blaise Diabeł
powinien nazywać się Wesley”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przyglądała mu się przez chwilę, zanim odpowiedziała:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wręcz kwitnąco, mimo że ciąży teraz nade mną
klątwa pani Pomfrey, bo uciekłam ze Skrzydła. — Wygładziła piżamę. — Chciałam
poczuć się trochę normalniej… wśród ludzi. Ale zapomniałam o lekcjach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— I że nic już nie jest normalnie. — Blaise uśmiechnął
się blado. — Wy, Gryfoni, zawsze musicie wszystko spieprzyć. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ach tak? — Hermiona skrzyżowała ręce na piersi,
unosząc brew w wysokim powątpiewaniu. — To nie nasza wina, że ślizgońska masa
obdarza otoczenie takimi pokładami paniki. Chociaż trudno nie panikować, widząc
tuż obok takich padalców.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Waż słowa,
koleżanko. Niby czarny, lecz nie marny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Malfoy…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Tak zawsze mówi.
— Blaise podrapał się po głowie, skinając głową w stronę schodów. — Chyba moim
obywatelskim obowiązkiem jest odprowadzić panienkę za bezpieczne wrota Skrzydła
Szpitalnego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Hermiona
uśmiechnęła się pod nosem. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Ależ z pana
przykładny obywatel, panie Zabini, aż dziw, żeś pan w Slytherinie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Co oznaczał ten
uśmiech? Co przekazywały te oczy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>I teraz jeden
zginie, aby wyrównać rachunki…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A czy do Gryffindoru nie powinny należeć
jednostki okazujące sponiewieranym osobnikom choć cień sympatii?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie mam pojęcia. Może lepiej nie roztkliwiać się
nad tym dłużej, bo dojdziemy do mało zadowalających wniosków. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona rozglądnęła się niepewnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale ja już rzeczywiście powinnam… — Wykonała
niekreślony ruch ręką, zapewne mający wskazywać planowany kierunek dalszej
wędrówki. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Minęła Zabiniego i odeszła parę kroków, żeby jednak
zaraz się zatrzymać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dziękuję — szepnęła, nie odwracając się — za
twoje słowa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Była już w połowie schodów na drugie piętro, gdy
dobiegło ją z góry niezdecydowane wołanie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Granger… — Zabini wyłonił się zza barierki. —
Chcesz ze mną odwiedzić kobietę?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Bo ten
zaciągnął dług u samej śmierci.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<br />
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
****<o:p></o:p><br />
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Hermiona Granger nie była pewna, dlaczego przystała na tak karygodnie
sformułowaną propozycję.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
„Chcesz ze mną
odwiedzić kobietę?”. Dobre sobie. Oczywiście nie omieszkała powykłócać się o
to, kto tu jest, a kto raczej prawdopodobnie na pewno nie jest „kobietą”. Nie
była pewna, ba, nie miała pojęcia — to prawie jakby wydawała przyzwolenie na
takie karczemne bezeceństwa, a do tego typu przypuszczeń ani ze strony
otoczenia, ani samej siebie dopuścić nie mogła. Z miejsca uznała Blaise’a
Zabiniego za człowieka pozbawionego choćby krzty ogłady i poczucia dobrego
smaku — jak bowiem można zadać tego typu pytanie, jakby nie patrzeć, kobiecie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pomijając już fakt,
że wyraziła zgodę i chęć na uczestnictwo w koncepcie Zabiniego, nie spodziewała
się w najgorszych, najnikczemniejszych snach, że wspomnianą „kobietą” Blaise’a
okaże się nie kto inny, jak profesor Sybilla Trelawney we własnej osobie. Ktoś
coś wspominał o nieuczęszczaniu na jedyne zajęcia w Hogwarcie, spowodowanym
materią raczej osobistą? Skądże znowu, wróżbitka to w istocie czarująca osobistość.
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Czarująca.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Blaise może
zaśmiałby się na taką grę słów, Hermiona zdecydowała więc, że musi popracować
nieco nad poziomem swoich wewnętrznych żartów. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Starała się nie
zwracać uwagi na kłującą i wyjątkowo męczącą świadomość nieudolności własnych
poczynań — chciała zająć się czymś zgoła innym niż wpatrywanie się w biały
sufit równie białego Skrzydła Szpitalnego, który pewnie był obiektem
niezmordowanych zabiegów dezynfekujących (tak jak pozostała część Skrzydła i
tereny do niego bezpośrednio przylegające) każdego jednego dnia. Chciała
wyrzucić z myśli choć na chwilę wspomnienia wieczoru Balu Bożonarodzeniowego, a
jeszcze bardziej pozbyć się wreszcie nurtującego ją problemu krwawych opadów —
chociaż nad tym pragnieniem przeważało łaknienie zrozumienia i rozwikłania
niejasnej zagadki, połączenia faktów, odkrycia i uporządkowania leżących przed
Hermioną kart, których widziała tylko część, a nie rozpoznawała i nie potrafiła
wyjaśnić znaczenia choćby tych kilku odsłoniętych. Poczynając od tego, że
jakimś cudem znalazła się wśród uczestników Turnieju Trójmagicznego i przeżyła
pierwsze zadanie, przechodząc przez głosy krążące po korytarzach, kończąc na
krwawym koszmarze — czuła, że miała tuż pod nosem wszystko, czego potrzebowała
do rozszyfrowania niewiadomej, ale mimo że znajdowało się tak blisko, ona nie
była w stanie tego dosięgnąć, dostrzec, dotrzeć do sedna sprawy. Gdy przeszło
jej przez myśl, że może wizyta u szalonej Trelawney rozjaśni nieco mrok
tajemnicy, zdiagnozowała siebie jako skrajnie zdesperowaną i tą diagnozę
powtarzała za każdym razem, gdy podnosiła do ust filiżankę z fusiastą herbatą,
zapadając się w miękkich poduszkach i próbując uśmiechać przynajmniej co cztery
łyki. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W sali do
wróżbiarstwa nie postawiła stopy od pamiętnych zajęć na trzecim roku, ale
wydawało jej się, jakby była tu zaledwie wczoraj — te same aksamitne pufy,
zapadające się fotele, stoliki ledwo odstające od podłogi. Przyjemny, lekko
gryzący zapach kadzideł, dym drażniący nieprzywykłe do oparów oczy, półmrok
rozjaśniany mdławym światłem czerwonych lamp. A w otoczeniu rozrzuconych po
podłodze kart, wszelkiego koloru i rozmiaru serwisów do herbaty i chwiejących
się na podstawkach kryształowych kul, siedziała profesor Sybilla Trelawney
niczym samozwańcza Królowa Kier, pani czarodziejskich noumenów. Oczy za
wielkimi szkłami okularów przyjmowały rozmiary spodków pod filiżanki,
wyglądając przy tym równie niepokojąco, jak pamiętny rok temu. Hermiona nie
udawała nawet, że rozumiała sympatię Blaise’a do tej wariatki, chociaż niby
swój ciągnie do swego — bo co do tego, że uczuciem, którym Zabini darzył
Trelawney, była sympatia, nie miała najmniejszych wątpliwości. Z czego
natomiast owo zamiłowanie wynikało, sam Merlin musiał się zastanawiać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ale tak ogólnie to
panna Granger czuła się całkiem swobodnie w tym towarzystwie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Powiedz mi, kochanieńki – zagadnęła profesor
Trelawney — jak tam twój kot?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— O dziwo — Blaise
porządnie pociągnął ze swojej filiżanki. — ma się dobrze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Doprawdy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Ależ tak.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— A to dopiero… —
Sybiilla poprawiła okulary, w zamyśleniu lustrując kwiecisty czajniczek do
herbaty. — Skąd wiesz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Matka w każdym
liście składa mi szczegółowe sprawozdanie z jego poczynań. — Blaise spojrzał w
stronę akurat uśmiechającej się Hermiony. — Na moją równie rozwlekłą prośbę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Panna Granger
szybko pokiwała głową, niemal krztusząc się połykaną herbatą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— To ona jeszcze
żyje? — Wróżbitka wykazywała oznaki śmiertelnego zdumienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— A jakże.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Coś podobnego…
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Tak, swobodnie do
kwadratu. Lepiej niż w domu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Napar z ziół
kasztanowca smakował niemal równie źle, jak pachniał, kadzidlany dym wciąż
szczypał Hermionę w oczy, a Sybilla w rozmowie prowadzonej właściwie wyłącznie
z Zabinim nie podjęła ani razu tematu w jakiś sposób niezwiązanego ze śmiercią.
Czego chcieć więcej?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Powiedz mi więc,
kochanieńki… — Profesor Trelawney zapatrzyła się w na wpół uchylone okno,
podczas gdy Blaise przejął rolę gospodarza, szczodrze dolewając do opróżnionych
filiżanek kolejnych porcji herbaty. — A któryś z tutejszych nauczycieli? Twój
czy też twoich znajomych?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— O ile nic nie
zmieniło się od niecałych trzydziestu minut, wszyscy z nich wciąż żyją. —
Zabini odłożył dzbanek, podając pannie Granger napełnioną filiżankę. Ta
uśmiechnęła się krzywo, złorzecząc w myślach wszelkim objawom ślizgońskiej
uprzejmości. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Jesteś
absolutnie pewien? — Sybilla zwróciła ku niemu spodkowate szkła okularów. —
Zdaje mi się… Widzę… Wiem, że tu rozchodzi się o osobę, której nie znasz. Z
którą nie masz bezpośredniego kontaktu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Droga pani —
Blaise uśmiechnął się niemal ujmująco. Niemal. — w całym Hogwarcie, jak on
długi i szeroki, nie znajdzie się choć jeden czarodziej, o którym ten człowiek
— Tu wskazał palcem na własną klatkę piersiową. — by nie wiedział. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Trelawney nie
odpowiedziała na to zapewnienie, ponownie zwracając zamglony wzrok ku
nieokreślonemu punktowi w przestrzeni — może nawet poza przestrzenią. Słodkawy
dym oplatał jej nadgarstki mgielnymi kajdanami, wiązał stopy, zaglądał za
mleczne szkła okularów, przysłaniał ściśnięte w wąską kreskę usta niby
niematerialny knebel. Tylko drażnił czy próbował powtrzymać wróżbitkę od
wypowiedzenia niechcianych przez siebie słów? Jedynie się unosił, jedynie
tańczył, czy próbował przyćmić wzrok jej wewnętrznego oka? Zaledwie istniał czy
żył?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— To wszystko
kłamstwa… — wyszeptała, rozglądając się dookoła ze zdezorientowaniem i
narastającym przerażeniem. — Wszystko kłamstwa…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Rozbieganym
wzrokiem błądziła po dzbanku, filiżankach, rozrzuconych kartach i uśpionych
kulach, rzucała błędne spojrzenia na ściany i samą siebie, przyglądała się wyciągniętym
palcom, nie poznając własnych dłoni, trzymała się za ramiona, nie czując
dotyku. Powtarzała przy tym niby mantrę tylko jedno słowo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Kłamstwa</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Blaise zerknął na
nią niepewnie, jednak jako człowiek do podobnych incydentów przyzwyczajony, nie
przejął się zbytnio. Natomiast Hermiona zdawała się adaptować nieco do nastroju
nauczycielki, kręciła się niespokojnie na swoim zapadniętym fotelu, wyłamywała
palce i pełna niepokoju przyglądała się poczynaniom Sybilli. Ta tymczasem
oderwała wreszcie wzrok od własnych dłoni, zatrzymując go centralnie na osobie
panny Granger — zaglądnęła głęboko w bursztynowe oczy, przeszywając spojrzeniem
coraz to nowe warstwy wewnętrzności, nakłuwając poziomy świadomości, penetrując
obszary dotąd dla nikogo niedostępne, wręcz intymne, z których sama
właścicielka aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy. Trelawney zobaczyła
ocean myśli, zatopione w nim ciała, prądy magii i topniejące kry cierpienia;
ujrzała niezrozumienie, niepewność i strach, strach przed przeszłością i przed
jutrem, strach przed życiem i własną słabością; rozpacz, na przemian
wzrastającą i niemal zanikającą, burzę sprzecznych uczuć i sprzecznych
przekonań, luźnych twierdzeń i niezbitych faktów; była świadkiem tysiąca
narodzin i tysiąca śmierci, niedotrzymanych postanowień, niespełnionych
obietnic, zawodu. Zobaczyła żal i niechęć, pragnienie zmiany i psychiczną
zaporę, na ową zmianę niepozwalającą; niezmierzoną brzydotę i boskie piękno,
podniosłe ideały i przyziemne łaknienie, oburzenie i nieopanowane obrzydzenie.
Setki sprzeczności, tysiące marzeń, miliony pogrzebanych myśli. A na obrzeżach
tego wszystkiego, poniekąd kształtujące i naprowadzające sposoby wszelkiego pojmowania,
zobaczyła kłamstwo. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Okrutne szyderstwo
Czasu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wzdrygnęła się,
zamrugała i oderwała wreszcie wzrok od oczu Hermiony — ta natomiast niby
skamieniała, siedziała bez ruchu na zapadniętym fotelu, porażona doświadczeniem
własnej wewnętrzności, tak zbolałej i niepewnej, rozpaczliwie łaknącej
odpowiedzi i dowodów na to, że pojęcia oznaczające kolejno piękno, czystość i
wiarę kryją w sobie odbicie prawdziwie widocznych w świecie wartości. Przeraziło
ją to, co ukryte przed wzrokiem ludzkim, to, co męczyło ją potwornie jak daleko
sięgała pamięcią, nigdy jednak nie doświadczyła ogromu skrywanych uczuć naraz,
niby powódź, niepowstrzymaną falę, nie tylko zalewającą, ale również niszczącą
wszystko na swojej drodze. To nowe doświadczenie odjęło jej mowę, spowolniło
myśli, rozmyło spojrzenie — teraz była gotowa znienawidzić Sybillę Trelawney.
Jak jednak mogłaby ją przekląć? Wróżbitka ukazała Hermionie jej najgłębszą,
najskrupulatniej skrywaną wewnętrzność — właściwym jest przekląć kogokolwiek za
prawdę?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Panna Granger
gwałtownie wstała, rozlewając napar z filiżanki na dywan i piżamę, Blaise
chwycił ją za rękę, próbując wyjaśnić dziwne zachowania profesor Trelawney,
Sybilla za to przybrała na twarz nieco idiotyczny uśmiech nierozgarniętej pani
domu — żadne z nich jednak nie zdążyło wypowiedzieć choćby słowa, bo w
hałaśliwej nagłości własnych poczynań drewnianą klapę odrzucił Draco Malfoy,
wcześniej tłukąc się niemiłosiernie na chwiejnych szczeblach drabiny, co miało
zapewne znamionować okrutny pośpiech podejmowanych przez niego działań.
Rozczochrane platynowe kosmyki opadały mu na czoło, rozpięta i nieco wymięta
koszula odsłaniała górną część torsu, jakże bladą i wąską, krawat trzymał się
szyi ostatkami postrzępionych sił, peleryna Slytherinu zdawała się jeszcze
łopotać mu za plecami, mimo że wiatr nie wtargnął wraz z nim za progi zamku.
Był cały wymięty i pokiereszowany, chociaż w tym skrajnie krytycznym jak dla
niego stanie (niewyprasowane spodnie) wciąż wyglądał na swój sposób dostojnie.
Wystarczyło jednak spojrzeć na twarz, oczy szeroko otwarte w wyrazie
bezgranicznego szoku i drżące z napięcia mięśnie żuchwy, wystarczyło wsłuchać
się w urywany rytm jego oddechy, aby zrozumieć, że…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Umarł —
powiedział Draco Malfoy, szarpiąc resztki bogu ducha winnego krawata. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Podszedł nagle do
fotela na skos od panny Granger, właściwie jakby przemieścił się z jednego
miejsca na drugie bez konieczności wprowadzania w czyn stanu przejściowego
pomiędzy tymi dwoma. Pełnym przekonania ruchem zrzucił z siebie rozwianą
pelerynę, zaraz jednak założył ją ponownie i ponownie ściągnął. Usiadł
wreszcie, wstał, położył zdjęty materiał na siedzeniu, usiadł znowu. Zdążył się
przy tym rozglądnąć, przestawić serwis do herbaty, zaglądnąć w kryształową kulę
i odsunąć czubkiem buta kilka zagubionych kart — wszystkie wykonane przez niego
czynności, licząc od nagłego wtargnięcia na teren Sybilli, zajęły mu nie więcej
niż dwadzieścia sekund. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jedyni
dotychczasowi goście wróżbitki zarzucili próby wyduszenia z siebie choćby
części wcześniej planowanych wypowiedzi, Hermiona z powrotem usiadła, Blaise
puścił jej rękę i również zajął miejsce, Sybilla z kolei wciąż głupawo się
uśmiechała. Siedzieli tak przez chwilę, nie patrząc jedni na drugich, ni to
przytłoczeni, ni specjalnie zaskoczeni zaistniałą sytuacją, jakby już
przyzwyczajeni do życiowych momentów z rodzaju tych dziwnych i
niewytłumaczalnych, a może po prostu grupowo zszokowani. Ciszę przerywał
jedynie urywany oddech Draco i stukot zasłon okiennych, poruszanych przez
wiatr.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Gdy wszyscy jak
jeden mąż otworzyli usta, chcąc podzielić się z otoczeniem przemyśleniami na
tematy aktualne czy też luźnymi myślami, spodziewanemu potokowi słów
przeszkodziło wejście kolejnego wizytatora — zaskrzypiała drabinka, trzasnęła
klapa i do apartamentów profesor wróżbiarstwa, Sybilli Trelawney, wkroczył nie
kto inny, jak Albus Dumbledore we własnej osobie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— No to już są
jakieś wolne żarty. — Blaise Zabini wstał, spojrzał na gościa, poprawił krawat
Slytherinu i usiadł. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Hermiona również
zdradzała objawy pragnienia raptownego wstania, zamiast tego jednak podjęła się
wygładzania materiału szpitalnej piżamy, sprawiając wrażenie przyłapanego na
ucieczce przestępcy, który w genialnym planie wyswobodzenia się z kajdan
więziennej jurysdykcji nie przemyślał jednego — konieczności zmiany odzienia
wierzchniego. Draco rzucił profesorowi obojętne spojrzenie, skrzywił się, co w
założeniu miało zapewne przypominać kpiący uśmiech i z uporem maniaka powiedział:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Umarł.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zaraz powtórzył
też sekwencję ruchów wykonanych tuż po wtargnięciu do pomieszczenia — wstał,
założył pelerynę, przeszedł się, wrócił, pooglądał wyposażenie, zdjął pelerynę.
Potem usiadł, żeby po chwili wstać, założyć pelerynę, zdjąć ją i położyć na
siedzeniu fotela, na które z powrotem opadł. Natomiast profesor Trelawney nie
zwracała uwagi na żadną ze zgromadzonych osobistości, w najwyższym skupieniu
wpatrując się w parującą na zielono herbatą. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Albus Dumbledore
uśmiechnął się lekko, najprawdopodobniej w stronę Blaise’a, co ten skomentował
następująco:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Merlinie,
widzisz i nie grzmisz…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Po czym Draco
Malfoy głosem człowieka śmiertelnie wręcz przekonanego o słuszności własnych
słów, rzekł:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Umarł.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zabini spojrzał na
Malfoya, Malfoy na Zabiniego — tak patrzeli na siebie przez chwilę pod czujnym
okiem Albusa Dumbledore’a i nieobecnym spojrzeniem Hermiony Granger. Blaise nie
omieszkał ponownie podsumować sytuacji:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— O w mordę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Draco pokiwał
głową, deklarując zgodę z powyższym stwierdzeniem. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Wszystkim wam
padło na rozum, jak mi Merlin miły — odezwała się Sybilla Trelawney, odrywając
wzrok od parującego naparu, do którego kontemplowania zaraz powróciła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Znowu zamilkli,
tym razem jednak patrząc jedni na drugich, a ciszę przerywało jedynie
skrzypienie fotela, na którym siedziała wróżbitka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Sądzę, moi
drodzy — Profesor Dumbledore zagłębił się w labirynt puf i pufek, zajmując
koniec końców miejsce przy okrążonym już przez uczniów stoliku. — że powinniśmy
porozmawiać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Umarł —
powtórzył Draco, a szok w jego głosie został zastąpiony przez ogrom bólu
straty. — Mistrz nie żyje.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Zakazany Las
budził się w nocy.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Czekał,
przyczajony, aż słoneczne światło zaprzestanie bezowocnych prób przebicia jego
twardej skorupy, a gdy tylko mrok na dobre wyganiał ociągające się resztki
dnia, rozkwitał niby księżycowy kwiat, podatny tylko na zimny, odległy blask Luny.
Przeróżne stwory, małe i duże, wypełzały ze swoich zatęchłych jam, napawając
się zapachem nocy, chłonąc ciemność, która zapewniała dogodniejsze warunki dla
ich wyblakłych oczu niż jaskrawe światło. Wspinały się po zgrabiałych pniach
drzew, chwytały w swoje ostre ząbki wilgotne liście i przeżuwały, wdrapując się
coraz wyżej i wyżej, chowając przed drapieżnikami. Centaury odkrywały wejścia
do swoich ustronnych kryjówek, opuszczały schronienia i oddawały się temu, do
czego zostały stworzone — badały znaki nieba. Przemierzały dziesiątki
kilometrów pod osłoną lasu, za pochodnie mając jedynie księżyc, a za mapę
pokrywające nieboskłon gwiazdy, aż zatrzymywały się przy granicy drzew, pokryte
potem i pianą, ledwo mogąc ustać na drżących nogach. To był ich teren,
poczynając od krzaków na obrzeżach hogwarckich błoni, kończąc na gęstwinie przy
urwiskach, setki mil dalej. Znały każde zwierzę, które kiedykolwiek
przekroczyło progi Zakazanego Lasu, wiedziały o wszystkich jego niezapowiedzianych
gościach, tak jak wiedziały o Draco Malfoyu, gdy ten skradał się pomiędzy
wyschniętymi drzewami, szeleszcząc opadłymi na ziemię liśćmi i depcząc po
pozostałościach ułamanych gałązek. <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Draco Malfoy
składał wizytę Mistrzowi.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Był sobie chłopiec, który nie miał ojca. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Cienie wskazywały
mu drogę, gdy przemierzał niezbadane połacie Zakazanego Lasu, kierując się do
jego kryjówki. Cienie ukrywały go przed niepożądanym wzrokiem, zapewniając mu
swobodę ruchów i myśli — Mistrz swego czasu nazwał Malfoya Dzieckiem Cienia. Bo
Draco nigdy nie bał się nocy. Bo Cień był jego ojcem.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Był sobie chłopiec, który nie znał miłości.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mistrz
mieszkał daleko, w głębi Lasu, czarodziej stroniący od magicznej nacji. Mówił o
sobie jak o starym człowieku, jednak wraz z odejściem młodości nie opuściły go
młodzieńcze siły ani nabyte za młodu umiejętności. Niegdyś brązowe włosy zsiwiały
mu niemal zupełnie, ale zieleń oczu przez te wszystkie lata nie straciła na
intensywności barwy, wiernie oddając sobą obraz jego duszy. Rdzeniem różdżki
Mistrza był włos jednorożca, jego patronusem — wilk. To właśnie on po raz pierwszy
zaprowadził Draco do swego właściciela.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Wilk.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Był sobie chłopiec, a nazywał się „nieszczęście”.
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mistrz nie
pozwalał przychodzić Draconowi raz w miesiącu, w jedną jedyną noc — gdy księżyc
na odległym nieboskłonie ukazywał się w pełni swojej okazałości. <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Był sobie chłopiec, który znalazł Mistrza. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mistrz uczył
Draco, został jego pierwszym nauczycielem — jego pierwszym przyjacielem. Nie był
dla niego jak ojciec, bo ten ojca nienawidził — był jak Mistrz dla swojego
ucznia.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Był sobie chłopiec, który został uczniem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Zawsze powtarzał,
że go znalazł, wyczuł — że go wybrał. Za co natomiast można by wybrać Draco
Malfoya? Tego nigdy nie zdradził, chociaż miał swój powód.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Był sobie uczeń, którego Mistrz umarł.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Jego powód
poszedł z nim do grobu.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A kim był Mistrz? Jak nazywał się jego Mistrz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Był sobie
chłopiec, który nie znał miłości.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jak się nazywał…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Draco, to wybitnie ważne, tożsamość Mistrza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mistrz go
pokochał.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jak miał na imię… <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Był sobie
chłopiec, a na imię miał nieszczęście.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pamiętasz, kim on był Draco, wiem, że pamiętasz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Usłyszałem… usłyszałem tylko raz…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mistrz go
przechrzcił.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jak nazywał się Mistrz? Jak miał na imię?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jak miał na imię, Draco?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Był sobie
uczeń, którego Mistrz nazwał imieniem gwiazdy.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Remus Lupin.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Syriuszem.</i>
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Oczy, krwawiące oczy. Gdzie jesteście?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Kuzynie? Gdzie jesteś?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Gdzie jesteś?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
…<o:p></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Syriuszu..?<o:p></o:p></div>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-28547409572753212352017-12-10T12:11:00.002-08:002017-12-10T12:11:31.392-08:00Cóż......jak się można spodziewać, nie przychodzę z najlepszymi z wieści, co oznacza, że rozdział nie pojawi się dzisiaj. Nie zamierzam się tłumaczyć długo, po prostu nie dałam rady. Czas przecieka mi przez palce jak wyjątkowo suchy i mało oporny piasek, a Wena udała się na wakacje, najpewniej bezterminowe. Następna notka pojawi się za niecały miesiąc, już w nowym roku, a ja wrócę wraz z nią i świeżym optymizmem. Chcę zapewnić sobie pewne materiały "zapasowe", bo pisanie każdego rozdziału na bieżąco jest, zapewniam, po brzegi przepełnione presją.<br />
Dziękuję wszystkim, którzy zjawiali się tu w ostatnim czasie, czekając na niedoczekane - mam nadzieję, że pozostaniecie ze mną dłużej. Nie mam zamiaru ciągnąć tej historii szybko i na siłę, zależy mi na jak najlepszym efekcie, jak najpiękniejszym przekazie. Szczerze ufam i wierzę, że zrozumiecie moje motywy.<br />
<br />
Do zobaczenia w Nowym Roku i na drugim zadaniu Turniejowym,<br />
Kochająca Was,<br />
Vi<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-73879692151269518452017-10-24T07:30:00.001-07:002018-08-27T10:47:32.125-07:0013. Tańczący w deszczu <div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<b>UZUPEŁNIONY 5.11.2017:</b><br />
<i>Dzisiaj, zgodnie z treścią "Terminarza", dodaję uzupełnienie. Nie okazało się nawet w połowie tak długie, jak sobie wymarzyłam, bo czas i Fortuna zdają się ostatnio szczególnie złośliwie ze mnie szydzić, co zaowocowało przypadkowym usunięciem pokaźnej części tekstu. Pojawia się więc to, co aktualnie mam na stanie, cudotwórcą bowiem jeszcze nie jestem, jednak zapewniam, że jeśli kiedyś takowym zostanę, dowiecie się o tym pierwsi.</i><br />
<i>Zapraszam do dodatkowej, króciutkiej lektury... Jeżeli uda mi się kiedyś dobazgrać coś do tego rozdziału, nie omieszkam poinformować przy okazji kolejnych notek. Albo w "Terminarzu".</i><br />
<br />
<i>Do następnego,</i><br />
<i>Vi</i><br />
<i><br /></i>
<br />
<div style="text-align: center;">
&&&</div>
<i><br /></i>
<i>Dobry dzień,</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>wiem, przybywam późno i do tego nie w pełni przygotowana. Ale może wszystko po kolei.</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Poniżej znajdziecie sam początek rozdziału XIV, początek początków. Publikuję go, żeby coś się wreszcie na blogu pojawiło jako dowód, że kłamliwa Vi jeszcze dycha. I żeby zrobić Wam smaka na ciąg dalszy, który pojawi się już niedługo, bo w niedzielę, o czym możecie też poczytać w zakładce "Terminarz", gdzie będę od tej pory umieszczała planowane daty pojawienia się następnych notek, trochę dla Waszego poczucia wiedzy odnośnie tego, co się dzieje i mojej motywacji w postaci deadline'u, bo okrutnie trudno mi się ostatnio zebrać. Byłam takim przegrywem życiowym co najmniej przez ubiegły miesiąc i na razie nie zapowiada się zmiana tego stanu. Chociaż szczególnie uważni i błyskotliwi zdążyli pewnie zauważyć, że nie wszystko idzie tak źle, jak idzie większość, a mianowicie, nastąpiła odmiana starego lichego szablonu na to cudeńko, za które jeszcze raz serdecznie dziękuję Elmo z szabloniarni Dellyland. Jesteś cudotwórczynią. </i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Jeżeli ktoś ma jakieś żale, opinie, luźne myśli, mowy motywacyjne albo memy, zapraszam do strefy komentującej pod każdą z możliwych zakładek, gdzie tylko Was serce poniesie, a miejmy nadzieję, że sprostacie niemal niewykonalnej misji zmiany mojego ostatniego poglądu na świat i samą siebie, który perfekcyjnie podsumowuje to oto powiedzonko:</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Bliżej mi do ziemi niż do życia.</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Vi</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i><br /></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i>****</i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i><br /></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i><br /></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i>I
wtedy wchodzi ona, cała w czerwieni.<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco Malfoy bardzo chciał przyznać, że wystrój
wyglądał tandetnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco Malfoy nie lubił kłamać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Biel przeplatała się ze srebrem w zawieszonych u
sufitu soplach, otaczających poszczególne kolumny Wielkiej Sali ciasnymi
splotami; śnieg mieszał się z oddechami i przysiadał na ubraniach, jasnymi,
lśniącymi płatkami krążąc po całej szerokości pomieszczenia, jakby chciał
usłyszeć i zobaczyć więcej niż najbardziej dociekliwi z gości; stoliki
poustawiano przy ścianach i dookoła parkietu, pozostawiając przejście przez
środek sali, po obu stronach którego ustawiły się dwa rzędy zgromadzonych,
wiercąc się, szepcząc, szturchając i wywołując ogólny zamęt, a to wszystko
tłumaczyć można było tylko jednym — niezdrowym podekscytowaniem. Jedyna droga,
którą bez bardziej dokuczliwych kolizji dało się przejść aż na środek
pomieszczenia, do parkietu i wyróżnionego stołu belferskiego, została
przeznaczona dla nikogo innego jak reprezentantów. Draco czuł się więc
zobowiązany do przeciskania się przez zbite grupy uczniowskie daleko od głównego
przejścia w poszukiwaniu miejsca nie tyle wygodnego, co nieprzeciętnego pod
względem obserwacyjnym — nie mógłby przegapić widoku potykającego się o własne
i nie tylko własne nogi Pottera, bo jego spodziewanych wyczynów na parkiecie
nie sposób będzie nazwać tańcem, nie zdobyłby się też na odpuszczenie sobie
wyśmiania poszczególnych elementów stroju jak i aparycji domniemanego partnera
Granger, musiał być nieszczęśnik bowiem wyjątkowo nieudaczny, skoro
przypuszczał, że ma prawo prosić o towarzystwo tak upierdliwej Gryfonki.
Najwyraźniej nikt nie zaznajomił go wcześniej z panującą sytuacją, Draco
jednak, po uprzednim, bynajmniej niepowstrzymywanym, wyśmianiu, wytłumaczy
biedakowi, jak się sprawy mają i przede wszystkim, kogo ma w nich zabraknąć. Hermiona
powinna się skupić na Turnieju, a nie jakiś nieporadnych zalotach — a Malfoy,
mimo że raczej niechętnie, przyznawał jej procentową większość szans niż
komukolwiek innemu. Chyba że on sam startowałby w rozgrywkach, ma się rozumieć
— wtedy nie mogłaby się z nim mierzyć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Z racji swojego wrodzonego talentu do poruszania
się w tłumie i zachowywania równowagi nawet w najbardziej nieprzewidzianych
pozycjach, nie zrobił na nim wrażenia podkładający mu nogi Szymus, który może
nie tyle nogi podkładał, co nogi wykładał, rozłożywszy się razem ze wszystkim
innym na przyprószonej śniegiem i zasnutej mgłą posadzce Wielkiej Sali. Niemal
nie zwrócił też uwagi na
Zahaczę-O-Wszystko-Moim-Szlafrokiem-Z-Plecnych-Włosów-Zabieniego Weasleya,
który z powodów niewiadomych znalazł się nagle ze swoją serwetkową szatą na
poziomie ramion Malfoya, właściwie wskakując mu na tzw. „barana”, Draco zdążył
się jednak, wysławiany niech będzie Salazar, odsunąć, a
Nie-Odróżniam-Ręcznika-Od-Koszuli Weasley wylądował na wyłożonym na podłodze
Finniganie. Tu ktoś szarpał się z kimś o tylko połowicznie jedwabny szal, inny
pod wpływem nagłego natchnienia wskakiwał na najbliższe krzesło i zaczynał
deklamować, wywołując natychmiastową reakcję otoczenia, które nie tyle ściągało
go z lśniącego bielą siedzenia, co zatykało usta delikwenta wszystkim, co
znalazło się pod ręką, Wiewióra musiał więc w końcu siłą wyciągać swoją
domniemaną szatę z gardła Zabiniego. Blaise śmiał się przy tym tak okropnie, że
nie sposób było całkowicie odczepić od niego materiału, co z boku przypominało
nieco zabawę z psem i liną, ale gdy już zaczynano zbierać zakłady, Ron uwolnił
swoją własność. Nie licząc więc kilku mniej lub bardziej widowiskowych
incydentów, otoczenie zachowywało stosunkowy spokój, czekając na pojawienie się
najbardziej wyczekiwanych gości i ich partnerów, a Draco dopchał się wreszcie
do pierwszego rzędu przy przejściu, dostosowując się do ogólnej postawy
oczekiwania. Chociaż potrafił wykazywać oznaki wręcz nadludzkiej cierpliwości,
teraz każda sekunda wydawała mu się minutą, każda minuta coraz dłuższą godziną,
znał jednak powód swojego zachowania — kolacja zostanie podana dopiero po
pierwszym tańcu, a Draco Malfoy akurat tego wieczora czuł się wręcz
diabolicznie głodny. Wszyscy, którzy mają za sobą podobne doświadczenie, zrozumieją,
o co mu chodziło, gdy myślał w ten sposób.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
W tłumie najprzeróżniejszych zwyczajów i
narodowości na pierwszy rzut oka nie odróżniłbyś zawiniętej w połyskujące zwoje
Francuzki od podobnie wystrojonej uczennicy Hogwartu, nawet niektórzy
przedstawiciele Durmstrangu zdecydowali się przybrać w coś zgoła mniej niż
zwykle jaskiniowego, tylko gdzieniegdzie Draco dostrzegał elementy futra i nie
ukrywał, że wypatrywał w takich okolicach pierwszych oznak ognisk lub tańców
plemiennych, na razie jednak neandertalczycy zachowywali przynajmniej pozory
ucywilizowania. Grono belferskie aż promieniało niespotykanym dotąd szykiem i
elegancją, choć Malfoy miał wątpliwości co do certyfikowanego pochodzenia
niektórych elementów ich garderoby, wolał też nie zagłębiać się zbytnio w
genezę zbierania materiałów na płaszcz gajowego Hagrida. Przy każdej podobnej
ocenie powstrzymywał się zaraz przed jej rozwinięciem, a powody na takie
postępowanie były dwa — po pierwsze, jeżeli nauczył się czegoś przez te
piętnaście lat, to szacunek z pewnością zdążył sobie przyswoić i mimo że, dla
przykładu, z takim Hagridem nadto bliskich stosunków nie utrzymywał, nie pałał
do niego zbytnią antypatią, może nawet odczuwał zaczątki tajonej sympatii, bo
tego półolbrzyma po prostu nie dało się nie lubić; po drugie, musiał zachować
wszelkiej maści najgorsze i najbardziej wymyślne obelgi dla partnera Granger.
Gość najpewniej był mocno świrnięty. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Poczuł na ramieniu delikatne stukanie, po którym
nastąpiło spodziewane potężne klepnięcie, zginające Malfoya niemal w pół. Zaraz
za klepnięciem pojawił się Zabini, najwyraźniej uprzednio pozbawiwszy się z
otworu gębowego śladów po, ekhem, szacie
Nie-Pamiętam-Gdzie-Zostawiłem-Pieniądze-Na-Grzebień Weasleya, bo błyskał
nienaturalnie białymi zębami w przesadnie szerokim uśmiechu. Blaise przeprosił
grzecznie stojącą obok Krukonkę, pod którą nogi się ugięły na widok jego
oblicza, czy to z zachwytu, czy z przerażenia, i ustawił się tuż obok Draco,
ciągnąc poły marynarki w dół i strzepując niewidzialne pyłki zarówno z
własnych, jak i Malfoyowych rękawów. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Tata cię nie nauczył, jak się używa szczotki do
garnituru? — zagadnął, cmokając z niezadowoleniem na widok smoliście czarnego
wdzianka przyjaciela, które kurzu nie widziało najpewniej od urodzenia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Mama ci nie pokazała, w którym miejscu trzymać
ręce, gdy mówi się „przy sobie”? — Malfoy nie poświęcał większej uwagi
poczynaniom Zabiniego, w tym momencie skupionych na węźle krawata. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Gdybyś przewiązał się porządną muchą zamiast tej
wisielczej pętli, nie miałbym się czego czepiać. — Blaise poluzował, poprawił,
zacisnął węzeł, aby zaraz powtórzyć sekwencję jeszcze dwa razy i dopiero za
trzecim zacisnąć wiązanie ostatecznie. Wyglądał przy tym na tak niemiłosiernie
zadowolonego z siebie, że Draco zaczął się zastanawiać nad zmianą swojego
podejścia do rękoczynów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— W tamtym roku wystarczyło ci jedno spojrzenie na
moją porządną muchę, żebyś poszedł po klapkę. — Malfoy pochylił głowę, zezując
krytycznie na poprawiony węzeł, ale pod wpływem znaczącego chrząknięcia ze
strony Zabiniego porzucił plany naniesienia kolejnych poprawek. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Mój niewinny spacerek z tobą i klapką to nic w
porównaniu do reakcji matki. — Blaise mimowolnie uniósł rękę, kładąc ją na tyle
głowy. — Po przyjęciu najpierw wzięła miotłę, bo nie mogła znaleźć różdżki. A
potem znalazła różdżkę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Twój niewinny spacerek? Goniłeś za mną wrzeszcząc
nie gorzej niż jakaś dzika świnia. — <i>Dlaczego
tak długo ich nie ma?</i> — Dzień jak co dzień, w końcu coroczne spotkania
ostatnich z angielskich rodów czystej krwi przypada na każdy trzeci wtorek
miesiąca.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To samo jej powiedziałem. Dzięki niech będą Merlinowi,
nie wpadło jej wtedy do głowy żadne zaklęcie niewybaczalne, bo bym tu teraz
przy tobie nie stał. — Zabini ze szczerą pokorą i wdzięcznością skinął w
kierunku Merlina, gdziekolwiek to było, i rzucił tak mordercze spojrzenie śmiałkom
próbującym utworzyć nowy pierwszy rząd przed pierwszym rzędem, że ci tylko
czknęli i zawrócili, tworząc drugi ostatni rząd za ostatnim rzędem. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Będę chwalił i sławił dzień, w którym pani Zabini
właściwe zaklęcie się przypomni — zapewnił Draco, wsuwając dłonie do kieszeni w
najbardziej elegancki z możliwych sposobów. Na Zabieniego zerkał tylko co jakiś
czas, penetrując wzrokiem całą Wielką Salę, choć dla nieuważnego obserwatora
wydawałby się skupiony na zaledwie jednym punkcie, nie poruszając prawie wcale
głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Teo coś wspominał, że dopadła cię nerwica. Mi
oczy tak nigdy nie skaczą. — Blaise ponownie zerknął na krawat Malfoya,
ukradkiem przymierzając się do udoskonalenia węzła po raz kolejny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Bo ty nie masz na co patrzeć… — szept z założenia
miał utonąć w głosach tłumu, niedosłyszany, zduszony, ale Zabini jeśli tylko
chciał, potrafił słuchać. Nic jednak nie powiedział, po raz czwarty chwytając
niespokojnymi palcami ciemny pas materiału i szarpiąc go zawzięcie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Malfoy westchnął cierpiętniczo, ale oszczędził
sobie dalszych dyskusji, gdy nerwowy szept Pottera dotarł do niego gdzieś z
tyłu. Odwrócił się, czekając aż Harry dobrnie do pierwszego rzędu i spojrzy z
niezrozumieniem na poczynania Blaise’a, reagując na nie jedynie dość
sugestywnym wyrazem twarzy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Malfoy — sapnął, poprawiając szatę. — Widziałeś
Hermionę?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Harry spojrzał na Dracona błagalnie, jakby ten
właśnie był jego ostatnią nadzieją, spojrzeniem tak intensywnym, że Malfoy
zastanawiał się przez moment, czy odpowiedź przecząca będzie tą bezpieczną.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie widziałem Granger — wydusił wreszcie,
zachowując wciąż ten sam obojętny wyraz twarzy, którym zwykle raczył otoczenie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie powinna być z pozostałymi reprezentantami
przed wejściem? — podpowiedział Zabini, wzruszając niewinnie ramionami na widok
kolejnego spojrzenia Pottera. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nigdzie jej nie ma. — Harry rozglądnął się
gwałtownie, jakby spodziewając się zobaczyć pannę Granger gdzieś w tłumie. Był
lekko rozczochrany, wymięty i poddenerwowany, bo jak do kogo, ale do Hermiony
spóźnianie się było podobne jak bawół do Zabiniego, czyli bardzo. Nie, cofnij —
jak mózg do Zabiniego, czyli wcale. Sam niemal przyszedł po czasie (tu „niemal”
pasowałoby podkreślić, bo jednak zdążył), a profesor McGonagall zamiast powitać
go radosnym „O! Harry! Dobrze, że jesteś!”, zaczęła zasypywać go pełnym wyrzutu
gradem pytań odnośnie zarówno teoretycznego, jak i praktycznego położenia panny
Granger oraz jego powodów. Miotała się przy tym w nieokazywanym dotąd szale,
czyli, w jej przypadku, rzucała wściekłe i jeszcze bardziej surowe spojrzenia,
nadmiernie wczuwając się w gestykulację. Harry więc, odprowadzany niezadowolonymi
pomrukami już obecnej dwójki reprezentantów, najpierw odwiedził Wieżę
Gryffindoru, a tam damskie dormitorium, po uprzedniej, ma się rozumieć,
zwycięskiej walce z antymęskimi schodami; potem, nie znalazłszy Hermiony ani na
siódmym, ani na jakimkolwiek innym piętrze, wrócił w okolice Wielkiej Sali,
zanurzając się w morzu balowego tłumu, przedzierając pomiędzy lśniącymi
tkaninami i narażając tym samym na niezadowolone zmarszczenia wypudrowanych
nosków. Panny Granger jednak jak nie było, tak wciąż nie było — w międzyczasie
zerknął nawet na skrywaną w odmętach kufra Mapę Huncwotów i nie znalazł
szukanego nazwiska w obrębie murów Hogwartu. Stojąc tak teraz w towarzystwie
Malfoya, uświadomił sobie, że przecież nie zajrzał do Pokoju Życzeń, przez Mapę
nieuwzględnionego — ale co panna Granger robiłaby o tej porze w
Przychodź-Wychodź?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jak to „nigdzie jej nie ma”? — cichy głos Draco
przedarł się przez szmery tłumu, wywołując u Harry’ego jeszcze większą panikę,
a u Blaise’a zaczątki opamiętania, bo ten przestał zaraz mocować się z
malfoyowym krawatem, koncentrując się na wygładzaniu własnej marynarki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Malfoy natomiast nie był pewny, co tak właściwie
czuł — zdenerwowanie? Nie. Wystarczyło jedno spojrzenie na Pottera, żeby uznał
swój stan za daleki od zdenerwowanego. Ulgę? A dlaczego miałby czuć ulgę?
Przyznał „niepokojowi” miano najwłaściwszego określenia. Dlaczego panna Granger
nie zjawiała się na balu, na który, jako, jakby nie patrzeć, przedstawicielka
płci pięknej, z pewnością musiała czekać? Nie wiedział, wręcz dziwił się
własnym przejęciem całą sprawą, bo w końcu co go mogło obchodzić, czy Gryfonka
się zjawi, czy z niewiadomych powodów opuści uroczystość? Nagle z umiarkowanym
przerażeniem zdał sobie sprawę, że we wcześniejszym obsesyjnym przeczesywaniu
wzrokiem tłumu miał cel i to nawet dość dokładnie określony — wypatrywał
nieposkromionych, nastroszonych wiatrem loków w kolorze kasztanu. Jak na razie
wolał głębiej nie rozwijać tej myśli, choć kontynuacja narzucała się sama,
bynajmniej nieproszona i niechciana. Postawił więc na końcu obserwacji dużą,
soczystą kropkę, starając się usilnie ignorować pojawiające się pod nią
niejedno <i>postscriptum</i>. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jak to „jak to”? — Harry stanął na palcach,
ponownie przyglądając się otaczającym go postaciom, choć prawdopodobieństwo
zobaczenia wśród nich panny Granger mogło się wydawać raczej nikłe, jeżeli nie
zerowe. Zerknął na Malfoya, rozszerzonymi oczami próbując znaleźć w jego twarzy
ślad pocieszenia, zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, że Draco ma plan,
który zaraz wcielą w życie. Nie zobaczył jednak nic z tego, czego tak
poszukiwał, jedynie przejmującą pustkę, momentami tłamszoną przez
niezrozumienie i niepokój. I właśnie ta niepewność w osobie Malfoya, pomijając
wszelkie pozostałe okoliczności, wywołała w Harry’m nieodkryte dotąd pokłady
strachu i paniki. Draco był jego stałą, pewnikiem, który zawsze wiedział, co
zrobić, jakby miał monopol na odnajdywanie najlepszych wyjść z sytuacji —
moment zawahania, który w nim dojrzał, przesądził o wypowiedzeniu słów
zdradzających, dlaczego Potter w poszukiwaniu Hermiony zdecydował się na pomoc
Malfoya.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Myślałem, że będzie z tobą — mruknął, nie bardzo
zdając sobie sprawę ze znaczenia własnej wypowiedzi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco spojrzał na niego, jakby ten właśnie
zaoferował wpłacenie kaucji za Lucjusza, ale nie zdążył wydobyć z Pottera
powodu podobnych przypuszczeń, bo koścista ręka profesor McGonagall wyłoniła
się z tłumu, zdążyła złapać go za ucho i powlec w stronę wyjścia z Wielkiej
Sali, najpewniej w celu rozpoczęcia uroczystości przez wejście reprezentantów.
Które, swoją drogą, musiało się w takim razie odbyć bez Granger — tylko gdzie,
na Salazara, ona się podziewała?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Stał tak jeszcze przez chwilę, niepewny, czy
powinien się ruszyć i zacząć szukać niewiadomego w przypadkowo wybranym
miejscu, czy raczej pozostać w swojej dotychczasowej lokalizacji i zamiast
przejmowania się osobą panny Granger, zacząć opędzać się od chciwych łapsk
Zabiniego — nie dane mu było jednak roztkliwiać się nad problemem dłużej.
Orkiestra pochwyciła swoje, jak to nazywali, instrumenty, a wraz z pierwszymi
nutami walca przy wejściu do Wielkiej Sali zapanowało nagłe poruszenie —
pierwsza po wyróżnionym przejściu kroczyła Fleur Delacour z Rogerem Daviesem u
boku, srebrny atłas jej sukni połyskiwał w świetle świec niby woda rozświetlona
przez gwiazdy, oplatając ciało właścicielki ciasnymi zwojami; tuż za nią szedł
Wiktor Krum, przybrany w swego rodzaju mundur wyjściowy, oczywiście podszyty
futrem (Draco już od początku widział w nim dzikusa). Jego ramię ściskała nieco
zdezorientowana Luna Lovegood, a z przekazywanych nad wyraz dyskretnie plotek
Malfoy wywnioskował, że została ona zaproszona przez przedstawiciela
Durmstrangu tylko z powodu uczestnictwa panny Granger w Turnieju, w przeciwnym
wypadku bowiem to Hermiona towarzyszyłaby Krumowi. Za Wiktorem pojawił się
Harry w butelkowozielonej szacie, niczym godny wychowanek Slytherinu, obok
niego natomiast Cho Chang. Draco wypatrywał jeszcze przez moment sylwetki panny
Granger, ale zamiast niej dojrzał tylko Cedrika Digoriego, rozglądającego się
ze zdezorientowaniem przy drzwiach Wielkiej Sali — jeżeli to on zdecydował się
zaprosić Hermionę, Malfoy ośmielał się sądzić, że właśnie odkrył powód
nieobecności wyżej wymienionej. Krukon, dobre sobie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Reprezentanci dotarli niemal do parkietu, gdy nagły
powiew wiatru zdmuchnął świece, pogrążając Wielką Salę w półmroku, rozjaśnianym
tylko przez delikatnie lśniące sople. Orkiestra zamarła. Zaraz potężny trzask
zatrzaskiwanych wrót Hogwartu wstrząsnął pomieszczeniem, odbijając się echem od
ścian, potem niknąc jak ostatni rozbrzmiewający jeszcze dźwięk. Coś trzasnęło,
skrzypnęło i zaszurało, wcześniej przymknięte drzwi do Sali uchyliły się
bardziej. Niemal martwą ciszę zakłócił szelest sukni, drzwi otworzyły się
bardziej, a na tle otwartego przejścia zamajaczyła pojedyncza, skryta w cieniu
sylwetka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
I wtedy weszła ona, cała w czerwieni. Pantofle
zdawały się roztaczać rubinową poświatę na posadzkę, pozostawiając na niej
barwne odblaski, krwisty amarant sukni ściekał po nakładających się na siebie
falbanach, najwyraźniejszy na poziomie bladych ramion, jakby tam została wylana
farba, ściekająca potem na dół materiału. Nawet na skórze Draco dostrzegł
szkarłatne wzorki, zwijające się w spiralne sploty, pokrywające szyję, barki,
dłonie. Kasztanowe, lekko rudawe loki opadały rozwianym wodospadem na ramiona i
odkryte plecy, zdawały się przy tym również przejmować czerwień stroju,
połyskując niepokojąco karmazynowymi odblaskami. Malfoy podniósł wreszcie
wzrok, spodziewając się dostrzec na różanych ustach ledwo widoczny uśmiech,
więc cienka, drżąca kreska, zaraz otwierająca się w geście pełnym szoku,
wywołała w nim tylko wzrost wcześniej tłumionego niepokoju. Dalej były oczy,
szeroko otwarte, puste i zmatowiałe. Hermiona wyszeptała tylko jedno słowo,
zanim bezwładnie opadła na podłogę:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pada.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nie wiedział, dlaczego znalazł się przy niej
pierwszy, dlaczego piski zgromadzonych w Sali dziewcząt docierały do niego jak
przez mgłę, dlaczego nie zdziwiły go łzy na policzkach profesor McGonagall i
ręka Snape’a na jej ramieniu. Nie zwrócił uwagi na Dumbledore’a, który
natychmiast otworzył wrota Hogwartu, na szmer deszczu, wpuszczony dzięki temu w
progi zamku. Wiedział jedynie, że czerwień, którą pochopnie uznał za nadzwyczaj
udany zabieg stylistyczny, okazała się naprawdę ciepłą, lepką mazią,
pokrywającą pannę Granger w niemal każdym calu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona była skąpana we krwi.<o:p></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Gdy spojrzał wreszcie na obiekt zaaferowania Albusa
Dumbledore’a, poczuł, jakby nadeszło wreszcie to długo wyczekiwane, zapowiadane
przez szyderczy głos, który niejednokrotnie słyszał w hogwarckich korytarzach,
czający się, obiecujący, kpiący, a przede wszystkim — władający. Z krwawych
chmur padał krwawy deszcz, zalewając strumieniami krwi zamek i błonia, zamkowe
schody i otwarte wrota. Krwiste strugi spływały po hogwarckich wieżach,
krwawymi łzami przysłaniając okna, mackami krwi starając się wkraść za progi
zamku, czego jednak nie były w stanie dokonać, jakby powstrzymywane niewidoczną
dla oczu ludzkich granicą. Draco czuł tylko zimne ciało panny Granger we
własnych ramionach, ciepło szkarłatnych opadów i szok, gdy Krwawy Baron,
pierwszy duch, który zdecydował się zanurzyć w strugach deszczu, wrzasnął
przeraźliwie i padł na ziemię, krwawiąc.<o:p></o:p><br />
<br />
<div style="text-align: center;">
****</div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Głos ją gonił. Ścigał w opustoszałych korytarzach.
Słyszała tylko ten Głos, szelest własnej sukni, stukot obcasów, który
jednak ucichł na piątym piętrze, gdy zgubiła buty. </i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Głos z niej szydził, zdawał się dyszeć tuż przy
jej karku, był wszędzie, jednocześnie z przodu i z tyłu, zarówno z prawej, jak
i z lewej. A ona mogła tylko uciekać, jednocześnie oddalając i zbliżając się do
jego źródła. </i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
— Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Biegła, biegła szybciej niż kiedykolwiek
wcześniej, choć wydawało jej się, że wcale nie rusza się z miejsca. Bose stopy
rozpaczliwie klapały na zimnych kamieniach, płuca momentami zapominały, że
powinny oddychać. Nie pomyślała nawet o tym, żeby krzyczeć, podświadomie
wiedząc, że nic by to nie dało. Że Głos, choć o wiele cichszy, zagłuszyłby jej
wołania.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Nie chciała słuchać. Dlaczego musiał tak gderać?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
— Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Czy po tego typu stwierdzeniu oczekiwał odpowiedzi?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—…Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
— Tak, to moje nazwisko, Malfoy, świetnie zdaję
sobie z tego sprawę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Tylko uniósł brwi. Nigdy nie widziała, żeby ktoś
unosił brwi w taki sposób.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
— Byłabyś tak łaskawa odpowiedzieć na moje
wcześniejsze pytanie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Dlaczego tak się tego uczepił? Nie chciała wracać
do nocy Balu Bożonarodzeniowego. Uparcie zagłuszała wewnętrzny głos,
przypominający, że wypierane z myśli wspomnienia były zaledwie wczorajsze. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
— Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
— Wiem, że się tak nazywam, Malfoy!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie zauważyła, kiedy wydostała się z zamku.
Mogła tylko biec, uciekać, choć wiedziała, że będzie to ucieczka tak wieczna,
jak bezcelowa. </i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Skryła twarz w dłoniach, kasztanowe loki opadły po
jej bokach, rozczochraną kaskadą spływając na plecy i ramiona. Nie chciała ich
czuć — oplatały ją niby krwiste macki, dusiły, gęste, jakby maziowate. Zdawało
jej się, że po policzkach wciąż spływają krwawe krople, skapują na odkryte
obojczyki, rysując na zbielałej ze strachu skórze krwiste wzory. Krew ją skaziła,
splamiła, a pozostawione plamy okazały się niemożliwe do zmycia — wiedziała, że
szata krwi nie okrywa już jej zmarzniętego ciała, jednak czuła jej dotyk,
fakturę materiału. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Fakturę krwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Głos ucichł. A zaledwie on zamilkł, zaszeptało
niebo. Tylko jedno, ciche, niespokojne słowo. </i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Deszcz.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Gr…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Dlaczego tu jesteś, Malfoy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Opuściła
dłonie akurat żeby zobaczyć, jak Draco zastyga, sprawiając wrażenie
zaprzestania wykonywania jakichkolwiek czynności życiowych. Minęło zaledwie
kilka sekund, zanim pierś okryta bielą koszuli uniosła się, wypełniając ciasny
materiał po brzegi, a srebrny, zimny wzrok przeszył gryfońskie ciało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Uznałem, że ktoś tak nieopanowany, jak znajomek Pottera, potrzebuje w chwili
niezmierzonego miarą ludzką szoku towarzystwa postaci ponadprzeciętnie
inteligentnej. — Uśmiechnął się nieznacznie, ledwo odsłaniając zęby. Miała
ochotę odgarnąć kosmyk, który opadł mu na czoło. — Z dobroci serca
zaofiarowałem moją skromną osobę. Jeżeli jednak taka twoja szaleńcza wola… —
Oparł dłonie na kolanach. — … mogę opuścił progi tego świętego przybytku i
oddać się czekającej na mnie w ślizgońskim dormitorium słodkiej hedonii.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Już
miał pozostawić biały, szpitalny stołek samemu sobie, gdy zaskakująco pewny, lecz
lekko przestraszony głos, szepnął:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Zostań.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Uniósł
brwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Proszę, Malfoy, nie zostawiaj mnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Skoro nalegasz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Rozparł
się na obdartym oparciu, jasne, metalowe spojrzenie wbijając w skuloną na łóżku
sylwetkę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Prychnęła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Zamierzasz upodobnić się do Zabiniego tymi zwierzęcymi odgłosami?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Uważaj, bo zaraz zacznę reagować na „Blaise”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Musiałabyś zacząć też reagować na „idioto”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
A to nie twoje drugie imię?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Przewrócił
oczami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Nie do końca. Ale podobnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Przekrzywiła
głowę, ciemne loki zsunęły się na plecy, czuła je, długie, wijące się. Niczym
pasma krwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Czerwone
strugi spływające z nieba, czerwone strugi barwiące ramiona, czerwone strugi
niby długie, ciepłe palce, chwytające swoją marionetkę. Czerwone strugi niby
sznurki, uzależniające ruchy lalki od odległego marionetkarza.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Malfoy, mogę cię o coś prosić?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Zalewające
oczy, kradnące oddech, duszące krzyk. Gęste, lepkie, kleiste, zmniejszające
przestrzeń, ograniczające wolność. Klaustrofobiczne. </i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i> </i>—
Prosić zawsze można. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Miał
takie piękne oczy. O tych oczach myślała, gdy strugi krwi zalewały jej własne. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Strumienie
chociaż ciepłe, jakby świeże, zdawały się jednocześnie przeraźliwie mroźne i
parzące. Wrzały i zamarzały, w opętańczych zapędach starając się zakryć jak
największą powierzchnię ziemi, zalać i zatopić. Były klątwą, przekleństwem,
szyderstwem Fortuny.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i> Były
cichym głosem w ciemnym korytarzu.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Malfoy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Granger. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Przekręciła
się w lewo, przeszukując niewielką szafkę nocną, jedyne wyposażenie głównej
sali Skrzydła Szpitalnego poza stwardniałymi łóżkami i kilkoma stołkami dla
nieproszonych gości.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Miał
taką piękną twarz. O tej twarzy myślała, gdy spod strug krwi nie mogła dojrzeć
własnej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Deszcz
krwi, niby okrutny żart niebios, odebrał jej zdolność pojmowania. Pozbawił ją
ciała, zastępując je tylko gęstymi, lepkimi strugami. Przyodział ją w szatę z
samego siebie, przybrał w utkaną z krwi suknię, przenikając przez skórę, która
nie okazała się choć znikomą ochroną, żadną, nawet najmniejszą barierą.
Wypełnił żyły, przepompowany przez serce, stał się życiem, jedynym oddechem.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i> Nie,
nieprawda. Życie też odebrał. </i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i> </i>—
Obetnij mi włosy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Miał
takie pięknie dłonie. O tych dłoniach myślała, gdy własnymi mogła dotknąć tylko
krew.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i> Odebrał
wszystko.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i> </i>—
Granger..?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<b> </b><i>Pozostawił
jedynie krew.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Malfoy, obetnij mi włosy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Wyciągnęła
rękę, a w drżącej, bladej dłoni Draco dostrzegł błyszczące ostrza nożyczek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Czekała,
aż weźmie od niej narzędzie, wpatrując się ni to błagalnie, ni to obojętnie w
przelewające się w tęczówkach fale metalu. Drgnęła, gdy długie, zimne palce
dotknęły jej własnych, delikatnie rozprostowały, a po wcześniej trzymanych
nożyczkach pozostawiły tylko gasnące poczucie bliskości. Wystarczył zaledwie
ten lekki dotyk, przypominający raczej muśnięcie, ostrożny, ale pewny w swoich
poczynaniach, by wyprzeć z myśli przeświadczenie o pokrywającej ciało krwi,
które jednak wciąż kryło się gdzieś w głębi, swędziało, a ona prędzej zdarłaby
z siebie skórę, niż zdrapała gęstą maź.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Wstała,
zajmując krzesło tuż obok malfoyowego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Proszę, Malfoy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Potrzebowała
tego, musiała uwolnić się od wspomnienia, musiała przestać czuć. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Jesteś pewna, Granger?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Skinęła
głową, ciemne loki podskoczyły w rytm jej ruchów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
—
Jak nigdy dotąd.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Usłyszała,
jak wydmuchiwał powietrze w niemej zgodzie. Jego obecność tuż za jej krzesłem
napawała ją dziwnym spokojem, jakby tak właśnie miało być, jakby to był stan, w
którym powinna żyć, jedyny właściwy, jedyny w pełni bezpieczny. Draco dawał jej
słodką, rzadko doznawaną wolność, niezależnie od tego, czy szydził, śmiał się,
czy po prostu patrzył — zjawisko raczej kontrowersyjne, biorąc pod uwagę to,
jak mało go znała. Nie zamierzała jednak przekonywać samej siebie, że taka
anomalia jej przeszkadza. Nie przeszkadzała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Siedziała
w bezruchu, gdy zimne dłonie zbierały jej włosy z karku, przesuwając poszczególne
kosmyki na plecy, odgarniały z bladej twarzy, opuszkami palców muskając
gryfońską skórę. Sunąc w nieznanym jej tańcu, dotykały odsłoniętego ciała,
pozostawiając za sobą rozgrzany ślad, zabierając za to wspomnienie krwi. Nie
zawahały się nawet przy pierwszym ruchu nożyczek, szczęk, dźwięk wybawienia,
miarowo rozbrzmiewał najpierw przy plecach, potem szyi Hermiony, tnąc.
Uwolnione od dotychczasowego właściciela kosmyki, opadały niespiesznie,
obracając się w ostatnim wyrazie uciekającego życia, zdawały się przy tym jakby
uspokojone, przepełnione wytchnieniem, na które tak długo oczekiwały. Panna
Granger natomiast z pełną świadomością wyczuwała za sobą obecność Malfoya,
przyjmującego w tym momencie rolę znachora, starającego się za wszelką cenę
uwolnić od cierpienia miejscową ludność, traktowaną przez niego jak rodzinę.
Stał się stróżem rozkuwającym kajdany, strażnikiem otwierającym zamknięte dotąd
więzienne kraty, słowem wypowiedzianym w głębi lasu, gotowym obudzić swoim
brzmieniem od wieków uśpione dusze drzew. Jego zimna, niby obojętna obecność,
napełniała Hermionę nieokreślonym ciepłem, które przyjmowała bez zawahania,
chętnie, chwytając się go jednocześnie z pełną zachłannością, przekonaniem, że
tego właśnie ciepła nie może stracić, bo zatraciłaby też siebie. Było tuż za
nią, przesuwające się razem z ruchami Malfoya, raz krok bliżej, raz krok dalej,
emanujące senną przyjemnością. Czuła na karku oddech Draco, jego palce na
ramionach i szyi, zapach lasu, stepowego wiatru i morza. Wydawał jej się taki
spokojny, a jednocześnie rozgoryczony, mądry, ale zagubiony w wiedzy,
zawiedziony, lecz przepełniony niezrozumiałym sentymentem do świata, o wzroku,
który mimo że był piękny, potrafił też piękno dostrzegać. Niby uosobienie
wolności, starał się przekazać jej to, czym sam żył, podarować w prezencie, nie
oczekując przy tym niczego w zamian, chociaż niejednego potrzebował. Chciała mu
to dać, podziękować, choć pewnie uznałby, że nie ma za co być wdzięczna — a
przecież stał tu, za nią, obcinając jej włosy, gryfońskie włosy, swoimi
ślizgońskimi dłońmi. Rozmawiał z nią i czuwał przy niej, co już nawet przestało
ją dziwić — był, a Hermiona zdążyła przyzwyczaić się do jego obecności, tak jak
dziecko przyzwyczaja się do noszenia ubrań. Z czasem przestaje nawet zauważać
ich obecność, nie zwraca uwagi na fakturę, bo stają się jakby nieodłączną
częścią ciała, nie mniej ważną niż ręka czy noga. Zastanawiała się, czy to nie
Harry poprosił Malfoya o zaopiekowanie się nią, co nie było wcale tak
niedorzecznym scenariuszem — kto oparłby się bowiem spojrzeniu Pottera? Rodziło
się w niej jednak niewytłumaczalne uczucie niechęci wobec takiego wytłumaczenia
sprawy, jakby nie chciała, żeby Draco przebywał z nią tylko dzięki namowom
przyjaciela. Ale nawet gdyby, co w tym złego?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
— Gotowe, Granger — szepnął tuż przy jej uchu,
drażniąc oddechem nagą skórę karku.<o:p></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
— Dziękuję, Malfoy — wstała, a kasztanowe wstęgi
włosów układały się na szpitalnej podłodze na wzór czerwonych deseni, ostatnie
wspomnienie zalewających pannę Granger strumieni krwi. <o:p></o:p></div>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-87187290666642449262017-09-20T04:57:00.004-07:002017-09-20T04:57:57.903-07:00Miniaturka I<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Witam wszystkich wciąż wiernych!</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Przybywam do Was po długiej przerwie, ale z notką nie tak długą i nie rozdziałową. Przedstawiam pierwszą część pierwszej miniaturki w moim wykonaniu, trzeba ją więc czytać z pewną rezerwą zapasowych punktów karnych. W najbliższym czasie powinna się pojawić kontynuacja, obiecuję też, że do rozdziału nam bliżej niż dalej, ostatnio jednak bardzo ciężko mi się zebrać, a wstrętne choróbsko nie pomaga. Mam nadzieję, że przyjmiecie poniższe przynajmniej z nutką zadowolenia.</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Niech Moc będzie z Wami i ze mną. Chociaż teraz bardziej przydałaby się Wena...</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Vi</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
&&&</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
Kolekcjoner</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
cz, I</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>— Co pan,
sądzi, doktorze? Jak się panu podoba moja kolekcja?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i> —
O co tak naprawdę chce mnie pan spytać, sir?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i> —
Mam już wszystkie, doktorze?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i> —
Ma pan wiele, sir. Gromadzi je pan latami, ale mógłby pan prowadzić swoją
kolekcję przez całą wieczność, a i tak znalazłby się okaz, którego pan nie
jeszcze nie zdobył. Nigdy nie zbierze pan wszystkich, sir. Zawsze będzie
następny, którego pan jeszcze nie ma.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Praca w
Ministerstwie Magii łączyła się z wieloma nieprzyjemnościami. Krzesła albo
bardziej przypominały wyjątkowo toporną skałę, albo zdawały się ewoluować ku
przyjęciu struktury bliższej wypełnionego grochem workowi i w żadnym z obu
przypadków nie sposób było na nich usiąść, jakkolwiek by się człowiek nie
nagimnastykował. Stoły zdawały się szydzić ze zwierząt czworonożnych, uparcie i
z nadzwyczajną skutecznością pozbywając się zbędnych, jak zapewne uznawały,
nóg, w swoich preferencjach skłaniając się raczej ku trzem, a najlepiej dwóm
kończynom. W najbardziej ekstremistycznych przypadkach pozostawiały sobie
zaledwie jedną, wtedy jednak nawet przez swoich współbraci zostawały określane
jako jednostki o poglądach skrajnie radykalnych i absolutnie nieakceptowalnych
przez społeczeństwo, znajdowało się więc niewiele takich, które rzeczywiście
były gotowe wybić się z obowiązujących norm i odstawać od ogółu. Doniczki,
porozstawiane na każdej możliwej przyokiennej przestrzeni, okazały się niewiele
lepsze — nie dość, że wyrobiły sobie nawyk zsuwania się w najmniej odpowiednich
momentach, gdy człowiek, dla przykładu, opuszczał spokojne zacisze
siedmioosobowego gabinetu, aby oddać się czynności jakże trywialnej i
zdecydowanie potępianej przez szefostwo, jaką mniej obeznani ważyli się nazywać
jedzeniem, i krył się w korytarzowych kątach, zapychając usta dwoma kanapkami,
jedną w roli śniadania, drugą obiadu, to jeszcze pochłaniały całą wodę, mającą
z założeniu służyć kwiatkom, tak że żadne okazy zielone nie występowały na
ministerialnych korytarzach, jedynie ziemia w zachłannych pojemnikach zdawała
się nieśmiało przypominać, co właściwie powinno w niej rosnąć. Lampy, zasilanie
przecież magiczną odmianą mugolskiego prądu, za nic miały potrzeby
korzystających z nich czarodziejów, świecąc najjaśniej w godzinach
południowych, a oddając się zasłużonemu odpoczynkowi dokładnie od osiemnastej
do piątej nad ranem. Wysłużone panele podłogowe skrzypiały zarówno tam, gdzie człowiek
nie stawiał stopy, jak i tam, gdzie zdecydował się ją postawić, więc w okresie
tygodniowym przeciętny pracownik Ministerstwa tracił trzy godziny na
zdecydowanie, w którym miejscu stąpnąć, a, co ważniejsze, w którym nie. W
ogólnym podsumowaniu i zestawieniu ministerialnych standardów, każdorazowa wizyta
w pracy przypominała raczej wyjątkowo nużący pokaz cyrkowy, w którym
nieszczęsny widz musi uczestniczyć, wyciągnięty przez czerwononosego klauna na
środek areny, siłą oderwany od ukochanego popcornu i również siłą zmuszony do
odegrania swojej roli — a, ktokolwiek i gdziekolwiek by został wyciągnięty, w
każdym jednym przypadku grał ofiarę. I każdego jednego dnia załamywał ręce,
zastanawiając się, czy jego moralna granica została już przekroczona tylko o
krok czy raczej dwa i czy ktokolwiek będzie miał mu za złe wystąpienie do
Departamentu Prawa z pozwem o molestowanie. Ale czy można wytoczyć sprawę
podłodze?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Życie w
Ministerstwie było więc życiem pełnym niebezpieczeństw, ale Hermiona Granger do
standardowej listy zażaleń mogła dopisać coś jeszcze, a gnębiło to tylko ją, ją
na wyłączność — gazety. Ginny, zajmująca ciasną biurową klitkę tuż obok jej
klitki, upodobała sobie gwałtowne skoki adrenaliny, które najwyraźniej
stosowała zamiennie z kawą, gdy panna Granger decydowała się ciskać w nią
przekleństwami, klątwami i nogami od stołu. Młoda Weasley, dorabiając sobie w
Ministerstwie jako sekretarka podczas swojej nieodpłatnej praktyki w jednej z
drugoligowych drużyn Quidditcha, w praktyce zajmowała stanowisko „tej od kawy”
i codziennie odwiedzała stacjonującą tuż obok Hermionę, racząc ją zarówno wspomnianą
kawą, jak i nowinkami ze świata zewnętrznego. A tak się dziwnie złożyło, że za
świat zewnętrzny uznawała ekosystem tzw. <i>mag-fashion,</i>
będący odpowiednikiem mugolskiego <i>high-fashion</i>,
i, co jeszcze dziwniejsze i zarówno jeszcze bardziej kluczowe, na okładkach najbardziej
rozpoznawalnych, czyt. wpływowych, modowych magazynów gościła twarz przez
Hermionę szczerze uwielbiana, co więcej, od lat adorowana. Jej skrywana miłość.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Draco Malfoy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Niezależnie od
tego, czy trafiłaby na <i>Mague, M Magazine </i>czy<i> Magity Fair</i>, on był wszędzie. Okładka
za okładką, wywiad za wywiadem, a Ginny najwyraźniej zdecydowała udowadniać jej
każdego dnia, że osoba Malfoya nie może się znudzić publice, wciąż afiszując
swoją ślizgońską mordę zarówno wszędzie, gdzie sobie tylko umyśli, jak i w
miejscach, o których nawet w życiu nie słyszał. A nie słyszał zapewne o
niewielkim pomieszczeniu kuchennym, z rozmiaru bardziej przypominającym szafę,
które znajdowało się na „zapleczu” gabinetu panny Granger i w którym Ginny nie
tylko pracowała, cierpliwie parząc kawę za kawą, ale które zdążyła poobwieszać
podobiznami Malfoya wszędzie, gdzie tylko zdołała je przylepić. I doczepiała
kolejne, po uprzednim okazaniu ich Hermionie. Po jakimś czasie nauczyła się
też, że w tej akurat pracy szeroko zaopatrzona apteczka może okazać się
bardziej przydatna od różdżki. Właściwie, przekonywała się o tym codziennie,
mniej więcej w godzinach porannych. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Miona! — <i>Nie, nie proszę, nie dzisiaj, nie dzisiaj…</i>
– Miona, otwórz te drzwi!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nie mogę, Gin,
jestem zajęta. — Panna Granger w silnym postanowieniu nie podnosiła głowy znad
leżącego na biurku raportu, jednocześnie podtrzymując lewy bok tegoż biurka, w
przeciwnym razie bliżej by mu było do podłogi niż jej nosa. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Miona! Masz
gościa! — Gwałtowne, lekko zalatujące desperacją pukanie wstrząsnęło futryną
drzwi, powodując spodziewane opady pyłu ściennego na już zasypaną podłogę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nikt nie był
umówiony. — Jednym okiem zerknęła na prawo, do otwartego kajetu, upewniając się
co do słuszności własnego stwierdzenia. Nie mogła się rozpraszać przy tym
raporcie, miał w końcu zadecydować o jej dalszej karierze w Biurze Aurorów, a
właściwie kierunku tejże kariery. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— On nie musi być
umówiony! — Rozpaczliwe westchnienie przełamało coś w Hermionie, która po
chwili niechętnie machnęła ręką, wywołując skrzypienie otwieranych drzwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
– Szybko i na
temat, Gin. Mam dużo roboty. — Pochyliła się jeszcze niżej nad teczką,
analizując cyfra po cyfrze zapisaną liczbę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Przyszedł tu… —
Ginny zatrzymała się tuż przed biurkiem, chroniącym pannę Granger przed
bezpośrednią napaścią niby mur. — … i pewnie słyszał tę idiotyczną rozmowę. Już
po niego idę, nie wiem dokładnie, w jakiej sprawie tu jest. Nie zamykaj drzwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zdołała się
wycofać do połowy gabinetu, co, biorąc pod uwagę jego rozmiary, właściwie nie
wymagało od niej ruchu, gdy zatrzymał ją pewny swego głos Hermiony, wciąż
niewzruszenie skupionej na poprawianym raporcie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nikt nie był
umówiony — stwierdziła, z przyczyn oczywistych uznając dyskusję za skończoną.
Miała nieprzyjemne przeczcie, że wie, kim był niespodziewany wizytator i, o ile
nie myliła się co do jego tożsamości, wolałaby teraz gościć u siebie trolla
górskiego z małżonką. Zniosłaby nawet małe trolliki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Mówię ci
przecież, że on nie musi być umówiony. Człowiek specjalnych względów, tak go
nazwijmy. — Doczekując się w odpowiedzi tylko uniesionej brwi, Ginny
postanowiła wyjawić tajemnicę. — Ucieszysz się, to…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Stop. —
Hermiona zaszurała krzesłem o podłogę, dokładając do widniejącego już kompletu
rys dwie kolejne, i oparła się na biurku przed sobą, co okazało się bardziej
lekkomyślne, niż mogłoby się wydawać. Blat wytrzymał tylko kilka sekund,
zatrząsł się w ostatnim przejawie uciekającego życia i wyzionął ducha,
pozostawiając swoje trzy dotychczasowe nogi bez woli do utrzymania się w
pionie. Opadł bezwładnie na zakurzone deski podłogi, a panna Granger razem z
nim, witając się z zaschniętymi plamami po kawie tak blisko, jak nigdy dotąd.
Przesądziło to jednak o łagodności słów, które zdecydowała się wypowiedzieć, a
oniemiałej Ginny nawet nie przyszło na myśl, żeby jej przerwać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Jeżeli on
rzeczywiście tu przyszedł, co wydawałoby się wysoko wątpliwe, ale przy kim
innym byś się tak ekscytowała… — Zdołała
już doprowadzić się do względnego porządku, a przynajmniej do pozycji stojącej,
wyraźnie rozemocjonowana i raczej mało zadowolona z domniemanej osoby gościa. —
Jeżeli on rzeczywiście tu przyszedł, chociaż nie mam pojęcia, jaki diabeł go tu
przygnał, przekaż mu proszę, że zajmuję się czymś zgoła ważniejszym niż jego
mały, upierdliwy, arystokratyczny tyłek i nie mam zamiaru wysłuchiwać peanów na
cześć jego nieistniejącego narządu mózgowego, ani tym bardziej się do nich
dołączać. — Nerwowo otrzepywała wymiętą spódnicę, jednocześnie ciągnąc poły
garsonki w dół. — Możesz też zaprowadzić Pana-Większy-Śrót-Niż-Fiut do
sanktuarium na zapleczu, gdzie na każdej przestrzeni materialnej poobwieszałaś
podobizny jego świńskiej mordy, razem sobie pokontemplujecie. Z chęcią
pograłabym tam w Darta, celując przede wszystkim w zęby, tyle że brak mi czasu,
bo, w przeciwieństwie do niektórych, zajmuję się czymś zgoła bardziej
produktywnym niż wgapianie się w obiektyw magparatu. Swoją drogą, zastanawiam
się, czy te jego zęby na żywo też są tak wypolerowane, że można się w nich
przeglądać… A jeśli chodzi o wątpliwy wyższy cel jego wizyty, przestałam się
użerać z jego godnymi pożałowania pomysłami już lata temu i nie mam zamiaru do
te…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nie wiedziałam,
że tak dawno spisała mnie pani na straty, panno Granger. — Artelius Bauch, szef
Biura Aurorów w Departamencie Przestrzegania Prawa, zerknął na kieszonkowy
zegarek, który zaraz ponownie schował w połaciach płaszcza. Stał w otwartych
drzwiach gabinetu panny Granger, uśmiechając się krzywo, ale w jego oczach
błyszczały iskierki zawodu. — Ma pani dokładnie dwie godziny, ani minuty
dłużej, aby opuścić tą tak znienawidzoną przez panią posadę, żegnając się z
uwłaczającą karierą aurora, co zapewne uczyni pani z niemałą satysfakcją. —
Uśmiechnął się szerzej, co przypominało bardziej powiększenie wcześniej
przywdzianego grymasu, i wyszedł, zaraz jednak ruda głowa pojawiła się z
powrotem w otworze drzwiowym. — Radziłbym zamykać drzwi, jeżeli niekoniecznie
chce się pani dzielić z całym Ministerstwem tematami pani rozmów. Ah, zaraz,
teraz już nie musi się pani tym przejmować. Do zobaczenia, panno Wealsey. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zniknął,
zamykając za sobą nieszczęsne drzwi, za którymi pozostawił jedynie ciszę i
szeroko rozwarte usta panny Granger. Odebrała Ginny możliwość oglądania swojego
otworu gębowego dopiero, gdy ta popukała ją w podbródek, wciąż nie wydusiła z
siebie jednak ani słowa, wpatrując się na przemian w prawie skończony raport i
zamknięte drzwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— To się właśnie nie
stało — powiedziała, co nieco uspokoiło pannę Weasley, udowadniając, że
Hermiona jeszcze kontaktuje ze światem zewnętrznym. Panna Granger za to nie
była pewna, czy nie lepiej byłoby na jakiś czas zaprzestać kontaktowania. — Nie
stało się.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ginny, nie bardzo
wiedząc, jakiej reakcji oczekiwała od niej przyjaciółka, poklepała ją tylko po
ramieniu, pospiesznie próbując znaleźć właściwie słowa. Ale cóż takiego mogła
powiedzieć? Że panna Granger przez kilka nieostrożnych słów zaprzepaściła
wszystkie możliwe szanse na zajęcie ciepłej jeszcze posady po Edmundzie
Wrightcie, który cztery dni temu przeszedł na emeryturę? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Miona?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Co ja sobie
takiego myślałam, tak? — Panna Granger opadła na rozchybotane krzesło, oparła
łokcie na kolanach i zwiesiła głowę, którą zaraz zamknęła w ciasnym uścisku
splecionych dłoni. — O Malfoyu myślałam, Ginny. Myślałam… Nie, byłam
przekonana, że jakimś nieuzasadnionym zrządzeniem losu postanowił zawitać w
Biurze Aurorów i to na poziomie dla rekrutów. Błyskotliwy wniosek, nieprawdaż?
Jak najbardziej prawdopodobny. Nawet mi do głowy nie przyszło, że Bauch…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nie powinnaś
teraz za nim biec i spróbować się tłumaczyć? — Ginny westchnęła, odgarnęła
włosy z ramion, zrzucając je na plecy, gdzie ulokowały się rozwichrzoną, rudą
falą i przykucnęła przy krześle panny Granger, którego siedzenie zdążyło
odsunąć się nieco od blatu biurka, zatrzymując się zaledwie trzydzieści
centymetrów nad poziomem podłogi. — Przecież to tylko nieporozumienie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Hermiona na
chwilę wyściubiła nos spomiędzy palców, otworzyła zaczerwienione oczy i
spojrzała na pannę Weasley z takim niedowierzaniem, jakby ta właśnie spytała,
czy to Dumbledore był swego czasu dyrektorem Hogwartu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Tak? Pobiegnę
za nim i co mu powiem? — wychrypiała, nie czując jednak ani napływających
strumieni łez, ani ściskającego uczucia w gardle. Jedynie szok i czysta
rozpacz. Czy tak powinien czuć się człowiek, który w kilka minut zaprzepaścił
pracę całych dwudziestu dwóch lat życia? Rozdeptał, zapluł i spalił w
gwałtownym wybuchu ognia, a prochy połknął i strawił? Nie była pewna, czy można
to nazwać czuciem. — Panie Bauch, panie Bauch, pan mnie źle zrozumiał… Mi o
Malfoya chodziło, panie Bauch. Bo ja tak codziennie stoję i go wyklinam, wie
pan, urazy młodości. Zajmuje mi to czas mniej więcej od siódmej do dziewiątej,
dlatego nic dziwnego, że odwiedzając mnie po ósmej natknął się pan na bluzgi z
mojej strony. Ach, mówi pan, że przecież też jest arystokratą? Zapewniam jednak,
że do pana tyłka nic nie mam. Pański tyłek jest całkiem w porządku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ginny w geście
bezradności rozłożyła ręce, co najwyraźniej nieco otrząsnęło Hermionę, która,
już mniej zszokowana, wybuchła duszącym, spazmatycznym płaczem, między falami
zawodzenia i łez ledwie zdążając przeprowadzić wymianę gazową. Ręce drżały,
nieprzerwanie przyciśnięte do twarzy, zdawały się wręcz dążyć do przebicia
warstwy skórnej, ściśnięcia całej czaszki w niewielką, kulistą bryłę, która z
racji swoich rozmiarów nie byłaby w stanie pomieścić takiego ogromu rozpaczy,
jaki teraz produkowała. Łez nie sposób nazwać łzami — organizm pozbywał się
wody strumieniami, zalewającymi zarówno policzki, jak i szyję panny Granger,
spływającymi po rozdygotanych dłoniach, kapiącymi na zakurzoną i lepką od
zaschniętej kawy podłogę. Wcześniej ułożone włosy teraz podskakiwały, raz w
górę, raz w dół, niepewne, czy powinny raczej stanąć dęba, czy smętnie oklapnąć
i przyjąć na siebie nieprzerwany atak wody z solą. Obrazu nędzy i rozpaczy
dopełniło krzesło, opadając już definitywnie na bliską mu posadzkę, co
spowodowało nie tylko podniesienie się chmary kurzu z kompozytowych paneli, ale
też odpadnięcie kolejnej części tynku, którego ostatnimi czasy więcej
znajdowało się wszędzie indziej, tylko nie na ścianach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dlaczego wykazała
się taką głupotą, najprawdopodobniej postępującą wraz z płynącymi słowami
wcześniej wygłoszonej tyrady? Dlaczego w ogóle mogła myśleć, że nagle dureń
Malfoy zawita do jej progów, aby uraczyć ją następną obelgą, ewentualnie
jeszcze jedną dawką pogardy do kolekcji? To był Malfoy — idealny, wstrętnie
nadziany arystokrata, w którego krainie mlekiem i miodem płynącej nie
znalazłbyś miejsca na szlam w jakichkolwiek zestawieniach czy odmianach. To był
Malfoy — Malfoy nie musiał starać się całe życie o możliwość zdobycia
wymarzonego stanowiska. Malfoy urodził się Malfoyem. To zdawało się zapewniać
mu wszystko, czego tylko mógłby zapragnąć, wszystko i jeszcze trochę więcej.
Czuła niepowstrzymaną ochotę obrzucenie winą Ginny — w końcu to ona
przyzwyczaiła pannę Granger do wizerunku arystokraty w takim stopniu, że gdyby
ta znalazła go pewnego ranka pod własnym biurkiem, niezbyt by się zdziwiła,
może nawet podsumowałaby całe zdarzenie krótkim „Spodziewałam się tego” i
kontynuowałaby wypełnianie raportów. Malfoy mógłby jej wtedy buty lizać, a
przyjęłaby oglądane zjawisko niby codzienną kawę, ni to szczególnie smaczną, ni
wyszukaną, zwyczajnie codzienną. Sam fakt jednak ubzdurania sobie, bo Ginny
nawet słowem o Malfoyu nie wspomniała, że ten miałby jednak pojawić się w jej
własnej, osobistej poczekalni musiała uznać za winę znowu tylko i wyłącznie
swoją. Podjęte działania i wnioski łączyły się w jeden wspólny schemat, w
którym to ona zdobyła każdą jedną aktualnie posiadaną rzecz i również ona
pozbawiła się najważniejszej i najbardziej upragnionej z nich. Bo co może być
ważniejszego od stałej i wysokiej posady aurora? Odpowiedź za każdym razem
ponownego zadawania tego jedynego pytania okazywała się niezmienna — nic. Ani
jedna wartość duchowa czy materialna. Nic.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Absolutnie nic. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pozostała więc
tylko dotkliwa pustka i jeszcze dotkliwiej puste pudełko, które będzie musiała
zaraz napełnić i wynieść, wraz ze swoją godnością, szansą i marzeniami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wynieść i
pogrzebać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wystarczyły
zaledwie trzy słowa, żeby wytrącić Draco z równowagi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Potrzebujemy
nowej twarzy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pracował w branży
wystarczająco długo, żeby wiedzieć, co oznaczały podobne słowa — znudziłeś się
nam, kochaneczku, ale to nic osobistego. Sęk w tym, że Draco miał
doświadczenie. Ta branża była osobista. A jak wkręcić się w świat osobistości?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wszystko sprowadzało
się do twarzy. Musiałeś mieć twarz i to nie byle jaką — mogła się nawet pod
pewnymi względami wydawać brzydka, ważna jednak była jej inność. Inne twarze,
nieszablonowe, kontrowersyjne twarze wybijały się szybko, ale jeszcze szybciej
opadały na dno, zapomniane, wzgardzone, stłamszone. Wyrzucane niby buty, które
kupujesz tylko dlatego, że pasują ci w danym sezonie, a wraz z mijającym czasem
mija też zachwyt nad nimi. To, co kiedyś wydawało się piękne i niemożliwe do
zignorowanie, staje się najgorszym paskudztwem, niemożliwym do zaakceptowania.
Tak kończyły inne twarze, spadające gwiazdy — swoim upadkiem przyciągały
największą uwagę, odstając od stałych punktów na niebie, jednak ta inność i
chwilowe uwielbienie kosztowały je utratę miejsca na niebiańskim firmamencie. Miejsca
w domu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Były też
przeciętne twarze, nijakie, niewyróżniające się, ani specjalnie ładne, ani
przesadnie brzydkie. Utrzymywały się długo, bo musiały utrzymywać się zawsze —
istniały od zawsze, zaakceptowane, ale nie obdarzane szczególnym zachwytem.
Oczywiście te twarze miały też ciało, najbardziej pożądany obiekt branży, nie
musiały się więc zbytnio przejmować. Były chciane, czego mogły pragnąć więcej?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ah, i na koniec
najlepsze — piękne twarze. Oblicza o idealnych liniach, zdawałoby się,
wyrzeźbione nie tylko dłutem, ale i ręką samego Fidiasza z białego czy też
różanego marmuru. Idealne, poczynając od gładko zarysowanego czoła, przechodząc
przez ostre linie kości policzkowych, kończąc na szczupłej, długiej krzywiźnie
podbródka. Twarze o dużych, mocnych oczach, błękitnych barwą południowego nieba
albo leśnych, sosnowych, skrywających barwę najwyższych z koron drzew. Były też
szare, chmurne, umaszczone burzliwością nieboskłonu i złotawe, nakrapiane
miodem, wyszywane słońcem. Twarze o pełnych, wyraźnie zaznaczonych ustach,
kuszących koralem i różą, odsłaniających w uśmiechu śnieżną biel zębów. Nieskazitelne,
perfekcyjne, boskie. Twarze wieczne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Taka twarz
gwarantowała nieśmiertelność.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Często miał
problem ze sklasyfikowaniem własnej twarzy, wahając się między opcją pierwszą a
ostatnią i nie mógł dojść do żadnych produktywnych wniosków. Z natury był
krytyczny, szczególnie pod względem samego siebie, chociaż niewielu
przyznałoby, że wierzy w tego typu wyznanie. Draco Malfoy niepewny osobistej
wspaniałości? Świat się kończy. Czy w takim razie upadek świata trwał już z
przerwami dwadzieścia jeden lat?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Draco miał
nadzieję zostać nieśmiertelnym — pragnął tego całą skrytością duszy i tym
pragnieniom poświęcał myśli, kiedy tylko znalazł na nie czas. Jego nazwisko,
czy też raczej, jego twarz powinna zostać tą goszczącą w umysłach
czarodziejskich niby niezmienny wyznacznik — legenda. Ikona. O tak, ikoniczność
była jego dążeniem, bo oznaczała najwyższy szczebel branży, na jaki mógłby się
wspiąć. I teraz jedna nowa twarz miała zniszczyć pracę dwudziestu jeden lat?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Z racji swojego
pochodzenia (czyt. nazwiska Malfoy) pojawiał się na okładkach od najmłodszych
lat, jednak nie w roli modela, ale syna jednego z najbardziej wpływowych
arystokratów ówczesnego świata. Uczony właściwie od pierwszych minut życia, że
zawsze musi wyglądać nienagannie, zachowywać się bez zarzutu i ogólnie
przynosić dumę i chlubę domowi Malfoyów. Jako trzylatek zagościł na okładce <i>Magity Fair </i>i<i> Miga </i>w roli najmłodszego posiadacza Nimbusa 1700, w podobny sposób
udokumentowano jego jedenaste urodziny, zapowiadające zbliżające się przyjęcie
do Hogwartu, które bezdyskusyjnie uznawano za spodziewane przydzielenie do
Slytherinu. Nie sposób sobie wyobrazić presji, jaką czuł, zajmując miejsce na
stołku tuż przy nogach profesor McGonagall — pierwsze dwa tysiące egzemplarzy <i>Magity </i>dumnie leżały w czeluściach hurtowni,
zawierając z góry przyjętą informację o ślizgońskiej przyszłości Malfoya juniora.
Dzięki niech będą Merlinowi, że Czara Przydziału nie postanowiła się wtedy
złośliwie wygłupić, przydzielając go, chociażby, do Gryffindoru. Tutaj
niektórzy by zauważyli, że Gryfon powinien przecież odznaczać się choć
namiastką honoru. Może i mieliby rację.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Draco miał
marzenie i chociaż pamiętał pragnienie przeróżnych innych wartości materialnych
czy też niematerialnych, ta jedna zachcianka przeważała wszystkie, wyśniona.
Draco Malfoy chciał zostać modelem. Tak, można już przestać się śmiać.
Poczynając od tego, że to przecież zupełnie idiotyczne, kończąc natomiast na
jego nazwisku — Malfoy? To nie powinien pożądać ciepłego fotela Ministra Magii?
Otóż nie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że zdradzając swoje plany w wieku szkolnym
zostałby nie tylko wyśmiany, ale też napiętnowany, z góry skazany na przydomek
durnia, którego główną i jedyną cechą charakteru jest samouwielbienie. Z tym że
tu nie chodziło o jakiekolwiek przekonanie o własnej boskości, którego mu akurat
brakowało, bo nie urzekło go ani własne ciało, ani widziane codziennie w
lustrze oblicze, które swoją drogą uznawał za niewystarczająco ładne, nie
wspominając już o jakimkolwiek pięknie. To okrutne pragnienie mógł zrozumieć
jedynie ten, kto zobaczył kiedyś rozgrywkę Quidditcha w ramce absolutnej
niesamowitości — zakochał się w ruchach ścigającego, a widząc go strzelającego
piątą z rzędu bramkę, sam zechciał zostać kimś takim. Draco, dźwigając na karku
zaledwie czternaście lat, został kurtuazyjnie zaproszony na jeden z tygodni <i>mag-fashion</i>, obchodzonym w przepełnionym
nieśmiertelnością Paryżu — jego pierwsze wrażenia wyglądały następująco: nad
widownią przygasły światła, nie tylko pogrążając zebranych w ciemności, ale
również zamykając im usta; był jedynie wybieg, jasny, wyróżniony, aż Draco
usłyszał kroki — najpierw ciche, przytłumione, jednak zbliżające się — wyczuwał
wszędzie wokół oczekiwanie, napięcie, wręcz obsesyjne zniecierpliwienie, gdy
wreszcie zobaczył. Zdawałoby się, najpierw szły nogi, ciągnące się wyżej niż do
nieba, a mimo że same zasługiwały na uwielbienie, niosły jeszcze większe
wspaniałości (określenia „większe” bynajmniej nie można przypisywać do
rozmiaru, broń Merlinie). Szata, niesymetryczna, tu ciągnąca się przy nodze, tu
kończąca w połowie uda, oplatająca szczupłe ciało zachłannymi splotami, można
by pomyśleć, wyjętymi z kufra samego Merlina. I chociaż tylko tej szacie można
by poświęcić całą resztę uwagi, nie mając sobie tego za złe, Draco podniósł
oczy jeszcze wyżej, a tam czekała na niego twarz. Wąska, ostra, dzika, dumna —
słowem, piękna. Nie uśmiechała się, ale Malfoy wiedział, że w uśmiech przybrana
jest tuż po skórą. Tak wyróżniona, oceniana, nie tylko przyjęta, ale podziwiana
— wtedy, pierwszy raz w życiu, zapragnął tak mocno znaleźć się na miejscu kogoś
innego. Dostać, można by pomyśleć, w prezencie, nietłumiony zachwyt, bez
udowadniania każdemu z osobna i wszystkim wokół, że jest owego zachwytu wart.
Szedłby po jedynej oświetlonej ścieżce, jakby słońce zdecydowało się świecić
tylko dla niego, wybierając go jako jedynego wartego widzenia. I mimo że teraz
widział od środka, może już mniej kolorowo, całą branżę <i>fashion, </i>ta sama magia, którą został oczarowany podczas swojego
pokazu w roli widza, pozostała, wzbierała i zalewała go coraz to nową falą za
każdym razem, gdy miał wstąpić na świetlistą ścieżkę. Ktoś teraz prychnąłby i
spytał — no i coś pan tym sposobem osiągnął? Toć pan jest wieszak.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pokazuję i
objaśniam — osiągnął marzenie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Bał się,
przeraźliwie się bał, że nie dostanie choćby szansy, bo najpierw musiał dostać
wzrost — w wieku tych czternastu, piętnastu lat mierzył zaledwie metr
siedemdziesiąt, co okazało się o wiele za mało. Potrzebował jeszcze co najmniej
dziesięciu centymetrów, nie pogardziłby też piętnastoma. Bał się, bo widział wszystkich
wokół, nagle zbliżonych wysokością do niego, chociaż wcześniej to on górował
nad nimi wzrostem — szedł korytarzem i porównywał się do wszystkich wokół i
każdego z osobna, z każdym dniem coraz bardziej przerażony. Błagał o te
dziesięć centymetrów, bo to była jego droga do szczęścia. Wstąpił na nią w
wieku siedemnastu lat, dwudziestego dziewiątego września, podczas rutynowych
badań przeprowadzanych przez panią Pomfrey. Słysząc jej mrukliwe „metr
osiemdziesiąt”, gdy odciągnęła od jego głowy samozwijający się metr, popłakał
się z radości, zaraz ściskając nieświadomą własnych zasług pielęgniarkę.
Dwudziestego dziewiątego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego
siódmego roku dostał swoją wymarzoną szansę — wiedział, że może, tylko może,
się udać. Nie pracował jednak przez ostatnie dwa lata na jak najbliżej zbliżone
do ideału ciało, żeby teraz, zyskując wzrost, odpuścić. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Nie odpuszczał
przez cztery lata od pamiętnej wizyty w Skrzydle Szpitalnym, podbijając okładka
za okładką najbardziej wpływowe z magazynów modowych, dopisując do swojego
konta pokazów po kilkadziesiąt zaliczonych z każdym tygodniem mody<i>.</i> Jak natomiast reagował na wybryki syna
stary Lucjusz? Cóż, nie miał zbyt wiele do gadania zza krat Azkabanu, a Draco
skutecznie wyganiał wspomnienia o mało chlubnej karierze śmierciożercy spośród
pamiętliwych początków swojej kariery w modelingu. Wciąż nękały go koszmary,
udowadniając, że niektóre czyny bardzo trudno uznać za wybaczone, budził się w
środku nocy zlany potem i, mógłby przysiąc, lepką krwią. Nowa twarz miała
oznaczać, że znowu zwątpi, że koszmary pojawią się też na jawie, a jego oblicze
nie będzie jedynym na okładkowych stronach <i>Mague</i>,
którego to redaktor naczelny oznajmił Malfoyowi wspaniałą nowinę. Dlatego na
stwierdzenie „Potrzebujemy nowej twarzy” zareagował tylko niezwykle
elokwentnym:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Co?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Najlepiej
kobiecej twarzy, tak sądzę. — Remilius Archton nachylił się nad siedzącym
Malfoyem, jego łysina błysnęła we wpadającym przez okno słonecznym świetle, pokaźny
tułów zgiął się w szytej na miarę marynarce. — Nie znalazłem jednak jeszcze
żadnej kobiety, która by pasowała do oblicza anioła…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ostatnie stwierdzenie
wstrząsnęło Draco jeszcze bardziej — był właściwie absolutnie pewny, że to
Pansy Parkinson, ostatnie odkrycie świata mody, okaże się jego towarzyszką do
zdjęć. Nie miał, oczywiście, nic przeciwko innemu obrotowi spraw, tylko mu
brakowało wiernej wyznawczyni, która ścieżkę życiową wybrała wzorując się na nikim
innym jak osobie Malfoya. A sam przyznawał, że nie zaliczał się do najlepszych
wzorców, bynajmniej nie potrzebował grona naśladowców, Parkinson natomiast
robiła za całą armię takowych. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Wychodzę. —
Remilius odchylił się do pozycji pionowej i odwrócił, zarzucając na ramiona
długi płaszcz z czarnego futra.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Co? — <i>Tak, tak się właśnie rozmawia, Draco. Świetnie
ci idzie.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Na ulicę. —
Redaktor naczelny <i>Mague </i>otworzył
drzwi i stanął w progu, uśmiechając się do Mafloya w sposób, w jaki odkrywca
podziwia swoje znalezisko. — Nie chcę wymuskanych, wytapetowanych buziek, które
więcej mają na twarzy botoksu niż skóry.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Postąpił krok do
przodu i już miał zamknąć za sobą drzwi, gdy zastygł i wyszeptał:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Chcę znaleźć
prawdę, mój Draconie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Malfoy już dawno
odpuścił sobie poprawianie Remiliusa za każdym razem, gdy nazywał go „Draconem”
zamiast „Draco”. Pierwsza opcja zaczęła mu się nawet podobać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nie zaszkodzi
nam trochę prawdy, nie sądzisz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Archton wyszedł,
a z Malfoyem w pokoju został tylko trzask zamykanych drzwi, stos projektów na
biurku przy oknie i tłumiona nadzieja, że tym razem prawda wreszcie do niego
trafi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Potrzebował prawdy.
Żaden Ślizgon nie był do końca prawdziwy, w przeciwieństwie do większości
Gryfonów<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Tego też się
obawiał.<o:p></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<o:p></o:p></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-45337738949092283592017-08-17T05:45:00.000-07:002018-08-27T10:47:21.482-07:0012. Nie każdemu z życiem do twarzy<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify;">
<i>Witam wszystkich błądzących!</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify;">
<i>Po wielu trudach, niechęciach i niepowodzeniach w pisaniu, przedstawiam rozdział trzynasty. Chciałam, żeby był dłuższy, ale wykrzesałam z siebie tylko tyle i straciłam siły, niewykluczone jednak, że coś do niego wkrótce dodam. Mam nadzieję, że przyjmiecie go takim, jaki jest, czyli niekoniecznie najwyższych lotów. Szczerze przy tym ufam, że moja okropna niechęć i pustka wenowa wreszcie przeminą i już nie wrócą.</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify;">
<i>Jak pewnie zauważyliście, postanowiłam moje bezsensowne wywody autorskie umieszczać na początku, żeby nie psuć końca. Chyba tak jest lepiej, nie sądzicie?</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify;">
<i>Z informacji bieżących jeszcze jedna, może mniej zadowalająca, mianowicie, rozdziały będą się pojawiały mniej więcej raz na miesiąc. W początkowym założeniu miał to być raz na dwa tygodnie, ale skoro nawet teraz nie mogłam się zebrać i od września dojdzie jeszcze szkoła, lepiej mieć odleglejsze terminy niż spóźniać się o dużo z planowymi.</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify;">
<i>Już dłużej nie nudząc, zapraszam do lektury,</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify;">
<i>Vi</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>&&&</i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Bogowie wiedzą, że
śmierć jest nieszczęściem. Inaczej chętnie umieraliby sami.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Kubek był pusty, ale nie zwracała na to uwagi.
Prawdopodobnie wcale nie ruszyła mętnego płynu, nie podchodzącego pod
zaszczytną kategorię kawy nawet barwą, a ten wyparował z uczuciem odrzucenia
zawartym w ciemnych kroplach. Kubek też nie czuł się mile widziany, stojąc na
biurku między wieżami z ksiąg — dotykany jedynie przez dłonie Ginny, która, jak
jej się wydawało, wspaniałomyślnie przynosiła go Hermionie każdego jednego
dnia, napełnionego nową porcją kawowej cieczy. Żadnych ciepłych usteczek,
opierających się w wyprofilowanym do picia miejscu; żadnego oddechu,
łaskoczącego krągłe wnętrze, wydmuchiwanego w akcie niezaprzeczalnej miłości do
prawidłowo służącego naczynia; żadnego śladu po rozmazanej szmince, ani jednej
zagubionej kropelki śliny, zostawionej niby napiwek, zapewnienie — wrócę i
znowu się napiję, dotknę cię, obiecuję; żadnego, choćby najmniejszego uczucia,
przychylnego, nieprzychylnego, bo obojętność zdawała się najgorszą możliwą
opcją, którą wciąż, ogarnięta szałem bezlitosnego okrucieństwa, wybierała panna
Granger, nawet nie zdając sobie sprawy, jak w tej sytuacji czuł się nieszczęsny
kubek. A czuł się źle. Skrajnie niepotrzebny, niekwestionowanie nieprzydatny —
mógłby nawet posłużyć jako przycisk do papieru, byle tylko doświadczyć odrobiny
ciepła. Hermiona jednak w swojej bezduszności była nie do złamania,
nieprzerwanym strumieniem tyraństwa zalewając szczerze bezgrzeszne naczynie,
które nie ośmieliłoby się choćby zamoczyć brody samego Godryka. I czymże biedny
kubek zawinił, skoro nawet stary Gryffindor i Merlin we własnej osobie nie
mieli mu nic do zarzucenia?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Męczył się
niemiłosiernie, próbując rozgryźć, czego tak gorszącego się dopuścił, że nie
zasługiwał nawet na cień oddechu, nie mógł za to przyjąć myśli, która nasuwała
się niechciana i jak najszybciej wyganiana — że to wszystko, cała ta wierutna
ignorancja, była winą tylko i na absolutną wyłączność tak bliskiej mu panny
Granger, nikogo innego. Nie potrafił, dlatego nie przyjmował, bo swoją
właścicielkę darzył miłością, jaką tylko sługa może darzyć własnego pana —
kochał ją całą żółcią małych kaczuszek, które w podskokach pokonywały obwód
kubka, szczypiąc jedna drugą; kochał swoją trzystupięćdziesięciomilimetrową
objętością, niby niezbyt wielką, ale mogącą zmieścić prawdziwy ogrom afektu; kochał
białą porcelaną, z której został w całości wykonany, co napawało go niejaką
dumą (szlachecka skóra, ot co). Było to jednak uczucie nieodwzajemnione. Cała
wina więc musiała stać po stronie panny Granger — każdy sędzia Wizengamotu
przyznałby to bez wahania. Mimo to kubek nadal się wahał i zastanawiał, którego
też dnia od owego wahania spadnie ze stołu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Hermiona, z
zawziętością znaną tylko tym, na których pergaminach zajaśniał kiedyś choć
jeden Wybitny, w zastraszającym tempie pokrywała końcówkę arkusza nieprzerwanych
strumieniem słów, nie zdając sobie sprawy z rozgrywającej się tuż obok
tragedii. Zdążyła już zapisać po trzy i pół stopy papieru na Transmutację,
Obronę Przed Czarną Magią i Numerologię, a fakt, że właśnie dobiegała do końca
czwartej stopy na Eliksiry oznaczał, że na ten tydzień nie zostało jej już
żadne, nawet króciutkie wypracowanie. Jeszcze tylko te pół cala… podpis…
Czekała, aż ogarnie ją absolutnie satysfakcjonujące poczucie spełnienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Nadeszło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Odsunęła wierne
krzesło, które zajęła już pierwszego dnia nauki w Hogwarcie, ostrożnie zwinęła
pergaminy, dmuchając na nie do końca wyschnięty atrament i pieczołowicie
schowała je do szuflady biurka, uważając, aby nie zahaczyć i nie zagiąć rogu
żadnego z nich. Nigdy nie rozumiała, jak Harry i Ron mogli czekać do ostatniej
chwili na zabranie się za wcześniej zadane prace, ale to niezrozumienie było
bliżej choć częściowego zrozumienia niż drugie niezrozumienie, które momentami
niemal doprowadzało ją do szaleństwa — na szczecinę Merlina, nie mogła pojąć, w
jaki sposób Potter z Weasleyem wyhodowali w sobie niechęć do tychże prac. Bo
chyba nie musiała dodawać, że sama je uwielbiała. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Przyznawała, z
niechęcią, ale przyznawała, że gdyby nie dostawała wypracowań do napisania,
gdyby nauczyciele odważyli się zarzucić ideę sprawdzianów i wszelkich innych
sposobów weryfikowania wiedzy, nie znalazłaby w sobie tyle motywacji, żeby
nauczyć się tego wszystkiego, co teraz wiedziała. Była ogromnie niezadowolona z
tego zjawiska, ale jednocześnie troszkę dumna z systematyczności, jaką zdążyła
sobie wypracować przez te kilka lat. Ktoś mógłby powiedzieć, że wykazywała po
prostu pierwsze objawy szaleństwa — jednak jej zapał, każde podniesienie ręki,
godziny spędzone nad książkami, to wszystko było spowodowane czymś zgoła innym
niż niestabilność psychiczna. Hermiona miała marzenie. Mimo że wychowana z
magią, dobrze znała świat mugoli, dobrze znała świat, do którego należałaby w
całości, gdyby wciąż miała rodziców. Tę wiedzę uznawała za kwestię, która
powodowała tłumione obrzydzenie do samej siebie — momentami cieszyła się, że
wyszło jak wyszło, że musiała być wychowywana przez ciotkę, bo dzięki temu
stała się częścią rzeczywistości, którą tak bardzo kochała. Nienawidziła tego,
że kiedyś powyższe przyznała, że kiedyś przemknęło jej przez myśl i zdążyło się
zagnieździć, zajmując ułamek przestrzeni gdzieś w zakamarkach umysłu. Bo
Hermiona kochała magię. Dlatego robiła wszystko, żeby nie musieć tęsknić za tą
miłością. Nie popierała jakichkolwiek naruszeń zasad i regulaminu z samej
istoty „naruszenia”, ale też ze strachu — bała się, że gdyby pozwoliła sobie na
zbyt wiele, mogłaby stracić swoje marzenie, ginąc. Albo, co gorsza, zostając
wydaloną. A tego z pewnością nie mogłaby znieść.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wciągnięta w wir
nauki, który jak już chwycił, trzymał piekielnie mocno, nie poświęcała wiele
czasu własnemu wyglądowi, chociaż o higienę jamy ustnej dbała z przesadną
dokładnością, i niezbyt jej to przeszkadzało. Owszem, momentami czuła się
przytłoczona przez wszystkie długonogie białogłowy, o lśniących włosach i
pełnych ustach, ale zaraz reflektowała się świadomością, że równie wypolerowane
co paznokcie owych dam było puste wnętrze ich głów, aż rażące brakiem
jakiegokolwiek umeblowania. Kto nie chciałby cieszyć się z tego, co widzi,
spoglądając w lustro? Co prawda to prawda, sama nie pogardziłaby takim wyglądem
— ale jednocześnie zawzięcie sprzeciwiała się wszelkim sposobom
uprzedmiotowiania i zwracania uwagi tylko na zewnętrze. Tak jak każdy kij miał
dwa końce, tak trzeba było chociaż zerknąć na drugą stronę medalu, a mogło się
okazać, że to, co tutaj łagodnie błyszczało, na odwrocie nawet nie wydawało się
złote. Czasem ubolewała nad tym, że wedle własnej oceny sama na awersie choć
trochę nie lśniła, za to starała się jak mogła, żeby rewers wykładać najczystszą
postacią węgla. Miała nadzieję, że ten kiedyś zmieni się w diament.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Przeglądnęła
księgi, zajmujące całą powierzchnię jej biurka poza malutką przestrzenią
naprzeciwko krzesła, i wyjęła te tomy, które powinna już zwrócić do biblioteki.
Kiedyś, gdy jeszcze pełnoetatowo mieszkała z ciotką, miała w zwyczaju
przechowywać wypożyczone woluminy zdecydowanie dłużej, niż powinna, tego też
przyzwyczajenia musiała się pozbyć, gdy tylko trafiła do Hogwartu. Pani Pince
była nieubłagana, jeśli o książki chodziło, a Hermiona szczerze wierzyła, że
traktowała je lepiej niż własne dzieci, o ile takowe w ogóle miała. Wróć,
poprawka — jej dzieci zajmowały w końcu całą bibliotekę. Mało krzykliwe,
spokojne, pełne wzniosłych, promieniejących mądrością słów i wniosków… Któż
ośmieliłby się nie marzyć o takim potomstwie? Z racji tego, że w dormitorium
nie znalazłbyś drugiego żywego ducha, z ust panny Granger wydostało się ciche:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Ja.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Nie miała tu na
myśli, że odrzuciłaby zaszczyt korzystania z biblioteki, nie była przecież
bluźniercą. Skupiła się raczej na pojedynczym wyrazie „potomstwo”. Na
znaczeniu, które ze sobą niosło. Na warunku, który musiał być spełniony. Na
skutkach ubocznych. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pytana o
planowane osiągnięcia, punkty w życiu, nigdy nie odpowiadała, że chciałaby założyć
rodzinę, kochający mąż i gromadka dzieci, oszczędzała też sobie tłumaczenia
ewentualnym nazbyt dociekliwym, dlaczego taką wizję przyszłości uznawała za
wysoce niewskazaną. Brzydziła się tak bliskich fizycznych kontaktów
międzyludzkich, określanych jednym, ociekającym ohydą słowem, którego nigdy nie
wypowiedziała na głos. Nie rozumiała, jak można się było w tym lubować, na to
czekać, o tym rozmawiać. Nie raz podczas bezsennych nocy przysłuchiwała się
gadaninie Lavender z gromadką jej rozchichotanych przyjaciółeczek,
rozmarzających o magii „pierwszego razu”. Czuła wtedy jednocześnie niedające
się zignorować szczypanie pod powiekami i to uciskanie w brzuchu i gardle,
zapowiadające zbliżający się śmiech. To nie była magia. Wstręt, abominacja i
swego rodzaju okrutny strach wywoływały spazmy tłumionego szlochu, które
starała się uciszać w nieprzepastnej głębokości poduszki, za zasłoniętymi
kotarami, sama, odcięta od świata murem z bordowych kotar i <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
barierą w umyśle. Wydawała się sobie momentami tak odmienna,
niepasująca do tej młodzieńczej społeczności, do pewnych aspektów
człowieczeństwa, ale znajdowała ukojenie w magii, prawdziwej magii, tworzącej i
będącej w stanie zniszczyć, rozjaśniającej ciemność i ocieniającej światło.
Można by pomyśleć — niezwyciężonej. A mimo tego obrzydzenia, mimo odrazy, nie
miała nic przeciwko niektórym rodzajom bliskości, pocałunkom. Na nich też
wolałaby zakończyć swoje doświadczenia, w przeciwnym razie musiałaby przyznać,
że straciła samą siebie. A nie mogła zdradzić osoby, z którą zostanie aż do
śmierci i jeszcze dłużej, na wieczność, o ile takowa istniała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ach, Hermionie
Granger w międzyludzkiej romantycznej bliskości przeszkadzało coś jeszcze,
czego nie mogła po prostu zignorować, stłumić, spalić i rozdmuchać na cztery
strony świata, bo była to kwestia fundamentalna, warunek, którego nie sposób
obejść. Nieczęsto o tym myślała, nigdy nie rozmawiała, może dlatego, że nikt
nie pytał — w końcu każdy uznawał to za oczywiste, nawet pomimo braku
doświadczenia. Hermiona Granger nie wierzyła w miłość. Czyż ten prosty wniosek,
niemożność wiary w egzystencję Amora, ignorancja, otwarta i wyniosła w stosunku
do boga Erosa, nie narzucała się sama? Gdyby rzeczywiście istniało jakieś
wyższe uczucie, gdyby spoglądało z góry na poczynania maluczkich, popychając
ich ku sobie, nie pozwoliłoby zginąć dwójce najbardziej kochających, jacy
kiedykolwiek chodzili po tej ziemi, prawda? Nie odebrałoby największej miłości
jednego z tychże maluczkich. Nie zabrałoby jej rodziców. Wniosek nasuwał się
sam, niezbity i pewny, mogła więc oszczędzić sobie przeprowadzania zbędnych
doświadczeń. Gdyby miłość rzeczywiście otaczała ludzi w równym stopniu, co
powietrze, państwo Granger właśnie pisaliby list do jedynej córki. Fakt faktem,
opowiedziała ostatnio Malfoyowi, jak w jej mniemaniu powinien wyglądać proces
pokochiwania. Ale to niczego nie zmieniało. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Miłość, jak
niektórzy przesadnie nazywali sympatię i przyzwyczajenie, nie istniała. Nie w
świecie Hermiony Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Spakowała wybrane
księgi i zwróciła się w stronę drzwi, ale klamka przesunęła się samodzielnie,
zanim zdołała do niej podejść. Sprawca zjawiska ujawnił się zaraz potem,
wbiegając do dormitorium w koronie z ognistych pukli, ulokowanych wszędzie,
tylko nie w miejscach, w których planowo miały się znajdować. Tuż za Ginny do
pokoju wpadł zdyszany Harry, po nim Ron, ciągnący szatę Pottera prawdopodobnie
z zamiarem podparcia się, co bardziej wyglądało na usilne starania przewrócenia
tego pierwszego; następnie Neville z nieodłącznym kaktusem, który podskakiwał w
rytm nierównego oddechu Longbottoma, najwyraźniej niezwykle czymś
rozemocjonowanego (tu trzeba dodać, że Neville emocjonował się tylko na
Zielarstwie, dlatego nie można się dziwić Hermionie, że upuściła trzymane
księgi, jak tylko go zobaczyła); potem Luna, niby pasująca do promieniującej od
wszystkich atmosfery nagłego zaaferowania, chociaż panna Granger przypuszczała,
że dołączyła do całego pochodu przypadkiem, bo przyglądała się zgromadzonym z
niemałym zainteresowaniem; na końcu Seamus Finningan, który wyglądał na jeszcze
bardziej zdziwionego niż zwykle, gdy coś mu wybuchało i Dean Thomas, nieco
zdezorientowany, więc prawdopodobnie porwany szaleńczą siłą niezważającego na
otoczenie tłumu. Stali tak chwilę, dysząc ciężko, jeden opierał ręce na
kolanach, inny z braku wolnych dłoni dyszał na stojąco, ten znowu ocierał
czoło. Tu ktoś kaszlnął, tu mrugał gwałtownie, ale wszyscy skupili się na
przyglądaniu stojącym nieopodal, jakby zdziwieni ich widokiem. Na miano
najbardziej oniemiałej zdecydowanie zasługiwała Hermiona, ale gdy tylko
otworzyła usta, niepewna, czy cokolwiek poza śliną się z nich wydostanie,
zalała ją fala nagłych uwag i głosów, dobiegająca z każdej możliwej strony,
miała nawet wrażenie, że słyszy coś z góry, z dachu. Wyłapywała tylko fragmenty
wypowiedzi, które nie wniosły nic poza upewnieniem co do wydarzenia tak
poruszającego, że nawet schody do damskiego dormitorium nie zareagowały na
dotyk zdecydowanie niedamskich stóp.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nie uwierzysz,
co…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Pewnie już
wiesz, ale…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Słyszałaś?! Nie
wiadomo, dlaczego…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nie
przeszkadzamy? No jasne, że nie, to w końcu ważna sprawa…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Przysłuchiwała
się tym przekrzykiwaniom przed dobre pół minuty, ale gdy wyłapała nieśmiałe
„Jak tam zdrowie?” (zakładała, że to Luna, lecz głowy by nie dała), zdecydowała
się na bardziej stanowcze kroki niż bierne kiwanie głową. Podjęcie
jakiejkolwiek drastycznej akcji zostało jej jednak oszczędzone przez nikogo
innego, jak Neville’a, który wrzasnął tak przeraźliwie, że sama Gruba Dama
zaprzestała prowadzonego dotąd koncertu niezadowolonych pomruków i spojrzała
pod stopy, chcąc się upewnić, że nie zmiażdżyła niczego eleganckim pantoflem. W
damskim dormitorium czwartego roku zapanowała cisza jak makiem zasiał, tylko
młody Longbottom ze zbolałym wyrazem twarzy masował to palec wskazujący, to
trzymanego kaktusa (Ron nie omieszkał potem zauważyć, że biedak uspokoił
wszystkich tylko dzięki ukłuciu się własnym krzakiem). Po chwili, spędzonej
ponownie na produktywnym wgapianiu się w siebie nawzajem, głos zabrał Seamus:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Chyba mogę to
powiedzieć w imieniu nas tu zgromadzonych… — Spojrzał ponownie na swoich
współbraci w zamieszaniu. — Coś się stało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Kto by pomyślał — sarknął Harry, siadając na
jednym z łóżek. Finningan usilnie starał się spiorunować go wzrokiem, ale
najwyraźniej Potter był obeznany z błyskawicami, bo nic sobie z tego nie robił.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Jak już
mówiłem… — Podjął próbę z nowym entuzjazmem, święcąc oczami i składając ręce,
jednak jego wysiłki, mające na celu wprowadzenie odpowiedniej atmosfery, poszły
na marne, do czego przyczynił się Potter we własnej osobie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Ku naszemu
ubolewaniu — zauważył, nie przejmując się zbytnio wyglądem twarzy Seamusa,
która, niezbyt odporna na specyfikę komentarzy Wybrańca, nabrała niezdrowego,
mdławo czerwonego koloru, jakby miała się jednocześnie skurczyć do rozmiarów
suszonej śliwki i pęknąć, tryskając posoką na wszystkie strony. Tym samym
Finningan zaczął sprawiać wrażenie człowieka gnębionego przez nagłą i bolesną
potrzebę udania się do toalety, chociaż pewnie woda niewiele by poradziła na
stan jego oblicza, nie mówiąc już o rozchwianiu psychicznym.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Jak już
zdążyłem… — Seamus zdecydował zacząć ponownie, ale zaraz machnął tylko ręką,
nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, i zdegustowany opadł na podłogę. Koszula,
prawie w całości wyjęta z niechlujnie wyprasowanych spodni, zbierała
pozostałości kosmetyków przy łóżku Lavender, co czyniło jej żywot jeszcze
bardziej bolesnym niż podczas zwyczajowej bliskości właściciela. Nie można się
jednak dziwić niewinnej bawełnie, że chciała jak najdłużej pozostać w stanie
względnej czystości i ładu, a co za tym idzie, zachować godność — nie ulegało
bowiem wątpliwości, że jeszcze podczas dzisiejszej kolacji dzięki poczynaniom
Seamusa straci większość swojej materii, a resztki zwęglonych zwłok wpasują się
tylko w klimaty kominka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Kolega chciał
powiedzieć… — mruknął Dean, starając się ratować sytuację, co nie zostało
przyjęte ze spodziewanym entuzjazmem. Gdyby tylko mógł, pewnie właśnie by się
zarumienił, zamiast tego jednak jedynie wsunął dłonie w głębię kieszeni i
zgarbił się nieco, ciut przytłoczony czy też niepewny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Kolega?! —
wrzasnął przedmówca, wyrzucając ręce w górę. Gwałtowność ruchu została
uwieczniona nieprzyjemnym chrupnięciem i wtarciem w biały materiał
pokaźniejszej ilości rozlanego na podłodze podkładu. — Jeszcze rano
„przyjacielu mój”, ale jak przychodzi co do czego, zostaje „kolega”?!
Najwyraźniej horoskopy w <i>Proroku </i>się
sprawdzają!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Horoskopy w <i>Proroku</i>? Wierzysz w każde słowo tego
szmatławca, zgadza się? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Szmatławca?!
Daruj sobie, Dean, wiesz dobrze, że tak rozpowszechnione pismo czarodziejskie
nie mogłoby kłamać. — Seamus stanął w obronie wolnej prasy, ale zamiast braw
nagrodziły go tylko pełne politowania spojrzenia. Spodziewał się, że zaraz do
dyskusji dołączy Harry, w końcu niejednokrotnie nie mógł przyjąć zdecydowanie
autentycznej, choć nieco bolesnej prawdy na temat poczynań jego rodziny,
dobrodusznie ujawnionej w <i>Proroku</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nie wydaje mi
się. Za to dobrze wiem, że taki idiota jak ty nie mógłby myśleć. — Finningan aż
odchylił się z oburzenia na nieco zbyt stanowcze stwierdzenie Deana. Owszem,
czasem tracił nad sobą panowanie, a z jego ust wydostawało się więcej niż
powinno, wysoko nieproporcjonalne w stosunku do zawartości głowy, zaskakująco
pustej, ale nigdy nie doczekał się tak gwałtownego i stanowczego odzewu, mało
przypominającego zwykłe raczej pokojowe nastawienie Thomasa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Pierwsze mądre
słowa, jakie dzisiaj tutaj padły — wtrącił się Ron, wspominając zarówno wiadra
szczyn wylewane niegdyś przez <i> Proroka</i> na rodzinę Potterów, która podobno
„umyślnie sprowadziła na siebie niebezpieczeństwo ze strony Czarnego Pana,
chcąc znaleźć się w centrum uwagi”, i ostatni numer popisowy Seamusa, po którym
młody Weasley nie mógł się domyć przez dwa dni, jego uwaga wydawała się więc
usprawiedliwiona, przynajmniej po części.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Finningan, nie
będąc w stanie wykłócać się dalej, zamilkł z zamiarem nieodzywania się nigdy
więcej. Jak się jednak okazało, jego postanowienie było równie mocne co każde
noworoczne, bo już po kilku minutach zaczął mamrotać pod nosem, a na następny
dzień używał jadaczki w aż nazbyt rozwiniętym zakresie. Harry tylko spojrzał z
zaskoczeniem na Deana, który, choć nie bezpośrednio, stanął w jego obronie.
Najwyraźniej nie wszystkich dotknęło zepsucie i niezachwiana wiara w wywody
Rity Skeeter. O ile dziwił się Thomasowi, jeszcze bardziej zastanawiało go
milczenie Hermiony — przecież panna Granger zawsze miała coś do powiedzenia.
Teraz stała tylko, a jedynym znakiem życia z jej strony była unosząca się
miarowo klatka piersiowa, zapewniająca, że Gryfonka przynajmniej oddycha. Nie
wydusiła z siebie ani słowa od czasu ich, cóż, lekko niespodziewanej wizyty, i
najwyraźniej nie paliła się zbytnio do zmiany tego stanu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Skoro już
doszliśmy do porozumienia przynajmniej w dwóch kwestiach… — Harry zerknął na
Rona i Seamusa. — Usiądź, Hermiono, bo rzeczywiście coś się stało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Panna Granger
posłusznie zajęła miejsce, upewniając Pottera, że jednak słucha, i dając
przykład Lunie, która usadowiła się na parapecie, kiwając się leciutko i
podśpiewując pod nosem znaną tylko sobie piosenkę. Sięgająca kolan sukienka,
wyszywana w bliżej niezidentyfikowane wzory, poruszała się bezustannie i to w
kierunku przeciwnym niż Krukonka. Nikt wolał głębiej nie roztrząsać tego
problemu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Byliśmy w
Pokoju Wspólnym… — Harry zdecydował się wprowadzić Hermionę w sytuację krok po
kroku. Odchrząknął, co okazało się jednak znaczącym błędem, bo Dean, z
prędkością godną samej Rity Skeeter, zdążył w tym czasie zabrać głos.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Wiesz, dzień
jak co dzień, Ron i Harry szachy, miłosne wywody Ginny w pamiętniku — wtrącił,
na co twarz panny Weasley przybrała barwę dojrzałego buraka. Owszem, czasem
sobie coś bazgrała w SZNAMPSOIZie (Specjalnym Zeszycie Na Absolutnie Mało
Perwersyjne Sytuacje, Okoliczności I Zadurzenia), ale nigdy się z tym nikomu
nie zdradzała, nie licząc Hermiony i kilku koleżanek z roku. Zaczęła więc
podejrzewać, że Dean nie kręcił się za jej plecami dla sportu, za to zajmował
się czynnością zgoła nieprzystającą Gryfonowi, a mianowicie — szpiegowaniem. Z
drugiej strony, poczuła dziwne ciepło na jego słowa, bynajmniej niespowodowane
przez zawstydzenie — przynajmniej on interesował się choć trochę jej bliższą
relacją z Blaise’m, którą wszyscy pozostali uparcie ignorowali. Informacje w
Gryffindorze rozchodziły się zatrważająco szybko, przypuszczała więc, że pewnie
tylko mniej zorientowani pierwszoroczniacy nie wiedzieli o związku Gryfonki i
Ślizgona. Nie czuła się dobrze ze swego rodzaju oziębłością ze strony
Harry’ego, Rona, nawet Hermiony, którzy nie ośmielili się skomentować choćby
słowem jej poczynań. Wolałaby, żeby się wykrzyczeli czy otwarcie obrazili,
okazali jakiekolwiek zainteresowanie, wyrazili to negatywne nastawienie,
próbowali ją przekonać do różnych rozwiązań, prawili kazania… ale nie milczeli,
dzieląc się z nią tylko komentarzami na temat lekcji i pogody. Co gorsze, nie
wiedziała, co powodowało ich zniechęcenie — przecież to Harry przyjaźnił się z
Malfoyem, a Ron już nawet nie robił mu wyrzutów. Co mogli mieć przeciwko
Zabiniemu?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
—… i nagle
wchodzi McGonagall… <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Cała w zieleni.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— … i mówi nam,
że za dwadzieścia minut mamy przyjść do tej sali na pierwszym piętrze, po lewej
od wejścia…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nam wszystkim.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— W sensie
Gryfonom — sprostowała Ginny, starając się wyprzeć z myśli męczące
niezrozumienie i zmęczenie jej obecnymi relacjami. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Wszystkim. —
Ron oparł przedramiona na udach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Każdy rocznik —
dodał Dean.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Wiem, co to
znaczy „wszystkim”! —żachnęła się panna Granger, pierwszy raz bezpośrednio
wtrącając się do konwersacji, na co Harry zdecydował się kontynuować.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Powiedziała, że
nasza obecność jest absolutnie konieczna i nie znajdziemy żadnego
usprawiedliwienia, żeby się nie zjawić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— A potem Seamus
— tu Dean odchrząknął — spytał, czy jakby umarła mu babcia, też musiałby
przyjść.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Na co Neville
nieco się rozemocjonował… — szepnął Ron, a Longbottom tylko się zarumienił,
mocniej przytulając sponiewieranego kaktusa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Ale to nie ma
żadnego znaczenia. — Harry przewrócił oczami. — W każdym razie…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Moja babcia ma
znaczenie! Nie pozwolę wam tak…! Tak… — Neville gorączkowo rozejrzał się po
pokoju i zemdlał, osuwając się na podłogę tuż przy łóżku. Kaktus umieścił się
wygodnie na jego policzku, czule obejmując twarz właściciela setkami kłujących
odnóży. Podobno miłość bywała bolesna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Przerosło go to
— podsumował Ron, przeszukując szuflady jednej z szafek, zaprzestał jednak
penetrowania, gdy natknął się na ledwie ruszone opakowanie Czekoladowych Żab.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— W każdym razie…
— Harry mocno zaakcentował pierwszą część wypowiedzi — … to było dziesięć minut
temu…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Czyli za
kolejne dziesięć musimy tam być — podpowiedziała Ginny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Cóż za
błyskotliwość… <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Boimy się, że
stara McGonagall chce odejść. — Ron przejął pałeczkę, wsuwając już puste
opakowanie z powrotem do ograbionej szuflady.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Co? — Do panny
Granger powoli docierał sens słów przyjaciół i niechętnie musiała przyznać, że
ich wnioski nie były wcale tak nieprawdopodobne. Profesor McGonagall wydawała
się tak zmęczona, wręcz wycieńczona pracą w Hogwarcie, jak pozostałości wosku
ze świeczki, w której już całkowicie wypalił się knot. Mimo tego Hermiona nie
mogła przyjąć do siebie myśli, że Minerwa, dobra, surowa Minerwa, która
najlepiej ze wszystkich nauczycieli rozumiała Gryfonkę, zostawi ich tutaj
samych, bez opieki. Że zostawi ją. Przecież profesor McGonagall była ich
Hogwarcką matką, gryfońską matką. W przypadku Hermiony, jedyną matką.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— No właśnie, co?
— potwierdził Ron. — Nie możemy do tego dopuścić. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Niby mówimy o
starej McSztywnej — zauważył Dean — ale jednak… wiecie, co mam na myśli.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wiedzieli.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Przekonamy ją —
zapewnił Harry, bawiąc się frędzlami koca. — Jak ją poprosimy, nie zignoruje
nas. Przecież coś dla niej znaczymy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— No, stary,
jakby cię nie zobaczyła na pierwszym roku, gdy Malfoy bawił się Przypominajką
Neville’a, nie mógłbyś nawet marzyć o reprezentacji Quidditcha. — Ron
uśmiechnął się tęsknie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Racja,
najmłodszy szukający… czego? — Hermiona zmarszczyła brwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Stulecia? —
podszepnął Dean.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Właśnie.
Zostanie. Musi zostać. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Harry pokiwał
głową. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Może powinniśmy
kupić jej kwiaty? — Ron zajął się penetrowaniem czeluści następnej szafki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Kwiaty będą
wyglądały jak pożegnanie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Albo jak
podziękowanie i zapewnienie, że chcemy, żeby została.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— My serio o tym
rozmawiamy, prawda? Że McGonagall mogłaby… odejść? — szepnął Seamus,
zapominając o swoim postanowieniu, i przesunął się po podłodze, pozostawiając
za sobą beżowy ślad.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nie —
sprzeciwił się Harry. — Rozmawiamy o tym, co zrobić, żeby nie mogła odejść. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Bo nie mogła
odejść, pomyślała panna Granger. Nie mogła. Hermiona straciła już jedną matkę.
Nie zamierzała pozwolić, żeby druga, ta żywa, też odeszła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
— Nie chciałabym
wam przerywać… — Cichy głosik szepnął od strony okna. Luna rozejrzała się po
pokoju, zwracając na siebie uwagę zgromadzonych. —… ale już jesteście
spóźnieni.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Gdy Ron usłyszał,
że wszyscy Gryfoni jak jeden mąż są zobowiązani do niezwłocznej nauki tańca,
zaczął się poważnie zastanawiać, czy nie wolałby nawracać profesor McGonagall
od planu opuszczenia szkoły. Minerwa, ożywiona jak nigdy dotąd, przechadzała
się po rozległej sali, za plecami mając gramofon większy niż ego Malfoya, i z
uniesieniem mówiła coś o uwolnieniu wewnętrznego motyla. Jeżeli jakiś szkodnik
rzeczywiście siedział w każdym z nich, Ron zrozumiał, dlaczego sam potrzebował
tak „horrendalnych ilości pożywienia”, jak to określiła kiedyś Hermiona. Z
tańców wynikło przynajmniej trochę dobrego (maciupeńka, mikroskopijna ilość,
ale jednak) — znalazł odpowiednie usprawiedliwienie dla swojego postępowania w
czasie posiłków. Nie mógł przecież pozwolić, żeby wewnętrzny motyl głodował. I
nie przejmował się tym, że McGonagall wspominała o nim jedynie jako
mieszkającym u przedstawicielek płci pięknej, bo w końcu co to za różnica? I to
żołądek, i to żołądek. Chociaż u niego znalazłbyś co najmniej ze dwa… i drugie
tyle motyli. Cóż, jak to mówią, ilości wewnętrznych szkodników się nie wybiera.
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Cała sytuacja
wydawała mu się dość zabawna, w granicach rozsądku, oczywiście. Rozglądał się
po promieniejących przerażeniem twarzach części męskiej i śmiał się w duchu z
tak otwartego okazywania strachu — skoro on swój ukrywał, trzeba zaznaczyć, nad
podziw skrzętnie, w gruncie rzeczy nie miał się czego bać. Jako pierwszych
„ochotników” zawsze bierze się tych najmniej pewnych i błagających o całe cysterny
litości (przynajmniej wydawało mu się, że „cysterny” określały dużą ilość tejże
litości, bo pan Weasley niegdyś niezwykle się nimi emocjonował i dzielił tą
fascynacją w stopniu bardziej niż wystarczającym z racji swojego
zainteresowania wszelkim mugolskim dziadostwem — dzięki temu też Ron poznał
dogłębnie i ze szczegółami rodzaje oraz zastosowanie gumowych kaczek), w tym
wypadku prawdopodobnie Seamusa czy Neville’a, którego zdążyli ocucić po nagłym
omdleniu i nawet zreperować mu policzek. Panna Granger pewnie prychnęłaby na
takie podsumowanie podjętych działań, wyniośle poprawiając Weasleya — „Nie
ZDĄŻYLIŚMY ocucić, Ronaldzie, ja zdążyłam, jakbyś nie raczył zauważyć w trakcie
przegrzebywania szuflady Octavii”. Wzdrygnął się mimowolnie na wspomnienie słodyczy
wyżej wymienionej. Malfoy to jednak Malfoy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Odgarnął z oczu
rude kosmyki, które powoli zaczynały go irytować, ale uparcie trzymał się
postanowienia, że nie obetnie ich nawet o goblini paznokieć (co w gruncie
rzeczy wyniosłoby kilka dobrych centymetrów), bo, jak Fred uparcie powtarzał,
włosy do ramion nosił każdy szanujący się czarodziej. Ron natomiast bardzo się
szanował. Dla własnego zdrowia i zachowania dobrego samopoczucia nie przejmował
się więc zbytnio sprawami szkoły w postaci wszelkiego rodzaju wypracowań, z
których Hermiona ułożyłaby już przynajmniej trzy książki i jeszcze trochę z
pewnością by jej zostało — tak na krótszy tomik opowiadań. Weasley nie zaliczał
się do rodzaju nadpobudliwych w swoim talencie pisarzy, dlatego postanowił nie wysilać
się zbytnio. Zawsze mógł poprosić pannę Granger o pomoc, nie oparłaby się
przecież jego niezaprzeczalnemu urokowi osobistemu. Zdecydowanie nie. Również z
powodu tego szacunku nie męczył się dokładnym zawiązywaniem krawata, bo równie
dobrze mógłby nałożyć na szyję wisielczą pętlę, a z troski o płuca i
zapewnienie przestrzeni na odpowiednie zwiększenie ich objętości w trakcie
wdechu, nie zaciskał na klatce piersiowej już nieco zbyt ciasnej koszuli —
wolał, gdy leżała luźno i stanowczo sprzeciwiał się stwierdzeniu Hermiony, że
pozostawiał ją zwisającą i niedopiętą, broń Merlinie. Ostatnio zdecydował, że
do troski o własną osobę doda kolejne niezbędne działanie, mianowicie —
ograniczy do absolutnego minimum kontakty z Malfoyem, które mogły go przyprawić
o palpitację serca, a wolałby nie zaliczyć tego typu doświadczenia do rodzaju
tych wypróbowanych na własnej skórze. Nie wykluczał, że właśnie z powodu
takiego podejścia śniadanie podeszło mu do gardła, gdy dowiedział się, że
drugie skonsumowane przez niego opakowanie Czekoladowych Żab należało do
Octavii Malfoy we własnej osobie. Co więcej, był przekonany, że akurat ten
jeden raz natrafił na mienie młodej Malfoyówny, które swoimi łapskami dotykał
Dracon. A pomijając kwestię słodyczy, co to w ogóle za imię? Rodzicom naprawdę
musiało zabraknąć miłości do syna, gdy zarejestrowali go w Ministerstwie.
Zaledwie w pełni ukształtował myśl, zdał sobie sprawę, że nigdy nie powinna
choćby przyjść mu do głowy — bo rzeczywiście im zabrakło, przynajmniej jednemu
z nich. A Ron bardzo dobrze wiedział, że w niektórych kwestiach nie powinno się
żartować. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Do takich kwestii zaliczyłby też ponaglające
spojrzenie profesor McGonagall, która wybrała go na pierwszego tańczącego
ochotnika. Fred i George, na przemian szepcący do siebie i zaśmiewający się
przy uchu Harry’ego, zdecydowanie nie zdawali sobie sprawy z położenia
dopuszczalnej granicy dobrego smaku w poczuciu humoru. Z chęcią podzieli się z
nimi zdobytą wiedzą geograficzną na ten temat. O tak.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wstał, krzywiąc się, jak miał nadzieję,
niezauważalnie, i podszedł do Minerwy McGonagall, zajmującej miejsce pośrodku
sali. Jego marszowi hańby towarzyszyły nieudolnie tłumione śmiechy i gwizdy, a
trzeba zaznaczyć, że nawet po tak mało charakterystycznych odgłosach był w
stanie rozpoznać jednostki. Strzeżcie się Weasleya, bluźniercy. Wie, gdzie
mieszkacie. Wiedział też, gdzie w momencie dotarcia na wyznaczoną lokalizację
znajdowała się jego godność — zakopana pod zwałami brudnych szat, najpewniej na
dnie kufra. Tego kufra w Norze, któremu już odpadło wieko. Tego kufra, który
został przypadkowo spalony przez bliźniaków. Wnioski odnośnie położenia
godności Rona Weasleya nasuwały się same, nie trzeba więc dodawać bardziej
dobitnych określeń, tym samym oszczędzając rudemu zbędnych nerwów. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nie za bardzo wiedział, co powinien zrobić z
rękami, ale, dzięki niech będą Godrykowi, profesor McGonagall uświadomiła mu to
dość stanowczo, chwytając jego dłonie kościstymi palcami i umiejscawiając jedną
na własnej tali, drugą łapiąc wygodniej i unosząc lekko w górę. Gdy rozbrzmiała
muzyka, skupiał się przede wszystkim na tym, żeby nie nadepnąć na buty
partnerki, o ile wypadało takim mianem określić Minerwę, i nie gapić się
zbytnio na jej idealnie ułożone włosy, które zdawały się stracić główne cechy
zwykle charakteryzujące wszelkiego rodzaju szczeciny, mianowicie — odstawanie,
lekkie skręcenie najmniejszych kosmyków, może nawet fakturę. Idealnie ułożone,
okalające głowę równą, niezmąconą najmniejszą zmarszczką płachtą, aż Ron zaczął
się zastanawiać, ile śliny zeszło na takie ulizanie. On musiałby zapluć się w
całości i jeszcze wyzuć organizm z każdego mililitra kiedyś nagromadzonych
płynów, a i tak wystarczyłoby mu tylko na grzywkę. Ale, mimo że włosy profesor
McGonagall rzeczywiście na dłuższy czas przykuły jego uwagę, myśli zaraz
pokierował na zupełnie inny tor. Analizował, minuta po minucie, słowo po
słowie, każde dotychczasowe spotkanie z opiekunką Gryffindoru i był prawie
pewny, że nie wszystko wyglądało z bliska na tak kolorowe, jak wydawało się z
daleka. Momentów, poszczególnych chwil, w czasie których się uśmiechnęła nie
mógłby nawet wyliczyć na palcach — takich momentów sobie nie przypominał. Nie
pamiętał też żadnej łzy żłobiącej kolejny ślad między zmarszczkami na jej twarzy,
nie pamiętał podniesionego głosu, zdenerwowania, jakichkolwiek oznak
silniejszych emocji, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Jakby coś
siedziało w Minewrze i dusiło wszelkie uczucia, zanim te zdążyłyby się rozwinąć
— a Weasley czuł, że próbowały. Bo w końcu przywiązał się do profesor
McGonagall, chociaż transmutacja nigdy nie była jego mocną stronę, szanował ją,
i, nawet jeśli sobie czasem ponarzekał, poględził i poprychał, cieszył się, że
to właśnie ona zajmowała stanowisko opiekunki Domu Lwa. Chociażby ze Snape’em w
roli opiekuna nie wytrzymałbyś dnia, nie mówiąc już o siedmiu latach — kto jak
kto, ale akurat Mistrz Eliksirów potrafił zajść człowiekowi głębiej niż za
skórę. O wiele głębiej. Wystarczyło spojrzeć na takiego Malfoya, biały, posiwiały
ze strachu i nieustannego zdenerwowania, a do tego do cna zdurniały. Oto skutki
trafienia do Slytherinu, drodzy państwo. Ron musiał dbać o serce, dlatego
trzymał się z daleka zarówno od
Ślizgona, jak i jego mentora, w miarę możliwości, ma się rozumieć. Chociaż,
gdyby tylko mógł, pewnie całkiem odpuściłby sobie Eliksiry, a Snape już by się
postarał, żeby Ron nie tylko nie zaliczył jednego przedmiotu, ale też nie zdał
całego roku. Jak to George kiedyś powiedział, „sielankę mamy w tym Hogwarcie, a
cudne kwiaty wiedzy wyrastają na naszych niemytych włosach”. Najmłodszy z braci
Weasley nie mógł się nie zgodzić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A teraz proszę bardzo, na parkiet i dobierzcie
się w pary! — Głos profesor McGonagall rozbrzmiał mu tuż przy uchu i zaraz z
niemałą ulgą poczuł, że został uwolniony ze stalowych okowów ramy tanecznej, a
jego dotychczasowe męki na środku sali dobiegły wyczekiwanego końca. Jednak
dopiero gdy schował się w rogu pomieszczenia, jeszcze nie złapany przez żadną
zachłanną partnerkę, zdał sobie sprawę z przeznaczenia szlafroka, przysłanego
rano przez panią Weasley. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zbliżał się bal, a wraz z nim moment, w którym
będzie musiał nałożyć na siebie tę farbowaną ścierkę, którą Hermiona określiła
jako „tradycyjną czarodziejską szatę wyjściową”. Już mugolskie cysterny miały w
sobie więcej szyku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Gdy Lucjusz Malfoy słyszał kroki na korytarzu,
spodziewał się najgorszego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Dzielił otaczające go dźwięki na dwie grupy —
uciążliwe, ale codzienne i niecodzienne, czyli prawdopodobnie bolesne bardziej
niż zwykle. Uciążliwe było nieustanne kapanie wody, która, czerpiąc z tego
zapewne niezmierzoną przyjemność, spływała po poharatanych ścianach, zawisała
na wystających końcach poszczególnych płyt i spadała, kropla po kropli, na mało
przypominające podłogę podłoże. Już na początku założył, że sufit od posadzki
dzieliła niegdyś większa odległość, systematycznie zmniejszana przez gnijące
śmieci, wszelkiej natury odpadki i odchody — na zagospodarowanie tych ostatnich
miał tylko dwie możliwości, albo zostawić je tam, gdzie się znalazły, albo
spożyć, czego nie uznawał za szczególnie przyjemne na podstawie własnych
doświadczeń. Nagromadzone różności latami zbijały się w ciasną, śmierdzącą
breję, zastygały i twardniały, pieczołowicie ugniatane przez stopy
przewijających się przez celę więźniów. Sam z poczucia obowiązku dorzucał swoje
trzy grosze do tradycji i nie tylko ubijał, ale też dodawał materiałów, których
jednak wraz z upływem czasu wynajdował coraz mniej — braki w pożywieniu, czy
też raczej brak pożywienia, zbierały swoje żniwo w kwestii wydalania. Lucjusz
Malfoy najprościej w świecie nie miał wtedy czego się pozbyć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Do krzyków (kategoria „uciążliwe, ale codzienne”)
przyzwyczaił się najprędzej, co mogło być spowodowane jego wieloletnim
doświadczeniem w sztuce sprawiania bólu, którą równie dobrze mógłby nazwać
sztuką wywoływania tychże krzyków. W poniedziałki wrzeszczeli ci na prawo od
niego, we wtorki on sam, w środy ci na lewo, w czwartki i z lewej, i z prawej,
a weekendy znowu były poświęcane jemu. Czuł się niemal jak gość specjalny,
obdarzany przez gospodarza szczególnie uprzejmym przyjęciem i niewiarygodnie
wygodnymi przywilejami typu „najbardziej miękkie miejsce przy stole” lub
„najgłębiej schowane wino z piwniczki”. Jedyna różnica polegała na tym, że
tutaj nieco inaczej rozumieli pojęcie gościnności, bo w końcu ile ludzi, tyle
sposobów na uprzejmość. Doświadczane w Azkabanie zaliczał do tych najbardziej
radykalnych. Nie przeszkadzało mu to zbytnio, wręcz obsesyjnie przyglądał się
działaniom strażników specjalnych, którzy nie szczędzili ani narzędzi, ani
wyobraźni na coraz to wymyślniejsze sesje. Irytowało go bardzo, gdy przez
własne krzyki i łzy nie był w stanie dojrzeć, czym też teraz oprawca się
zajmuje, czego używa, co atakuje. Nie mógł poznać tego po źródle bólu, bo
musiałby wtedy wymienić każdą część ciała, jaka tylko przyszłaby mu na myśl, a
pewnie i tak by nie zgadł — rwało go wszędzie, szczypało, drapało i kłuło,
przerywało, piekło, aż w końcu paliło żywym ogniem, gorętszym niż kominkowy,
wręcz piekielnym. Chociaż przed pobytem w wyjątkowym azkabańskim sanatorium,
był już w końcu w średnim wieku, również doświadczał okazjonalnych
niespodzianek, nazywanych przez wybitnie dobitnych torturami, nigdy nie spotkał
się z takim zainteresowaniem własną osobą, z tak zaskakującą przykładnością,
może nawet zafascynowaniem reakcjami ciała na poszczególne środki, tu trzeba
podkreślić — całego ciała. Systematycznie tracił paznokcie, nadrywano mu uszy
(tylko nadrywano, żeby zrosły się ponownie, a zabieg mógł zostać powtórzony),
łamano kości, których istnienia nigdy choćby nie przypuszczał, wreszcie
wywiercano dziury w poszczególnych kończynach, nacinając mięśnie i ścięgna,
nakłuwając kości, a na samym końcu, gdy już systematycznie omdlewał, zajmowano
się jego tułowiem, skórą brzucha i pachami. Momentami czuł się niemal jak na
jakimś wyłącznie praktycznym kursie, na którym uczeń sam musi zostać poddany
poszczególnym zabiegom, żeby je zaakceptować, w odpowiednim stopniu docenić.
Rozumiał ból i przyjmował go, nie przejmując się nawet jakąkolwiek walką lub
próbą zahamowania — pozwalał mu płynąć, konsumował, stawał się koneserem. Jak
pijał wino, żeby potem raczyć wybranych najlepiej dobranym rodzajem, biorąc pod
uwagę rocznik, sposób produkcji, kraj i wreszcie smak, tak żył bólem,
przetrawiał go, adorował, aż stał się on nieodłączną częścią egzystencji i
wyroku w Azkabanie. Ten rodzaj specjalnego traktowania wywoływał w nim pewne
rozbawienie — tak zwyczajowo nie przyjmowało się gości. Więźniowie, zajmujący
fortecę od poziomów podziemnych do samego szczytu, w założeniu mieli być
nawiedzani tylko i wyłącznie przez dementorów. Nękani wizjami śmierci,
skostniali ze smutki i strachu, zmrożeni pożądliwymi oddechami, które odbierały
wszystko, co zostało w nich dobrego, najmniejszą cząstkę ciepła, jaka wcześniej
zdołała się uchować. Pozbawiały skazańców chęci nie tyle do ucieczki, co do
życia, pozostawiając ich złamanych w zalanych moczem celach, niemych i
głuchych, aż z przerażenia tracili rozum. Nie będąc w stanie prawidłowo się
poruszać, nie potrafili też uciec ze świata żywych, po latach nie zdawali sobie
nawet sprawy z życia samego w sobie. Znali tylko pustkę, przeraźliwie mroźną
nicość i jedynie ona im pozostawała. Zwierzęce potrzeby brały górę nad ludzkim
rozumem, zmuszając ich do jedzenia, połykania nierozgryzionych cząstek
pożywienia ze strachu, że zostaną pozbawieni jeszcze tych ochłapów, ograbieni z
resztek jakiejkolwiek materialnej własności, w tym wypadku niezbędnej po
przeżycia. Proces przeprowadzony do ostatniego punktu wymagał lat i trwał lata,
bo do Azkabanu rzadko trafiało się na krócej niż dożywocie. Znalazłbyś jednak
więźniów traktowanych w inny sposób, strażników, znajdujących przyjemność w
serwowanej im terapii, razem umieszczonych na najniższym z najniższych pięter,
położonym tak głęboko, że nawet Ministerstwo nie miało o nim pojęcia.
Zwyrodnialcy przejmowali tych, którzy dopuścili się najokrutniejszych zbrodni, zdobywając tym
samym nienawiść społeczeństwa, i zajmowali się nimi po swojemu, niby tuż pod
okiem władzy, ale ukryci. Publice wystarczały okazjonalne wiadomości o ciągłym
pobycie poszczególnych więźniów w Azkabanie i nikt głębiej nie interesował się
tym, co działo się za szerokimi na trzy metry murami ze stali i kamienia.
Oczywiście, tygodnie tortur nie następowały bezpośrednio po sobie — zabierano
wybranych w czasie najgorszych warunków pogodowych, co zapewniało, że żaden
dziennikarz ani urzędnik nie ośmieli się zakłócić spokoju skazanych
niezapowiedzianymi odwiedzinami. Zdarzało się to raz na miesiąc, niekiedy dwa,
a wizytatorzy wszelkie obrażenia uznawali za samookaleczanie, czemu zbytnio się
nie dziwili. Gdyby jednak jakimś cudem zdawali sobie sprawę z procesu
uwięzienia, z legalnych metod i ich skutków, powinni byli się dziwić. A z tego
zdziwienia prawdopodobnie dokładniej przeszukaliby więzienie, poza ukrytym
piętrem dowiadując się o czymś jeszcze — stanowiska strażników specjalnych
zajmowali tylko i wyłącznie byli śmierciożercy. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Tak więc były dźwięki uciążliwe, ale codzienne, do
których Lucjusz w pierwszej kolejności zaliczał kapanie wody. Co natomiast
zaliczało się do drugiej kategorii? Kroki. Malfoy wiedział, że jeżeli przez
niecały miesiąc nie słyszał żadnych odgłosów pozakratowego życia, zbliżał się
czas chwilowego przeniesienia na piętro pod piętrami — bał się kroków, bo oznaczałyby
one nadejście <i>tego</i> strażnika.
Więzienną breję, przesadnie określaną pożywieniem, rozsyłano za pomocą magii, a
strażnicy właściwi rzadko przechadzali się pomiędzy celami, nie chcąc narazić
się na zaplucie albo zbluzganie określeniami wysokich lotów, których nie
brakowało świeżo skazanym. Ci zajmujący obrośnięte grzybem cele latami,
wiedzieli, że lepiej nie zużywać ostatków sił na tych po lepszej stronie krat —
każda najmniejsza oszczędność energetyczna mogła przedłużyć nieco więzienną
egzystencję. Mogła przedłużyć życie. Bo, wbrew pozorom, tylko niewielki odsetek
osadzonych własnymi rękami pozbawiał się zdolności oddechu. Może wynikało to z
rezygnacji i przekonania, że niech się dzieje, co chce, może z pierwotnego
instynktu samozachowawczego, przyczyna nie zmieniała jednak faktu, że zesłaniec
chciał przeżyć. I większość, gdyby tylko dostała szansę, ewentualną wolność
zagospodarowałaby w zupełnie inny niż wcześniej sposób, niektórzy przyznaliby,
że po prostu dobry. Ci niektórzy, jak i wszyscy pozostali, jednak szansy nie
dostawali.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Kroki zdawały się zbliżać, ale nie brzmiały na tyle
nagląco, żeby Lucjusz Malfoy podniósł się z obdartej pryczy, która więcej miała
z dziury niż deski, i spojrzał przez niewielki otwór, służący do podawania tacy
z posiłkami, na korytarz. Jak się okazało, nie musiał się kłopotać — kroczący
miał zamiar osobiście zawitać do jego celi, co wywnioskował po wyczekiwanym
odgłosie przekręcanego w zamku klucza. Drzwi, po części zakratowane, po części
wykonane z gładkich metalowych płyt, skrzypnęły nieprzyjemnie, szorując po
wybrzuszeniach na podłodze celi. Lucjusz, już przygotowany na gwałtowne
poderwanie i skucie, zdziwił się nieco, słysząc ponowne, tym razem zamykające,
szuranie furty po posadzce. Gość zamierzał pozostać w środku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Malfoy doszedł do wniosku, że to pewnie standardowa
kontrola i nadzwyczaj obowiązkowy urzędnik, który wziął sobie do serca punkt z
regulaminu inspekcji wspominający o „weryfikowaniu stanu skazanych”. Dowodziło
to tylko, że co by się nie działo, Lucjusz zostawał więźniem specjalnej troski.
Najwyraźniej szlacheckiej pozycji nie traciło się nawet w Azkabanie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pan… Malfoy, jak mniemam. — Dobiegł go
skrzekliwy, nieco piszczący głos, charakteryzujący urzędników biurowych,
wyróżniających się szerokością większą od wysokości. Nie odpowiedział, co
jednak nie zraziło gościa, raczej upewniło go co do tożsamości odwiedzanego
więźnia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Przyjmę to jako potwierdzenie — zaskrzeczał,
szeleszcząc materiałem marynarki, prawdopodobnie w celu wydobycia z niej
chusteczki. Lucjusz uśmiechnął się mimowolnie — długo pracował na panującym
aktualnie zapachem w celi, mającym za zadanie złamanie nawet najtwardszych.
Urzędnik znalazł się nagle nieco wyżej w tworzonej na bieżąco przez Malfoya
hierarchii, wytrzymał w końcu niecałe dwadzieścia sekund. Prawdziwy twardziel.
Albo zakatarzony twardziel.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pewnie wyda się to panu nieco zaskakujące… —
Głośne smarknięcie upewniło Lucjusza co do ostatniej możliwości. —… ale ktoś
się panem interesuje.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Straszny, charkotliwy śmiech wstrząsnął Malfoyem niby
drgawki, charczał i kaszlał, do czego w tle dochodziło bulgotanie ulokowanej w
gardle wydzieliny, którą zaraz wypluł tuż pod stopy urzędnika, zabierając się
tym samym za tworzenie kolejnej warstwy podłoża. Gość nic sobie nie robił z
nagłego ataku, czekając cierpliwie, aż więzień się uspokoi, usiądzie i będzie
tylko okazjonalnie pokaszliwał, pozbywając się resztek wydzieliny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ktoś z zewnątrz, panie Malfoy. Sam się nieco…
zdziwiłem. — Ostatnie słowa zostały stłumione przez materiał chusteczki i
kolejne smarknięcie. — I nie mam tu na myśli wszystkich czytelników <i>Proroka.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Dopiero końcowa informacja spowodowała, że Lucjusz
zastygł w pozycji siedzącej, co więcej, zaprzestał pokaszliwania i machnął
tylko ręką, rozgniatając zagubioną muchę na świeżo zasklepionej ranie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Tak, panie Malfoy, dokładnie tak… — szepnął
urzędnik, a skazany wreszcie spojrzał na niego, nie fatygował się jednak
jakimkolwiek komentowaniem słów gościa. A był to gość niecodzienny — czarny,
szyty na miarę garnitur opinał jego pokaźny brzuch, nie zwisając przy tym
brzydko w okolicach rąk czy na nogach; świeżo wypastowane obuwie odbijało tą
namiastkę światła, która dostawała się do celi przez szpary w kamieniu (Lucjusz
postawił sobie za kwestię honoru trafienie wydzieliną w choćby jednego buta),
co czyniło je wręcz świecącym w ocienionej celi; gładko ulizane, ciemne włosy
okalały małą, tłustą główkę, zapewne pełną nie tyle nieszablonowych pomysłów,
co planów na drugi obiad, a małe okularki nie sprawdzały się w swojej
najbardziej prawdopodobnej misji — przydaniu właścicielowi wyglądu myśliciela.
Malfoy przypuszczał, że gdyby gość zobaczył przed sobą książkę, uznałby ją za
jakiś czarnomagiczny amulet, ewentualnie nieznaną czarodziejom technologię z
zaświatów. Podsumowując, wizytator mógłby równie dobrze napisać sobie „asystent
asystenta w Ministerstwie” na czole, bo taką właśnie diagnozę postawił mu
Lucjusz. Co gorsze jednak, ten śmieszny człowieczek zajmował mimo wszystko
stanowisko nie tyle lepsze, co zdecydowanie wyższe niż jeden z Malfoyów, a do
tego typu paradoksów nie doszło przez wieki, jeśli w ogóle. Poza specjalnymi
przywilejami więziennymi, Lucjusz mógł się czuć wyjątkowo również w tej
sprawie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zrozumiałbym mimo wszystko… — podjął znowu
urzędnik, najwyraźniej nie zamierzając się przestawić — zainteresowanie
wyjątkowo obsesyjnego fana, ewentualnie wroga, ma się rozumieć, co najmniej
zadowolonego z obecnej sytuacji. Jak się jednak okazało, zgłosił się do nas
klient zgoła inny, niewinny, może nawet mało uradowany z istoty pańskiego
położenia. Musi więc pan rozumieć moje zdziwienie. — Zdjął i przetarł szkiełka
okularów, ale zamiast umieścić znowu na nosie, schował je do kieszeni
marynarki, na co Lucjusz zdecydował się zareagować uniesieniem brwi. — Mimo to
nie mogliśmy odrzucić jakże szczerej i niewinnej prośby, tak też… — Zanurzył
dłonie w aktówce, którą uprzednio nieostrożnie postawił na podłodze, i wyjął z
niej niewielki, płaski przedmiot, rażąco biały na tle porośniętej brudem celi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To dla pana — podsumował, wyciągając rękę z
kopertą, którą położył zaraz na rogu pryczy, bo Lucjusz nawet nie drgnął. —
Radziłbym nie ignorować. To jedno może okazać się dla pana lepsze od pobytu w
więzieniu. Niech pan przeczyta, panie Malfoy, żeby pan potem nie żałował.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Urzędnik otrzepał ręce, schował chusteczkę, założył
okulary i nacisnął klamkę, mocno ściskając rączkę aktówki. Gdy już miał odejść
po uprzednim zamknięciu drzwi, dobiegł go charczący głos Lucjusza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A co ja pana obchodzę? — wychrypiał, krzywiąc się
z każdym wymawianym słowem. Pożałował zaraz, że w ogóle się odezwał, bo
urzędnik uśmiechnął się tylko i powiedział:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie życzyłbym takiego losu najgorszemu wrogowi,
panie Malfoy. Miłego dnia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Lucjusz siedział jeszcze długo po tym, jak w
korytarzu ucichły kroki urzędnika. Siedział i patrzył na rażącą biel koperty,
aż wreszcie podniósł ją i rozerwał, a wystarczyły zaledwie dwa pierwsze słowa <i>„Drogi Ojcze”</i>, aby zaczął się śmiać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Tylko Pokój Wspólny Ślizgonów, wędzony łosoś i ich
trójka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Leżeli na trzech kanapach ustawionych w półkolu,
wpatrując się w falującą materię sufitu. Zwykle pokryty freskami kamień teraz
niby woda odbijał obraz nieba, skrząc się tysiącami gwiezdnych punkcików,
marszcząc wraz z poruszeniem łusek o barwie nieboskłonu. Jedynie oni wiedzieli
o właściwościach ślizgońskiego stropu, jedyni zaznajomieni z tajemnicą. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wiecie — mruknął Blaise, zanurzając rękę w misce
z łososiem — to ciekawe, że jeszcze nie zaczęliście się czepiać. Pewnie, to
jaśniejsze niż Malfoyowie, że obgadujecie mnie, gdy śpię, ale i tak się dziwię.
Skończyła się wam licencja na wykłady?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Po co ci łosoś, skoro nigdy go nie jesz? Tu masz
popcorn. — Teodor podniósł się na łokcie, wskazując na papierowy pojemnik przy
fotelu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Tak właściwie to zamierzałem w ciebie rzucić. Ale
pozbawiłeś mnie elementu zaskoczenia. — Zabini pomacał jeszcze trochę różowy
kawałek łososia, aby zaraz łagodnym łukiem posłać go na twarz Malfoya.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Uroczyście przysięgam, że twoja matka pożałuje
tych dwunastu godzin porodu, bo jeszcze chwila, a dużo jej z ciebie nie
zostanie. — Draco ostentacyjnie zsunął pocisk z twarzy, wkładając go do ust.
Dobry.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Obawiam się, że zaczęła żałować już po pierwszej
godzinie. — Nott odebrał Blaise’owi miskę, wymieniając ją na pojemnik z
popcornem. Zabini, jak sam utrzymywał, dbał o linię. — A potem nie mogła
uwierzyć, że tyle starań poszło na coś tak małego i tak czarnego. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To ty nie możesz się pogodzić z twoją białością.
Aż dziw, że ktoś cię jeszcze nie zgubił w śniegu. — Przez chwilę tylko ciemna
czupryna wystawała z papierowego kubełka. — Odpowiecie na moje początkowe
pytanie? To polityczne wyszkolenie do unikania niewygodnych kwestii stosujcie
przy starym Nietoperzu, mnie nie oszukacie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco podciągnął się i usiadł na kanapie,
przejmując miskę z łososiem od Teodora. On i Nott kilka miesięcy temu uznali,
że skoro ludzkość wpadła na coś tak astronomicznie dobrego jak wędzenie
łososia, oni nie mogą zmarnować ani jednej chwili, w której teoretycznie
mogliby go jeść. Bardzo przykładnie trzymali się postanowienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co ci mamy powiedzieć? Nie musiałeś się zdradzać,
żebyśmy wiedzieli, co jest na rzeczy, tak samo jak wiemy, co tobą kieruje. —
Szukał tego jedynego kawałka, przesypując zawartość miski z jednej strony na
drugą. Blaise naprawdę nie musiał się kłopotać z informowaniem ich o swojej
domniemanej miłości — jak w ogóle mógł się spodziewać, że nie zaczną go
śledzić, skoro tylko zauważą niewyjaśnione zniknięcia? Z tego, co widział,
Weasleyówna okropnie całowała. Czy to nie był wystarczający powód na skończenie
tej farsy? Blaise uparcie odgrywał rolę nieskazitelnego rycerzyka, który na
kochające serce nie może odpowiedzieć obojętnością. Trochę asertywności by mu
nie zaszkodziło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A co niby mną kieruje? Po prostu ją lubię i tyle.
— Znowu zniknął w papierowym pudełku, żeby zaraz wynurzyć się z brodą pokrytą
białymi punkcikami. <i>Nie myśl o tym,
Blaise, nie myśl…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Siwiejesz — oznajmił Teodor, ponaglająco
spoglądając na Malfoya, który wciąż nie wybrał swojej porcji. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Blaise strzepnął popcorn z twarzy do pudełka i
odstawił je na bok, sięgając za kanapę po kolejne. Był przygotowany. <i>Skup się na popcornie, Blaise, na popcornie…</i>
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Przyniosłeś dwa? — Draco wreszcie przekazał miskę
Nottowi, który momentalnie przestał zwracać uwagę na wszystko poza lśniącymi
plasterkami łososia. Nie wiedział, po co Blaise zaczynał tę dyskusję, bo Malfoy
tak szybko nie odpuści — a tym razem Zabini nie działał z wyłącznie
szlachetnych pobudek. Sam Teodor był troszkę zamieszany w całą sytuację, ale
przecież nie on odgrywał rolę główną. I wolałby, żeby informacja o tym nikłym
udziale nie ujrzała światła dziennego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie, trzecie jest obok fotela. — Blaise zaczynał
sobie powoli uświadamiać skutki pochłonięcia raczej większej niż mniejszej
ilości popcornu, ale nie czuł się na tyle źle, żeby pozostawić to biedne
pudełko bez opieki. Nie stał się jeszcze takim brutalem. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zabini. — Malfoy spojrzał na niego uważnie. — Co
tobą kieruje?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Blaise nie spodziewał się takiej bezpośredniości.<i> To dobry temat, dobry… Nie będzie wtedy
rozpamiętywał... </i>Miał swoje i Notta powody, żeby dalej ciągnąć znajomość z
Ginny, ale, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, wcale nie postrzegał jej
jako dziewczyny-partnerki. Owszem, Weasley odznaczała się całą gamą cech, którą
ewentualna kandydatka odznaczać się powinna, grała w Quidditcha i to nie
najgorzej, co mogło właściwie przyćmić wszystkie minusy, nie zajmujące w ogóle
jej osobowości tak znowu nikłych części procentowych, jednak… Blaise nie czuł
przy niej tego czegoś. I wcale do tego nie dążył — Blaise Zabini nie szukał
żony. Blaise Zabini miał inne cele w życiu. A odznaczał się przy tym
nadzwyczajną uległością, jeśli chodziło o Draco Malfoya. <i>To są dobre myśli, Blaise, dobre… O tym powinieneś myśleć.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Przegrałem zakład — oznajmił i poczuł, jak ciężar
płaszcza tajemnicy zsuwa się z jego braków. Ah, byłby zapomniał — to nie jedyny
płaszcz, jaki dźwigał. Nott prawie zakrztusił się łososiem, Draco natomiast nie
znalazł w sobie wystarczająco dużo motywacji, żeby wykrztusić jakąkolwiek
odpowiedź. Nawet „aha” wydawało się nie na miejscu. Blaise poczuł się więc w
obowiązku kontynuowania. <i>Tak, Blaise,
skup się na zakładzie…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Z Teodorem — dodał, przy czym Nott rzeczywiście
zdążył się zakrztusić. — Przegrany musiał… zbliżyć się nieco do Weasleyówny.
Właściwie, to miał być jakikolwiek Weasley, ale wolałem oszczędzić sobie
bezpośrednich kontaktów z braćmi…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Weasley by się zgodził… — mruknął Draco,
przejmując się bardziej miską niż Teodorem, którą siłą odebrał kaszlącemu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Każdy z nich to Weasley! — Blaise spojrzał na
niego z wyrzutem, który musiał stłumić kolejną dawką popcornu. Nie dadzą
człowiekowi w spokoju wyznać grzechów. <i>Grzechów?
W szczerej spowiedzi nie można nic zataić, Blaise.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Na jak długo? — Malfoy uznał, że nie można już narażać
Teodora na paraliż wynikający z zatkania dróg oddechowych, dlatego z pełną mocą
swojego autorytetu zarekwirował obiekt niebezpieczeństwa. Nie mógł się przy tym
pogodzić z prawdziwymi pobudkami Zabiniego albo raczej własnymi nieudanymi
działaniami dedukcyjnymi. Zakład? Powinien był się domyślić. Jednocześnie miał
wrażenie, że wraz z otrzymaniem informacji wyjaśniającej kamień spadł mu z
serca — widział, że Blaise męczy się tą znajomością, który też stan skrzętnie
ukrywał. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Cztery miesiące… <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Już niedługo ci zostało. A ty, Teo, żyjesz tam
jeszcze? — Nott niemrawo pokiwał głową. — O co chodzi?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Bo widzisz… — Teodor spojrzał z niepokojem na
Blaise, który wyraźnie bił się z myślami. Aż tak się przejmował całym
przedsięwzięciem? — Ma to zakończyć na Balu Bożonarodzeniowym…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Na Balu… Nie możesz. — Na balu, na którym zjawi
się nie tylko całość starszej społeczności Hogwartu, ale też wszyscy co do
jednego przedstawiciele Durmstrangu i Beauxbatons. Właściwie kulminacyjny
moment Turnieju, najmniej niebezpieczny moment miał zostać zakłócony przez
niekontrolowane wrzaski Weasleyówny? Bo Draco nie wątpił, że Wiewióra zdobędzie
się na odstawienie sceny, której hogwarcka historia nie zapomni przez stulecia.
Chociaż może tym razem najmłodsza z rudych latorośli wykaże się choć cieniem
ogłady. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Muszę. — Zabini odłożył tym razem jedynie do
połowy puste pudełko popcornu. <i>Nie mogę
dłużej. Powiedz, Blaise, powiedz.</i> — To jeden z tych zakładów, których nie
można złamać. Jeśli nie zrobię tego z, powiedzmy, własnej woli, samo się zrobi.
Wiesz, jak to działa. —<i> Nie powiem.
Obiecałem, że nie powiem…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Racja, wiedział. Mechanizm polegał na tym, że
podjęty zakład pieczętowano zaklęciem, mającym na celu dopilnowanie, żeby żadne
z postanowień nie zostało pominięte. W tym wypadku, czy Blaise by tego chciał,
czy nie, czar sprawi, że wypowie odpowiednie słowa. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— I teraz się boisz, że Weasleyówna zrówna Wielką
Salę z ziemią? Mimo wszystko nie przypisywałbym jej ani tyle siły, ani tak
rozwiniętych umiejętności magicznych…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zabini schował twarz w dłoniach. Ginny i jakiś,
pożal się Salazarze, Bal? Robił z zakładu takie wielkie halo, bo musiał zająć
czymś myśli, żeby nie rozpamiętywać w kółku ostatniej wizyty u profesor
Trelawney… której, swoją drogą, nie odwiedził od tego czasu. <i>I pozwolisz mu zginąć? Bo „obiecałeś”?
Blaise, ten jeden raz nie bądź śmieszny.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie, nie, nie, nie… — wyszeptał, kręcąc głową. —
Zakład, nie zakład, zerwę z nią i tyle… — To wszystko nie miało teraz
znaczenia. Nic nie miało większego znaczenia. Spojrzał na zaskoczone twarze
przyjaciół, na nieopróżnione pudełko po popcornie. To mógł być którykolwiek z
nich… — Ktoś umrze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Powiedziałem.
Nie, miałem nic nie mówić…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Siedziałbyś
cicho, wiedząc, że on może zginąć? Pozwoliłbyś mu zginąć, Blaise?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Pustka, słodka nieświadomość myśli trwała tylko
przez chwilę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Dlaczego,
Blaise, dlaczego być mu nie pozwolił?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
W Pokoju Wspólnym Ślizgonów zapanowała cisza,
jakiej te mury nie słyszały od wieków. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— O czym ty mówisz, Zabini? Nawet nie… — Teodor nie
dokończył, bo Zabini jeszcze gwałtowniej zaczął kręcić głową. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Bo…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Dlaczego,
Blaise?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ktoś umrze. Nie rozumiecie? Byłem u Trelawney i
ona wtedy dostała jakiegoś ataku… Przepowiedziała, że ktoś umrze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mów, dalej,
Blaise. Dlaczego?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ta stara wariatka? Ona ma z wróżbitką tyle ws…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Tak, ona! — Blaise wyciągnął z kieszeni pomięty
pergamin, podając go Malfoyowi drżącą ręką. Koślawymi, jakby roztrzęsionymi
literami co do słowa spisano przepowiednię Sybilli Trelawney. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Bo jest moim
bratem.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Widział, jak Draco przebiega wzrokiem po chwiejnym
tekście. Jak jego źrenice rozszerzają się z niezrozumienia, nie ze strachu. Nie
bał się. Dzielny Draco nigdy się nie bał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Dlaczego,
Blaise?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Myślę… myślę, że to o twoim ojcu, Draco. I że ty…
ty możesz przez niego zginąć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Bo jest moim
bratem. Kocham go.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nic, już nic więcej się nie pokazało. Nic więcej
nie szeptało. Nic nie zakłócało spokoju.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
O dziwo, ta cisza, tak wyczekiwana pustka, okazała
się tylko jeszcze bardziej niepokojąca. Czy nie lepiej byłoby widzieć te oczy,
łzawiące krwią?<o:p></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wtedy przynajmniej wiedzieć, gdzie się znajdują?<o:p></o:p></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-14211429734825763282017-08-06T13:21:00.000-07:002017-08-07T02:04:26.231-07:00Topię się... bo jest głosowanie<div style="text-align: justify;">
Dobry wieczór Państwu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wiem, długo o mnie nie słyszeliście, ale dzisiaj przybywam ze zgoła inną sprawą niż kolejnym rozdziałem (który pojawi się za niedługo, naprawdę, ale gnębi mnie jakiś zastój twórczy i nie jestem w stanie go wygonić w cholerę), mianowicie... *werble* pojawiło się pewne głosowanie. </div>
<div style="text-align: justify;">
Z racji mojego przystąpienia do katalogu Księgi Baśni, zostałam nominowana do konkursu na blog miesiąca na tymże katalogu. Gdybyście tylko mieli taką ochotę, chęć i trochę miłosierdzia, serdecznie zapraszam na <a href="https://ksiega-basni.blogspot.com/2017/08/205-blog-miesiaca-lipiec.html">https://ksiega-basni.blogspot.com/2017/08/205-blog-miesiaca-lipiec.html</a>, gdzie możecie oddać na mnie głos</div>
<div style="text-align: justify;">
(bezpośredni link do sondy <a href="http://sonda.hanzo.pl/sondy,270111,NBxg.html">http://sonda.hanzo.pl/sondy,270111,NBxg.html</a>).</div>
<div style="text-align: justify;">
Byłoby mi bardzo miło, powiem więcej, czułabym się zaszczycona Waszym wsparciem. Żeby nie było, głosowanie jest darmowe, nikomu nie zaszkodzi kilka kliknięć więcej, a wszyscy głosujący na Widmo Przeszłości zrobiliby coś dobrego dla drugiej ludzkiej istoty (jaką, wbrew pozorom, jestem ja). Tak tylko mówię.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z nadzieją, że przemyślicie sprawę, Niech Moc będzie z Wami,</div>
<div style="text-align: justify;">
Vi</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
PS. Wspominałam już, że sama nominacja to dla mnie szczyt nierealności? Katalogu Baśni, jeśli to czytasz, dziękuję ogromnie, odczułam dość dużą motywację do dalszego bazgrania. Dziękuję.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-40517026530982828142017-07-14T07:08:00.000-07:002018-08-27T10:47:08.537-07:0011. Omen wierzyciela<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Blaise Zabini był zajętym człowiekiem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Pomijając całą niesamowitość
jego osoby, z którą obnosił się nadzwyczaj skromnie, swoje znajomości i sukcesy
zawdzięczał przede wszystkim czynności w miarę podstawowej — działaniu. I, choć
w życiu by się do tego nie przyznał, odczuwał swego rodzaju dumę na myśl o
świadomości, że nic nie przychodziło mu od tak, na kiwnięcie palcem. Musiał sam
sobie zapracować na możliwość swobodnej rozmowy z Filchem, a znajomość
większości ukrytych przejść w Hogwarcie nie wpadała nikomu nagle do głowy.
Owszem, nie znał ich wszystkich, ba, znalazłby się ktoś o pokaźniejszej wiedzy
na ten temat (ekhem Potter ekhem), ale, jak już zostało wspomniane, Blaise
Zabini był zajętym człowiekiem. A owy tytuł niósł ze sobą pewne obowiązki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Pokręcił głową, uśmiechając się
głupawo. Niekiedy słyszał szepty, mamrotania, widział śledzące spojrzenia.
Mówiono o nim „arystokrata”. Panowało przekonanie, że taki musi się tylko
urodzić, a wraz z pochodzeniem dostawał wszystko, o czym tylko mógłby zamarzyć.
Jednak, jak to w przypadku stereotypów, powyższy nie odnosił się do wszystkich
jednostek, był błędny nawet w odniesieniu do większości. Wystarczyło spytać
Dracona Malfoya.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Chociaż ten pewnie by nie
odpowiedział. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Taka jego natura. Co ciekawe,
Blaise’a do siebie dopuścił. Może wynikało to z faktu, że się nie narzucał, nie
podlizywał, nie czekał aż Malfoyowi wypadnie kilka galeonów z kieszeni,
niewykluczone też, że stało się to skutkiem potrzeby pierwotnej — potrzeby
posiadania przyjaciela. Draco przewracał oczami na wyczyny Zabiniego, zazwyczaj
nie zaliczające się do tych najwyższych lotów, czasem sobie pozrzędził (a był w
tym lepszy niż niejedna stara panna), ale to normalne. Jego humory, z którymi
obnosił się tylko przy Blaisie i Teodorze, wydawały się takie swobodne, wreszcie
nieograniczane przez otoczenie i wszelkiego rodzaju wymagania. Co tu dużo
mówić, Zabini był dla niego jak rodzina, nawet więcej. Bo rodziny Malfoyów do
rodzin najbardziej… cóż, rodzinnych zaliczyć nie można. Diabeł zawsze myślał o
nich jak o trzech braciach — on sam, Nott i Dracon. Oczywiście, do tego też się
nie przyznawał, facetom nie pasowały sentymenty. Musiał dbać o swój wizerunek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ach, był jeszcze Potter. Ten to
dopiero się wkręcił… A może został wkręcony? Fakt faktem, przyjął dłoń Malfoya.
Pewnie wtedy nie zdawał sobie z tego sprawy, ale są dłonie, których nie można
uścisnąć ot tak, dłonie, z którymi trzeba się liczyć. Nieczęsto podawane. Za
taką właśnie Blaise uważał dłoń Dracona. Uważał… po prostu wiedział. A był to
rodzaj tej niezaprzeczalnej wiedzy, wniosek, którego nie sposób obalić. Są
ludzie i półbogowie. Niektórzy z tych pierwszych czasem bardziej przypominają
tych drugich.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
A co znajduje się między
człowiekiem i półbogiem? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Legenda.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Blaise trzasnął drzwiami do
dormitorium, wychodząc na korytarz. Lekko wilgotne, zzieleniałe ściany lochów
sprawiały, że czuł się między nimi bardziej naturalnie niż gdziekolwiek
indziej. Zapewne to dziwne — kto woli oświetlone mdłym światłem chropawe
kamienie od, chociażby, zalanych słońcem Błoni? Mimowolnie podniósł rękę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zbiegł po schodkach, wpadając do
Pokoju Wspólnego, gdzie skinął paru osobom głową. Ściany, pokryte freskami, na
których starożytni czarodzieje latali za zwierzyną z różdżkami, gdzieniegdzie
jechali rycerze w wyblakłych zbrojach na swoich wiekowych wierzchowcach,
magicznie uzdolnieni przystawali w otoczeniu poruszających się drzew. Ich
długie, zrogowaciałe korzenie oplatały podnóża ścian, zdawać się mogło, że
zaraz chciwie wgryzą się w posadzkę, wsuwając między kamienne płyty. Długie, rzeźbione
kolumny łączyły się w łuki, oplatane sylwetkami węży, z których ten i ów
wysuwał wąski język, inny tylko sunął po gładkiej powierzchni, jakby w
przygotowaniu do natarcia. Znalazłbyś też takie, co jedynie wyginały się
wdzięcznie, prezentując kunszt w ciasno splecionych łuskach, wyższość w
dostojnym spojrzeniu. Gdzieniegdzie w miejscu fresek wisiały portrety, czystokrwiści
czarodzieje w wytwornych szatach, posągowe twarze, ostre, szlacheckie rysy.
Każdy przypadkowy wizytator wzdrygał się na sam ich widok, a skradało się za
nim nieodparte wrażenie ich pogardliwych spojrzeń, śledzących z przerażającą
dokładnością najmniejsze poruszenie. Na środku, przed niespokojnie syczącymi
płomieniami kominka, ustawiono wszelkiej maści i rozmiaru kanapy czy fotele, bliżej
ścian, a co za tym idzie, pochodni i lamp, znajdowały się stoliki w otoczeniu
ozdobnych krzeseł z czarnego drewna. Z lekko zaokrąglonego sufitu zwieszały się
ciemne, metalowe łańcuchy, podtrzymujące wygięte ramiona żyrandoli, rozchodzące
się na boki niby promienie żelaznego słońca. Sklepienie właśnie było
największym skarbem Domu Salazara — choć niewielu z samych Ślizgonów zdawało
sobie z tego sprawę. Gdy przygasały płomienie wiecznie płonącego ognia, z
pochodni unosiły się jedynie strużki dymu, a mrok obejmował świat w swoich
pożądliwych ramionach, podniebienie lochów budziło się do życia. Niby sufit
Wielkiej Sali, przyjmowało postać nieba, które, wyryte na wężowych łuskach,
falowało łagodnie, jakby w rytm wdzięcznych poruszeń gada. Łuskowate sklepienie
na wzór niebiańskiego promieniowało łagodną poświatą widocznych na nim gwiazd,
przygasające światło Pokoju Wspólnego tworzyło na nim refleksy, odbicia, niczym
ledwie widoczne zorze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Niewielu wiedziało, dlatego
niewielu widziało. Co więcej, z zaklętego sklepienia zdawały sobie sprawę tylko
trzy osoby — bracia, jak często myślał o nich Blaise. Choć, oczywiście, nigdy
by się do tego nie przyznał. Przecież to Gryfoni byli znani z tych swoich
sentymentów, więc żaden szanujący się Ślizgon nie mógł sobie pozwolić na choćby
porównanie do niegrzeszących rozumem wychowanków Domu Lwa. To po prostu nie
przystawało. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Blaise! — Teatralny szept
dotarł do jego uszu, zatrzymując go w pół drogi do wyjścia. Odwrócił się,
akurat by zobaczyć chudą, pierwszoroczną Ślizgonkę, która prawdopodobnie ledwo
widziała przez opadające na twarz jasne włosy. Podbiegła do niego ukradkiem,
niepewnie składając ręce.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Natychmiast zdjął z twarzy
poważny, lekko wyniosły wyraz, a na widok ciepła w ciemnych, dębowych oczach
wyraźnie się rozluźniła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Co z nim, Blaise? —
powiedziała cichutko, spoglądając na niego niespokojnie. Mimo że czuła się przy
nim bezpiecznie, przecież niejednokrotnie uratował ją od innych Wrednych
Dużych, martwiła się troszkę. Tylko troszkę, bo Blaise zawsze potrafił wszystko
naprawić. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Powiem ci… — Diabeł nachylił
się do przodu, szepcząc konspiracyjnie. — Chyba ma się aż za dobrze. Wczoraj
lewo go złapałem, gdy za nic nie chciał wrócić do Sowiarni. Na Salzara,
przecież to puszczyk-cyrkowiec!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Dziewczynka uśmiechnęła się
ślicznie, szeroko otwierając błękitne oczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Dziękuję, Blaise. — Wahała się
przez chwilę, aby potem wtulić się w lekko szorstką szatę Zabiniego.
Niecodziennie ktoś ratuje ci puszczyka. A Świrek nie miał się najlepiej —
pomijając złamane skrzydło, mógł się wydawać nieco ześwirkowany. Z drugiej
strony, dlaczego się martwiła? Blaise zawsze wszystko naprawiał. Byli Duzi
Wredni, ale on był Dużym Bratem. Zawsze chciała mieć brata.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Diabeł spojrzał na nią
zaskoczony, ale zaraz położył ciepłe dłonie na plecach dziewczynki. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie ma sprawy, mała. —
Odsunęła się, a on mrugnął do niej porozumiewawczo i zniknął za drzwiami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Od początku wydawała mu się
lepsza, choć zastanawiał się, jakim cudem taka istotka wylądowała w
Slytherinie. Niezbadane wyroki Czary. W każdym razie, uznał, że skoro chociaż
jeden mały Ślizgon mógł wyrosnąć na ludzi, on dopilnuje, żeby nic nie stanęło
temu na drodze. Mała Lily zasługiwała na dużo więcej, niż był jej w stanie dać,
ale starał się. I wcale nie poczuł tego dziwnego ciepła na sercu, żadnego,
nawet ledwo kiełkującego wzruszenia, gdy chwyciła jego szatę drobnymi,
delikatnymi rączkami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
To był dobry początek dnia. Ale
on nadal miał parę spraw do załatwienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Minął ostatnie drzwi w lochach,
wbiegając po wytartych schodach na parter. Jaki to mamy dzień? A tak, czwartek.
W czwartki udawał się na najwyższe piętra Hogwartu, tam zawsze czekało go coś
do zrobienia, nawet w inne dni tygodnia. Musiał jednak wykazać się
sprawiedliwością, obdarowywać każdego równą dawką uwagi, nie powinien nikomu okazywać
nadprogramowego czasu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
No dobra, miał swoich faworytów.
To, że znajdowali się właśnie na najwyższych piętrach niczego nie udowadniało.
Prawda?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
W czwartek Blaise odwiedzał
kobietę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Oczywiście, nie w tym sensie, o
którym można by pomyśleć. Nie żeby przeszkadzał mu wiek (choć do najmłodszych
się nie zaliczała), nie rozmawia się jednak o swojej rodzinie w takich
kategoriach. Nie byli spokrewnieni, ale jakie znaczenie miały więzy krwi?
Blaise Zabini mianowicie w niektórych kwestiach wyznawał poglądy, uznawane
przez większość za skrajne. Fakt faktem, uważał, że najtwardsze i najbardziej
prawdziwe relacje tworzy się z tymi, z którymi nie łączy nas żaden sentyment w
postaci więzów rodzinnych. Najpiękniejsze więzi powstawały ze względu na
historię, czas i, jakby nie patrzeć, osobowość. Krew łączyła samolubnie —
kocham cię, bo jesteś moją babcią, siostrą czy kuzynką. Moją. Jakbyś była
babcią sąsiada, nie kochałbym cię, nawet jeśli bym cię znał. Nie lubił takiego
sposobu katalogowania ludzi — rodzina tu, nierodzina tam. Jakie to miało
znaczenie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Zabini, ty smarku, zatrzymaj
się, bo nie będę za tobą ganiał po całym zamku! — Głośny charkot zbliżał się do
niego od tyłu, dlatego odwrócił się z uśmiechem i rozłożył ręce.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Też miło pana widzieć!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Filch przewrócił oczami,
opierając ręce na kolanach. Pani Noris kręciła się u jego stóp.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Co powiesz na to, smarku? —
Wyciągnął z kieszeni niewielki pakunek, brązowy papier okrywał krągły
przedmiot. — Najlepszy, jaki udało mi się znaleźć. — Już miał podać opakowanie Blaise’owi,
ale podejrzliwie cofnął rękę. — Tylko nie waż się rozbić, nieźle się
nabiegałem, żeby to znaleźć, smarku. Pani Noris aż łapy zdrętwiały.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Przy Super Diable nic się nie
tłucze, proszę pana. — Zabini uśmiechnął się jeszcze szerzej i odebrał pakunek.
— Dziękuję panu, właśnie teraz tego potrzebowałem. Jak tam noga?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Filch smarknął w rękaw wytartej
kurtki, resztki włosów podskoczyły mu na głowie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Kłuje jak diabli, smarku.
Lataj po tych wszystkich schodach z taką nogą i Irytkiem na karku… — Spojrzał
na burą kotkę, która właśnie wskakiwała na kamienną poręcz. — Na szczęście mam
Panią Noris, ona umie się zająć tą kanalią, jeśli trzeba.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
(„Tą kanalią” czyt. „uczniami”.)<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Zapewniam pana, Pani Noris
trzyma nas krótko. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie dziw, smarku. — Pociągnął
nosem. — Porządne wychowanie, porządna kotka. — Wskazał za pakunek. — Biegnij
już, smarku, czas leci.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zabini posłusznie skinął głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Do widzenia, proszę pana. —
Odwrócił się, przeskakując po trzy stopnie. Miły staruszek. Może i nie miał
podejścia do większości „kanalii”, ale Hogwart bez niego to nie Hogwart. I
Blaise musiałby poszukać innego dostawcy z Hogsmede, który zająłby się niecierpiącymi
zwłoki sprawami w trakcie tygodnia. Oczywiście, nie pozostawał panu Argusowi
dłużny — najlepsze nadziewane czekoladki nigdy nie zostawały w kuchni, a Filch
nie jadał w Wielkiej Sali z całą bandą i nauczycielami. Uczciwa wymiana.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Blaise dotarł wreszcie na siódme
piętro, wspiął się po schodach Wieży Północnej i zatrzymał dopiero na okrągłej
platformie, nad którą wisiała klapa. Zwykła, drewniana, zbita z lekko
spróchniałych desek, za to mocno trzymająca niewielką tabliczkę —<i> Sybilla Trelawney, Nauczycielka
Wróżbiarstwa. </i>Jedno pociągnięcie, a pokrywa opadła, wysuwając chwiejną
drabinkę. Wspięcie się po niej nie zajmowało dużo czasu, ale było najmniej
przyjemnym punktem wizyty w wieży — Blaise nie mógł oprzeć się wrażeniu, że
któryś ze szczebli pęknie albo cała konstrukcja zerwie się i spadnie, a razem z
nią nieszczęsny Diabeł. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Pokręcił głową, westchnął i
podciągnął się. Nieprzyjemne trzeszczenie, które jednak mogło być tylko
wytworem jego wyolbrzymiającego sytuację umysłu, nieustannie przypominało o
kruchości drabiny, służącej uczniom od lat. Może Sybilla tak rzadko schodziła z
wieży, bo wiedziała o niebezpieczeństwie? Chociaż gdyby Blaise przejmował się
każdą zapowiadającą nieszczęście przepowiednią wróżbitki, w ogóle nie
wychodziłby z domu, ba, nie miałby odwagi się urodzić. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Pod koniec wspinaczki dotarły do
niego pierwsze pasma dymu z wszechobecnych kadzideł, słodkogorzki zapach
wypełnił drgające nozdrza. Diabeł kichnął porządnie, pokonując ostatnie
szczeble, i wyskoczył z wrażeniem, że właśnie się teleportował. Przytłumione
światło, ledwie przedostające się przez zasłonięte okna, ostrożnie lokowało się
w pomieszczeniu, jakby niepewne, czy zaraz nie zostanie na dobre wygonione.
Ściany zostały w całości zasłonięte półkami, na których poustawiano pokaźną
kolekcję kryształowych kul, zestawy różnej wielkości porcelanowych filiżanek,
powyginane talie kart, porozsypywane też w niektórych miejscach zakrytej
dywanami podłogi, nawet dopalające się świece. Pufy, pufki i głębokie fotele
otaczały niskie, okrągłe stoliki, porozstawiane właściwie na każdej wolnej przestrzeni
w pomieszczeniu. Niektóre szafki i ściany też poobwieszano dywanami utrzymanymi
w ciepłych, wyrazistych barwach. Kadzidlany dym przepływał między dzbankami na
herbatę, zaglądał do filiżanek, wsuwał się pomiędzy karty, jakby próbował
odgadnąć ich znaczenie. Krążył między fotelami, tańczył w świetle czerwonych lamp,
gonił drobinki kurzu i drażnił wlatujący przez uchylone okna wiatr. W końcu
zbierał się i zwijał u stóp obutych w czerwone pantofle, chował za grubymi
szkłami okularów, próbując dostrzec przez nie to, co widziała tylko ich
właścicielka. Wplatał się w rozwichrzone loki na głowie, jakby sprawdzał, czy
siwizna przyjmie się między pasmami o barwie przejrzałego zboża. Wszechobecny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Nieuchwytny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Jak duch.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Blaise zatrzymał się przy
wejściu, chcąc się upewnić, że profesor Trelwaney nie dostała nagle ataku Wewnętrznego
Oka. Widział ją kiedyś podczas takowego. Wtedy pierwszy raz żałował, że nie
mógł czegoś odzobaczyć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Sybilla Patricia Trelawney była
kobietą dość wysoką, raczej szczupłą i sprawiającą wrażenie ogólnego
rozczochrania. Na rozczochrane wyglądały jej szaty, czyli spódnica w
nieodgadnione wzory i wątpliwego pochodzenia sweter, tak też prezentowały się
blond włosy, nawet oczy, bezpiecznie zakwaterowane za szkłami niby od lupy,
ewentualnie lornetki. Nierozgarnięta, wiecznie zagubiona, o pewności siebie jak
u firanki. A wiadomo, że takie są mało pewne — cały czas się zwijają, nie
wiadomo, czy w celach kamuflażowych czy raczej tanecznych. Trzeba się z nimi
jednak obchodzić ostrożnie, w końcu cicha woda brzegi rwie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Blaise Zabini uwielbiał wizyty u
tej starej wariatki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Dzień dobry — zagadnął,
zagłębiając się w labiryncie puf i pufek. Profesor Trelawney jakby nigdy nic
stała przy największym ze stolików, który z założenia miał służyć jej jako
biurko nauczycielskie, a w praktyce robił za kieszonkową herbaciarnię, i
masowała sobie skronie, poruszając przy tym okularami. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Widzę, tak, widzę… Wiem na
pewno. To ty, Neville? Neville Longbutem? — Otworzyła oczy, przyglądając się z
uśmiechem niezrażonemu Diabłowi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie tym razem. Blaise Zabini
we własnej osobie. — Zasalutował, uderzając obcasami od butów o siebie
nawzajem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Blaise, no tak… Neville to ten
z blizną, prawda?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Chyba muszę panią rozczarować,
ale nie ma żadnego z blizną. Neville to ten z kaktusem. — Zabini osunął się na
jedną z puf, najbliżej miejsca nauczycielki, która właśnie zajęła się
napełnianiem dzbanka liśćmi herbaty. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Profesor Trelawney uśmiechnęła
się tylko, jakby wiedziała coś, o czym on nie miał pojęcia. Jednak, jak Blaise
sam przyznawał, swego czasu zwolnił własne Wewnętrze Oko, bo okazało się równie
użyteczne, jak nóż do wypieków pani Zabini. Piłą byś nie skroił. Kiedyś prawie
połamał sobie zęby na torcie urodzinowym.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Mam coś dla pani — powiedział,
kładąc na stoliku pakunek, który przed chwilą odebrał od Filcha. Sybilla
przyciągnęła go do siebie krótkim ruchem ręki i rozwinęła, odrzucając rozerwany
papier na bok.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— To bardzo miło z twojej
strony, chłopcze — rzuciła w końcu, stawiając na blacie szklaną kulę, w której
drobinki magicznego śniegu opadały na miniaturkę zamku, skrytego wśród wzgórz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Blaise tylko się uśmiechnął,
przyglądając się rozrzuconym na podłodze kartom. Niewiele powiedziała, ale
wiedział, że się ucieszyła. To był dobry dzień.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Powiedz, słońce, sprawdziła
się moja przepowiednia? — Sybilla usiadła na maleńkim krześle, siorbiąc
herbatę. Zaraz się zreflektowała i napełniła też filiżankę Ślizgona, na co ten
skinął głową. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie do końca. Moja matka nadal
żyje.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— A przyjaciel?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Pomyślał o Draconie, który wił
się pewnie niby wąż po dormitorium i syczał na każdego, kto odważył się
zbliżyć. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Ma się świetnie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Tylko jakby czegoś mu brakuje.</i> Zaśmiał się w duchu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie kopnął go hipogryf?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie, ale zachowuje się, jakby
go kopnął. Może nawet nie hipogryf, tylko hormon. — Blaise zanurzył usta w
parującym płynie, a profesor Trelawney tylko zacmokała ustami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Jesteś pewien?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Absolutnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— A ty?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Cóż, gdybym skręcił kark na
schodach, raczej bym teraz z panią nie siedział.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Tak, tak… — Sybilla z
roztargnieniem pokiwała głową. Chustka, którą przewiązała włosy, prawie zsunęła
się na oczy, ale nie zwróciła na to uwagi. Cieszyła się, że chłopak przyszedł.
Blaise, tak? Blaise… Dobre imię, spod szczęśliwej gwiazdy. Chociaż ta akurat w
trakcie pełni znajdowała się najbliżej Fatum, Gwiazdy Przeznaczenia, położenie
o niebezpiecznym znaczeniu. Fatum było niebezpieczne. Martwiła się trochę, że
chłopak nie chciał jej słuchać — wyraziła się jasno, na schodach zgubi to, co
mu najbardziej potrzebne. Co może być bardziej potrzebne od życia?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Pani profesor…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— A twój kot? — Poskoczyła
nagle, rozlewając herbatę. — Co z nim?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie wydaje mi się, żeby coś mu
się stało. Jak ostatnio sprawdzałem, wydawał się całkiem żywy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Już raczej o nim nie
usłyszysz, chłopcze. Herbatki?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Nie zareagował, ale i tak
wylądowała przed nim pełna filiżanka. Poza rodziną, przyjaciółmi i wszystkimi,
z którymi kiedykolwiek miał kontakt, nawet facetem, który kiedyś wpadł na niego
na Pokątnej, uśmierciła mu też kota. Czy to sugestia, że nie powinien się też
żenić, bo do kolekcji trupów będzie mógł dopisać żonę? Musiał się nad tym
zastanowić. Czy jego każda następna próba zapoznania się z dziewczyną miała się
zaczynać od „Hej, jestem Blaise Zabini. Tak, ten arystokrata ze Slytherinu,
nieziemsko przystojny. Jak się masz? A, zapomniałem wspomnieć, że skoro już się
poznaliśmy, to najpewniej zginiesz. Narka!”? Mistrz podrywu to za mało
powiedziane. Nawet Nott zgarnie więcej dziewczyn, mimo że do flirtowania
nadawał się jak do szycia. Miał bardzo niecierpliwe palce, a chociażby w
robieniu na drutach trzeba było też porządnie robić na cierpliwości. Wujek
Blaise coś o tym wiedział, dzieci.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Ma pani może jakąś
przepowiednię dla mojego przyjaciela, Malfoya juniora? Bo widzi pani, on się
wstydzi sam przyjść, ale bardzo mu zależy na tego typu sprawach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Oh, naprawdę? — Sybilla
wyraźnie się ożywiła, porzucając myśli o schodach czyhających na życie
Blaise’a. — Przypomnij mi proszę, chłopcze, jak on się nazywa? Może poczytamy z
fusów… Skoro to przyjaciel, uda się nawet z twoich… Albo karty, tak, karty,
tylko potrzebne mi imię… Od „A” do „H” jest kier czy pik? Chyba że to się
rozdzielało po figurach…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Sybillo? — Od strony drabiny
rozległ się starczy głos, jakby zaciekawiony rodzajem swojego położenia. Po
chwili do uszu Zabiniego dotarło ciche poskrzypywanie drewnianej konstrukcji.
Czyli nie wymyślił sobie tego, porządne drabinowe zaniedbanie! Będzie musiał
porozmawiać z Filchem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Chcąc usłyszeć jeszcze malutką
przepowiednię dla Dracona, zamachał profesor Trelawney przed nosem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Dracon Malofy, pani profesor.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ta uśmiechnęła się nieznacznie,
ale zaraz zamarła, ściskając żylastymi palcami ramiona krzesełka. Zacharczała,
wytrzeszczając oczy jeszcze bardziej niż zazwyczaj, siedziała w bezruchu,
napięta do granic możliwości. Sala zdawała się reagować na zachowanie
właścicielki, bo światło jeszcze bardziej przygasło, wiatr zakołysał
płomieniami świec. Wcześniej spokojny dym z kadzideł zawirował gwałtownie,
płynąc w kierunku Sybilli, otaczając ją mglistymi mackami, dusząc. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Nieuchwytny. Jak duch.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Jak widmo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Profesor Trelawney w nagłym
zrywie wciągnęła powietrze, a głos, który wydostał się z jej gardła, nie był
ludzki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— OTO NADSZEDŁ TEN, KTÓRY MIAŁ
MOC ZATRZYMANIA CZARNEGO PANA... ZRODZONY Z TEGO, KTÓREGO NIE WYBRAŁA RÓŻDŻKA,
A NARODZIŁ SIĘ ZMIESZANY I ZMIESZANIEM SIĘ ZAJĄŁ... A CHOĆ CZARNY PAN NAZNACZYŁ
GO JAKO SWEGO, MIAŁ ON MOC, JAKIEJ CZARNY PAN NIE ZNAŁ... I TERAZ JEDEN ZGINIE,
ABY WYRÓWNAĆ RACHUNKI, BO TEN ZACIĄGNĄŁ DŁUG U SAMEJ ŚMIERCI… ZACIĄGNĄŁ… DŁUG…
U… SAMEJ… ŚMIERCI…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zakrztusiła się dymem, który
jednak rozwiał się, gdy tylko skończyła mówić. Niezadowolony.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Blaise z szeroko otwartymi
oczami wpatrywał się w nauczycielkę wróżbiarstwa, spokojnie zajmującą swoje
dotychczasowe miejsce, jakby nic się nie stało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Coś nie tak, chłopcze? —
spytała, popijając parujący napój.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zabini pokręcił głową, wstał, zaraz
z powrotem usiadł, aż wreszcie odwrócił się w stronę drzwi, napotykając
spojrzenie dyrektora Hogwartu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Jeśli
wcześniej lekko się zaniepokoił, teraz ogarnęło go czyste przerażenie. Nigdy
nie widział w oczach Albusa Dubledore’a tego, co w tej chwili pewnie zobaczyłby
w swoich.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Profesor Albus Dumbledore, jeden
z największych czarodziei wszechczasów, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa
w Hogwarcie, odznaczony orderem Merlina Pierwszej Klasy, człowiek, na którego
nikt o zdrowych zmysłach nie spojrzałby krzywo, człowiek, którego Blaise od
samego początku darzył niezaprzeczalnym szacunkiem… <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore się bał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
W dormitorium Domu Węża z reguły nie było zimno. Przeczyło to przekonaniom większości nieślizgońskich
uczniów, którym zdarzało się postrzegać lochy Slitherinu na równi z więzieniem.
Nie można zaprzeczyć, niekiedy chłód aż przenikał do kości, ale zdarzało się to
tylko w dwóch przypadkach — podczas wściekłych wizyt Snape'a, który zdawał się
wtedy zachowywać wręcz przerażający spokój, i w tych nielicznych momentach, gdy
Książę Slitherinu był nie w humorze. Nie musiał nawet siedzieć ze wszystkimi w
Pokoju Wspólnym — chłód przenikał z jego dormitorium do całej reszty
pomieszczeń w lochach, nieprzyjemny, gryzący, niespokojny. Każdy Ślizgon mający
na uwadze zachowanie własnego życia, trzymał się wtedy daleko od panicza
Malfoya, trafnie uznając takie postępowanie za jedyny sposób na uniknięcie
zamrożenia stalowym spojrzeniem. Jednak do tych rozsądnych przedstawicieli Domu
Węża nie zaliczano zarówno Blaise’a Zabiniego, jak i Teodora Notta, więc gdy
ten w całkowitym opanowaniu kierował się w stronę dormitorium niby rycerz
zmierzający do jamy smoka, posyłano mu tylko pełne otuchy i współczucia spojrzenia
— gapie szeptali i plotkowali, prześcigając jeden drugiego w pomysłach na
ujarzmienie gada, ale gdy przychodziło co do czego, woleli zostać w wygodnych
fotelach przy kominku, nie narażając wątłego zdrowia fizycznego, nie mówiąc już
o psychicznym. Draco Malfoy nie był znany ze swojej przemocy w postaci mocnych
prawych sierpowych — wystarczyło spojrzeć mu w oczy i narazić się na parę
niewybrednych, a zarazem rażąco inteligentnych komentarzy, a człowiek nie mógł
się pozbierać przez dobre kilka dni. Taki już urok Malfoyów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nott poprawił na ramieniu wypchaną torbę, przeczesał włosy i,
pogwizdując, wspinał się po wytartych stopniach. Zaliczył bibliotekę,
wypożyczył wszystkie książki, jakie były mu potrzebne, na obiad zjadł łososia z
pastą z bazylii i dodatkowo oszczędzono mu szlabanu za wylanie eliksiru na
Blaise'a, więc uznawał się za bardziej niż zadowolonego. Snape wykazał się
wyrozumiałością, stwierdzając, że z pewnością kleista ciecz wylądowała na
twarzy pana Zabiniego w sposób niezamierzony. W przypadku każdego innego
nauczyciela Teodor skomentowałby tego typu reakcję krótkim "naiwniak"
i w duchu pokładałby się ze śmiechu na widok nieudolnych prób pozbycia się mazi
w wykonaniu Diabła. Mistrz Eliksirów jednak w jakiś swój pokrętny sposób czasem
decydował się dopiec uczniom, szczególnie jeśli dotyczyło to zaangażowania
kogoś postronnego, który wykonałby konieczne, prawda, działania rozpoczynające
tortury, w tym wypadku Teodora Notta. I mimo całej nerwowości, niedostępności
czy chłodu u Nietoperza, Ślizgon darzył go szczerą sympatią. Tym bardziej, gdy
ten na celownik obierał sobie Blaise’a, ewentualnie Dracona. O tak, Smok kontra
Nietoperz, to dopiero był widok. A zwyczajowa wygrana tego drugiego czyniła
pojedynek jeszcze ciekawszym.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Skoro już mowa o Malfoyu... Nott nie mógł nie zauważyć lekko
zalatującej niepokojem ciszy w Pokoju Wspólnym. Na tak niecodzienne zjawisko
znalazłbyś tylko jedno wytłumaczenie — Smok miał kolec w łapie. I najwyraźniej
nie potrafił samodzielnie sobie z nim poradzić. Co to oznaczało dla Teodora?
Lubił mówić o nadchodzącym obowiązku jak o zakładaniu białego kitla i
plakietki z wirującym napisem
"profesor Teodor Nott, specjalista ds. psychologii zwierzęcej".
Jeszcze tylko naciśnięcie klamki i zatęchła gadzia jama stanęła przed nim otworem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
No, może z tym "zatęchła" trochę przesadził. Kto jak kto, ale
Draco Malfoy dbał o porządek z wręcz pedantyczną dokładnością. Układał pióra
kolorystyczne, zgodnie z zabarwieniem lotek. Nie mógł wyjść z pokoju, jeśli nie
pozostawił za sobą idealnie pościelonego łóżka, dokładnie wytartego blatu
biurka i każdego jednego przedmiotu ułożonego nigdzie indziej niż w miejscu, w
którym miał być. Nawet jeżeli oznaczało to poprawienie kąta, pod którym leżała
książka - on musiał ją przestawić, bo, nawet jeśli nie zrobiłby tego od razu,
po chwili by się wrócił.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
W pokoju znajdowały się tylko trzy łóżka, co było wynikiem zażartych
negocjacji z opiekunem Domu Węża i niedającą się zachwiać argumentacją (Malfoy
nie omieszkał wspomnieć o niestabilności psychicznej u Zabiniego i samego
Teodora), tak też pozostali przedstawiciele płci brzydkiej z czwartego roku zajmowali osobne
dormitorium. Trzyosobowego pokoiku nie zaliczyłoby się do wielkich, ale jeśli
ceną za zwiększenie prywatności i pozbycie się zbędnego towarzystwa w postaci
Gregory'ego Goyle'a i Vincenta Crabbe'a miało się okazać niewielkie
zmniejszenie dostępnej przestrzeni, nikt nie oponował. Trzy łóżka, trzy zielone
baldachimy i trzy zdobione srebrem narzuty, a na jednej z nich siedział samotny
Dracon Malfoy, opierając przedramiona na kolanach. Platynowa czupryna opadła mu
na czoło, dłonie, blade niczym z porcelany, leżały na kolanach, drżąc lekko.
Zimne, stalowe spojrzenie utkwił w niewidzialnym punkcie gdzieś przed sobą,
fale metalu napierały na źrenice, jak wzburzone morze atakuje Bogu ducha winny
ląd podczas sztormu. Chociaż pokój oświetlał zawieszony pod sufitem żyrandol,
chwiejny ogień świec zdawał się jeszcze mniej pewny, jeszcze mniej stały,
lękliwy, jakby żelazna rama nie mogła go ochronić przed spojrzeniem wykutym ze
stali. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Smoku...? — Nott odłożył torbę przy nodze łóżka i zaraz ją poprawił,
gdy Malfoy zerknął spode łba na jej krzywe ułożenie. — Co się stało? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Tamto stało. — Skinął w stronę rogu pomieszczenia, gdzie leżała
doniczka z paprotką Blaise'a. — Ale od jakiegoś czasu jest przewrócona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie udawaj idioty, bo ci to nie wychodzi. — Teodor przewrócił oczami
i przycupnął na skraju swojego łóżka, naprzeciwko Dracona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Zaliczam się do wyjątków, które mogą. Wy nawet nie musicie udawać,
bez problemu inteligencją napełnilibyście czaszkę mrówki, a i tak zostałoby
miejsca na jej mózg. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Napadły cię biologiczne myśli? Zamierzasz zostać kolejnym
Longbottomem i kupić sobie kaktusa? — Nott musiał uważać, nie przebierać w nieostrożnych słowach. Tylko głupiec
drażniłby smoka... Czyli pasowałoby się
upewnić, że nagle nie wpadnie tu Blaise.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Jesteś pewien, Nott, że chcesz ciągnąć temat? Jak zacznę sypać
łacińskimi nazwami, zagrozi ci choroba popromienna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Choroba popromienna?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Oho, już się zaczyna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Teodor przewrócił oczami. To sobie dzisiaj wytrenuje gałki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Jesteś pewien, że od łacińskich nazw pada się na chorobę popromienną?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Od obiektów nieznanych i niemożliwych do zaakceptowania, owszem.
Łacińskie nazwy są dla tych powyżej przeciętnej w poziomie edukacji. Jesteś w
stanie dopowiedzieć sobie resztę? — Draco pierwszy raz spojrzał na
współlokatora i pierwszy raz zawahał się, gdy dostrzegł na jego twarzy oznaki,
jakby nie patrzeć, troski. Troski? Odgonił natrętny obraz, który nakładał się
na rzeczywistość.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Dlaczego na
miejscu Teodora momentami widział Goyle'a? Nigdy nie przebywał w jednym
pomieszczeniu z tym przygłupem dłużej niż godzinę lekcyjną, a żeby potem z
własnej woli... w wolnym czasie? Dlaczego w ogóle widział te obrazy? Przecież
to się nigdy nie zdarzyło. Potrzasnął głową, a Teodor zmarszczył brwi,
wpatrując się z niepokojem w sylwetkę przyjaciela. Najwyraźniej coś do niego
mówił. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Słucham? — zagadnął Malfoy, mrugając gwałtownie, gdy gęba Gregory'ego
nałożyła się na twarz Notta.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Właśnie się zastanawiałem, czy w ogóle mnie słuchasz. — Profesora
Notta czekało ciężkie zadanie z równie ciężkim przypadkiem. Na szczęście, był
specjalistą. A jak wiadomo wszem i wobec, specjalista prędzej skoczy z mostu,
niż przyzna się do błędu. Za to Teodor bardzo nie chciał<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
umierać.
Bardzo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Dalej, Smoku, wyduś to z siebie i popijemy Ogn... — Ugryzł się w
język, z trudem opanowując chęć klepnięcia się w czoło. Mimo że w Slytherinie
zawsze krążyły jakieś niezbyt dozwolone trunki, a co za tym idzie, nie miałby
problemów ze zdobyciem butelki czy dwóch, Draco Malfoy miał swoje zasady. Draco
Malfoy nie pił. Nigdy. Nawet w myślach nie powąchał alkoholu. — ... ogniście
świeżutkim sokiem dyniowym!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ślizgon tylko popatrzył na Notta z powątpiewaniem i uniósł brew, ale
nie skomentował wypowiedzi przyjaciela w żaden sposób, co dawało Teodorowi
pierwszą iskierkę nadziei na powodzenie terapii. Albo przynajmniej zakończenie
jej w sposób, który obaj przeżyją.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— To co? Zrobimy sobie chłopski wieczór? — Nott zawarł ręce. — Może
nawet Blaise zdąży i...<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Blaise. Teodor mówił dalej, ale Draco już go nie słuchał. Doceniał jego
dobre chęci, nawet cieszył się z tych prób przywrócenia mu humoru, jak
nieudolne by one nie były. Nie mógł się jednak skupić, gdy Nott zamieniał się
nagle na twarze z Goyle'em, a wzmianka o Zabinim przypomniała mu tylko o
incydencie z korytarza – zobaczył go, Blaise’a, i już ruszył w jego stronę, ale
nagle na czarną gębę współlokatora nałożyła się niezdrowo biała gęba Crabbe'a.
Draco zatrzymał się na środku przejścia i stał tak, dopóki ktoś go nie
potrącił, aby zaraz potraktować jakimiś wymyślnymi obelgami i uciec, gdy zdał
sobie sprawę, do kogo mówił. Od tego czasu obrazy nakładały się na siebie coraz
częściej, choć pierwszy taki incydent miał miejsce w trakcie wyboru Czary, gdy
zamiast Hermiony wśród reprezentantów widział tego Krukona... O, Cedrika
Digory'ego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nieprawdziwa wizja nachodziła na obraz przed jego oczami, ale, mimo że
wciąż widział obie wersje, momentami wizja wydawała się wyraźniejsza. Prawie
uciekł z sali Obrony Przed Czarną Magią, gdy zamiast profesor Celesty, która
uczyła ich na czwartym roku, zobaczył jakiegoś szaleńca z sztucznym okiem i
nogą z kawała blachy. Odpuścił sobie potem resztę zajęć i zamknął się w
dormitorium, żywiąc szczerą i jakże głupią nadzieję, że to wszystko działo się
przed jego oczami z powodu zmęczenia albo niezadowolenia. Bo owszem, czuł
wzrastające niezadowolenie, które pielęgnował dokładnie i z oddaniem od czasu
przeczytania listu od matki, doręczonego przez Dubledore’a. Zastanawiał się,
dlaczego nie mogła po prostu wysłać wiadomości sową, ale tłumaczyła, że przez
swoje położenie (a była nim jakaś mugolska dzielnica), wolała nie nadawać
poczty<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
w sposób
tradycyjny, żeby nie zwrócić uwagi mugoli właśnie. Co natomiast robiła w tej
przeklętej okolicy? Szukała mieszkania swojej drogiej siostry, którą podobno dopadły nagle niewiadomej
przyczyny dolegliwości zdrowotne i dość poważne kłopoty ze snem. Draco wierzył
w takie wytłumaczenie jak w odpowiedzialność Blaise’a, czyli wcale, ale bezsensowne
wycieczki Narcyzy Malfoy nie były głównym powodem jego niezadowolenia. Matka
zamierzała pozostać z ową siostrą, którą spotkał zaledwie kilka razy w życiu,
na dłuższy czas, co oznaczało, że musiał spędzić w Hogwarcie święta. Sam jeden w otoczeniu jakichś
wyrzutków losu... I z niesmakiem zdał sobie sprawę, że takim wyrzutkiem się
stanie. Jawna niesprawiedliwość. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Oczywiście, natychmiast wyrzucił z głowy przypuszczenie, że może panna
Granger zwykle zostaje w szkole na takie okazje. Przecież nie miało to żadnego
znaczenia. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ale jakby została, nie obraziłaby się na propozycję rozmowy czy dwóch?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— ...babeczki. Ale, jak mi Salazar miły, prędzej by sobie zęby połamał,
niż... — mówił Nott, tak wciągnięty we własną opowieść, że nie zwrócił uwagi na
kompletną ignorancję ze strony Dracona. Może to i lepiej, przemknęło Malfoyowi
przez myśl, gdy wstawał z zamiarem opuszczenia dormitorium.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Dzięki, Teo — przerwał wywód Notta, zarzucając kurtkę na ramiona. —
Ja... — Skinął na drzwi i wyszedł, a pozostało za nim jedynie echo
trzaskającego zamka. Teodor wpatrywał się w puste łóżko przyjaciela, a jego
głowy nie mogła opuścić wyjątkowo natrętna myśl — "Co, na Merlina,
zrobiłem nie tak?".<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Dużo się ostatnio działo.
Początek czwartego roku nauki w Hogwarcie. Wizyta roztańczonych Francuzek i
tych zakutanych w skóry jaskiniowców, którzy zamiast różdżek woleli toporne
kije, krzeszące iskry na prawo i lewo. Aż dziw, że sobie jeszcze nie podpalili
tych idiotycznych futer. Turniej, karteczki zanurzające się w płomieniach Czary…
Tak rozczarowujący wybór… Zima zbliżała się wielkimi krokami, a te pierwsze
miesiące minęły jak mrugnięcie okiem. Dlaczego wciąż wydawało mu się, że coś
jest nie w porządku? Niepokój, wrażenie niespójności skradało się za nim od
początku roku szkolnego, nieustępliwe, konieczne do zignorowania, ale czuł, że
nie powinien tego tak zostawić. Coś musiało się stać. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Aż pojawiły się obrazy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Szedł, a wizje znikały z jego pola widzenia, żeby zaraz pojawić się
ponownie. On, Crabbe i Goyle na korytarzu, zaśmiewający się z jakiegoś
idiotycznego żartu. Przecież to niedorzeczne. On, Crabbe i Goyle w Pokoju
Wspólnym Ślizgonów, rozprawiający nad zapowiadaną śmiercią jakiegoś mugolaka.
Jaką śmiercią? On, Crabbe i Goyle na trybunach, z pełnym zaangażowaniem
wykrzykujący obelgi w stronę Pottera. Dlaczego ciągle widział siebie z tymi
dwoma głąbami? On szpiegujący Złotą Trójcę. On na szlabanie w Zakazanym Lesie.
On z nową miotłą i wkupionym miejscem do reprezentacji Domu Węża w Quidditchu.
On z ojcem w <i>Esach i Floresach</i>… Co,
na Salazara?! On, samotny chłopiec, którego w Malfoy Manor najżyczliwiej
traktowały skrzaty domowe, a były i tak dość szorstkie w obejściu. Gdzie
Octavia? On, nieustannie i z wyraźną satysfakcją plujący jadem w Hermionę
Granger. On przed chatką gajowego, Hagrida, czekający na egzekucję jakiegoś… Co
to było? Hipogryf?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Najbardziej zastanawiała go kwestia tego, co przedstawiały pojawiające
się wizje, bo do zjawiska doświadczania ich mógł się przyzwyczaić. Lucjusz
siedział grzecznie w Azkabanie, przywiązany do sufitu wiekowymi łańcuchami, a
Draco nie rozmyślał dużo bezpośrednio na jego temat. Co więcej, nigdy nie
widział go „na żywo”. I chyba nie musiał dodawać, że nie żałował takiego obrotu
spraw. Dlaczego więc wizje ukazywały Lucjusza jako ojca, który zabiera swojego
syna do księgarni? Oczywiście, nie zachowywał się w obrazach zbyt ojcowsko, ale
nie zmieniało to faktu, że jednak jakimś sposobem byli w <i>Esach i Floresach</i> razem. A Crabbe i Goyle? Znał ich od pierwszego
roku, to prawda, ale zawsze trzymał się od nich z dala czy też raczej pilnował,
żeby to oni się do niego nie zbliżali. I nigdy, przenigdy nie powiedział złego
słowa na Pottera. Nie często przyznawał się do tego typu spraw, ale… tak, byli
przyjaciółmi. Nie jedynymi, znosił też towarzystwo Zabiniego i Notta, lecz
przyjaciółmi. A Draco Malfoy miał swoje zasady. Draco Malfoy zawsze dochowywał
wierności.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Jeszcze wszystkie incydenty z Granger, w których wyraz „szlama”
zasługiwał na miano najczęściej dobieranego słowa. Musiał przyznać, że kiedyś
go użył. Raz, jeden. Nadgryzł, przeżuł i zaraz wypluł, a jednak wypowiedział,
nie do końca zdając sobie sprawę ze znaczenia, które niechętnie dźwigało. To
były czasy, kiedy w nieszczęsnej Granger interesowały go jedynie nad wyraz
długie zęby, co było bezpośrednio spowodowane jego fascynacją bobrami. A potem
spojrzał jej w oczy. I już nigdy nie zwrócił wzroku na zęby.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ktoś pewnie by celnie zauważył, że nie powinno się oceniać ludzi
jedynie po wyglądzie. Bo niby co Malfoy wiedział o Granger? Co mógł o niej
wiedzieć pierwszego dnia w Hogwarcie, gdy zlodowaciały metal zetknął się z
bursztynowym płomieniem? Złamanego knuta by nie postawił, że odgadłby poprawnie
choć kilka kluczowych zdarzeń z jej życia. Ale nie, tu wiedza nie była
najważniejsza. Tu nie wiedza przeważyła szalę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Spojrzał w jej oczy. Powoli i ostrożnie zanurzył się w oceanie
bursztynu, lśniące fale obmywały mu stopy, a on zrobił krok prosto w morską toń.
Czytał z jej spojrzenia jak z otwartej księgi, zobaczył w nim, spojrzeniu
Hermiony Granger, zwykłej mugolaczki, tyle magii, ile nigdy nie dostrzegł w
oczach żadnego czarodzieja. A, biorąc pod uwagę jego pochodzenie i nazwisko
Malfoy, ulokowane tuż za imieniem, miał okazję widzieć takowych wiele. Rodzona
matka rzadko otwierała się przed nim tak bardzo, jak panna Granger. A przecież
ona nie była do bólu autentyczna dla niego — zwracała swoje ufne, pełne
zachwytu spojrzenie na każdego, kto pojawił się w zasięgu wzroku, najpewniej
nawet nie wiedząc, jak wpływało to na ludzi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że
znalazł w tamtym momencie jedyną osobę w magicznym świecie, zdolną ofiarować mu
przedmiot jego usilnych pragnień — bezwzględną prawdę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Gryfonka, która pojawiła się
przed jego oczami, wydawała się prawdziwsza, niż czające się dookoła wizje.
Zdziwionym i lekko zaniepokojonym wzrokiem spojrzała mu prosto w oczy, a Malfoy
zobaczył, jak przystawia mu różdżkę do gardła. Już zamierzał inteligentnie
zapytać, o co jej chodziło, gdy cofnęła się nieznacznie, opuszczając magiczny
atrybut. I zaraz uraczyła go mocnym prawym sierpowym. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Miałem coś na twarzy? —
mruknął, przykładając dłoń do policzka, czekając na ból, który się jednak nie
pojawił. Jak to możliwe?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— O czym ty mówisz, Malfoy? —
Hermiona Granger poprawiła swoją przepakowaną torbę, zerkając z niepokojem na
rozkojarzonego Ślizgona. Wyglądał, jakby miał gorączkę, ale nie był nawet
zarumieniony.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Draco pokręcił głową, dotykając
policzka, w który przecież przed chwilą uderzyła i to dość porządnie. Kolejna
wizja?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Malfoy..? — Co tu się, słodki
Godryku, działo? Człowiek nie może spokojnie wyjść do biblioteki, żeby nie
spotkać na korytarzu przeklętego Ślizgona, który właściwie nie powinien opuszczać
odosobnionych progów dormitorium. Taki wygląd musi zostać zakazany. Zaraz, co
ona mówiła? A właśnie, nie powinien wychodzić z dormitorium, żeby nie rozsiewać
głupoty, prawda? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Draco ponownie potrząsnął głową
i zobaczył siebie samego, uciekającego przed rozwścieczoną Gryfonką. Odetchnął
z jako taką ulgą, mając pewność, że Granger znęcająca się nad jego twarzą była
tylko wizją. Ale dlaczego miałby w ogóle myśleć o czymś takim?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Mam coś na twarzy, Granger? —
powtórzył, chcąc zwycięsko wybrnąć z sytuacji. Hermiona momentalnie odwróciła
wzrok.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Poza codzienną miną,
wyrażającą skrajny idiotyzm, nie zauważyłam niczego podejrzanego, więc nie
musisz się martwić. Nie zacząłeś myśleć — wypaliła, uparcie wpatrując się w
jakiś punkt na skos od niego. Po co w ogóle się zatrzymała? Przecież to Malfoy.
Z tymi swoimi oczami, włosami i słowami, które wystarczały, aby odebrać jej
zdolność racjonalnego myślenia. Tylko piekielnik Malfoy. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Też się cieszę, że cię widzę. Co
tam takiego ciekawego? — Odwrócił się mniej więcej w kierunku, w który
patrzyła, mrużąc lekko oczy. — Raczej żadna sensacja, nie widać ani Blaise’a z
Wealseyówną, ani Weasleyówny z Blaise’em.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Hermiona otworzyła oczy jeszcze
szerzej, w bursztynowych tęczówkach odbijało się światło dogasających pochodni.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Skąd o tym wiesz? — Czy
przypadkiem Ginny nie wspomniała, że Zabini jeszcze nie zdradził ich „małej”
tajemnicy Draconowi?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Wierz mi lub nie, ale ja wiem
różne rzeczy. Blaise dalej pławi się w świadomości, że udało mu się utrzymać
ten, pożal się Merlinie, związek w sekrecie. — Uśmiechnął się nieznacznie,
składając ręce za plecami. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— No tak, bo tobie nie może
odpowiadać, że Zabini umawia się z Gryfonką. — Panna Granger przewróciła
oczami, gotowa bronić przyjaciółki. Wprawdzie nie była z Ginny tak blisko, jak
z Harry’m czy Ronem, ale nie zmieniało to faktu, że się przyjaźniły. A Hermiona
nie zamieniłaby młodej Weasley na jakąkolwiek Lavender czy inną niezrównoważoną
plotkarę, których znalazłoby się niestety więcej niż mniej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— I znowu to robisz. — Starał
się w jak największym stopniu ignorować pojawiające się wizje, co nie było
takie znowu łatwe, bo twarz Hermiony raz po raz wykrzywiał płaczliwy wyraz.
Czuł, że wywołany przez niego. Ale on przecież nic takiego nie zrobił, prawda?
Te kilka liścików, wytykających nadzwyczajną bujność loków Gryfonki, które
swoją drogą nie były znowu takie złe, nie mogły doprowadzić jej do stanu
krytycznego. Nie obrażał jej w ten czysto złośliwy i nienawistny sposób, który
niejednokrotnie widział w wizjach. Nigdy tego nie zrobił. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Prawda?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie w tym świecie, Draconie
Lucjuszu. Nie w tym świecie.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Rozglądnął się gwałtownie, ale na korytarzu nie dostrzegł nikogo poza samym
sobą i Gryfonką. Następne urojenie? <i>Najpierw
obrazy, teraz głosy. Jak mi Salazar miły, skończę w Mungu na oddziale
zamkniętym</i>, przemknęło mu przez myśl, zanim ponownie skupił wzrok na pannie
Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Co znowu robię? — Hermiona przemogła się i spojrzała mu w oczy. Nie
była gotowa na wachlarz uczuć, którym została uraczona, na oglądnie strefy, jak
jej się zdawało, intymnej. Widziała zwoje metalu, nachodzące jeden na drugi,
pochłaniające się nawzajem, spienione wątpliwościami, więzami pomiędzy
konkretnymi emocjami. Niezadowolenie, smutek, zrezygnowanie. Pasja, upór,
precyzja. Pedantyzm, perfekcja, wymaganie. Niepokój, niezrozumienie,
zdziwienie. Niepewność.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Strach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Sym… patia?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Wyciągasz błędne wnioski na podstawie błędnych przekonań.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Ach tak?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Oczywiście.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Takich jak to, że skoro Ron pochłania niezmierzone ilości pożywienia,
najpewniej chce mi zaimponować?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Dokładnie ta… Co? Nie. Takich, że skoro Ślizgon, to ceni tylko
Ślizgonów, a całą resztę uważa za niegodną.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nic takiego nie powiedziałam.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie. Nie każdy Ślizgon. Nie Teodor Nott. — Natychmiast ugryzła się w
język, za późno zdając sobie sprawę, że powiedziała za dużo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Teodor Nott? — Teodor Nott? Niemożliwe. Wiedziałby o tym.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie znasz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie, nie znam, mimo że mieszkamy razem w dormitorium od pierwszej
klasy, jego rodzice odwiedzali moją matkę od niepamiętnych czasów i siedziałem
z nim w kołysce. Wspomniałem już o tym, że był u mnie kiedyś na wakacje?
Calutkie dwa miesiące?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona przewróciła oczami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie, zdecydowanie nie kojarzę gościa. Twój kolejny ślizgoński partner
od nieregulaminowych eliksirów? — Nott? Już sobie z nim porozmawia. Nachodzić
tak biedną Gryfonkę. Co ona mu znowu zrobiła?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie, pomyślałeś kiedyś o tym, że tylko z tobą robię „ciemne
interesy”? Nie wszyscy marzą o tego typu sprawach, a już na pewno nie Teodor.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Ach, Teodor. Już mówicie sobie po imieniu? — Ile oni się mogli znać?
Niespełna rok? Dwa? Góra trzy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— To jak mam się do niego zwracać? „Panie Nott”? Jesteś nienormalny,
Malfoy. — O czym oni w ogóle rozmawiali? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Chociażby. Samo „Nott” by wystarczyło. Czy to nie twój sposób
katalogowania Ślizgonów? Do mnie zawsze mówisz per Malfoy. — Żeby tak otwarcie
się z tym obnosić? Teodor to, Teodor tamto… Jeszcze trochę, a mu się oświadczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— To mój sposób katalogowania Malfoyów, Malfoy. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Czyli uważasz mnie za gorszego?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Uważam cię za gorszego?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— To był główny przekaz, jak sądzę. Mocno zawoalowany poprawnymi
politycznie określeniami, ale tak, zdecydowanie. — Jeszcze jej pokaże, z
Malfoyami trzeba się liczyć. Stop, cofnij. Z Draconem trzeba się liczyć.
Octavia nie stanowiła zagrożenia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Zdążyłam już zauważyć, że jesteś nienormalny?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Najwyraźniej lubisz się powtarzać, Granger. — Ładnie wyglądała,
stojąc tak przed nim, lekko rozczochrana, ledwo zauważalnie zarumieniona.
Dostrzegł nawet kilka piegów na jej małym nosie. — I jeszcze czerpiesz
satysfakcję z uwag na temat mojego zdrowia psychicznego. Rozmawiałaś kiedyś z
Blaise’em? Wystarczy kilka zdań, a uznasz mnie za najnormalniejszy okaz na
świecie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Wątpię, żebym miała szansę. Raczej nie zwróci na mnie uwagi,
niestosownie przyssany do Ginny. — Tak, cała niewygodna sytuacja z panną
Weasley i Zabinim wylatywała jej już wszystkimi otworami, co znaczyło raczej
dobitnie, że miała jej powyżej uszu. Wykazywała się tolerancyjnością,
oczywiście. Ale Ginny była młodsza. Sama Hermiona nigdy się z nikim nie
całowała, więc… Nie, to ostanie nie miało znaczenie i w żaden sposób nie
wpływało na ocenę sytuacji. W żaden, najmniejszy sposób. Nie.. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Zdarzyło ci się wspomnieć, że nie mogę zaakceptować związku Zabiniego
z Gryfonką. Pozwól, że sprostuję. — Uśmiechnął się, przeczesując włosy, które
jednak zaraz z powrotem opadły na czoło, nieposłuszne. — Blaise nie potrzebuje
teraz dziewczyny. To wasza Weasleyówna chodziła za nim już od jakiegoś czasu,
aż on zaczął bredzić, że chce się związać z Gryfonką. Bo widzisz, Blaise jest
bardzo podatny na sugestie. Uznał, że skoro ktoś go pokochał, on powinien
odwdzięczyć mu się tym samym. A tak naprawdę najwyżej lubi Ginny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Czyli sugerujesz, że tylko grał, nie mogąc się od niej oderwać? —
Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem, czując nagle irracjonalny żal,
że sytuacja, której była świadkiem, okazała się tylko zabawą. Przedstawieniem.
A panna Weasley nie miała pojęcia, że została zwerbowana do szeregu aktorów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Tak jak ty, panienko Granger. </i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie. — Draco skinął w stronę parapetu, na którym po chwili się
ulokowali. Hermiona podciągnęła kolana pod brodę, patrząc na niego tymi samymi
oczami, które zobaczył ponad cztery lata temu w hogwarckim holu. Tymi samymi,
które wtedy pokochał. — Blaise to skomplikowany przypadek. Czuje się
odpowiedzialny za innych, nawet jeżeli teoretycznie nie powinni go w ogóle
obchodzić. On jej nie kocha. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Malfoy… — Hermiona uśmiechnęła się nieznacznie, wodząc palcem po
materiale spódnicy. — Wątpię, żeby ktokolwiek naprawdę kogoś pokochał takim
rodzajem miłości w, cóż… tak młodym wieku. Zależy mu na Ginny? Albo chociaż ją
lubi?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Draco niechętnie pokiwał głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— To na razie wystarczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— To twoim zdaniem kiedy można kogoś pokochać? Skoro my jesteśmy „za
młodzi”? Znajdę to w… którym rozdziale <i>Historii
Hogwartu</i>?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona spojrzała na niego spode łba, zakładając niesforne pasma
włosów za uszy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nigdy, przenigdy nie waż się żartować z <i>Historii Hogwartu </i>w mojej obecności — powiedziała spokojnie, ale
Malfoy wiedział, że wystarczy jedno nieostrożne słowo, a będzie mógł pożegnać
się z życiem. Przy tym z ulgą zauważył, że wizje zniknęły. Wreszcie. — A
odpowiadając na twoje pierwsze, rozsądniejsze pytanie… — Znowu zerknęła na
niego groźnie i odchrząknęła. — Według mnie wiek nie powinien być
ograniczeniem. Miałam na myśli raczej to, że potrzeba czasu. Tysiąca godzin
rozmowy, tysiąca dni, tysiąca skrajnych emocji. Nie można kogokolwiek pokochać
w dzień. Miłość jest jedną z tych roślin, które trzeba pielęgnować długo i
starannie, bo tylko wtedy oprócz liści wypuści też owoce.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mówisz, masz.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— To… To wcale niegłupie, Granger. — Malfoy, lekko oszołomiony,
spojrzał na nią. Inaczej niż kiedykolwiek wcześniej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Czyli jak większość tego, co mówię. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Większość?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Chyba kiedyś przyznałam, że się z tobą zgadzam. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Zaśmiał się, przymykając oczy. Raz gadowi śmierć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Granger?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Hm? — Hermiona już zaczęła się podnosić z zamiarem udania się na
kolację.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Pójdziesz ze mną na bal? — Nie przemyślał tego, fakt. Ostatkiem sił
powstrzymał się przed zatkaniem sobie ust. Co on najlepszego zrobił? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Słucham? — Zamarła z torbą uniesioną w połowie i jedną nogą zdjętą z
parapetu. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Mówię, że już późno. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Malfoy…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Pójdziesz ze mną na bal? — Słodki Salazarze, powiedział to drugi raz.
Może się czegoś nawdychał na tym korytarzu? Albo Nott go czymś przytruł… Mógłby
się umyć raz na czas, nie zaszkodziłoby mu. Idiota. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Malfoy…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Tak?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Ktoś już mnie zaprosił.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— No i?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Tak jakby się zgodziłam. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Ależ tak, oczywiście. — Skrzywił się lekko, machając ręką. — Chciałem
cię sprawdzić, bo byś się sama nie przyznała, czy z kimś idziesz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Ja już pójdę na kolację…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Po co w ogóle pytał? To oczywiste, że już ktoś ją zaprosił. Dlaczego w
ogóle mieliby iść razem? Warzyli wspólnie eliksir, przeprowadzili kilka nic
nieznaczących rozmów, ot, zwykła znajomość. Ach, wspomniał już, że przez
godzinę byli jednym ciałem?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zamierzał jeszcze ładnie się
pożegnać, ale gdy skupił wzrok, po pannie Granger zostało jedynie stygnące
miejsce na parapecie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Naprawdę w to wierzyła? Tysiąc
dni, tysiąc skrajnych emocji.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Da się zrobić, Draconie Lucjuszu.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i> </i>Rozejrzał
się po korytarzu, ale jedynym, co poruszało się w przejściu, był zawodzący płaczliwie
wiatr i cień, tańczący w rytm ognia dogasających pochodni. Sunął po chropawych
kamieniach, zanurzał się w szczelinach, skakał ze ściany na ścianę.
Wszechobecny. Nieuchwytny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Jak duch.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Jak widmo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Profesor Minerwa McGonagall i
Mistrz Eliksirów, Severus Snape, stali ramię w ramię w najlepiej strzeżonym
pomieszczeniu w całym Hogwarcie. Milczący, z rękami złożonymi na plecach,
wyglądali jak niesforni uczniowie na dywaniku u dyrektora. Ciszę przerywały
jedynie tłumione chrząknięcia i ukradkowe spojrzenia, urozmaicające czas
oczekiwania na przybycie Albusa. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Gabinet dyrektora Hogwartu był
owalny z racji swojego położenia w wieży. Gargulec, nieustraszenie pilnujący
wejścia na prowadzące do niego schody, samym wyglądem skutecznie odstraszał
wszystkich, którzy zamierzali dostać się do chronionego pomieszczenia w mało
szlachetnych interesach. Wystarczyło jednak podać hasło, którego treść nie
odbiegała znacznie od ogólnie dostępnej znajomości nazw słodyczy, a stwór
zwijał swe kamienne skrzydła, odsłaniając przejście i zabierając przybysza na
górę. Obracając się powoli, wynosił gościa aż pod szerokie, dwuskrzydłowe
drzwi, wyrzeźbione z czystej istoty magii. Dumne podwoje we własnym zakresie
decydowały, kto przekroczy ich próg, a władzą nad nimi mógł się poszczycić
jedynie właściciel, zamieszkujący osłaniane przez nie pomieszczenie. W nim
natomiast znalazłbyś wszystko, co tylko kojarzyłoby się z czarami — złoty
drążek, służący za podnóżek dla ogniopiórego feniksa; regały pełne ksiąg,
ciągnące się od samej podłogi aż po sufit, zawierające formułki wszystkich
kiedykolwiek wymyślonych zaklęć; myślodsiewnia, gotowa posłużyć nam za płótno
dla myśli, zarówno tych ważnych, jak i całkiem zbędnych; setki srebrnych
instrumentów o niezbadanym przeznaczeniu, ulokowanych wszędzie, gdzie tylko
zawiesić wzrok, poruszających się całkiem śmiało lub zaledwie drżących. A na
jednym z regałów kulił się intruz, na którego nie zwrócił uwagi sam Albus
Dumbledore, zbyt mały, zbyt skryty, zbyt sprytny, żeby go dojrzeć, zbyt
potężny, żeby wykryć go magią, zbyt niekontrolowany, by nim zawładnąć.
Siedział, zrogowaciałe ciałko opierając na zakurzonych okładkach ksiąg,
szponiaste łapki wbijając w zapisane karty, węsząc krzywą mordką. Śluz wypływał
z jego krwistych ślepek, skapując na poniższe tomy, przepalając papier, niby
kwas. Pociągał rozszerzonymi nozdrzami, chłonął wonie, rozpoznawał zapachy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Polował.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Słuchał wypowiadanych w strachu
słów. Słuchał myśli. Oglądał drżące dłonie, zmarszczki, które na wzór jego
zrogowaciałej skóry powstawały z upływem Czasu. Czas tworzył, aby potem zabić.
A Poczwarka był jego oczami, uszy stwora słuchały dla jego Pana, nos węszył
zgodnie z jego poleceniami. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Poczwarka był nożem. Czas
trzymał go w garści.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Dzięki niemu Czas wiedział,
dzięki niemu mógł działać. Poza zdolności Czasu wykraczał bezpośredni kontakt
ze światem, bezpośrednia ingerencja. Tylko istniał. Wystarczyło jednak, by
człowiek złamał jedno z najważniejszych praw, by zakłócił porządek świata, a
Poczwarka opuścił swe więzienie w Międzyczasie, gdzie jednocześnie starzał się
i odmładniał, umierał i się rodził, żył i nie istniał. Poczwarka miał łapki,
którymi mógł dotykać. Ciekawe, co powie człowiek, gdy dowie się, że sam
sprowadził na siebie zagładę. Bluźniąc przeciwko naturze, podpisał wyrok
śmierci. Zarówno własną krwią, jak i tą niewinną.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Niewinną, która teraz wypływała ze ślepek Poczwarki, ciemna, dymiąca.
Gryząca.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Niby kwas.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Czas był cierpliwy, może
dlatego, że nie musiał się spieszyć. Istniał, zanim świat się narodził,
zapłonie, gdy świat się wypali, przeżyje, gdy ten umrze. Sam kopał grób dla
świata.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Czas był grabarzem, Poczwarka
jego łopatą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Usiądźcie — powiedział
starzec, wchodząc do gabinetu. Biała broda opadała mu na klatkę piersiową,
pasmo śniegu na zszarzałej ziemi. Usiadł za potężnym biurkiem, składając ręce
na blacie przed sobą. Jedyny człowiek, którego Czasowi było trudno złamać. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Albusie… — zaczęła kobieta,
ale nie dokończyła, bo starzec podniósł rękę. Miał nad nimi władzę, otaczał go
szacunek. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Zanim cokolwiek powiesz,
Minerwo, chciałbym coś wyjaśnić. — Profesor Dumbledore spojrzał na nią zza
niewielkich szkieł okularów. — Nie tłumacz się. Rozumiem wasze motywy, rozumiem
wasz strach. Bo w strachu robimy wiele rzeczy, zarówno tych najokropniejszych,
jak i najodważniejszych. Nie moim obowiązkiem jest oceniać, do której kategorii
zalicza się wasza decyzja, bo kiedyś wszyscy zostaniemy z własnych rozliczeni.
Moim obowiązkiem jest słuchać i reagować. — Uśmiechnął się. — Widzicie, taki
już los dyrektora. Nie obwiniajcie się, skoro zrobiliście wszystko, co
uważaliście za słuszne. Nie obwiniajcie się, bo w pewnych kwestiach mieliście
odwagę, której innym zabrakło. Nie obwiniajcie się, bo w ten sposób nie
pomożecie ani sobie, ani komukolwiek innemu. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Westchnął, wyciągając spod
biurka tacę z filiżankami i dzbankiem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Moja matka była wspaniałą
kobietą, zaręczam. I choć każdy mówi w ten sposób o swojej matce, ja mam dowód.
Otóż — nalał parującego płynu do trzech filiżanek — nauczyła mnie zaparzać
najlepszą herbatę w promieniu trzech tysięcy mil. Jest to jedyna czynność,
którą potrafię zrobić w kuchni poprawnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Minerwa skinęła głową, gdy
postawiono przed nią pełną filiżankę, Severus tylko spojrzał na naczynie
podejrzliwie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— A teraz… — Albus Dumbledore zanurzył
usta w gorącej cieczy. — Opowiedzcie mi wszystko, krok po kroku. Wszystko, co
było, ale zniknęło, wszystko, co było, ale się powtarza. Krok po kroku, dzień
po dniu. Wszystko od narodzin Wybrańca.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Mówili, a Poczwarka słuchał.
Słuchał, a maź, skapująca z jego oczu, wypaliła w księgach kulisty kształt.
Taki sam, w jakim kiedyś zaklęto przepowiednię o chłopcu i czarnoksiężniku, z
których jeden musiał umrzeć, aby drugi mógł żyć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Człowiek jest nicią, która wraz
z upływem czasu zwija się w kłębek sekretów i tajemnic. Niektórym udaje się go
nieco rozwinąć, inni sprawiają, że tylko bardziej się plącze. Każdy powinien
posiadać coś, czym nie dzieli się z nikim postronnym, co zachowuje do
osobistego użytku i cieszy się z tego w samotności. Każdy powinien wykuć sobie
szkatułkę, do której tylko on będzie miał kluczyk. Do której on sam będzie
kluczem. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Harry Potter wiedział o
tajemnicach. I choć nie znał tajemnic ludzkich, do których dostęp jest
najbardziej utrudniony, znał tajemnice przedmiotów. Odkrył sekrety zamku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ojciec przekazał Harry’emu
Pelerynę Niewidkę, gdy ten miał po raz pierwszy przekroczyć progi Hogwartu. Na
trzecim roku dostał od Freda i George’a Mapę Huncwotów, której ci nie
potrzebowali, bo wykazywali się znajomością miejsc nawet na niej
nieumieszczonych. Dzięki tym dwóm czynnikom dowiedział się o przejściach, skrytych
za kamiennymi posągami, o pomieszczeniach, których istnienia w życiu by nie
przypuszczał. Mapa pokazała mu lokalizację Łazienki Prefektów, gdy podczas
nocnych wędrówek penetrował zamek, za jej pośrednictwem dotarł do Pokoju
Życzeń, choć nie przedstawiała go bezpośrednio. Nosił okulary, to fakt. Ale
dobry wzrok to nie jedyny czynnik decydujący o tym, czy naprawdę się widzi.
Harry poza tajemnicami Hogwartu odkrył też sekret, który łączył wszystkich
ludzi, kim by oni nie byli — większość tylko patrzyła. Potter wiedział, że aby
dogłębnie zbadać świat, trzeba też widzieć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Przemierzał hogwarckie mury
przejściem, skrytym w ich wnętrzu. Korytarze wydrążone w kamiennych ścianach
zamku ciągnęły się właściwie przez całą ich długość, gwałtownie unosząc się nad
wszelkiego rodzaju wejściami lub opadając pod oknami, co tworzyło
nierównomierny zygzak przejść, na które raz trzeba się było wspinać, to znowu
zjeżdżać i powtórzyć sekwencję. Stworzone już za czasów budowy Hogwartu, a może
dopiero po jego powstaniu, służyły Harry’emu od niespełna dwóch lat za drugą
Pelerynę Niewidkę, z tym że o trochę innym działaniu. Ukrytymi korytarzami mógł
dotrzeć w każdy zakątek zamku, przez szpary między kamieniami widział
przechadzających się belfrów czy śpieszących na obiad adeptów magii, słyszał
rozmowy, prowadzone we względnej samotności. Korzystał z Murarzy, jak je
nazywał (<b><i>Mur</i></b>ów–Koryt<b><i>arzy</i></b>), aby dostać się szybciej w
określone miejsce, oszczędzając sobie przepychanek wśród hord uczniów,
spacerował po nich, by najzwyczajniej w świecie pobyć w samotności, której nikt
nie mógł mu wtedy zakłócić. Był dumny z ich odkrycia, bo nawet Mapa Huncwotów
nie uwzględniała istnienia Murarzy, niewykluczone, że jej twórcy nie mieli o
przejściach pojęcia. Niektóre odcinki sprawiały mu więcej kłopotów w
przeprawie, szczególnie, gdy wchodził na wyższe piętra albo przechodził nad
głównym wejściem do Hogwartu, co było nie lada wyzwaniem z racji jego
wysokości. Niekiedy mury się zwężały, co powodowało drastyczne zmniejszenie
dostępnej przestrzeni w Murarzach, z natury nieszerokich, i człowiek musiał się
przeciskać, wciągać brzuch, nawet jeżeli nie miał w nim zbyt dużo, przekręcać
głowę i manewrować ramionami — Harry zaliczał powyższe do nielicznych momentów,
w których szczerze się cieszył ze swojej chudości, zwykle traktowanej przez
niego obojętnie, ewentualnie z niechęcią. Wspinaczka stanowiła o wiele większy
problem, przejście Murarzami na wyższe poziomy okazywało się właściwie
niemożliwe bez użycia czarów, ba, bez różdżki nawet by do ukrytych korytarzy nie
wszedł. Wystarczyło jednak trzy razy postukać magicznym atrybutem w ścianę,
myśląc przy tym o ukazaniu się przejścia, a kamień, choć nie znikał,
przepuszczał delikwenta, który odkrył jego tajemnicę. W taki sam sposób można
się było z Murarzy wydostać, wystarczyło tylko odwrócić bieg myśli — zastąpić
chęć zanurzenia się w ściennym korytarzu na pragnienie wydostania się z
takowego. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Dzisiaj Harry nie przechadzał
się po Murarzach przypadkowo — usłyszał plotki na temat pewnego niepokojącego
wydarzenia, do którego podobno miało dojść w noc Bożego Narodzenia. W
przeciwieństwie do większości przedstawicielek żeńskiej części hogwarckiej
społeczności, a nawet kilku, wydawałoby się, porządnych facetów, nie ekscytował
się na myśl o nadchodzącym zjawisku, mógłby nawet powiedzieć, że był mu
szczerze przeciwny. Nie odważył się wyszeptać nazwy spodziewanego w myślach, bo
oznaczałoby to, że akceptuje jego istnienie, a na to się nie zdobył. Teraz
jednak uznał, że woli mieć pewność i zdobyć czas na przygotowania, ze szczególnym
uwzględnieniem aspektu psychologicznego, bo wszystkie inne nie miały znaczenia.
Całe zgubne przedsięwzięcie rzekomo organizowało grono pedagogiczne pod
nadzorem profesor McGonagall, dlatego zamiast włóczyć się za każdym belfrem z
osobna z nikłą nadzieją, że coś się komuś wymsknie, postanowił zakraść się do
gabinetu Mistrzyni Transmutacji. Co chwilę jakiś uczeń, opiekun czy nauczyciel
zmierzał w kierunku celu wędrówki Harry’ego, zamykał za sobą smukłe, drewniane
drzwi, przytłumionym głosem dyskutował z Minerwą i wychodził, aby zaraz wrócić
i dorzucić do puli jeszcze jedno pytanie. Było to nie tyle frustrujące dla
samego Pottera, co dla profesor McGonagall, która przecież musiała się z każdym
wizytatorem użerać, a możliwość zatrzaśnięcia drzwi przed nosem szczególnie
napastliwych odeszła wraz z pojawieniem się zagranicznych gości — nie mogła ich
po prostu wyrzucić, bo kłóciłoby się to z istotą ich przyjazdu, polegającą
dosłownie i w przenośni na zawracaniu głowy wszystkim naokoło i wywoływaniu
ogólnego zamieszania. Oczywiście, Harry nie był przeciwny przynajmniej jednej
grupie przyjezdnych (i nie miał tu na myśli przedstawicielu Durmstrangu,
których futra Malfoy uznał za uwłaczające i niepoważne), ale wolałby, żeby
znaleźli sobie jakieś zajęcie, zamiast kręcić się gospodarzom pod nogami.
Niewykluczone, że takie podejście zasiał w nim Draco we własnej osobie,
zirytowany jaskiniowcami błądzącymi po lochach czy też przymilnymi Francuzkami,
które niby przypadkiem trafiały do męskich dormitoriów (chociaż Harry musiał
przyznać, że ta część zarówno jemu jak i Ronowi niezbyt przeszkadzała).
Hermiona była podobnego zdania co wcześniej wspomniany Ślizgon i przewracała
tylko oczami na „nerwowe podrygiwania panienek w niebieskim”, jak nazywała
niewinne pląsy uczennic Beaxbatons (nawet Pottera trochę dziwiło, jak można
tyle tańczyć), a szczególnie niezadowolenie wyrażała dyskretnymi prychnięciami.
Znalazło się więc dwóch odludków, a Harry nie mógł zrozumieć, dlaczego
nieustannie na siebie naskakiwali. Jeszcze większą konsternację wywoływał w nim
Blaise, który od czasu feralnego spotkania w wannie Łazienki Prefektów składał
mu zgoła niestosowne propozycje, ewentualnie wskazywał na pannę Granger i
Malfoya, uśmiechając się dziwnie i ruszając brwiami. Co ciekawe, potem nie był też świadkiem
jakichkolwiek spotkań Zabiniego z Ginny, a w jego przypadku uchodziłoby to za
trudne, biorąc pod uwagę Mapę Huncwotów i Murarze. Jeszcze na początku roku
każde zetknięcie się Harry’ego z panną Weasley poprzedzały łaskoczące motyle w
brzuchu tego pierwszego, ale z upływem czasu, którego nie minęło znowu tak
dużo, zaczął postrzegać ją tylko jako koleżankę, może mniej bliską
przyjaciółkę. Nie wiedział, z czego wynikały jego poprzednie reakcje, miał
jednak wrażenie, że na siłę próbował znaleźć sobie kogoś, kto go naprawdę
zafascynuje, a że Ginny była bliżej, na nią padło. Mimo tego, w takich
kategoriach nigdy nie myślał o Hermionie (może pomijając jakiś miesiąc na
drugim roku), ona po prostu była jego przyjaciółką, najlepszą przyjaciółką. Sam
wsłuchując się w powyższe określenia uznawał je za dość banalne, ale w końcu
najważniejszych, najprawdziwszych z uczuć nie sposób wyrazić słowami. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Dotarł wreszcie w pobliże
gabinetu profesor McGonagall, położonego tuż za salą transmutacji, przeszedł
Murarzem do wnętrza klasy i minął linię drzwi na jej końcu. Przez szpary między
kamieniami widział nieduży pokój, w którym centralny punkt stanowiło biurko,
rozłożyste, połyskujące w świetle lewitujących świec, o rzeźbionych nogach i
zakończeniach. Szafki z księgami wprawdzie zajmowały stosunkowo dużą
powierzchnię ścian, zostawiając jednak miejsce na kilka portretów,
przedstawiających spoglądające z góry postacie. Harry’ego męczyła nieprzyjemna
myśl, że one widzą — wiedzą o jego obecności i widzą go, bawią się napięciem,
żeby w końcu zdradzić położenie nieproszonego gościa Minewrze McGonagall. Za to
ona siedziała w fotelu za wiekowym blatem, pochylając się nad równolegle
rozłożonymi pergaminami. Co jakiś czas maczała bure pióro w stojącym obok
kałamarzu i skrobała zaostrzoną końcówką po papierze, nie roniąc ani kropli
turkusowego atramentu. Długimi palcami przytrzymywała brzegi kart, włosy,
spięte na głowie w ciasny węzeł, nie drgnęły nawet przy gwałtowniejszych
ruchach właścicielki. Wyglądała na rozciągniętą, trzymającą się w całości tylko
dzięki pojedynczym nitkom, jak naderwany guzik, ostatkiem sił chwytający się
szaty. Harry prawie widział zmęczenie, spływające ciężkimi kroplami po jej
twarzy, skapujące na ramiona, przygniatające je do ziemi. Wyznaczało stałą trasę
pod ostro zaznaczonymi kościami jarzmowymi, zaciśniętymi ustami, przez brodę i
równomierny strumień po napiętej szyi. Była tak wyzuta, wykręcona ze wszelkich
pozytywów, złamana, ale hardo trzymające oderwane od siebie części, nie myśląca
nawet o wizycie u lekarza. Profesor Minerwa McGonagall potrzebowała badania, diagnozy
i gipsu, ale przede wszystkim woli, żeby to, co zostało złamane, ponownie się
zrosło. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Silniejsze..?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Harry wpatrywał się w
nauczycielkę, opiekunkę jego Domu, kobietę, która nałożyła mu na głowę Tiarę
Przydziału — wpatrywał się w nią i chciał zobaczyć tą samą profesor McGonagall,
którą ujrzał swojego pierwszego dnia w Hogwarcie. Nie zauważył, że coś się z
nią działo, a owo „coś” nie wróżyło niczego dobrego. Martwił się. I troszkę, ledwo
zauważalnie, gdzieś w zakamarkach umysłu zasiał pierwsze ziarna strachu. Modlił
się w duchu, żeby nie musiał ich podlewać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zdążył już zapomnieć o
pierwotnym celu swojej podróży, gdy stanowcze, choć ciche pukanie do drzwi
zapowiedziało wizytę kolejnego gościa. Profesor McGonagall podniosła wzrok znad
zapisanych pergaminów, przyłożyła palce do nasady nosa i przymknęła oczy, aby
zaraz z całą godnością, na jaką było ją stać, wyprostować się na obitym brązową
skórą fotelu i zaprosić przybysza do środka. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Severus Snape przekroczył próg, zarzucając
swoją czarną szatą, i zatrzasnął drzwi, stając naprzeciwko biurka Minerwy. Choć
wyglądał na zwyczajowo obojętnego, zdawał się powoli zdejmować codzienną maskę
z bladej twarzy, odsłaniać zasłonę, którą pieczołowicie naciągał na oczy, aby
nie pozwolić jakimkolwiek emocjom ujrzeć światła dziennego. Wyglądał przy tym
dziwnie lekko, jak człowiek, który zrzuci z barków dźwigany od dawna ciężar. Albo
wyjawi tajemnicę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Wypracowania? — mruknął,
zajmując gościnne krzesło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Plany balu. — Minerwa
pokręciła głową, odsuwając papiery na bok. — Co cię do mnie sprowadza?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— To, co zwykle.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Skinęła, wskazując na filiżanki,
które właśnie pojawiły się na blacie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Herbaty?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Nie musiał odpowiadać, bo i tak
dostał pełną filiżankę. Profesor McGonagall nawet nie proponowała mu cukru,
wiedząc, jaką pogardą go darzył. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Sądzisz, że to dobry pomysł
ciągnąć ten cyrk? Wcale nie musimy urządzać w tym roku balu. — Mistrz Eliksirów
pociągnął ze swojej filiżanki, rozdmuchując unoszące się znad płynu obłoczki
pary. Harry przyjął jego słowa jak wyrok i ostateczne potwierdzenie, plotki o
balu okazały się czymś więcej niż tylko bezsensowną paplaniną Lavender. Nie mógł
jednak zrozumieć, co Nietoperz robił w gabinecie Minerwy i dlaczego wyglądało
to, jakby nie pierwszy raz wpadł sobie na herbatkę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— To tradycja, Severusie. Nie zarzucimy
jej z powodu domysłów, na poparcie których na dobrą sprawę brak nam dowodów. —
Profesor McGonagall powoli raczyła się herbatą, raz po raz odstawiając ją na
malowany spodeczek, to znowu podnosząc, jakby nie mogła się zdeycydować, czy
właściwie ma ochotę się napić. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Brak dowodów, które przyjmie
Ministerstwo, racja. Ale do mnie całkowicie przemawia to, co widzimy każdego
ranka, przez całe popołudnie, aż do wieczora i w nocy. — Zanurzył usta w
parującym płynie. — Nie lubię stwierdzać oczywistości, ale tak, przeszłość się
powtarza, Minerwo. Nie możemy się temu biernie przyglądać. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Zdajesz sobie sprawę, do kogo
mówisz, Severusie? Czuję się, jakbyś cytował moje słowa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie wykluczam, że kiedyś
mogłaś to powiedzieć. Niekoniecznie… po wszystkim. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Minerwa odstawiła filiżankę,
prostując się jeszcze bardziej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— To się na nas mści. Tak się
właśnie kończy łamanie zasad… Może nie powinniśmy…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
—Chyba jednak nie odnosi się to
do wszystkich. Na pewno rodzina Potterów ma utargi z kimś w górze, a może na
dole, bo ich nigdy nie dopadają konsekwencje. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nigdy? Nie powiedziałabym, że
atak Czarnego Pana, śmierć rodziców i nieustanna walka o życie młodego Pottera
nie zaliczają się do zemsty od losu. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie w tym świecie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Pokiwała głową. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie w tym świecie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Musisz jednak przyznać, że
przez te wcześniejsze lata wyczyny Pottera daleko odbiegały od regulaminowych, ale
gdyby nie takie właśnie postąpowanie, nie uszedłby z życiem nawet po pierwszym
spotkaniu z Czar… Voldemortem. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Harry przenosił rozbiegany wzrok
od Mistrza Eliksirów po profesor McGonagall i z powrotem, wyłapując z ich
wymiany zdań tylko szczątkowy sens. Tak, Czarny Pan, Voldemort, ich zaatakował,
ale coś w ostatnim momencie go powtrzymało, jakaś siła, której nawet on nie
mógł się przeciwstawić. Harry’emu czasami się wydawało, że interwencja samej
wyższej magii, wyższego bytu ocaliła go od śmierci. Nikt jednak nigdy nie
udowodnił żadnej teorii odnośnie tego, co stało się kilkanaście lat temu w
Dolinie Godryka, sądził więc, że to na wieki pozostanie tajemnicą. Ale jeśli
nie wtrąciło się bóstwo, dlaczego ewentualny wybawiciel nie chciał przyznać się
do swego czynu? Przecież ocalił świat. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Czy Albus… podjął już jakieś
kroki? — Profesor McGonagall przerwała ciszę, która jednak dwójce opiekunów
najwyraźniej nie przeszkadzała. Jakby otuchą, spokojem napełniała ich w istocie
obecność drugiej osoby, poczucie, że nie jest się samemu. Harry wiedział, że
tak nie wygląda romantyczna relacja — to było coś piękniejszego, trwalszego,
może mniej widowiskowego, ale potężniejszego. Coś wielkiego. Tworzyło się
latami, rosło, nadrywane jeszcze mocniej trzymało się ziemi, a choć ponad
powierzchnię wystawało tylko kilka listków, kompleks korzeni rozciągał się
szeroko i głęboko, zajmując coraz więcej miejsca. Harry widział dwójkę ludzi,
którzy obecność drugiego traktowali jak swoją własną, którzy dzielili
powietrze, łączyli myśli, wspominali. Harry widział dwójkę ludzi, których
połączyło cierpienie, którzy zasłoniliby towarzysza własną piersią, byle tylko ulżyć
mu w męce. Nie miał jednak pojęcia, skąd wzięło się w nich tyle bólu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie wiem. Na pewno bada,
obserwuje. Zakładam, że już zdaje sobie sprawę z większości, której my nawet
nie dostrzegamy. — Odbite płomienie świec tańczyły w obsydianowych tęczówkach
Mistrza Eliksirów, jak ogień płonący po zmroku stara się rozegnać noc.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Ale nie widzi wszystkiego. Nie
rozumie. — Minerwa złożyła dłonie, patrząc prosto w oczy towarzysza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie rozumie. — Severus skinął
głową. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Samotność odeszła. Sny pozostały.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Wizje Czarnego Pana, Mrocznego
Znaku, zew, przywołanie — to wszystko zniknęło razem z obrazami szaleństwa,
krat i swędzeniem ramienia. Nie powracały już zniekształcone wspomnienia,
niejasne przepowiednie, zapach śmierci opuścił rozedrgane nozdrza. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zgodnie z poleceniem wszystko
zostało zapisane, dokładnie, boleśnie szczegółowo. Tak zwany „Notes” zawierał
relację. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Teraz były tylko oczy.<o:p></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Oczy, łzawiące krwią. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>"A witajże, czy zdrowa?</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i> Witajże nam bratowa."</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Przed Wami rozdział dwunasty i choć sprawa zadania nie robi postępów, parę innych kwestii rusza z miejsca. Mam tylko nadzieję, że to zbytnio nie skomplikuje sprawy.</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Gdyby ktoś był tak miły i zostawił pod spodem jakiś ślad, od razu uprzedzam i przepraszam, bo odpowiem dopiero za około tydzień z racji kolejnego wyjazdu. Szczerzę jednak wierzę, że to Was nie zrazi.</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Zostawiam Was z Waszymi przemyśleniami i ostrzegam </i>— <i>szykujcie się na rozdział trzynasty. Dobrze się złożyło, że nosi taki numer (trzynastka jest traktowana przez profesor Trelawney dość emocjonalnie, jeśli wiecie, co mam na myśli).</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Zasłużonego odpoczynku dla tych, którzy mogą sobie na niego pozwolić, a do wszystkich bez wyjątku </i>— <i>niech Moc będzie z Wami,</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Vi</i></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-37954947528969720442017-06-28T03:12:00.001-07:002018-08-27T10:46:55.772-07:0010. Strażnik tajemnicy<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Jestem tylko pyłkiem<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Istnieniem<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Nikłym światełkiem<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Wspomnieniem<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Rubinowy blask półmroku
przekradał się po Pokoju Wspólnym Gryffindoru, rzucając cienie w zagłębieniach
czerwonych foteli, przeskakując między wyszywanymi wzorami na ozdobnych
dywanach, przyglądając się postaciom na zakurzonych gobelinach. Jedynym, co
pozostało po wcześniej jaśniejącym płomieniu w kominku, był dogasający żar,
chciwie pochłaniający resztki spopielałego drewna. Za wysokimi, witrażowymi
oknami czaił się mrok, pozbawiony gwiazd. Za to księżyc, dumnie wypinający swą
bladą pierś w pełnej okazałości, nie kłopotał się rzuceniem światła na równie
dostojną Wieżę Gryffindoru, która musiała zadowolić się blaskiem pochodni i
długich, kiwających się świec.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Pokój Wspólny został podzielony
w sposób następujący – przy jednej ze ścian, przyozdobionej kamieniami kominka,
stała największa kanapa i fotele, dalej kilka stolików, a przy nich miejsca
siedzące. Tuż przed płytami kominka, na wytartym, niegdyś bordowym dywanie,
leżały dwa połyskujące złotem jaja. Ostatki dogasającego ognia rzucały na nie
chwiejne światło, ciepłe, lekko migotliwe, niby senne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Co z nimi zrobicie? – Ginny
Weasley, o włosach bardziej ognistych niż kominkowe płomienie, nachyliła się do
przodu, przyglądając zdobyczom.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Zdążyłaś zadać to pytanie
dokładnie siedem razy w ciągu ostatnich trzech minut – mruknął Harry – i
odpowiedź pozostaje taka sama.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Nie wiemy. – Hermiona Granger,
jak wielu uważało, najbardziej utalentowana czarownica swojego pokolenia,
skrzywiła się nieznacznie, przypominając sobie po raz kolejny o fakcie
niezaprzeczalnym – niewiedza była dla niej równie uciążliwa, co dla Rona brak
obiadu. Czyli bardzo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Ale przecież otworzyliście je…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– I mało brakowało, a
przyprawiliby o głuchotę połowę populacji Gryffindoru. – Ron Wealsey, wygodnie
rozparty na jednym z foteli, ziewnął przeciągle, pocierając oczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– McGonagall byłaby
niepocieszona – zauważył Harry, zatrzymując wzrok na połyskującej powierzchni
jaja. – Dobrze pokonać smoka i ujść z życiem, ale jeszcze lepiej rozszyfrować
zdobytą zagadkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– A przynajmniej ją usłyszeć. –
Głowa panny Granger opadła do tyłu, wsparta na oparciu fotela. – To bez sensu,
siedzimy tu już ponad dwie godziny, a jedyne wnioski, jakie udaje nam się
wyciągać, wcale nie różnią się od tych, z jakimi tu przyszliśmy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Nie żebym narzekał – odparł
Ron – ale chyba się pogubiłem. Uważam to za znak. Wiecie, co oznacza?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Czas, żebyś przestał się
odzywać? – podpowiedział Harry, jak sądził, dobrotliwie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Blisko. Czas zagrzać nasze
miejsca na mięciusich materacach, oddając się przy tym podniosłej sztuce
zapadania w sen.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Hermiona spojrzała na niego
przelotnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Świetny pomysł. A gdy
pozostali rozpoczną drugie zadanie, nasz brak udziału wytłumaczymy senną
regeneracją umysłu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Żeby jeszcze było co
regenerować… – zauważył Harry, również uznając wypowiedziany komentarz za wcale
niezgorszy. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Umówili się, że w rozwiązywaniu
zadań nie będą sobie nawzajem pomagać. <i>Świetnie
nam to wyszło.</i> Okazało się jednak, co, przynajmniej dla Harry’ego, wydawało
się raczej zaskakujące, oboje nie mieli pojęcia, jak wydobyć z jaja to, na czym
zależało im najbardziej – wskazówkę do drugiej próby. Nie wiedzieli też, czy
panna Delacour albo nawet Wiktor Krum rozgryźli, o co w tym wszystkim chodzi –
choć akurat tym nie musieli się przejmować, bo, niezależnie od odpowiedzi,
kwestia fundamentalna pozostawała taka sama. Dwójka, jakby nie patrzeć, o kilka
lat starszych zawodników swoimi wnioskami by się nie podzieliła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Dobra. – Ron przymknął oczy. –
Przejdźmy przez to wszystko od początku, ostatni raz… dzisiaj, oczywiście. Może
tym razem zauważymy coś, co wcześniej przeoczyliśmy. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Dlaczego mówisz o wymienionych
czynnościach w pierwszej osobie liczby mnogiej? – Panna Granger przechyliła
głowę, zauważając mimochodem, jakie Weasley miał jasne rzęsy. <i>Choć nie są nawet w połowie tak jasne, jak u
Mal… Nie! Przestań natychmiast, kobieto, masz ważniejsze sprawy na głowie.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i> </i>–
Cóż… – Leniwy uśmiech wypłynął na wargi rudego, rozciągając je w przyjemnym
grymasie. – To taka motywacja z mojej strony. Przecież mam wkład w to, co
robicie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Ależ tak?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Oczywiście.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Że też wcześniej musiałam to
przeoczyć. Przypomnisz mi, w którym momencie dokładnie udzieliłeś nam pomocy?
Mówisz o tym, gdy zsunąłeś się z fotela, przewracając jaja, czy raczej chodzi
ci o te kilka chwil, w czasie których zdążyłeś pochłonąć całą miskę ciasteczek?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ron zmarszczył brwi i oparł
brodę na dłoni, zastanawiając się wnikliwie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– W obu tych momentach. Wspieram
was duchowo przez cały czas, jakbyś nie zauważyła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Panna Granger zdobyła się tylko
na prychnięcie, za to Ginny cały czas kręciła głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Dobra. – Harry przeciągnął się
niby kot, poświęcający każdą wolną chwilę na wygrzewanie się przed kominkiem. <i>Chociaż Malfoy robił to zwinniej,
wdzięczniej, z większą… Stop! – </i>Otworzyliśmy jaja dokładnie tutaj. Skutek?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Przeraźliwy wrzask. – Hermiona
oparła jeden palec na udzie, „odhaczając” pierwsze otwarcie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Potem zrobiliśmy to samo na
Błoniach. Skutek?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Hałas jakich mało. – Drugi
palec.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Spróbowaliśmy też w lochach ze
względu na niższą temperaturę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Wiadomość nie do odczytania. –
Trzeci.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Harry zawahał się, na co Ginny
odchrząknęła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Chowaliście je we wszystkim,
co wam wpadło w ręce, skrzynie, pościel, szafki, komory… i tam otwieraliście.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Horrendalnie nieskuteczne. –
Czwarty.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Wzleciałem z nim na wysokość…
no, wysoką. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Hermiona pokręciła głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Żadnych zadowalających
obserwacji.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Było tylko w cholerę zimno.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Spojrzeli na spokojną twarz
Rona, który co jakiś czas pukał palcem w usta. Powtarzali to samo dziesiątki
razy, nie wyciągając z tych prób niczego konkretnego. Albo przynajmniej
przydatnego, bo konkretem było to, ile jedzenia jest w stanie pochłonąć Weasley
w czasie krótszym niż pięć minut.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Czyli – podsumował Harry –
otworzyliśmy jajo w każdym możliwym środowisku. I nic z tego nie wynikło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Rodzeństwo Weasley pokiwało głowami,
ze zrezygnowaniem osuwając się na czerwoną powierzchnię foteli.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>To nie może być takie trudne, </i>Hermiona podciągnęła nogi, opierając
brodę o kolana. Spopielałe drewno już przestało się żarzyć, jedyne światło
dawały tylko dogasające pochodnie. Rozchybotane cienie, rzucane przez
umeblowanie Pokoju, tworzyły na ścianach groteskowe kształty, przeskakujące z
kąta w kąt, z gobelinu na gobelin, w końcu pochłaniane przez noc, czającą się
za oknem. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Byli wszędzie – w podziemiach i na wysokości, w zamkniętych pomieszczeniach
i na otwartej przestrzeni.<i> W każdym
możliwym środowisku…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Nieprawda, Harry. – Panna
Granger wstała gwałtownie, uśmiechając się z niedowierzaniem. – Ale byliśmy
głupi… Przecież to oczywiste! Banalnie proste… Że też wcześniej na to nie
wpadłam! – Zauważywszy niezrozumienie na twarzach swojej publiki, machnęła
ręką. – W KAŻDYM środowisku. W każdym. „Każde” oznacza powietrze, ziemię i
wodę. Na powietrzu próbowaliśmy, a nie możemy zakopać się pod ziemią, bo
wyszłoby na to samo. Może z tą różnicą, że hipotetycznie moglibyśmy się nie
odkopać…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Ale pod wodą głos brzmi
całkiem inaczej. W tym przypadku… – Harry wyprostował się nagle, wielkimi z
podekscytowania oczami wpatrując się w sylwetkę panny Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Może zabrzmieć zrozumiale! –
dokończyła Ginny, wieńcząc swoją wypowiedź klaśnięciem w dłonie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Jesteś genialna, Hermiono!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Szkoda, że tak późno… –
mruknęła, zajmując swoje wcześniejsze miejsce na kanapie. – Idziemy tam teraz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Przecież to było proste… Tak
oczywiste, że aż trudne do zauważenia. Zdążyła przeglądnąć dobre kilkanaście
ksiąg, szukając jakichkolwiek wzmianek o wrzeszczących jajach. Jak się jednak
spodziewała, nic takiego nie znalazła, a pani Pince tylko spojrzała na nią
dziwnie, gdy zdradziła temat swoich poszukiwań. W akcie desperacji była gotowa
wkraść się do Działu Ksiąg Zakazanych, ale szczerze wątpiła, czy dzieła
poświęcone w całości najmroczniejszym tajnikom czarnej magii będą zawierać w
sobie rozważania o czymś tak, cóż, mało czarnomagicznym, jak złote jaja wydające
niekontrolowane i nad wyraz uciążliwe wrzaski. Cieszyła się, że do takiej
wyprawy nie doszło, bo, mimo wszystko, miała opory przed łamaniem regulaminu,
który poniekąd uznawała za świętość. Dlatego sposób, w jaki dostali się do
Turnieju bardzo ją gryzł i przeszkadzał, przyznawała jednak, że znajdą się
sytuacje, w których taką czy inną zasadę trzeba obejść, nawet otwarcie
zignorować.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Idziemy gdzie teraz? –
Wybraniec chwycił jedną ze złotych zdobyczy wykradniętych smokom, jakby już
zbierał się do wyjścia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Do łazienki prefektów,
oczywiście. Tam nikt nie będzie zaglądał, a na pewno nie o tej porze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Tak, skromne podwoje łaźni dla
uprzywilejowanych mieszczące się na piątym piętrze były najlepszym wyborem,
najbezpieczniejszym. Hermiona już chwyciła drugie jajo, dźwigając je z
dywanika, gdy zatrzymał ją zaspany, ale pewien swojej racji głos.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Hola, hola! – Ron uniósł
rękę. – Nie ma za co, nie musicie dziękować.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Dlatego też — odkrzyknął
Harry, znikając w przejściu prowadzącym do obrazu Grubej Damy — nie dziękujemy!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Hermiona wybiegła za nim,
pospiesznie machając ręką na pożegnanie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Widziałaś to? — Weasley uniósł
ręce w geście niedowierzania. — Stara się człowiek, produkuje, wylewa siódme
poty, a jedyną reakcją, jaką otrzymuje w zamian, jest „nie dziękujemy”!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie wiedziałam, braciszku —
szepnęła Ginny, składając dłonie za głową — że pochłanianie ton pożywienia w
jak najkrótszym czasie wymaga aż takiego poświęcenia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Otószzz… to… Nibdypff nie łozumiauas japie o wyszerpjoce… —
Ron miał problemy z wyartykułowaniem, o co mu chodziło, co, jak uznała Ginny,
było spowodowane zbyt szybko postępującym zapchaniem ust. Tak się dziwnie
złożyło, że wraz z gęstością zapchania następował znaczny spadek zawartości
miski, która leżała na podłodze i swego czasu ledwo mieściła kruche ciasteczka
z czekoladą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Łazienka Prefektów na piątym
piętrze przez niektórych była nazywana pomieszczeniem „wyższych sfer”. Chociaż
przyciągała swoim luksusem i pozycją (o ile można w taki sposób mówić o
łazience) niewielu odważyło się przekroczyć jej progi, a co dopiero zażyć
kąpieli. Wanna rozmiarem przypominała mały basen, a ilość kurków i pokręteł
górująca nad nią w stożkowatej konstrukcji sprawiała wręcz onieśmielające
wrażenie. Wystarczy dodać do tego witrażowe okna, przedstawiające półnagie
kobiety z ogonami, a każdy zachowujący jakieś resztki rozsądku czy też
samokontroli zaraz by uciekł.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Najwyraźniej Gryfoni zostali
pozbawieniu obu tych przymiotów, bo bez skrępowania wpatrywali się w spienioną
wodę, która napełniała wannę, a że było co napełniać, cały proces następował
stosunkowo powoli. Hermiona ostrożnie trzymała przed sobą złote jajo, za to
Harry zdecydował, że jego zdobycz znakomicie odnajdzie się na posadzce, gdzie
też ją zostawił. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Może już wystarczy tej wody? —
Panna Granger zerknęła na Wybrańca wzrokiem, który Ron określiłby jako
„ponaglający”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— A bo ja wiem… Głębokość pewnie
nie zrobi zbyt dużej różnicy. — Zmarszczył brwi, podchodząc do kurków i
uznając, że nie ma pojęcia, jak je zakręcić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Jestem taka troszkę… zdenerwowana
tym wszystkim.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Ja też. Jeżeli tu nie
zrozumiemy wiadomości, chyba nie zrozumiemy jej wcale.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Na trzy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Na trzy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Chwycili się za ręce, Harry
podniósł swoje jajo z płytek. Pierwsze zadanie wykonane, pierwsza wskazówka
zdobyta. Teraz mieli ostatnią szansę, żeby ją odczytać, ostatni pomysł, który
mogli wcielić w życie. Woleli nie rozważać możliwości, że wnioski, które
wyciągnęli w Pokoju Wspólnym, były błędne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Raz… — szepnęła Hermiona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Dwa…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Trzy!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Skoczyli, a woda pełna
kolorowych olejków i piany zamknęła się nad ich głowami. Dopiero teraz Harry
zrozumiał, dlaczego nie mógł zakręcić kurków — barwne strumienie ciągle wpadały
do wanny i tworzyły w niej prądy, ławice kolorów, planktony bąbelków. Osiadały
one na płytkach, przylepiały się do ciała, zostawały wciągnięte przez
wielobarwne fale. Gryfonów otoczyły podwodne tancerki, łagodne pociągnięcia
wody zachęcały do dalszego oglądania spektaklu. O ile wygląd samej łazienki
onieśmielał, jej podwodne oblicze było zachwycające. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Hermiona wydostała się na
powierzchnię, plując i parskając. Kasztanowe loki całkiem się wyprostowały, a
te, które zostały pod wodą, poruszały się w rytm jej ruchów. Zaraz obok niej
wynurzył się Harry.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Jesteśmy idiotami —
stwierdziła, pocierając oczy. — Wskoczyliśmy do wody w szatach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Celna uwaga — zauważył Harry,
uśmiechając się szeroko. — Ale wcale mi to nie przeszkadza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Cóż… — Panna Granger zerknęła
w dół, piana otuliła jej szyję na kształt kołnierza, spływała z ramion i
falowała na wodzie za nią, niby poły płaszcza. — To dobrze, że lubisz wodę,
Harry.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Ach tak? — Zerknął na nią
podejrzliwie. — A to dla…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Nie zdążył dokończyć, bo pokaźna
porcja piany i kolorowej cieczy zatkała mu usta. Krztusił się przez chwilę,
plując bąbelkami, a gdy Hermiona podpłynęła do niego z zamiarem sprawdzenia,
czy wszystko w porządku, pociągnął ją pod wodę. Było w porządku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Podduszali się nawzajem, raczyli
pianą i wydmuchiwali bąbelki z nosa, jednocześnie śmiejąc się i krztusząc wodą.
Harry był z siebie niezwykle zadowolony, bo wygrał konkurs na najdłuższe
wstrzymanie oddechu (może dlatego, że tylko on wiedział o jego rozpoczęciu) i
udało mu się wciągnąć Hermionę pod powierzchnię więcej razy, niż jej jego. Woda
zdawała się bawić razem z nimi, bo z kranów zaczęło lecieć jeszcze więcej kolorowej
piany, która poza wanną zajęła też część podłogi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Panna
Granger właśnie miała zgarnąć kolejną porcję różowych bąbelków, gdy stanęła na czymś
wystającym, twardym i owalnym. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Harry. —Uniosła ręce w geście
kapitulacji. — Dobra, przyznaję, wygrałeś. Oczywiście, pokonałabym cię,
gdybyśmy nie musieli teraz otworzyć wskazówek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Dobre sobie. —Potter prychnął,
a z jego ust wydostała się wiązka bąbelków. — Nie chcesz przyznać mojego
całkowitego zwycięstwa, tyle ci powiem. Ale racja, czas na wskazówki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Hermiona kiwnęła głową z
zamiarem odłożenia dyskusji co do tytułu Króla Piany na potem. Zanurzyła się i
chwyciła jajo, a Harry pojawił się obok niej z ręką na otwarciu. Mrugnęła na
znak zgody i jednocześnie otworzyli wykradnięte smokom zdobycze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Przez chwilę słyszeli tylko
melodię, przypominającą syreni śpiew, choć i to było lepsze od wcześniejszych
wrzasków. Zaraz jednak w wodzie rozległ się głos, który zdawał się płynąć razem
z jej prądami i falować w rytm jej fal. Śpiewna inkantacja tworzyła tekst zagadki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Szukaj nas tam tylko,
gdzie słyszysz nasz głos,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Nad wodą nie śpiewamy,
taki nasz już los,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>A kiedy będziesz
szukał zaśpiewamy tak:<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>To my mamy to, czego
tobie tak brak.<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Aby to odzyskać, masz
tylko godzinę,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Której nie przedłużysz
choćby i o krztynę.<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Po godzinie nadzieję
przyjdzie ci porzucić,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>A to, czego tak
szukasz, nigdy już nie wróci.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Hermiona wynurzyła się
gwałtownie, oddychając ciężko, zamknięte jajo odłożyła na brzeg wanny. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Wiesz co, Harry… — sapnęła,
spoglądając na Wybrańca, który właśnie wypłynął na powierzchnię. — Nie lubię
pływać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Wydaje mi się, że będziesz
musiała przemóc tą niechęć przynajmniej na godzinę. —Skrzywił się. — Chodzi o
jezioro, prawda?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Skinęła, odgarniając mokre pasma
z twarzy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Zakładam, że to coś, co mamy
odebrać, będzie strzeżone przez trytony… — Znieruchomiała nagle, nasłuchując. —
Słyszałeś to?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Harry zaczął kręcić głową, aby
zaraz nią kiwnąć, gdy ktoś na korytarzu podniósł głos. Wybraniec przyłożył
palec do ust i wskazał na pianę, a panna Granger zaczęła tworzyć z niej większe
stosy. Nie zajęło to dużo czasu, bo też piany były pokaźne ilości, więc zaraz,
ukryci za murem z bąbelków, czekali na dźwięk oddalających się kroków, modląc
się, żeby nikt tu nie wszedł. Mogli mieć poważne kłopoty, gdyby znalazł ich
prefekt, ale kto chodzi się kąpać tak późno w nocy? Percy zapewne już smacznie
spał, ewentualnie odrabiał jakąś pracę domową albo komenderował rodzeństwem. Nie
chodził do łazienki. Prawda?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Drzwi skrzypnęły, ciche klapanie
butów, zamek ponownie zaskoczył.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie wiem, czy to taki dobry
pomysł… — rozległ się głos, a choć przytłumiony, był dziwnie znajomy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— No nie bój się, Wiewióra,
nikogo tu teraz nie będzie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Ale ktoś tu niedawno był,
skoro zostawił tyle piany. I musiał się chyba kąpać na podłodze…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 35.4pt; margin-right: 0cm; margin-top: 0cm;">
Cichy śmiech i mlaśnięcie, Hermiona z
przerażeniem spojrzała prosto w oczy Wybrańca. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 35.4pt; margin-right: 0cm; margin-top: 0cm;">
<i>Ginny?</i>
— powiedziała bezgłośnie, na co Harry niepewnie skinął głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>A on?</i> — poruszył ustami, ale
panna Granger tylko wzruszyła ramionami. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Uczą w piekle całować,
„Diable”, czy w twoim przypadku to umiejętność wrodzona? — mruknęła
Chyba-Ginny, na co odpowiedziały jej kolejne mlaśnięcia. Hermiona nad wyraz
umiejętnie przedstawiła odruch wymiotny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nawet gdyby uczyli, robiłbym
za instruktora…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Blaise? —</i> Nie musiała ruszać ustami, żeby Harry wyczytał to z jej
oczu. Niechętnie skinął głową. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Ale jak to?</i> — Wzruszył ramionami. Chyba-Ginny umawiała się z
Raczej-Blaisem? Niedorzeczność.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ledwie przetrzymali kolejną
serię mlaśnięć i westchnięcie, przerywane niewybrednymi komentarzami na temat
piekielnych technik całowania.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Powiesz im, Wiewióro? —
Raczej-Blaise chyba usiadł, bo usłyszeli głośniejsze plaśnięcie na poziomie
podłogi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie mów tak do mnie. —
Chyba-Ginny raczej usiadła obok albo n… obok niego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie zmieniaj tematu. — Raczej-Blaise
pewnie przewrócił oczami. — Miałaś im powiedzieć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Wiem, ale…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Najwyraźniej Chyba-Ginny bardzo
nie chciała ciągnąć tematu, bo kolejne mlaśnięcia trwały dobre pięć minut.
Hermiona prawie zwróciła obiad, z Harry’m było niewiele lepiej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Powiedz im, bo dowiedzą się od
kogoś innego i zrobi się nieprzyjemnie. — Raczej Blaise’a cechowała umiejętność
silnej samokontroli, bo z własnej woli przerwał mlaśnięcia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Ale Malfoy też musi się
dowiedzieć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Ginny…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Teraz Ginny, tak? Skoro ja
muszę przyznać się Harry’emu, Hermionie i… mojemu bratu, że łazi za mną
wstrętny Ślizgon, ty powinieneś to samo przekazać Malfoyowi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Mam mu przekazać, że łazi za
mną wstrętny Ślizgon?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Usłyszeli klapnięcie i tłumiony
syk, Chyba-Ginny chyba uderzyła Raczej-Blaise’a.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Że ty jesteś wstrętnym
Ślizgonem, który łazi za Gryfonką.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Jesteś pierwszą osobą, którą,
mimo że obraża mnie w ten sposób, mam ochotę…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Kolejne mlaśnięcia, Harry
zakrztusił się wodą. Panna Granger, w desperacji ratując Wybrańca, poklepała go
po plecach z niemałą siłą, co spowodowało, że całkiem się zanurzył. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Słyszałeś to? — szepnęła
Chyba-Ginny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie i mało mnie to obchodzi…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Blaise! Kroki na korytarzu…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Hermiona zamarła, trzymając
dłonie na ramionach Harry’ego, który w międzyczasie zdołał się wynurzyć i dojść
do siebie. Najwyraźniej Zabini i panna Weasley podjęli jakieś nieme ustalenia,
bo zaraz wskoczyli do wanny, natykając się przy okazji na ukrytych Gryfonów. Cała
czwórka otworzyła usta z zamiarem wydania z nich okrzyków „zaskoczenia”
(przynajmniej w mniemaniu panny Granger i Pottera), ale przeszkodziły im w tym
szybkie kroki, trzask zamka i klapanie na zalanej posadzce.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Więcej ich matka nie miała? </i>— Harry poruszył ustami, przenosząc
spojrzenie z Hermiony na Na-Pewno-Ginny i W-Cholerę-Prawdziwego-Blaise-Który-Zaraz-Pożałuje-Że-Się-Urodził,
ostatecznie zatrzymując je na tej pierwszej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Przybysz, kimkolwiek był,
zapewne męczył się z czymś niemiłosiernie, bo nieustannie chodził, mamrocząc
pod nosem. Na szczęście, a może nieszczęście, okazał się zbyt zajęty własnymi
rozterkami by zwrócić uwagę na czworo uczniów, kryjących się za murem z bąbelków,
już lekko nadwyrężonym.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Tymczasem atmosfera w wannie
nieco się zagęściła, Harry piorunował wzrokiem raz
Autentyczną-Ginny-Nie-Mogę-W-To-Uwierzyć, raz Nie-Ukryjesz-Się-W-Zatęchłych-Lochach-Blaise’a,
Hermiona z niedowierzaniem wpatrywała się w wodę, wciąż walcząc z mdłościami, a
panna Weasley sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała się zanurzyć i pozostać
przy dnie, dopóki wszyscy sobie nie pójdą. Nawet Zabini wydawał się mniej
nonszalancki niż zazwyczaj, co jednak nie przeszkodziło mu w tworzeniu mydlanych
baniek na ustach i nosie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Choć za daleko, za daleko od
siebie… — szeptał przybysz, krążąc po łazience. — Spotkamy… spotkamy się w
niebie! Czy to nie zbyt przyszłościowe? Chociaż, biorąc pod uwagę statystyki,
dziewczęta lubują się w tworzeniu planów na przyszłość… <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Kto to? </i>— pytały usta Hermiony, na co Harry tylko pokręcił głową. Nawet
Blaise, znany z tego, że znał każdego, nie wiedział, kto zakłócał spokój
Łazienki Prefektów. Znowu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Jesteś jak kwiat, leciusi
ptak, ja niby szpak… oglądam cię spośród traw… <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zabini kręcił głową nad wątpliwym
talentem poetyckim przybysza, sam uznawał się bowiem za całkiem niezgorszego w
wierszykowe klocki, a w poematach miłosnych wiódł w Hogwarcie prym. Jeśli ktoś miał
wątpliwości, co napisać na swojej koślawej walentynce, przychodził do Ślizgona,
który za symboliczną opłatą w wysokości trzech galeonów udzielał rad i rozdawał
własne utwory. Gdyby więc przyjrzeć się przedsięwzięciu rozleglej, wyszłoby na
to, że zdecydowanie grzeszący skromnością Blaise Zabini zasługiwał na miano
odnoszącej największe sukcesy swatki w historii Hogwartu. Zdecydowanie godny
tytuł.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nawet od książek wolę ciebie,
sprawiasz… że zapominam o chlebie…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Harry ledwo przytrzymał
Twoje-Serce-Jest-Bardziej-Zatęchłe-Niż-Lochy-Blaise’a, gdy ten chciał wyjść i
pouczyć przybysza w sprawie delikatnej sztuki tworzenia poematów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Kupiłem ci kota, ale ze mnie…
Co się rymuje z „kota”?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Idiota — warknął Blaise, a
przybysz ładnie podziękował i wyszedł, trzaskając drzwiami. Gdy troje Gryfonów
i nieszczęsny Ślizgon wygrzebali się z wanny, na podłodze poza pokaźnymi
zwałami piany i wody znaleźli srebrną blaszkę. Dokładnie taką, jaką nosił każdy
prefekt naczelny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Hogwart z natury, a może nawet z
definicji, był ogromny. Nieprzebyte labirynty korytarzy ciągnęły się głęboko
pod ziemią jak i wysoko nad jej powierzchnią, zwijając się w coraz to węższe
wieże i wieżyczki, zakończone tańczącymi na wietrze proporcami. Kamienne mury
troskliwie otaczały wszelkie hogwarckie przejścia i zakamarki, pyszniąc się
swoimi majestatycznymi rozmiarami, spoglądając z góry na ewentualnych przybyszów,
wypinając chropowatą pierś w oczekiwaniu na starcie z burzą. Z zewnątrz zdobiły
je rzeźbione zdobienia i okalały krużganki, z wewnątrz — twarze tych, którzy
kiedyś zamieszkiwali owe mury, przemierzali korytarze, wspinali się po krętych
stopniach wiedzy. Portrety, obrazy i obrazki wisiały wszędzie tam, gdzie
czarodziej mógł sięgnąć wzrokiem, niektóre jeszcze dalej. Przedstawione na nich
postacie znały każdy kamień w zamku, każdą szczelinę i każdą mysz, która przez
tę szczelinę przechodziła, rozumiały szept okiennic, skrzypiących pod naporem
wiatru, przysłuchiwały się narzekaniom drzwi i oburzonym piskom klamek.
Rozpoznawały szacownych belfrów po odgłosie ich kroków, pamiętały imiona
uczniów, którzy mijali je w pośpiechu, szeleszcząc zwojami szat i pergaminów.
Niewielu z adeptów magii poznało Hogwart tak, jak znały go portrety, o ile
ktokolwiek kiedykolwiek tego dokonał. A trzeba przypomnieć, że każdy jeden
nowoprzybyły spoglądając w głąb pogrążonych w cieniu korytarzy solennie
przyrzekał spenetrowanie ich wszystkich wzdłuż i wszerz, ze szczególnym
uwzględnieniem tych ukrytych. Najbliższym osiągnięcia powyższego postanowienia
był sam Harry Potter, który, choć dotarł najdalej, miał wciąż dużo do
zwiedzenia, a poziomem znanym mu w najmniejszym stopniu okazały się lochy.
Głównej przeszkody w podziemnych wędrówkach nie stanowiła ciemność, wilgoć czy
jakiekolwiek wrażenie grozy, bo owa przeciwność nosiła miano czegoś, czy też
raczej kogoś, o zgoła innej naturze — Severusa Snape’a. Niezmordowanie
przemierzał on porośnięte mchem korytarze, jego czarna peleryna szeleściła w
rytm zamaszystych kroków, a jeszcze ciemniejsze oczy zdawały się świecić w
półmroku lochów. Co zastanawiające, zawsze dobrze wiedział, kto, gdzie i kiedy
wkradał się na poziomy podziemnie nawet ze swojego gabinetu i ta niepokojąca
umiejętność stała się powodem wielu plotek, a nawet mitów, szeptem
przekazywanych przez uczniów. Tajemnica, wydawałoby się, wszechwiedzy Mistrza
Eliksirów była wynikiem działania o wiele mniej mistycznego, a mianowicie —
współpracy. Nawet w otulonych ciemnością lochach znajdowały się portrety,
nadzwyczaj swoim położeniem znużone, dlatego też zawarły z Severusem umowę — on
będzie im przysyłał uczniów dla odrobiny rozrywki, a one powiadomią Snape’a o
każdym nieproszonym gościu w podziemiach Hogwartu. Jedynymi niezadowolonymi z
tego typu paktów z pewnością zostaliby właśnie adepci magii, gdyby, oczywiście,
zdawali sobie sprawę z ich istnienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Emirtrudo — mruknął Severus,
podnosząc głowę znad pustego blatu biurka — jeśli dolega ci kaszel, radziłbym
udać się do Skrzydła Szpitalnego. Zaraz… — Zmarszczył brwi w udawanym
zastanowieniu. — Przecież portrety nie chorują.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Przysunął się do obitego skórą
oparcia fotela, ale nawet go nie musnął. Przed nim, na ciemnej połaci biurka, nie
znajdowało się dokładnie nic — tylko mebel, starannie wypolerowany. Choć
gabinet Mistrza Eliksirów nie należał do dużych, mieścił wszystko, czego
Severusowi było potrzeba, to jest — zajmujące całe ściany regały z fiolkami,
buteleczkami, ingrediencjami, księgami i Merlin wie czym jeszcze, w każdym
razie, wszystkie te przedmioty nosiły miano niezbędnie potrzebnych Snape’owi do
wykonywania zawodu. Natomiast na lewo od biurka, na jedynej niezajętej przez
półki ścianie, wisiał portret, pierwsze mienie, nad którego wyrzuceniem właśnie
się zastanawiał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— To jedyny sposób, żebyś
łaskawie zwrócił na mnie uwagę. Jesteś przecież tak zajęty przez… a, no tak…
wpatrywanie się w pustkę — kąśliwie zauważyła kobieta z portretu, dama
średniego wzrostu i średniego wieku, ale nieprzeciętnej urody. Rudawe pukle
falami opadały jej na blade ramiona, gorset ściskał wąską talię, a oczy rzucały
błyskawice przeplatane iskierkami współczucia i niepełnego zrozumienia. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nie masz do powiedzenia nic, o
czym bym nie wiedział. — Severus zadarł głowę, spoglądając na Emirtrudę i jej
włosy, nieprzyjemnie rude. Dlaczego miała rude włosy? Prawie jak u Li… <i>Nie</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Racja. Ale najwyraźniej
przyszło mi utwierdzić cię w przekonaniu, które od wczoraj zdążyłeś porzucić. —
Kobieta odrzuciła pukle z ramienia, te jednak zaraz powróciły na swoje
wcześniejsze miejsce. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— To pomysł Minerwy, niech ona
się nim zajmie. Nie mam zamiaru się tłumaczyć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Jesteś niepoprawny, Severusie.
Wiesz, że ona nie da sobie rady, jest zbyt roztrzęsiona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Jakoś przez ostatnie… ile?…
czternaście lat to jej nie przeszkadzało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ostatnim komentarzem zasłużył
sobie na zirytowane spojrzenie rudowłosej, co trochę go usatysfakcjonowało. Ale
tylko trochę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Wiesz dobrze, że powinniście
to zrobić. Już dawno. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Westchnął, składając dłonie na
biurku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Tak? Widzisz, po tych
kilkunastu latach ukrywania się i czekania, aby w odpowiednim momencie powrócić
do rzeczywistości, ostatnim, co mi przyszło do głowy była wizyta u
Dumbledore’a.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Coś podobnego… To by
sugerowało, że coś jednak do tej głowy wpada, a w to śmiem wątpić, biorąc pod
uwagę okoliczności. — Świdrowała go wściekłym spojrzeniem, zaciskając pięści
poza ramą obrazu. Nie mogła w tak oczywisty sposób pokazać, że traci kontrolę.
Damie nie wypada.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Waż słowa, Ermitrudo, chyba że
masz ochotę na pokój kilkadziesiąt metrów w głąb, miejsce zaraz przy starym
Salazarze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Wolałabym, jakbyś przejrzał na
oczy. Nie możecie z tym zwlekać, Severusie. Zróbmy tak, jak ustaliliśmy
wczoraj, będziesz mówił, ja wysłucham i zasugeruję pewne… sugestie. O ile,
oczywiście, byłyby potrzebne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Mistrz Eliksirów uniósł ciemną
brew, z powątpiewaniem wpatrując się w Ermitrudę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Rzeczywiście, to będzie bardzo
naturalne. Ty i Albus jesteście jak dwie krople wody, gdzie by nie spojrzeć. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Daruj sobie te idiotyczne
gadki, Severusie. Zrób to po prostu. Nie musisz mówić do mnie, po prostu
powiedz do siebie, żebyś potem się nie zapętlił, nie pogubił czy nie pominął
czegoś ważnego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Przypomnij mi, proszę,
dlaczego to robimy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Przeszłość się powtarza, o czym
wiecie tylko ty i Minerwa, ale nie macie pojęcia, co z tym zrobić. Za to Albus
Dumbledore jest znany z tego, że wie różne rzeczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Severus niechętnie pokiwał
głową, oparł się o fotel i przymknął oczy. Czy to będzie pierwsza tajemnica,
którą zdradzi? Czy w ogóle tajemnica w ustach jej właściciela mogła być nazwana
„zdradzoną”? Nie chciał tego robić, wolałby uwarzyć eliksir, rzucić zaklęcie,
szukać rozwiązania, ale nie prosić o pomoc. Wolałby pozostać strażnikiem
sekretu, a nie tym, który musi go wyjawić. Dla większego dobra.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zawsze w ten sposób się tłumaczy
decyzje, które wraz z podjęciem wywołują szkodę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Odetchnął głęboko, oczyszczając
umysł, skupiając się na tym jednym dniu i następujących po nim latach. Latach
czekania, niezdrowej ostrożności, ukrywania się.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Niepewności.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Przygotuje się, powie wszystko,
krok po kroku. Dokładnie tak, jak było — wyjawi Ermitrudzie, potem Albusowi.
Wytłumaczy samemu sobie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Pamiętasz, jak wyglądał świat
czternaście lat temu, Albusie? Zatopiony w krwi, umierający przy
akompaniamencie cierpienia. Ja też wtedy… nie byłem nieomylny. — Podrapał się
po lewym przedramieniu, nie otwierając oczu. Nie musiał patrzeć, żeby widzieć
Mroczny Znak, wytatuowany posoką samej śmierci. — Czarny Pan rósł w siłę, stał
na czele powiększającej się armii wyznawców. Ogarnięci szaleństwem zabijali
wszystko, co się nawinęło, spalali świat. Aż tu nagle TRACH! zginął. Uznawany
przez wielu za największego czarnoksiężnika, jaki kiedykolwiek chodził po
ziemi, sam widział siebie w ten sposób, gdy spoglądał w lustro. Kto pokonał
Czarnego Pana, Albusie? Kto odebrał mu życie? Jak to możliwie, że po tylu
latach nic nie zostało rozstrzygnięte, żadne dowody znalezione? Jak to możliwe,
że dziecko, niemowlę właściwie, odbiło zaklęcie Voldemorta, zabijając go w ten
sposób? Otóż, niemożliwe. Ten, który miał zmienić świat, miał wynieść
czarodziejów na tron istnienia, miał dowieść swojej potęgi i mocy, został
zamordowany przez oszustów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Severus mówił, a Emirtruda
drżała, słysząc głos człowieka, na którego barkach spoczywał ciężar świata.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— To byłem ja, Albusie. Ja i
Minerwa. Jak to, powinieneś spytać, skoro siedziałeś wtedy z nami w tym właśnie
gabinecie? Oszukaliśmy je, oszukaliśmy przeznaczenie. Cofnęliśmy się w czasie o
prawie półtorej dekady, wiedząc, co się stanie, jeśli ktoś nie powstrzyma
Czarnego Pana odpowiednio szybko. Mówię tu o naszych osobach z przyszłości,
oczywiście. W „oryginalnej” linii zdarzeń, tak ją nazwijmy, Voldemort wtedy nie
umarł. Zamordował Lily i Jamesa Potterów, próbował odebrać życie ich… ich
dziecku, Harry’emu. Jakimś cudem jednak sam został trafiony, a małemu Potterowi
została tylko blizna. Duch Czarnego Pana uciekł, aby się odrodzić, nękał nas
próbami powrotu od czasu pojawienia się Harry’ego w Hogwarcie. To wszystko
działo się najpierw, to wszystko działo się w oryginale, Albusie. Dotrwaliśmy
do czwartego roku nauki Pottera, do Turnieju Trójmagicznego, podczas którego
wylosowano o jednego zawodnika za dużo. I tym zawodnikiem był nie kto inny, jak
Potter. Prawie zginął w ostatnim zadaniu, porwany przez Voldemorta we własnej
osobie, który dzięki krwi chłopaka zdołał się w pełni odrodzić. Co mieliśmy
zrobić, Albusie? Czekać przez tyle czasu, ile nam zostało, aż Czarny Pan zabije
Pottera, aż obejmie władzę, aż zniewoli nas wszystkich? Nie mogliśmy do tego
dopuścić. Walczyliśmy, ale wydawało się, że na przegranej pozycji. Chociaż z
drugiej strony, skąd mogliśmy wiedzieć, że się nie powiedzie? Że Wybraniec
Potter nie uratuje nas wszystkich? Nie mogliśmy. I już nigdy się nie dowiemy. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Severus mówił, a Ermitruda
drżała, słysząc głos strażnika, który wyjawiał swój sekret.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Zdecydowaliśmy się, ja i
Minerwa, że cofniemy się w czasie, zapobiegając temu wszystkiemu, co się
wydarzyło, ratując tych wszystkich, którzy zginęli. Chcieliśmy uratować świat.
Co w tym takiego złego? Nie powiedzieliśmy ci, bo wiedzieliśmy, co byś o tym
sądził. Wiedzieliśmy, że byś się nie zgodził, a my musieliśmy coś zrobić. Chyba
nie chcieliśmy usłyszeć, że jedyne widziane przez nas wyjście, choć możliwe,
było niewłaściwie. Planowaliśmy godzinami, obliczaliśmy prawdopodobieństwa,
słuchaliśmy przepowiedni i czytaliśmy z gwiazd, nawet warzyliśmy eliksiry. To
wszystko, żeby się upewnić, przygotować, zabezpieczyć. Musieliśmy wymierzyć
idealnie, cofnąć się o określoną ilość lat. A dlaczego, skoro już tak bardzo
ingerowaliśmy w bieg zdarzeń, nie zabić Toma Riddle’a, gdy był jeszcze
chłopcem? Z prostej i jednocześnie egoistycznej przyczyny. Musielibyśmy kryć
się o wiele dłużej, zanim powrócilibyśmy do czasu, z którego się cofnęliśmy.
Nie byliśmy też pewni, czy to w ogóle zadziała, czy przypadkiem nie zginiemy.
Nie byliśmy pewni, czy czternaście lat to nie za dużo, nie mówiąc już o
większych liczbach. A ten moment, próba zabicia Wybrańca, wydawała się
najbardziej przełomowa, planowana przez nas śmierć Czarnego Pana wtedy
najlepiej uzasadniona. Nie przewidzieliśmy jednego — że ostateczny punkt planu,
po udanym przeniesieniu, po udanym podejściu Lorda, to zaklęcie, dwa słowa,
okażą się tak trudne. Skąd mogliśmy wiedzieć, że śmierciożerca nie będzie w
stanie zabić?!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Severus gwałtownie chwycił się
za lewą rękę, wbijając paznokcie w przedramię. Po chwili na jego dłoni pojawiła
się cienka strużka krwi, niby ofiara za to, czego nie zrobił. Mówił, a
Ermitruda drżała, gdy po na jej różanym policzku spłynęła pierwsza łza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Zobaczyłem ją, Albusie. Leżała
na podłodze, powykręcana, ranna. Łkała i krzyczała, starając się dostać do
dziecka, a z jej pięknych oczu wypływały strumienie łez. Moczyły włosy,
rozrzucone na podłodze, rozdygotane dłonie. Płynęły razem z cierpieniem, tak
przemożnym pragnieniem ratunku. Zasłoniła syna własnym ciałem, błagając by
Czarny Pan przestał. A ja… nie mogłem jej pomóc, Albusie. Stałem tam tylko jak
spetryfikowany i patrzyłem na jej ból. Widziałem tylko ją, jej twarz, słyszałem
tylko ją, jej głos, to przeraźliwe wołanie… Dlaczego to nie okazało się
katalizatorem, który popchnąłby mnie do działania? Dlaczego nie byłem w stanie
pomóc kobiecie, która najbardziej na pomoc zasługiwała? Dlaczego ta ręka —
wściekle uniósł dłoń — nie rzuciła zaklęcia, które rzucała już tyle razy?!
Dlaczego nie mogłem okazać jej miłości, którą ona okazała mi...?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zamilkł, a z jego zamkniętych
oczu wypłynęły łzy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Nazwałem ją kiedyś szlamą,
Albusie. Nie byłem godny jej przyjaźni, a chciałem, żeby mnie kochała… I
kochała, ale nie w ten sposób. Dała mi tyle, dlaczego ja nie mogłem dać jej
choć jednej rzeczy? Minerwa to zrobiła. W ostatniej chwili, już widziałem
poruszenie mięśni na twarzy Czarnego Pana. Nie chciałem jej tym obarczać, w
ogóle nie było o czymś podobnym mowy. Chyba zamierzałem zawrzeć w tym symbol,
największy śmierciożerca zginął z rąk swojego sługi. Chyba po prostu chciałem
ocalić Lily… Nie byłem gotowy, Albusie! Nie byłem gotowy do podjęcia decyzji,
która miała decydować o losach świata! Nie byłem cholernym Wybrańcem! To
Potter, Potter miał go pokonać… Potter miał uratować nas wszystkich. Miał
uratować mnie…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ukrył twarz w dłoniach, a na
pusty blat biurka spadła pojedyncza łza i jedna kropla krwi. Jak ból i żal.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
— Wiem, Severusie — powiedział
Albus Dumbledore, odwracając fotel przy drzwiach. — Jeszcze nie jest za późno,
by uratować nas wszystkich. Właśnie się wyzwoliłeś, wyzwalając prawdę. A z
racji tego że jest ona zarówno cudowna i straszliwa, trzeba się z nią obchodzić
ostrożnie. Pozwól, że teraz zajmiemy się nią razem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Snape spojrzał na niego, w
starcze oczy, wypełnione ciepłem i mądrością, w starcze oczy, które wiedziały i
sprawiły, że Severus też wiedział. Uśmiechnął się do tych oczu i zapłakał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Dopilnowana Wieczysta Przysięga.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Szafa Zniknięć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Jedno zwycięstwo, gdy starcze
ciało przechyliło się przez barierki wieży i spadło. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zwycięstwo? Brak zrozumienia dla
bliźniaczej istoty. Postać z wizji tego wszystkiego nie zrobiła. Postać z wizji
była tylko wizją.<o:p></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Prawda?<o:p></o:p><br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<i>Witam w gorącu...</i><br />
<i>Rozdział jedenasty dość późno i dość krótki (czułam, że już MUSZĘ coś opublikować), ale mam nadzieję, że zostanie przyjęty. Najbardziej ciekawi mnie Wasza reakcja na część z Severusem, bo jest najbardziej... kontrowersyjna?</i><br />
<i><br /></i>
<i>Do następnego,</i><br />
<i>Vi</i></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-56560485381289135292017-06-11T07:59:00.000-07:002018-08-27T10:46:42.725-07:009. Próba złota<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
<i>Dla Lithine - bo na Twoje opinie czekam z niecierpliwością i Twoje słowa wywołują największe porodziałowe uśmiechy (no i tu jest trochę o Ronie, a bardzo się go domagałaś :D )</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
<i>****</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Dlaczego tak bardzo
się starasz,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Przyjacielu,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Dlaczego nie widzisz,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Przyjacielu,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i>Jak mało zostało do
zwycięstwa?<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
*<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Schowek, pomieszczenie raczej
ciasne, był wręcz zatrważająco podobny do komórki pod schodami, z tą różnicą,
że to do niego prowadziły schody. Wąskie, kręte stopnie z wytartymi
zagłębieniami pośrodku, opadały w dół, prosto do maleńkiego pokoiku, w którym
zmieściły się jedynie dwa stołki wraz z osobami na nich siedzącymi i kilka
przypadkowych mioteł. Przez niewielki świetlik w ścianie wpadały ostatnie
zagubione promienie słońca, tworząc na kamieniach złotawe odblaski,
hipnotyzujące zmiennym kształtem i barwą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie masz nic przeciwko używaniu samopiszącego pióra, prawda, Harry? —
Jaskrawoczerwony uśmiech, z którego zęby wystawały na kształt pokrytych jadem
żądeł, wykrzywił twarz dziennikarki w przesłodzonym grymasie. — Świetnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Rita Skeeter wygładziła obcisłą
garsonkę o barwie gnijącej zieleni i oparła na dłoni nienaturalnie spiczasty
podbródek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Powiedz mi, jak czuje się mały, dwunastoletni chłopiec… — szepnęła, a
lewitujące tuż obok niej pióro zdawało się zapisywać o wiele więcej, niż
zostało powiedziane.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Mam czternaście lat… — mruknął Harry, łudząc się, że może tym razem
jego słowa nie zostaną zignorowane.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— … przed śmiertelnie wręcz niebezpieczną walką z trójką, jakby nie
patrzeć, o wiele starszych od siebie zawodników? — Pióro poruszało się w
zastraszającym tempie, nieprzerwanie pokrywając skrzącym się tuszem już czwartą
kartkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Hermiona jest ze mną na roku… — Potter skrzywił się nieznacznie,
pocierając zmęczone oczy. Siedział z tą kobietą ponad godzinę w miejscu nie
zbyt wygodnym, a wyglądającym podejrzanie podobnie do schowka na miotły. Został
zaciągnięty na wywiad jako pierwszy i, jak podejrzewał, ostatni. Może
Jaszczurka jeszcze przemagluje Hermionę, w końcu oboje byli niemałą sensacją.
Wbrew wszelkim obawom i najprzeróżniejszym wątpliwościom, nie zostali ukarani,
chociaż koniec końców przyznali się do samodzielnego wrzucenia karteczek do
Czary. Harry podejrzewał, że panna Granger wyznałaby prawdę niezależnie od tego,
czy by ich o to zapytano i właściwie nie miał do niej pretensji, wręcz
zdziwiłby się, gdyby stało się inaczej. Dumbledore zamierzał powziąć wszelkie
możliwe kroki, żeby tylko nie dopuścić do udziału Gryfonów w rywalizacji, nawet
jeśli Hogwart miałby stracić reprezentanta. Wyborów Czary nie dało się jednak
cofnąć z powodu narzuconego przez nią magicznego kontraktu, którego, jak się
okazało, nie można było złamać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie skupiajmy się tylko na wieku, znają oni przecież zaklęcia, o
których tobie nawet się nie śniło, czyż nie? — Pełen wyćwiczonego współczucia
uśmiech ponownie wykrzywił bladą twarz Skeeter. — I co, Harry? Przejęty?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Hermiona jest na tym samym roku, co ja…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Hermiona, Hermiona… — Powstały grymas już nawet nie miał udawać
uśmiechu. — Teraz mówimy tylko o tobie, słonko. Więc jak? Przejęty?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Właściwie… ja właściwie o tym nie myślałem… — Potter wytarł spocone
ręce w kraniec szaty, kręcąc się niespokojnie. Zerknął na pióro, spokojnie
zasługujące na miano wyścigowego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie przejmuj się piórem. — Rita uważnie śledziła każdą, nawet
najmniejszą zmianę w zachowaniu Gryfona. – Nie jesteś zwykłym dwunastolatkiem,
prawda, Harry?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Czternastolatkiem…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Jesteś legendą… żywą legendą. Czy to uraz z przeszłości popchnął cię
do udziału w tak niebezpiecznym przedsięwzięciu, jakim jest Turniej
Trójmagiczny? — Skeeter zmieniała przybierane na twarz maski tak szybko, że Harry już dawno
przestał się orientować, jakie emocje chciała przekazać. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie pamiętam żadnych urazów z przeszłości. – Nie mógł oderwać wzroku
od pióra, które zarzucało swoją zieloną końcówką przy każdym kolejnym wersie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie, oczywiście, że nie. — Mrugnięcie, zapewne o znaczeniu
porozumiewawczym, minęło się z celem. — Wszyscy kochają buntowników, Harry…
Niegrzecznych chłopców, którzy łamią zasady. Tym bardziej, jeżeli w ich
historię zaplątana jest miłość…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— O czym pani..? — Wybraniec zerknął na rozpromienione oblicze Rity
Skeeter i mimowolnie zadrżał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Oh, słońce, przede mną nie musisz udawać. To zostanie między nami… —
Słowom dziennikarki przeczyło jeszcze szybsze skrobanie pióra na żółtawym
pergaminie, schowek na miotły, z natury mało przestronny, zdawał się nagle
jeszcze mniejszy. Harry dokładnie wyczuwał pod palcami nierówności na
drewnianej powierzchni stołka, której się kurczowo trzymał. — Przecież to
wiadome, że nie pomogłeś swojej kudłatej przyjaciółeczce z czystej
bezinteresowności. Jak długo między wami iskrzy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nic nie iskrzy, my… — Wystarczyło, że nabierał powietrza, a już mu
przerywano.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Czyli „iskrzenie” już dawno za wami? — Rita zatarła zakryte
rękawiczkami dłonie. — Ach, to dopiero sensacja! Zamierzacie się pobrać już w
wieku szesnastu lat?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Mamy czterna… Nie zamierzamy się pobrać! My nawet ze sobą nie
chodzimy! — Wyjątkowo irytującym był fakt, że pióro przerywało swoje wcześniej nieustanne
pisanie, gdy tylko Harry zdążył się odezwać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— To też już macie za sobą! — Skeeter nachyliła się konspiracyjnie i
szepnęła ledwo dosłyszalnie, chociaż w schowku nie znalazłbyś nikogo poza
dziennikarką, jej ofiarą i łatwym do zmanipulowania świadkiem w postaci nieco
zbyt zielonego pióra. — Rodzice wiedzą? Planujecie… dziecko?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Jej oczy błyszczały
niebezpiecznie, uśmiech na niezdrowo czerwonych ustach powiększał się z każdą
chwilą, a garsonka na klatce piersiowej napinała do granic możliwości.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Hermiona jest tylko… w sensie aż… moją przyjaciółką. Nigdy nic w tym
stylu nam do głowy nie przyszło! — Harry oddychał głęboko, znajdując się już
daleko i jeszcze trochę za granicą cierpliwości.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Aż do czasu Turnieju, co, Harry? — Rita mrugnęła ni to porozumiewawczo,
ni zalotnie, w żaden sposób niezrażona wybuchem Wybrańca, zdawała się nawet
bardziej niż wcześniej nakręcona całą sytuacją. Potter okazał się materiałem
idealnym, nieprzywykłym do ciągłego gradu pytań, nieprzygotowanym do unikania
nieostrożnych słówek, za które wyjątkowo łatwo było złapać i pociągnąć. A
reszta historii, nawet jeśli niedopowiedziana, dopowie się sama już na kartach
gazety. Skeeter, kobieta, która swoje młode lata zostawiła w tyle wraz z
niezmienionym magicznie wyglądem, wiedziała, jak z właściwie niczego zrobić
sensację pokaźnych rozmiarów. Szczerze wierzyła, że sam Posejdon, władając
jedynie maleńką igłą, przekonał wszystkich, że był nią trójząb i ta wersja,
choć nieprawdziwa, się przyjęła. Nie wątpiła też w ślepą wiarę setek, może
nawet tysięcy czarodziejów, nie wątpiła, że jej słowo zostanie uznane za to
zgodne z prawdą, niezależnie od wszelkich oskarżeń czy tłumaczeń Harry’ego. <i>To nic osobistego, Harry</i>, pomyślała i
uśmiechnęła się tak, jak to ćwiczyła rano przed lustrem. Dzisiaj rano, wczoraj
rano, każdego dnia rano. Dlatego tak kochała teatr — sama cały czas musiała
grać. A jak wiadomo, ćwiczenie czyni mistrza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Hej, wcale nie zaszkliły mi się oczy przy wzmiance o dziecku! — Przepełniony
niesprawiedliwością głos Pottera spowodował jedynie, że poza obmytymi w
czerwieni ustami zaczęły uśmiechać się oczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— A powiedz mi, Harry… — Przygryzła wargę, żeby nie zdradzić zbytniej
wesołości. — Jak trudno będzie ci walczyć z własną narzeczoną?*<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ron Weasley nie spał. I chociaż
samo to stwierdzenie wystarczyłoby do wywołania trwającej dobre kilka dni
dyskusji przy stole Gryfonów, można było do niego dodać jeszcze jedno — Ron
Weasley grał. Dwa powyższe zostałyby wzięte na języki przez cały Hogwart, z
gronem pedagogicznym włącznie. A choć rudzielec czasem tęsknił do sławy, w
pewnych kwestiach nie potrzebował rozgłosu, ba, nawet pakował go do kartonu
oznaczonego plakietką „niemile widziane” i chował gdzieś w rogu strychu.
Przyszły główny obrońca Gryffindoru pogodził się z tym, że nie może mieć
wszystkiego (z wyjątkiem miejsca w drużynie Quidditcha, już zdobytego i
zaklepanego) i że nie żyje mu się z tym tak znowu źle. Zauważył też pewną
prawidłowość, mianowicie — nawet Malfoy nie zgromadził w swoim ogromnym skarbcu
wszystkich wartości świata. Uznawał to za pocieszające.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Sowie skrzydła zdawały się
poruszać w rytm melodii, a on siedział na zakurzonym parapecie, samotny
zaklinacz ptaków. Takie określenie odnosiło się do stanu rzeczywistego tylko w
nocy, gdy wszyscy myśleli, że Ron śpi — wraz z nadejściem dnia nadchodził też
Harry w swoich połamanych okularach i Hermiona z nieodłącznym naręczem książek.
Weasley nie był osobą szczególnie skorą do podniosłych wyznań czy poematów
emocjonalnych, przyznawał jednak, nawet przed samym sobą, że za tą dwójką
skoczyłby w ogień, choćby był on piekielny, jakiekolwiek diabelstwo. Nazwiska
Granger i Potter towarzyszyły mu już od pierwszej klasy, żywił więc nadzieję,
że zostaną na dłużej, jeżeli nie do samego końca. A nawet wtedy, gdy już
przyjdzie co do czego, pewnie uda im się coś wykombinować, jak to zawsze
robili. Potrzebował ich. Dlatego poczuł się zraniony akcją z Turniejem, w
której trzecie ogniwo stanowił Malfoy, znany też jako tchórzofretka, a nie on,
Ron. Rozumiał jednak, rozumiał aż za dobrze, że nie był pępkiem świata, a Harry
powinien poświęcać trochę czasu reszcie swoich przyjaciół. To problem Weasleya,
że miał tylko dwoje.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Pamiętał doskonale pierwszy
dzień w Hogwarcie, gdy wszystko się zaczęło. Rozwichrzoną, kasztanową grzywę na
głowie Hermiony, gdy ta zaglądnęła do ich przedziału, szukając szczura
Neville’a. Jej przemądrzały głos, uwagi na temat wszystkiego, do czego tylko
mogła się przyczepić. Wyraźnie widział bladą dłoń Malfoya, zaraz znikającą w
ciepłym uścisku Harry’ego. „<i>Mogę cię
oprowadzić”.</i> Rękę Wybrańca na swoim ramieniu, znak, że on, Ron, biedny
Weasley, też się liczył. Draco musiał go zaakceptować, rudzielec zobowiązał się
do tego samego względem arystokraty. Nie znosił go, miał wrażenie, że z
wzajemnością. Żaden z nich jednak nie zrezygnowałby z Harry’ego, co powodowało,
że Ron w jakiś pokrętny sposób szanował Malfoya. Tylko w tej jednej kwestii. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ale szanował go.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Nie zawsze było łatwo. Zdarzały
się spięcia, ale jak zwykł mówić Charlie „Całkiem łagodna relacja to sztuczna
relacja” i uchylał się zaraz przed kolczastym ogonem jednego ze smoków, którymi
się opiekował. Ron wiedział, że brat nie miał na myśli tylko zwierząt i był mu
wdzięczny za te słowa, tak fundamentalne w chwilach zwątpienia. Nie odczuł
jakoś szczególnie nieobecności przyjaciół podczas przygotowań do Turnieju,
zakładał wtedy, że po prostu się uczą — poza tym, zazwyczaj znikali na zmianę.
Próbował ich tłumaczyć, odczuwał żal z pewną dawką czystego smutku, teraz
zastąpionego głównie przez spokój. Nie rozumiał, ale wybaczył, co więcej, nie
miał im tego za złe. I cieszył się, że postąpił tak rozsądnie — dąsając się,
szkodziłby nie tylko sobie, ale też przyjaciołom, a do tego dopuścić nie
zamierzał. Matka powiedziałaby, że zachował się „dojrzale”. Uśmiechał się na tę
myśl, bo rzadko się zdarzało, żeby Molly Weasley obdarzała podobnymi
komentarzami najmłodszego syna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Grał, a jasna tarcza księżyca
opadała w dół, jak chyli się głowa dziecka, uśpionego przez kołysankę. Grał, a
delikatny szelest skrzydeł docierał do niego niby przytłumione brawa, gdy
publiczność, niepewna czy już czas, chce wyrazić swój zachwyt nad talentem
muzyka. Grał, samotny zaklinacz ptaków i czekał, aż swoją muzyką obudzi
majestat dnia. Grał, zbiegając po wytartych stopniach dopiero, gdy ledwo
wyraźne promienie słońca ziewały za drzewami Zakazanego Lasu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Smoki. Stworzenia mityczne, tak
niebezpieczne, że tylko głupiec podchodziłby do nich bliżej za jedyną broń
mając różdżkę. Umiejętności magiczne, owszem, były przydatne, może nawet
niezbędne do przeżycia, ale same czary nie wystarczały. Za główny przymiot smoków,
poza siłą i płonącym oddechem, uznawano spryt. Przebiegłość tych drapieżnych
gadów, owiana sławą i podziwem w całym magicznym świecie, przez wieki zapisała
się na kartach baśni czy legend, tuszem, którego nie sposób zmyć — krwią ofiar
śmiertelnych. A chociaż tylko nielicznym dane było zobaczyć smoka, szczególnie
w czasach współczesnych, gdy wszystko, co legendarne, wpełzło w głąb ziemi,
każdego przechodził dreszcz na samo wspomnienie, myśl, wyobrażenie potężnego
gada. Nic więc dziwnego, że czwórka reprezentantów, korzystając z usług
wiadomych informatorów, drżała porządnie, zdając sobie sprawę z niebanalności
pierwszego zadania. Nie wiedzieli dokładnie, na czym będzie ono polegać, co do
jednego mieli jednak pewność — za główną atrakcję posłużą właśnie smoki. Co
więcej, nie mogli powiedzieć, że porywali się na słońce nawet z motyką, bo
dzierżyli zamiast niej drewniane gałązki, niekiedy przesadnie zwane różdżkami.
Pozostała im tylko nadzieja, że zaklęcia i ostrożne próby oszustwa wystarczą do
ugaszenia płonącej broni, a przynajmniej do uniknięcia zwęglenia smoczym
oddechem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Niektórzy zauważyliby teraz
głosem pełnym rozsądku, że nadzieja nosi zaszczytne miano „matki głupich”. Albo
też umiera ostatnia. Hermiona jednak miała wrażenie, że w stanie martwym nie
będzie się przejmować tego typu filozoficznymi zagadnieniami, a mówiąc prościej
— wolała patrzeć, jak nadzieja wyzionie ducha, siedząc przy tym w bezpiecznym
Pokoju Wspólnym Gryffindoru ze świadomością, że ukończenie pierwszego zadania
ma już dawno za sobą. Przebieg Turnieju mimo wszystko nie przypominał żadnego
typu koncertu życzeń, dlatego też zachowała szczere chęci i nadzieje dla
siebie, nie chcąc zwracać uwagi kogokolwiek na własną niepewność. Wiedziała, że
Harry już wymyślił w jaki sposób poradzi sobie ze smokiem, domyślała się nawet,
kto mu w tym pomógł. Syriusz Black miał w zwyczaju wtykać swój smukły nos
wszędzie, niezależnie od tego, czy był tam potrzebny, czy też nie, może nawet
większą frajdę sprawiała mu druga opcja. Teraz jednak siostrzeniec potrzebował
jego pomocy, a Hermiona była z faktu jej udzielenia jednocześnie zadowolona i
nieco zazdrosna. Nie chciała czuć się w ten sposób, wiedziała, że całą sobą
powinna cieszyć się z początkowych sukcesów Wybrańca, co jednak mogła poradzić
na to, że… właśnie, nie miała się kogo poradzić. Próbowała skontaktować się z
ciotką, ale ta jeszcze nie odpowiedziała na jej list, co zdążyło już lekko zaniepokoić
pannę Granger. Ze skąpości wcześniejszych wiadomości wyczytała jedno — ciotka
nie czuła się najlepiej. Nie miała pojęcia, z jakiego powodu, ani też na czym
dokładnie dolegliwość polegała, czuła jednak, że nie wszystko było w porządku.
Ciotka coś ukrywała, a niewiele znajdzie się sekretów, których nie można po
prostu nazwać niewygodną albo niechcianą prawdą. A co się prawdy tyczy,
Hermiona na jej punkcie zdawała się aż nadto wrażliwa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Pewnie było to jednym z powodów
gryzącego uczucia gdzieś w środku, gdy Malfoy nielegalnie wrzucał karteczki z
ich nazwiskami w płomienie Czary. Na szczęście, a może nieszczęście, wyrzuty
sumienia zniknęły już kilka dni po wylosowaniu reprezentantów, co z kolei mogło
nosić miano skutku zauważenia brutalnej rzeczywistości. Nie spodziewała się, że
Turniej okaże się łatwy, sama przypominała Wybrańcowi i Malfoyowi o
śmiertelności w trójmagicznych rozgrywkach. Jednak świadomość niebezpieczeństwa
dotarła do niej dopiero po fakcie, przynosząc ze sobą niepewność i strach pod najprzeróżniejszymi
postaciami. Zawarła z Harry’m umowę o samodzielności — postanowili, że
zachowają swoje plany i pomysły dla siebie, nie dzieląc się nimi nawzajem. <i>Czas wreszcie zagrać uczciwie. </i>Obojgu
zależało na wygranej, oboje mogliby mimowolnie wykorzystać informacje o
planowych ruchach drugiej osoby, niwecząc lub umniejszając jej szanse. Nie
prowadzili ze sobą wojny czy czegokolwiek w tym rodzaju — może najprościej w
świecie chcieli zachować się w sposób, który podchodziłby pod kategorię profesjonalności?
Niezależnie od tego, jakie motywy nimi kierowały, Hermiona czuła, że postąpili
słusznie. Była to chyba pierwsza sytuacja, w której nie potrzebowała
niepodważalnego dowodu przemawiającego na korzyść tego czy tego stwierdzenia,
działała instynktownie, zgodnie z samą sobą. Wywoływało to dziwne poczucie
zadowolenia i uspokojenia, tak upragnionego, a ostatnio coraz rzadziej
dostępnego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Szła ciemnymi już korytarzami
Hogwartu, zimny kamień pod stopami zdawał się bardziej niż zwykle znajomy, w
pewnym sensie swojski. Pewny i stały, zawsze taki sam, ale jednocześnie
zmienny. I chociaż te określenia kłóciły się ze sobą w każdym możliwym
znaczeniu, oddawały rzeczywistość, którą pierwszy lepszy mugol kpiąco nazwałby
bajką. Uśpione twarze portretowe nieznacznie pochrapywały, opierając się o
rzeźbione zakończenia ram. Mijała je, na pamięć znając położenie i zwyczaje
poszczególnych postaci, przynajmniej w tej części zamku. Księżyc, schowany za
ciężkimi, skłębionymi chmurami, nie oświetlał jej drogi, dlatego z cichym <i>Lumos </i>magicznie rozświetliła korytarz.
Rozchybotany cień sylwetki panny Granger przesuwał się po milczących ścianach,
co jakiś czas mocniej opatulając szlafrokiem. Bose stopy klapały na kamiennej
posadzce, niestrudzenie wystukując rytm kroków Gryfonki. Początkowo nie
zwróciła uwagi na przytłumione stukanie obcasów, dobiegające gdzieś z bliższego
otoczenia, jej nieostrożność została jednak zaraz wytknięta:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie wiem, jak poradzisz sobie z tym pierwszym zadaniem, skoro pewnie
nawet nie usłyszałabyś skradającego się za tobą smoka. — Głos, cichy i głęboki,
przemknął tuż obok niej, już po chwili stłumiony przez milczenie nocy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Skąd możesz wiedzieć, że po prostu cię nie ignorowałam? — Hermiona
uśmiechnęła się pod nosem, stając na środku korytarza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Oboje wiemy, że nie byłabyś w stanie. — Chociaż go nie widziała, była
pewna, że też się uśmiechał. Schowała różdżkę do kieszeni, otwierając wolną
drogę zachłannym mackom ciemności. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Wydaje mi się jednak, że to ty nie mogłeś się powstrzymać, skoro
odezwałeś się pierwszy. Rozumiem to, każdy czasem potrzebuje rozmowy z kimś
inteligentnym tak dla odmiany.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Ach tak? Następnym razem wystarczy powiedzieć, zawsze do usług. — Zobaczyła
go. Jej oczy, powoli przyzwyczajane do ciemności, wychwyciły smukłą sylwetkę i
włosy, inkrustowane platyną. Zrobił kilka kroków do przodu, jednak zaraz
zatrzymał się ponownie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Malfoy, jak zawsze skromny. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Granger, jak zawsze milutka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Stali tak, naprzeciwko siebie,
otuleni mrokiem, a ciemność chłonęła każde ich słowo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Co tu robisz? — szepnęła, mając nadzieję, że nie poczuje zaraz
niedorzecznego gorąca na policzkach. Na Merlina, za niecały miesiąc spadnie
pierwszy śnieg! Rumieńce spowodowane temperaturą nie mogły się pojawić. Prawda?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Myślę. — Kolejne dwa kroki do przodu. — Czasem mi się zdarza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Lepiej okazjonalnie niż wcale. Nie mogę cię jednak wesprzeć, obcy mi
stan niemyślący. — Założyła kilka loków za ucho, z niezadowoleniem zauważając
zdradziecko drżącą rękę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Dzisiaj nie widać gwiazd.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Co?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Nie widać gwiazd. Dlaczego wyszłaś, skoro nie możesz ich oglądać? — Widziała
go już w całej okazałości, niesforną grzywkę opadającą na czoło, nawet oczy
wykute z czystego srebra.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Wzruszyła ramionami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Chyba też potrzebowałam pomyśleć. Od czasu wyboru Czary atmosfera w
Gryffindorze jest trochę… inna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Skinął głową. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Kto by pomyślał, że to właśnie wy skończycie w reprezentacji. Oboje.
— Nie wyczuła w jego głosie zbytniego żalu czy zawodu, zwykłe stwierdzenie,
które chyba miało jej coś uświadomić. Nie miała pojęcia co. — Dumbledore prawie
tam zszedł, gdy tylko przeczytał wasze nazwiska.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
— Jak i połowa sali. Ty też wyglądałeś na zaskoczonego. — Z najwyższym
trudem powstrzymała się od klapnięcia dłonią w czoło. Właśnie przyznała, że
patrzyła na jego reakcję nawet podczas wyboru Czary. <i>Świetnie, opowiedz mu jeszcze dokładnie i ze szczegółami, co myślisz o
tak obcisłych koszulkach.</i> Odwróciła wzrok od jego klatki piersiowej, ganiąc
się w duchu. <i>Przecież to Malfoy, idiotko,
wyśmieje cię za samo spojrzenie.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ale Draco tylko uśmiechał się
lekko, przeczesując palcami platynowe pasma włosów. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Nie oszukujmy się, dodatkowy
reprezentant nie pojawiłby się nawet w najśmielszych z moich snów. A mogę
zapewnić, że niektóre z nich są bardzo śmiałe. – Podszedł do jednego z kilku
witrażowych okien na korytarzu, założył blade dłonie za plecami. Smukłymi,
długimi palcami gładził skórę na ich zewnętrznej części, co jakiś czas
zahaczając o materiał koszuli.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Tylko oszczędź sobie opisów,
wierzę ci na słowo. – Hermiona starała się nie zwracać uwagi na ruchy dłoni Malfoya,
ani na jego wyprostowaną sylwetkę na tle chmurnego nieba. Próbowała nie
przesuwać wzrokiem po włosach, w których ktoś niezdający sobie sprawy z skutków
własnych czynów, zaklął czystą platynę. Nie myślała o oczach wypełnionych
srebrem. A przynajmniej te stwierdzenie uparcie powtarzała, niby mantrę,
potrzebną tylko do zapewnienia chwilowego spokoju rozszalałemu od nadmiaru
danych umysłowi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Wiesz już, jak go oszukasz? –
Spokojny głos wyrwał ją z rozmyślań, uniosła głowę, zauważając, że przed dobre kilka
chwil z uporem maniaka wpatrywała się w złożone dłonie Dracona, których miejsce
teraz zajął przód koszuli.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Oszukam? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Skinął głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Smoka. Wiesz już, jak
poradzisz sobie ze smokiem?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Westchnęła, opierając się o
kamienny parapet. Ostra krawędź wbijała jej się w uda, ale nie zwracała na nią
uwagi. <i>Mogłam się spodziewać, że o to
zapyta.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Po części dlatego musiałam tu
przyjść. Pomyśleć o zadaniu. Nie mam pojęcia, jak podejść smoka, w jaki sposób
odciągnąć jego uwagę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Draco znowu odwrócił się przodem
do okna, spoglądał na skłębione sploty chmur, przysłaniające mroźną połać
nieba. Zdawał się częściowo nieobecny, a jednocześnie o wiele bardziej
opanowany niż ona. Przynajmniej zewnętrznie. Założyła zagubiony lok za ucho, z
niesmakiem zauważając, że robi to w momentach niepewności. Dlaczego miałaby być
niepewna przy Malfoyu?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Czy to aby na pewno była
niepewność?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Tak wyglądało niebo, gdy go
zabierali. – Głos, tak cichy, że prawie szepczący, dotarł jednak wyraźnie do
jej uszu. – Ciemne, zasnute szarawą kurtyną, zasłaniającą scenę przed
spektaklem burzy. Nie powinienem tego pamiętać, roczne dziecko nie może
pamiętać. A widzę, każdej nocy, jakby to było wczoraj.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Domyśliła się, że mówił o
Lucjuszu. I chociaż nie miała pojęcia, co to miało do rzeczy, nie skomentowała
słów Dracona ani słowem. Pierwszy raz powiedział jej coś tak prawdziwego. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Zastawili pułapkę. On
bezpiecznie siedział w kryjówce, w której chował też wszelkie pozostałości po
Voldemorcie. Jego szatę. Złamaną różdżkę. Matka mówiła, że był wściekły, bo nie
wiedział, co zabiło jego Pana. Ale przecież nadal nie do końca wiemy, co się
stało. Aurorzy znaleźli jakiś dziennik, który Riddle prowadził, jak był jeszcze
w Hogwarcie i napuścili na niego Lucjusza. Gdy ten szukał, oni sami wykradli
zgromadzone przez niego przedmioty. — Spojrzał na Hermionę wzrokiem, z którego
smutek aż wylewał się ciągłym strumyczkiem, powoli skapując na zimną posadzkę.
– Myślę, że to samo powinnaś zrobić ze smokiem. Pokazać mu, dać mu coś, czego
pragnie tak bardzo, że odwróci jego uwagę. Jeżeli waszym zadaniem będzie go
obezwładnić, stworzysz sobie idealną okazję do zadania ciosu. Nie mam pojęcia,
o co innego mogłoby chodzić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Dlaczego mi pomagasz? –
szepnęła, stając o krok przed nim. Pod wpływem impulsu spojrzała mu prosto w
oczu, odganiając głos rozsądku, uparcie twierdzący, że to bardzo nieostrożne
posunięcie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Bo chyba tego właśnie
potrzebujesz. Spłacam dług.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Ale nie jesteś mi nic winien.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Ależ jestem. Ja jako jedyny
nosiłem twoje… piersi. – Uśmiechnął się nieznacznie. Sprawiał jednak wrażenie,
jakby miał zamiar powiedzieć coś innego, z czego zaraz szybko zdecydował. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Tej nocy Hermiona nie zapytała go o nic więcej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
*<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Namiot, przestronna budowla,
której ściany stanowiły ogromne płachty materiału, była w stanie pomieścić
niejednego gościa. Poza głównym i jednocześnie największym „pokojem”,
oddzielonym od innych zwojami tkaniny, znalazłbyś tam jeszcze cztery mniejsze,
w których znajdowały się wszelkiej wielkości ławy i krzesła, niekiedy
urozmaicone szafeczką i stojącą na niej ozdobną wazą. Materiałowe ściany, w
niektórych miejscach zakończone frędzlami, falowały przy choćby najmniejszym
podmuchu wiatru, przez co namiot wyglądał, jakby był w nieustannym ruchu. Ciche
skrzypienie drewnianych słupków i całego szkieletu przywodziło na myśl kiwającą
się na morzu łódź, co potęgowało ogólne wrażenie ruchu czy też nierealności
namiotu, zawdzięczającego swój rozmiar niczemu innemu jak magii.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Było ich czworo. Wiktor Krum z
obszytym czerwienią płaszczem na ramionach. Fleur Delacour, francuska piękność
o jasnym spojrzeniu i srebrnym kostiumie. Harry Potter w rubinowej szacie, do
złudzenia przypominającej hogwarckie stroje do Quidditcha. Hermiona Granger,
ubrana dokładnie tak, jak Wybraniec, z tą różnicą, że zieleń zajęła miejsce barwy
przewodniej. Snuli się bez wyraźnie określonego celu po zakamarkach namiotu,
czekając na rozpoczęcie pierwszego zadania, męczeni niewiedzą odnośnie jego
przebiegu. Ten i ów nerwowo pocierał palce, inny synchronicznie wsuwał ręce do
kieszeni szaty, aby zaraz ponownie je wysunąć i powtórzyć czynność od początku.
Cisza, zakłócana jedynie szelestem materiału i skrzypieniem gumowych podeszw,
nie przynosiła nikomu ukojenia, potęgowała jedynie poczucie zaciskających się
supłów w żołądku oraz uciążliwej suchości w gardle, której nawet Ognista Whisky
nie byłaby w stanie sprostać. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Witam zawodników. – Płachta
zafalowała mocniej, z rozcięcia w materiale wynurzył się profesor Dumbledore, a
tuż za nim dyrektorowie Beauxbatons i Durmstrangu oraz przedstawiciel
Ministerstwa, Bartemiusz Crouch. – Tyle zagadek i domysłów, aż w końcu nadeszła
ta chwila, tak wyczekiwana. Tylko wy potraficie w pełni ją docenić. – Rozejrzał
się uważnie. – Barty, do dzieła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Crouch skinął ręką na
zawodników.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Reprezentanci, stańcie tu
wkoło – chrząknął – Panna Delacour, tutaj, tak. Panna Granger, proszę bardzo… –
mamrotał, rozstawiając wokół siebie adeptów magii – Pan Krum, tak. I pan
Potter, świetnie, świetnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Stali tuż obok siebie, zebrani w
ciasnym okręgu, a Bartemiusz Crouch, wysoce szanowany pracownik Ministerstwa,
mierzył ich świdrującym spojrzeniem brunatnych oczu. W silnych, choć nieco już
pomarszczonych dłoniach, trzymał niewielką sakiewkę, której zawartości
najwyraźniej niezmiernie zależało na wydostaniu się na zewnątrz, bo poruszała
się niestrudzenie, wyginając woreczek w każdym możliwym kierunku. Podsunął go
stojącej najbliżej Fleur.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Proszę bardzo, panno Delacour.
– Rozwarł krańce sakiewki, z której wydostały się skłębione opary i kilka
zagubionych iskier. – Zielony Walijski… – mruknął, gdy prychająca miniaturka
smoka wylądowała na dłoni Francuzki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Panno Granger… — Hermiona
przymknęła oczy, wyciągając rękę, na której zaraz spoczęła smocza podobizna. –
Szwedzki Krótkopyski. – Crouch uśmiechnął się nieznacznie, ale Gryfonka zdobyła
się jedynie na zaniepokojone spojrzenie w kierunku pokrytej łuskami miniaturki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Panie Krum… Chiński Ogniomiot.
To niezła sztuka… I w takim razie, pan Potter. Został nam…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Harry wyciągnął rękę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Rogogon Węgierski… To miniaturki
prawdziwych smoków. Każdy z nich strzeże złotego jaja. Wasze zadanie jest
stosunkowo proste – zebrać jaja. Zawierają wskazówkę, niezbędną do wykonania
następnego zadania. Jakieś pytania? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Odpowiedziała mu cisza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Doskonale. – Albus zerknął na
Fleur. – Panno Delacour, na dźwięk wystrzału wyjdzie pani na arenę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ktoś zajął się armatą, a
reprezentantka Beauxbatons opuściła namiot reprezentantów, kierując się na
spotkanie z gniewem smoczego płomienia.*<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Czekali. Nie mówili wiele, bo
też o czym tu rozmawiać? Słyszeli skandowanie widowni, raz gwizdy, to znowu
krzyki. Nad głos tłumu wybijały się wrzaski bliźniaków z domu Weasley, którzy
zbierali zakłady. Z tego, co wywnioskowali po reakcji publiki, Fleur udało się zdobyć jajo. Jakim sposobem?
Nie mogli tego wiedzieć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Wiktor wyszedł drugi. Hermiona
przyglądała się jego sylwetce, znikającej za płachtą namiotu, modląc się w
duchu, żeby zadanie zabrało mu jak najwięcej czasu. Była następna, Harry
wylądował na końcu kolejki. Z jednej strony chciała mieć to za sobą, z drugiej
– odwlekać tak długo, jak tylko się dało. Co tu dużo mówić, bała się. Strach
nie był dla niej uczuciem całkiem obcym, przecież przeżyła z Harrym i Ronem te
kilka lat, obfitujące w wycieczki do najprzeróżniejszych ukrytych komnat jak i
ucieczki przed najprzeróżniejszymi rodzajami stworzeń oraz nauczycieli. Turniej
jednak, jako doświadczenie nowe i najbardziej ze wszystkich dotychczasowych
niebezpieczne, wywoływał w sercu Gryfonki ten rodzaj niepokoju, którego
najzacieklej chciała uniknąć – zdolnego przekształcić się w przerażenie. Dzięki
Malfoyowi udawało jej się tłumić obezwładniające uczucia, bo wiedziała, w jaki
sposób zmierzy się ze smokiem. W życiu by nie przypuszczała, że to jego osobie
będzie tyle zawdzięczać – przechodząc przez eliksir i wrzucenie karteczek do
Czary, kończąc na radach dotyczących ukończenia pierwszego zadania. A
przynajmniej rozpoczęcia. Niby plan miała, ale wątpliwości też jej nie
opuszczały. Modliła się w duchu, żeby w rozstrzygającym momencie nie zabrakło
jej opanowania. Nie mogła polec już na początku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Boisz się? – Harry usiadł obok
niej na szerokiej ławie, opierając przedramiona na kolanach. Dłonie drżały mu
ledwo zauważalnie, gdy stukał palcami o ochraniacze kończyn dolnych.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Chyba nie ma sensu mówić, że nie…
– Uśmiechnęła się niemrawo, wsłuchując w wystukiwany przez przyjaciela rytm.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Chyba nie ma sensu mówić, że
nie ma się czego bać… – mruknął. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Panna Granger złożyła dłonie na
kolanach, wyłamując palce.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Wiesz… – Harry utkwił wzrok w przeciwległej
ścianie namiotu. – Byłem tak zajęty przygotowywaniem samej możliwości wzięcia
udziału w Turnieju, że nawet nie pomyślałem o niebezpieczeństwie. W sensie, wiedziałem
o nim, ale schowałem tę świadomość gdzieś głęboko i pilnowałem, żeby się nie
wydostała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Nie jesteś w tym sam. Banda
idiotów z nas, no nie? Ty, ja i Malfoy. Tyle że on nie musi tu teraz siedzieć…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– I trząść gaciami przed
pogawędką ze smokiem? Zdecydowanie tak. – Harry odchylił się do tyłu,
przymykając oczy. Okulary zsunęły mu się na czubek nosa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Niby to zrobiliśmy, ale wydaje
mi się, że ani przez chwilę nie myślałem, że naprawdę się uda. Że naprawdę
Czara nas wybierze. W końcu, czemu miałaby to zrobić? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Tego się chyba nigdy nie
dowiemy. – Racja, czemu? Dlaczego Czara wybrała reprezentantów, którzy nie
dość, że byli zbyt młodzi, to jeszcze zgłosili się dzięki oszustwom? Czy
naprawdę zasługiwali na te, jakby nie patrzeć, zaszczytne pozycje? Na początku
uczniowie podchodzili do nich z niekrytą podejrzliwością, ale z czasem zaczęli
im nawet gratulować. Niektórzy przyznawali, że byli dumni z nich, dwójki
Gryfonów, bo żadnemu zbyt młodemu ochotnikowi z pozostałych szkół nie udało się
choćby zgłosić. Okazało się, że niepotrzebnie bali się odrzucenia, ba, zostali
„przyjęci” jeszcze entuzjastyczniej. Tylko, z drugiej strony, czy ten konkretny
sposób na uczestnictwo w Turnieju to taki powód do dumy? Odpowiedź wydawała się
oczywista, Czara musiała to wiedzieć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Dlaczego więc zignorowała tę
wiedzę?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Dwoje zawodników uporało się
ze smokami, zdobywając złote jaja i kończąc tym samym pierwsze zadanie. Teraz
czas na trzecią reprezentantkę! – Zapowiedź komentatora dotarła do Hermiony jak
przez mgłę, niewyraźna i odległa, zdawać by się mogło, mało realna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Pannie Granger nie dane było
rozważać problemów natury moralnej ani chwili dłużej, armatni wystrzał dawał
jasno do zrozumienia, że nadeszła jej kolej. Ledwo zarejestrowała, że Harry
uścisnął jej dłoń i opuściła namiot, podnosząc ozdobną płachtę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Uderzyła w nią chmara bodźców, z
których wyłapywała krzyki widowni, gwizdy i światło. Arena, przypominająca
raczej fragment wyjątkowo skalistej góry otoczonej widownią, sprawiała wrażenie
niedorzecznie małej, biorąc pod uwagę, że miała służyć jako pole do walki ze
smokiem. Ostre i strome kamienne odłamy, półki i wybrzuszenia tworzyły swego
rodzaju tor, który musiała pokonać, żeby dostać się do jaja. Samo przebycie tej
drogi do najłatwiejszych nie należało, nie mówiąc już o skakaniu po skałach ze
smoczym oddechem na karku. Jajo, niewielki złoty skarb, spoczywało bezpiecznie
w gnieździe na środku areny. Uznała, że trąciło to lekką niedorzecznością.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Wynurzyła się z niewielkiego
wejścia, łudząco podobnego do jednego z tych otworów, które kryły w swoim
wnętrzu jaskiniowy korytarz. Niebo zasnute chmurami było pierwszym dobrym
znakiem – nie musiała martwić się słońcem, zdolnym oślepić ją w najmniej
odpowiednim momencie. Rozglądała się uważnie, ignorując szmery na widowni.
Strach, towarzyszący jej przez cały czas spędzony w namiocie, nagle wyparował,
pozostawiając po sobie jedynie rosnącą determinację. Smok już na nią czekał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ogromny, przewyższający wzrostem
najwyższe hogwarckie sale, majestatyczny w swojej wyniosłości. Srebrnoszare
łuski, splecione ciasno, niby na kształt pancerza, połyskiwały delikatnie przy
każdym poruszeniu. Ułożone warstwowo, od najmniejszych, chroniących krótki pysk
i fragment szyi, po te wielkości dachówek, pokrywające kolczasty ogon. Tworzyły
swego rodzaju mozaikę na smukłym cielsku, zaprojektowaną przez
najdokładniejszego z rzemieślników – naturę. Podbrzusze, pokryte łuskami
jaśniejszymi od pozostałych, rozświetlała od wewnątrz niebieskawa poświata, znamionująca
ukryte pokłady ognia zdolne opuścić smoczą paszczę w każdym momencie. Wąskie
ślepia, chronione przez trzy nieustannie poruszające się powieki spoglądały w
kierunku panny Granger ni to wściekle, ni obojętnie. Emanowały mądrością,
zdobywaną przez wieki długiego, drapieżnego życia. <i>Czego oczekujesz?</i> – zdawały się pytać, trafnie uznając Hermionę za
główną zainteresowaną. Długie łapy, zakończone czterema pazurami, spoczywały
tuż przy jaju, jakby przekazując treść ostrzegawczej wiadomości. <i>Nawet nie próbuj, bo i tak nie podołasz.</i>
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Gad nie przewidział jednego –
czarodzieje zdobyli o smokach kilka kluczowych informacji, których Hermiona nie
omieszkała wyszukać. Wiedziała więc, że plujące ogniem istoty to świetni
kanciarze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zwróciła uwagę na metalowy
łańcuch, przymocowany do największej ze skał i ciągnący się aż do szerokiej
obroży na smoczej szyi. Zakończony setkami niewyobrażalnie ostrych kolców ogon poruszał
się w rytm oddechu gada, raz po raz uderzając o kamienną powierzchnię areny.
Policzyła do trzech, oceniając odległość, powtarzając kolejność wprowadzania
planu. Była gotowa to za dużo powiedziane – raczej zdolna do rozpoczęcia.
Wrzaski widowni, szum poruszanych flag i transparentów zepchnęła w zakamarki
umysłu, skupiając się na tym, co w danej chwili najważniejsze – szafirowym
płomieniu, który właśnie opuścił progi smoczej paszczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Uskoczyła, o włos unikając
zwęglenia. Przylgnęła do chropowatej skały, wyjmując różdżkę z rękawa szaty.
Ścisnęła ją mocno, zauważając mimochodem, że dłoń wcale jej nie drży. <i>Oczywiście, głupia, walką ze smokiem nawet
się nie przejmiesz, ale pojawi się taki Malfoy i już dostajesz padaczki.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Wyjrzała zza skalnego ustępu,
akurat by zobaczyć kolejną salwę płomieni, lecącą w jej stronę. Odskoczyła
gwałtownie, policzyła do trzech i rzuciła pierwsze zaklęcie, którego smok nie
był w stanie zauważyć. Jeszcze nie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Wybiegła ze swojej kryjówki,
osłaniając się tarczą, która złagodziła nieco gorąco wywołane kolejnym ognistym
splunięciem. Schowała się za skałą, już nieco bliższą środkowi areny i
transmutowała kilka kamieni w złote monety, które zaraz podrzuciła pod sam nos
węszącego smoka. Nie zwracając uwagi na reakcję gada, przebiegła do następnej
półki skalnej, skąd, wysuwając jedynie czubek głowy i różdżkę, transmutowała kolejne
kamienne odłamki po drugiej stronie areny. Rubiny, diamenty i błyszczące złotem
monety stworzyły nieco poskręcaną ścieżkę, odbiegającą od jaja coraz dalej i
dalej w kierunku przeciwnym położeniu Hermiony. Uważnie śledziła poruszenia
smoka, który, nagle zdezorientowany, przenosił niepewny wzrok od strzeżonego
przez siebie jaja do mieniących się skarbów i z powrotem. Nie stracił jednak
całkiem głowy dla największej ze swoich słabości, potężnym splunięciem topiąc zewnętrzną warstwę skały,
za którą kuliła się Hermiona. Panna Granger zdołała się odturlać w ostatnim
momencie, bo zaraz miażdżący cios ogona rozłożył kamienny występ na części
pierwsze. Kolejne machnięcie strąciło ją z powierzchni, której się trzymała.
Zsunęła się po ostrej skale, raniąc ręce i rozcinając szatę. Strumyczek krwi
spływający jej po twarzy zauważyła dopiero, gdy ciemnoczerwona posoka dostała
się na powiekę. Wytarła ją szybko, gramoląc się z powrotem do góry, umiejętnie
chwytała nierówności w skale, podciągając się miarowo. Dziękowała w duchu
ciotce, mającej w zwyczaju zabierać ją na mugolskie ścianki wspinaczkowe. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Wychyliła głowę zza głazu,
przyglądając się smokowi, który niby siedział przy jaju, ale pożądliwym
wzrokiem wpatrywał się w kamienie szlachetne, wytyczające szlak na drugi koniec
areny. Uniosła różdżkę, szeptem wypowiedziawszy <i>Wingardium Leviosa, </i>zaklęcie znane jej doskonale już od pierwszego
roku nauki w Hogwarcie. Zza skały, która posłużyła Hermionie za bodajże drugą
kryjówkę, wychylił się połyskujący czubek stosu monet i wszelkiego rodzaju
drogocennych tworów ziemi. Panna Granger lewitowała go na szczyt najbliższego
głazu, bez reszty zwracając uwagę smoka na skarby. Ten, nie zważając już na
jajo, tak liche w porównaniu do czekających przed nim wspaniałości, kroczył po
szlaku z kamieni, zbierając je łapczywie do kieszeni przy podbrzuszu. Hermiona
tymczasem, pilnując, aby stos monet powoli oddalał się od smoka, zsuwając się na
drugą stronę skały, podbiegła do gniazdka, w którym niewinnie połyskiwało złote
jajo. Już miała je chwycić, już podnieść do góry w geście zwycięstwa, gdy jej
szata zaplątała się w otaczające jajo gałęzie, przewracając pannę Granger na
ziemię. Ta upuściła różdżkę, skarb, do którego dążył smok, przestał się
przesuwać, dystans między transmutowanymi drogocennościami a gadem zmniejszał
się niebezpiecznie szybko.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Gryfonka oswobodziła się z
czepliwych gałęzi, desperacko poszukując różdżki, którą zaraz chwyciła. Nie
mogła już tylko odwrócić uwagi smoka i uciec ze złotym jajem, musiała go
uwięzić, żeby nie zdążył jej dogonić, gdy się zorientuje, że monety to tylko
chwilowo transmutowane kamienie. Przeszukiwała umysł, starając się przypomnieć
sobie najbardziej skuteczne z zaklęć obezwładniających, ale <i>Petrificus Totalus </i>był za słaby na tak
potężnego smoka. Przesuwała kamienie szlachetne dalej i dalej, co najwyraźniej
zaczynało irytować gada, który zdążył zebrać już całą ścieżkę drogocenności i
teraz czekał tylko na uciekający skarb. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Nagłe oświecenie spłynęło na nią
razem z promieniami słońca, które wydostały się zza chmur. Przekierowała stos
monet pod występ skalny, zmuszając smoka do zatrzymania się na głazie obok.
Odetchnęła głęboko, zdając sobie sprawę, że ma tylko jedną szansę – jeżeli się
nie uda, gad nie omieszka rozgnieść ją na wilgotne purée, ewentualnie zwęglić.
Ostatecznie puściła lewitowane drogocenności i uniosła różdżkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– <i>Incarcifors! </i>– krzyknęła, nie zawracając sobie głowy
niewerbalnością zaklęcia. Z szaleńczo bijącym sercem spoglądała na głaz pod
smokiem, który, przemieniony w pokaźnych rozmiarów klatkę, uwięził w swoim
wnętrzu wierzgającego gada. Oszołomiona cofnęła się kilka kroków, prosto w
objęcia gniazda i drżącymi rękami chwyciła jajo, dopiero teraz dopuszczając do
siebie oklaski i skandowanie widowni. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Rzucany przez nią czar miał za
zadanie przemienić dany przedmiot w więzienie, pozwalając tym samym na
schwytanie stworzenia znajdującego się w pobliżu. Nie mogła zaczarować ziemi,
nie była też pewna, czy głaz można uznać za „przedmiot”, ani czy smok nie okaże
się zbyt silny na klatkę. Jak we śnie dała się wyprowadzić z areny,
przechodziła z rąk do rąk, przyjmowała gratulacje, automatycznie za takowe
dziękując, jednak na ziemię sprowadziło ją dopiero otrzeźwiające klepnięcie w
plecy, które zaserwował jej Hagrid.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Aleś im pokazała, Hermiono! Taki
żem dumny, jakem dawno nie był… – Gajowy zamrugał gwałtownie, jakby odganiając
łzy i pociągnął nosem, uśmiechając się szeroko.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Czyli to jakby… udało się –
szepnęła, nie akcentując pytania.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Ano! I to w jakim stylu! Ten
piesek Karkarowa może się schować pod stół z podkulonym ogonem, po tym, co tu
nam, cholibka, pokazałaś! – Hagrid smarknął głośno, dmuchając w haftowaną
chusteczkę, którą wyjął z kieszeni płaszcza. – A ja żem się tak martwił… Takem
się martwił…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Hermiona rozglądała się do
widowni, nie do końca wiedząc, czego tak właściwie szuka. Uświadomiła to sobie
jednak bardzo dobitnie, gdy zatrzymała wzrok na platynowej czuprynie. Malfoy
uśmiechał się lekko, unosząc zaledwie jeden kącik ust. Musiało to oznaczać, że
naprawdę się cieszył. Przecież to właśnie dzięki niemu, jak każdy szanujący się
Gryfon powinien powiedzieć, wstrętnemu Ślizgonowi, miała choć cień nadziei na
skuteczne poradzenie sobie z pierwszym zadaniem Turnieju Trójmagicznego. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Tylko ich trójka, ona, Malfoy i
Harry, dla którego właśnie wprowadzano Rogogona Węgierskiego, wiedziała, że nie
kto inny jak Draco wrzucił do Czary karteczki z nazwiskami. Męczyła ją
niezdrowa ciekawość odnośnie hipotetycznej reakcji grona pedagogicznego na tak
wstrząsającą wiadomość – Gryfoni bratali się ze Ślizgonem. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Koniec świata nam bliski.<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Trybuny zaprojektowano tak, żeby arena była dobrze widoczna dla
wszystkich, niezależnie od miejsca, w którym się znajdowali. Nic jednak
dziwnego w tym, że pierwszy rząd widok miał najlepszy, a co za tym idzie – zajmujący
go czarodzieje mogli najdokładniej komentować działania zawodników i poruszenia
smoków. Rozwodzono się nad usypiającym zaklęciem panny Delacour, którym
potraktowała Zielonego Walijskiego przedstawiciela gadów władających ogniem.
Kręcono głowami nad częściowo nieudanym planem Wiktora Kruma, załamywano ręce
nad jajami, zgniecionymi przez oślepionego smoka i przytakiwano sędziom, gdy ci
chcieli odjąć punkty reprezentantowi Durmstrangu. Szczękano zębami za każdym
razem, gdy szafirowe płomienie zbliżały się do osoby panny Granger, mijając
obrany przez smoka cel zaledwie o włos. Przyklaskiwano energicznie pomysłowi z
transmutacją odłamków skalnych w kamienie szlachetne, bo, jak wiadomo
wszystkim, których temat choć trochę interesował, smoki to psy na drogocenności.
W końcu, z napięciem oczekiwano na zmagania Harry’ego, bez skrupułów komentując
wszystko, co tylko się nawinęło – wyklinano nawet młodych Weasley’ów, którzy
ważyli się zbierać zakłady w strefie nieparającej się hazardem publiki w
postaci grona pedagogicznego. Profesor Flitwick postawił na Hermionę cztery
galeony, co w ostatecznym rozrachunku mu się opłaciło. Severus Snape zaś
stracił galeonów pięć po nieudanym występie Wiktora Kruma. Był z tego tym
bardziej niezadowolony, że swego czasu widział ten sam pojedynek, zakończony
tym samym wynikiem, choć nie mógł ponarzekać na owy fakt z nikim innym jak
profesor McGonagall, która jednak zaciekle wyganiała z pedagogicznej części
trybun braci Weasley. Nawet odjęła im punkty, co nieco rekompensowało Mistrzowi
Eliksirów stracone pieniądze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Musisz się zgodzić Minerwo –
zagadnął profesor Dumbledore, rozwijając papierek z karmelkiem – że panna
Granger poradziła sobie znakomicie. Nie wspominając już o tym, że jakimś
sposobem udało jej się przekroczyć linię wieku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Powinnam być bardziej surowa w
tej kwestii, ale nie można się nie zgodzić. Trzeba przyznać, że jest
utalentowana, o czym z resztą świadczą jej stopnie. – Minerwa McGonagall z
wyraźną dumą wpatrywała się w sylwetkę Hermiony, zajmującej miejsce na trybunach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Oceny ocenami. – Albus machnął
ręką, rozgryzając cukierka. – To nasze czyny ukazują, ile tak naprawdę jesteśmy
warci. Panna Granger, mimo że początki miała nieco nieregulaminowe, może nas
zaskoczyć w całym przedsięwzięciu. Poza tym, Czara nie wybiera zawodników na
chybił trafił. – Zanurzył rękę w kieszeni szaty, z której wielce zadowolony
wyciągnął Fasolki Wszystkich Smaków. – Ja za to lubuję się w niespodziankach.
Bertie Bott był doprawdy niesamowitym człowiekiem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Wchodzi Harry… – mruknęła profesor
McGonagall, nie kierując swojej wypowiedzi do nikogo konkretnego, jednak
Dumbledore nie omieszkał się wtrącić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Tak, tak, Harry. Muszę
przyznać, że niezły wywinęli numer, ci nasi Gryfoni. Niepokoi mnie to troszkę…
– Gwałtownie zakaszlał, wypluwając fasolkę, która spadła na kamienie areny z
cichym plaśnięciem. – Woskowina – wyjaśnił.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– To nie jest normalne, Albusie.
Czara nie wybiera sobie, ot tak, czwartego zawodnika. – Minerwa zmarszczyła
brwi. Profesor Dumbledore może i był zaniepokojony, ale nie wiedział tego, co
ją męczyło każdego dnia i nocy. Harry już brał udział w Turnieju. Harry już
startował jako ostatni w zadaniu ze smokami. Harry już walczył z Rogogonem
Węgierskim. I teraz robił dokładnie to samo, łącznie z przywoływaniem miotły,
na którą właśnie wskakiwał. Wszystko się powtarzało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Profesor McGonagall spojrzała na
Severusa, który w tym samym momencie zwrócił wzrok w jej stronę. Przeszła
między nimi ta iskierka porozumienia, powstała po zmianie przeszłości. Snape
nie musiał nic mówić, żeby Minerwa zrozumiała, że doszli do tych samych
wniosków – coś było bardzo nie w porządku. Oboje jednak nie mieli pojęcia
dlaczego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– Nie mogę się nie zgodzić,
Minerwo. Musimy poczekać. Zobaczyć, spróbować zgadnąć, o co w tym wszystkim
chodzi… – mruknął Albus, przyglądając się zmaganiom Harry’ego. – Same złote
dzieci mamy w Gryffindorze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Minerwa, choć powinna przejmować
się o wiele ważniejszymi sprawami, poczuła kolejną falę dumy, rozluźniającą
mięśnie nieprzerwanie napięte od czasu powrotu z przeszłości. Pierwszy raz
dopuściła do siebie myśl, że może uda jej się wrócić do normalności. A jeśli
odniosłaby sukces, byłaby to zasługa tej dwójki Gryfonów, tak uparcie goniących
za przygodą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Musiała jeszcze tylko rozwiązać
problem powtarzających się wydarzeń. Bo tego, że te wszystkie „przypadki” nie
były tylko zbiegiem okoliczności, była tak pewna, jak widoku krwawych ślepek na
jednym z głazów areny. Wiedziała, że to nie przywidzenie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
– I złapał! – Pełne pasji
oklaski widowni, w których przodował profesor Dumledore, zmusiły Minerwę do
spojrzenia na arenę. Harry wznosił się
miarowo, trzymając w rękach złote jajo, niby znicz w meczu ze smokami. <i><o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i> Jak
długo będziesz mnie męczył, czasie? Jak wysoka jest cena za życia tych ludzi?
Dlaczego musimy płacić za zatrzymanie okrucieństwa? Dlaczego stawiasz nas w
ciągłej niepewności, wymyślasz nowe zagrożenia? Dlaczego nie pozwolisz nam
normalnie żyć? Merlinie?! </i>– pytała w duchu, nie zdając sobie sprawy, że jej
nieme słowa znalazły odbiorcę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>To proste, moja droga</i>. – Zdawał się mówić. – <i>Na pewne zjawiska nie możecie mieć wpływu. Pewne zjawiska nie mogą
zostać zmienione. Widzisz… </i>– Jakby się uśmiechał. – <i>Trzeba zachować Harmonię. <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Minerwa nie wiedziała, że te
słowa nie były tworem jej umęczonego umysłu. Nie mogła wiedzieć. W pewnych
sprawach Czas bywał nad wyraz dyskretny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Nad wyraz okrutny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Najbardziej męczące było jego
ciało. Rozlew rodzinnej krwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Ucieczka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Śmiech. Szaleńczy śmiech.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Różdżka. Czarodziej zbyt dobry,
by zabić, nawet po stracie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Spokojnie przespana noc zyskała
miano legendy. Niewykluczone, że kiedyś stanie się mitem. Drżące dłonie
ściskały pomiętą kołdrę, nawet nie próbując odgarnąć czarnych loków, które
przysypały twarz niczym zasłona, skrywająca za sobą wejście do świata umarłych.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
W którym każdej nocy zanurzało
się jego ciało, ciało kuzyna. Ale przecież on żył.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Prawda?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br />
<br />
<br />
<br />
<i>Witam wszystkich w ten słoneczny i niedzielny już nie-poranek.</i><br />
<i>Akurat dzisiaj nie mam za dużo do powiedzenia, dlatego wszelkie ewentualne wywody pozostawiam Wam.</i><br />
<i><br /></i>
<i>Pozdrawiam z nadzieją, że dotrwamy do końca, niezależnie od tego czy miałby to być koniec roku szkolnego, czy najbliższego tygodnia,</i><br />
<i>Vi</i><br />
<br />
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
*[…]* —
zawiera fragmenty z filmu „Harry Potter i Czara Ognia”<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-63919547684939402462017-05-28T07:33:00.001-07:002018-08-27T10:46:29.026-07:008. Zresetować<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<span style="text-indent: 35.4pt;">Rzadko okazywała emocje. Nie zrobił na niej wrażenia widok tłoczących
się uczniów, podenerwowanych i jednocześnie pełnych ekscytacji. Nie uśmiechała
się, chociaż uprzejmie kiwała głową pozostałym nauczycielom i pracownikom
Ministerstwa. Była niewzruszona, niczym Czara, roztaczająca wokół siebie stałą,
błękitną poświatę. Zastanawiała się, co okazałoby się twardsze – jej serce czy
może kamienny postument Czary. Bała się, że odpowiedź, która pojawiała się
nieproszona, zasługuje na miano tej właściwej.</span><br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Hermiona Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Wystarczyły jednak zaledwie dwa słowa, aby wytrącić ją z równowagi. Z
sykiem wciągnęła powietrze, przyciskając rękę do brzucha. Wystające żebra
wbijały się w napiętą skórę przedramienia, ale nie zwracała na nie uwagi.
Rozglądnęła się po otaczających ją czarodziejach, szukając oznak rozbawienia na
skutek mało udanego żartu. Nic takiego jednak nie dostrzegła, a zastygłe w
bezruchu twarze tylko utwierdziły ją w przekonaniu o wyborze Czary. Zmarszczyła
brwi, bruzdy na twarzy mocno się pogłębiły. To niemożliwe… prawda?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Sama możliwość wymyślenia sposobu na przekroczenie linii wieku przez
pannę Granger nie zdziwiła jej – Hermiona była najlepszą uczennicą w całym
Hogwarcie, przekonała się o jej zdolnościach. Nie tyczyły się one jednak
łamania regulaminu, do czego nieprzeciętnym talentem odznaczał się chociażby
młody Potter. Gryfonka, jej wychowanka, nie zachowałaby się w ten sposób. Nie chciałaby…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Czegoś udowodnić?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ale co miałaby udowadniać? Była przecież…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Sierotą?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Brak rodziców spowodowałby coś takiego? Hermiona nigdy nie chciała się
narażać, w kłopoty wpadała tylko przez wymysły Pottera i Weasleya. Tak,
zdecydowanie tak. Tak było zanim…<i><o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Zresetowałaś
ją?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Niedorzeczność. Nie mogła zmienić się w tak dużym stopniu, tak
diametralnie. Chociaż, z drugiej strony, dlaczego nie? Wychowana inaczej. Sama.
A Minerwa dobrze wiedziała, kto ponosił za samotność Hermiony odpowiedzialność.
Ta świadomość nie okazała się pomocna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Harry Potter…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nazwisko, które już kiedyś rozbrzmiało w tej sali. Wypowiedziane w ten
sam sposób, przez tą samą osobę, głębokim, skrywającym zdziwienie głosem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Zdawać by się mogło, że Minerwa zatoczy się do tyłu, upadnie,
ewentualnie zemdleje. Ale stała tylko, sztywna i wyprostowana. Usta, zaciśnięte
w cienką kreskę, sprawiały wrażenie zrośniętych. Dłonie, ułożone na ciemnym
materiale szaty, nawet nie drgnęły. Tylko w wyblakłych oczach krył się strach,
milczący i nieruchomy. Mały, wredny cień, czekający na odpowiednią chwilę, aby
zgasić światło. Bo, jak dobrze wiedziała, w mroku miałby nieograniczone pole do
popisu. Wszechobecny, a jednocześnie niewidoczny. Jeszcze bardziej
niebezpieczny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Spojrzała na nich, wstrząśnięta. Hermiona stała tuż przy pozostałych
reprezentantach, Harry właśnie do niej dołączył. Lwy Gryffindoru na ich
ciemnych szatach dumnie wypinały piersi, zadowolone i dostojne. Minerwa
widziała, jak pozostali reprezentanci wymieniali między sobą pełne
niezrozumienia spojrzenia. Fleur marszczyła wypielęgnowane brwi, ale Wiktor z
nikłym uśmieszkiem przyglądał się Hermionie.
McGonagall nie zwracała uwagi na gorączkową dyskusję Albusa z
pracownikami Ministerstwa. Skupiła się na Wybrańcu, który omal nie zginął w
TAMTYM Turnieju. Na jego gładkim czole, pozbawionym choćby śladu po bliźnie.
WTEDY, przez te wszystkie lata, chroniła go miłość matki. Jednak teraz, mimo że
Voldemort już nigdy nie otworzy martwych oczu, najwyraźniej coś innego
postanowiło zająć jego miejsce.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Kiedyś potężniejsza od śmierci miłość matki, teraz wciąż żywej, nie
mogła Pottera ochronić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Przyszła jej go głowy okrutna myśl, wywołując obrzydzenie do samej
siebie – po Harry’m przynajmniej ktoś by płakał. Wątpiła w przywiązanie
dalekiej ciotki Hermiony, jedynej jaką panna Granger miała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Zaraz… dlaczego już zakładała, że któryś z uczestników zginie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Mogłaby przysiąc, że w zagłębieniu pod kielichem Czary dostrzegła oczy,
łzawiące krwią.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Skradał się bezgłośnie, szponiastymi łapkami chwytał nierówności na
kamiennej powierzchni. Prychał, szukając woni, węsząc. Już raz przebył tę
trasę, ponowna wędrówka nie powinna więc sprawić mu większego problemu. Otarł
stwardniały grzbiet o zakrzywienie ściany, warcząc cicho. Krwiste ślepka utkwił
w błękitnym płomieniu, oblizując pozbawioną warg mordkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Wskoczył na postument, podtrzymujący Czarę z płomieniem, wdrapał się po
węższej nóżce kielicha. Gdyby tylko mógł, zaśmiałby się, widząc te przerośnięte
istoty. Wydawało im się, że wraz ze wzrostem dostały władzę. Najwyraźniej
lubiły kłamstwa, a to jedno bardzo im pasowało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Czas już dawno wykrzywiłby swoją groteskową twarz w imitacji kpiącego
uśmiechu. Myśleli, że mogą sobie, ot tak, manewrować biegiem wydarzeń, zmieniać
je. Mieli niebezpieczne narzędzie, które zagrażało Czasowi, ale było
jednocześnie wybitnie niedokładne, otwierając jemu, Poczwarce, wolną drogę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Wrażliwe ślepia źle reagowały na światło, wydzielając śluz, spływający
z ciemnych policzków aż na zrogowaciały tułów. Nazywał tą ciecz śluzem, bo Czas
tak mu kazał. Ale dobrze wiedział, czym lepka maź była naprawdę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Krwią, której przelew powstrzymano.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nieskutecznie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Słońce już zdążyło skryć się za pofałdowaną linią horyzontu, ale ciepłe
barwy zachodu wciąż uparcie trzymały się nieba. Fioletowawe czerwienie
przechodziły w pomarańcze, te zaś od łagodnych żółci aż po błękity i wreszcie
nieprzerwany granat, który jednak zaraz miał zostać naznaczony tysiącami
migoczących punkcików. Czubki drzew Zakazanego Lasu zdawały się chwytać
ostatnie skrawki dziennego światła, zanim całkiem pogrążą się w mroku. Ich
niższe partie nie zmagały się z tego typu problemami, znajdujące się zawsze w
cieniu nawet nie zdawały sobie sprawy z innych niż ciemność możliwości. Były
nieświadome i jednocześnie przekonane o swojej wyższości. Dlatego rzadko
wpuszczały obcych za progi sczerniałych korzeni, a jeszcze rzadziej ich
wypuszczały. Zakazy Las poniekąd nie atakował – bronił się, a że wszyscy
naokoło mylili defensywę z ofensywą, ich błąd. Jeśli zaś o błędy chodzi,
popełnienie niektórych z nich mogło kosztować życie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Dumny profil na tle ciemniejącego horyzontu prezentował się jeszcze
dostojniej niż w okolicznościach dziennych, co wręcz ocierało się o
niewykonalne. Nie trzeba by długo się zastanawiać, żeby przypisać ostre rysy do
osoby panicza Malfoya, zajmującej aktualnie miejsce przy balustradzie na Wieży
Astronomicznej. Oczy, w których płynne srebro przelewało się, niby w rytmie
morskich fal, błyszczały nieznacznie, wolne od wszelkich masek i kpin
przybieranych na użytek otoczenia. Gdyby wtedy ktoś zanurzył się w tym srebrnym
spojrzeniu, już nigdy nie byłby w stanie całkiem się z niego wynurzyć. A że
potem zostałoby ono zakryte kolejnym z tysięcy pozorów, ułamek nieostrożnego
obserwatora zachowałby się w nim na zawsze, nie mogąc wydostać się z morza metalu.
Można więc uznać, że dobrze się stało, skoro Malfoy siedział wtedy sam – nie
miał nawet szansy uwięzić nikogo we własnym spojrzeniu. Z drugiej strony
jednak, przy osobie postronnej nie odkryłby się tak bardzo, nie stałby się tak
prawdziwy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Draco często chwalił swoją wybitną personę, czego nie trzeba specjalnie
podkreślać – wiedzieli to wszyscy, bo wszyscy słyszeli. Mimo to, główny
zainteresowany uznawał, że nie zdradzając innym tego, co codziennie widział w
lustrze, zrobi i im, i sobie przysługę. Znając Malfoya tylko z widzenia, a może
nawet całkiem dobrze, nie pomyślałoby się, że Ślizgon nie myśli o własnej
osobie w takich kategoriach, w jakich to przedstawia. Jedynie Blaise i Potter
zdołali dokopać się do swego rodzaju niepewności i strachu w sercu Dracona,
przemożnej potrzeby zmazania dawnych, a przy tym nieswoich grzechów. Malfoy,
nie nieustannie, ale jednak, czuł presję osoby, od której odciął się całkowicie
i która, przynajmniej w teorii, nie miała na niego żadnego wpływu. Lucjusz najwyraźniej
był mistrzem w dręczeniu ludzi wszelakiej maści i krwi, w tym z własnej
rodziny, nawet na odległość. Draco, niezależnie od tego, jak bardzo chciał – a
chciał bardzo – nie był w stanie uwolnić się od obrazu szyderczej twarzy ojca,
który, niczym wredny pasożyt, zagnieździł się gdzieś w głowie i ani myślał jej
opuszczać. Widział te pozbawione emocji oczy, swego czasu wyglądające z
okładkowych stron gazet, wykrzywione w okrutnym grymasie usta i uczucie
najmniej w takiej wizji spodziewane – zadowolenie Lucjusza z czynów, których
kiedyś, nie chwaląc się, dokonał i pewnie nie zawahałby się przed powtórzeniem
ich. Młody Malfoy męczył się z tym niemiłosiernie, ale cieszył się po cichu, że
ojciec nawiedzał go tylko w snach, tak więc myśli dzienne były od jego postaci
wolne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Draco nierzadko odnosił wrażenie, że jakakolwiek opinia o nim jest z
góry przesądzona z powodu nikogo innego, jak zamkniętego w Azkabanie ojca. I
choć zdarzało mu się uznawać tego typu myślenie za nieuzasadnione, teraz zyskał
dostateczny dowód – przez swoje pochodzenie, krew, niezmordowanie krążącą w
jego żyłach, nie był godny wziąć udziału w Turnieju Trójmagicznym. Niektórzy,
jeżeli nie większość, uznaliby tego typu logikę za bezsensowną, Malfoy jednak
wiedział swoje. Doskonale zdawał sobie sprawę z własnych umiejętności, a, co
ważniejsze, ich poziomu. Opanował zakres materiału na prawie rok w przód,
ćwiczył zaklęcia praktycznie, jak i teoretycznie każdego wieczora. Był lepszy
od niejednego ucznia z ostatniego roku, może nawet od większości. Uznając tak,
nie chwalił się przed sobą – po prostu stwierdzał fakty, które okazjonalnie
potwierdzał Mistrz podczas ich wspólnych lekcji. Musiał więc być powód, dla
którego nie został wybrany, powód niezwiązany z brakiem doświadczenia czy
jakichkolwiek umiejętności magicznych. Jedynym, jaki przychodził Malfoyowi do
głowy, był Lucjusz i jego dziedzictwo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Mistrz pewnie by go zganił za tego typu stwierdzenia. W niektórych
kwestiach się nie zgadzali, nie zrażało ich to jednak. Draco spotykał się z
Mistrzem co kilka dni, choć kiedyś robił to częściej. Wymykał się nocą, zawsze
rzucając na siebie zaklęcie maskujące. Był poniekąd zadowolony ze skrytości
własnych poczynań, bo podczas tych późnych wędrówek nauczył się skradać właściwie
bezszelestnie, co zaliczał do dość przydatnych umiejętności. Zgodnie z
wcześniejszymi instrukcjami, raz przychodził do Wrzeszczącej Chaty, to znowu
znikał w Zakazanym Lesie. Jeszcze na początku nauki w Hogwarcie opuszczał
zamkowe mury codziennie, mały, blady chłopiec ze spojrzeniem wykutym z metalu.
Poznał Mistrza przypadkiem, gdy dziwnym sposobem trafił na ukryte przejście pod
Wierzbą Bijącą. Siedział sam, zgarbiony, jakby zbolały i pełen
niewypowiedzianego smutku, opierając się o jedną ze ścian Wrzeszczącej Chaty,
całą w bruzdach. Każdy normalny czy też zachowujący resztki rozsądku
jedenastolatek, uciekłby natychmiast, zostawiając za sobą jedynie kurz i echo
wcześniejszego krzyku. Draco jednak otworzył jeszcze szerzej srebrne oczy,
wyjął z kieszeni różdżkę i poprosił:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nauczy mnie pan zaklęcia na uśmiechanie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Wtedy Mistrz się uśmiechnął. Rozjaśnił zmęczoną, stosunkowo młodą, ale
już poznaczoną zmarszczkami twarz i ten tak niewyobrażalnie prawdziwy uśmiech
spowodował jedno – Draco z miejsca pokochał nieznajomego człowieka. Nie miało
znaczenia, że był straszny, tajemniczy i samotny w walącej się chacie, bo był
prawdziwy. A na samotność chłopiec mógł zaradzić. Mistrz nigdy nie zdradził mu
własnego imienia, jak mówił, nie miało ono żadnego znaczenia, wywoływało tylko
niepotrzebne domysły. Został więc Mistrzem, bo nauczał, a do Dracona zwracał
się najprościej w świecie – chłopcze. Chociaż ten przypuszczał, że mężczyzna
bardzo dobrze wiedział, jak Malfoy się nazywał. Raz w miesiącu Draco nie mógł
do niego przychodzić, a choć nie poznał dokładnego powodu, miał wrażenie, że
wynika z czegoś ważnego i raczej drażliwego. Nie pytał więc, powstrzymując
swoją wrodzoną ciekawość i Mistrz najwyraźniej był mu za to wdzięczny. Mistrza
uznawał za mentora i przyjaciela, pierwszego, jakiego kiedykolwiek miał. I
kochał go całą niewinnością dziecięcego serca, mocniej i mocniej z każdym
kolejnym dniem. W podobny sposób kochał tylko jedną osobę na świecie, matkę, w
podobny sposób kochałby ojca, gdyby mężczyzna, zasługujący na takie miano,
istniał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
A porzucając już wspomnienia oraz myśli o wszelkiego rodzaju
niesprawiedliwości i zawodzie, odczuwał w środku coś dziwnego, czego nie
potrafił do końca określić. Czara wybrała Granger i Pottera. Podekscytowanie
zostawało momentami zagłuszane przez niepokój, to znowu dumę – udało im się,
eliksir, zaklęcie, nazwiska w niebieskich płomieniach. Cieszył się z tego, choć
pewnie cieszyłby się bardziej, gdyby sam został wybrany. Ale najbardziej gryzło
go coś innego – niezrozumiałe poczucie déjà vu, gdy tylko usłyszał „Harry
Potter” z ust Dumbledore’a. Zdawało mu się nawet, że na aktualne postrzeganie
nakłada się inny obraz, nieco rozmazany, jakby widziany z innego miejsca sali.
Wizja przedstawiała tą samą scenę, nie zgadzały się tylko szczegóły – słyszał
nazwisko „Potter”, ale poza Fleur i Krumem reprezentantem był Cedrik Digory, w
rzeczywistości grzecznie siedzący w gronie swoich wyznawców. Nie miał pojęcia,
dlaczego coś podobnego w ogólne przyszło mu do głowy. Wydawało się jednak
rażąco prawdziwe – jak stare wspomnienie, przypadkiem znalezione i odkurzone,
ale dość wyraźne, by je odczytać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nie rozumiał go, nie rozumiał, dlaczego czuł, że nie powinien tej wizji
uznać za przywidzenie. Zmarszczył brwi, kręcąc lekko głową. Nie wymyśli nic
nowego, a w ten sposób tylko tracił czas. Wciąż widział jednak Cedrika
Digoriego i Hermionę, raz stojącą przy Czarze, to znowu odchylającą się ze
zdziwienia na ławce, gdy Harry podchodził do reprezentantów. Sam gubił się w
tych myślach, w każdym razie jedno było pewne – nie wymyślił tej wizji.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ktoś albo używał legilimencji, albo jakiegoś innego rodzaju czaru, żeby
Draco zobaczył konkretny obraz – sposób, w jaki mógł odbyć się wybór Czary. Nie
miał pojęcia, co to miało na celu, ale pewnie musiało zawierać jakieś
znaczenie, dać mu coś do zrozumienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ale po co pokazywać coś, co stać się mogło, lecz się nie stało?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 35.4pt;">
Ludzie mówią, że cuda się nie
zdarzają. Nigdy nie przychylała się do takiego werdyktu – była dowodem na jego
błędność. Poczynając na ciotce i magii, przechodząc przez Hogwart, a kończąc na
Turnieju, jej życie przypominało łańcuszek cudów, do którego wciąż doczepiano
nowe ogniwa. Nie narzekała na taki stan rzeczy, bo też nie miała na co
narzekać, uznawała się więc za osobę zadowoloną z własnego losu. I choć
wiedziała, że to jej nazwisko wybrała Czara, budziła się każdego dnia,
niepewnie zerkając na szafkę nocną. A na gładkiej, drewnianej powierzchni
spokojnie leżała nieco przypalona karteczka, na której równo wypisano dwa słowa
„Hermiona Granger”. Ta krótka czynność, upewnienie się, stało się codziennym
nawykiem, a jego praktykowanie koniecznością. Gryfonka była przekonana, że,
gdyby nie namacalny dowód, każdego dnia budziłaby się z myślą typu „To tylko
sen” i zawiedziona zasypiałaby ponownie.<o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Przewróciła się na bok, rzucając okiem na zwęgloną na końcach
karteczkę. Uśmiechając się lekko, rozglądnęła się po pomieszczeniu, zatrzymując
wzrok na poszczególnych współlokatorkach. Bordowe zasłony trzymała odsłonięte,
lubiła czuć na twarzy pierwsze promienie słońca, które zbłądziły do dormitorium
Gryfonek. Jak się jednak okazało, nie tylko one. Harry Potter, w żaden sposób
nieporuszony tym, że właśnie wbiega do damskiej sypialni, zamaszyście otworzył
drzwi. Cały rozczochrany, w szacie narzuconej na piżamę, wrzasnął:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Hermiono!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Zaraz jakby się zreflektował, zauważając śpiące dziewczyny, uśmiechnął
się przepraszająco i podszedł do łóżka panny Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Muszę ci coś pokazać. – kręcił się nieustannie, wyraźnie
podekscytowany.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Harry, jak tu wszedłeś? – Hermiona stłumiła ziewnięcie. Przyszło jej
do głowy, że przecież schody do damskiego dormitorium potrafiły się bronić
przed nieproszonymi gośćmi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Mam miotłę – Potter wykonał bliżej nieokreślony ruch ręką, która
miała zapewne wskazać drzwi i leżący za nimi drewniany atrybut – Wstawaj! Nie
mamy czasu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– O co chodzi? – panna Granger przetarła oczy, siadając na łóżku. Harry
rozglądnął się ostrożnie, nachylił w stronę
Gryfonki i szepnął, błyskając zielenią zza okularów:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Wiem, jakie będzie pierwsze zadanie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
To wystarczyło, aby Hermiona zerwała się, wzięła przykład z Harry’ego
(czyt. narzuciła szatę na piżamę) i wyskoczyła z dormitorium szybciej niż
Potter do niego wpadł. Zatrzymała się dopiero przy portrecie Grubej Damy,
odwracając w stronę przyjaciela:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Skąd wiesz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Oczywiście, że ekscytacja aż wylatywała jej uszami, pierwsze zadanie to
niebyle jaki powód. Odezwały się w niej jednak pierwotne instynkty, a
właściwie, wrodzona uczciwość. Nie miała pewności, czy to aby w porządku, robić
sobie taką przewagę nad resztą uczestników. Niby byli młodsi, dość już jednak
kombinowali, chociażby w celu samej możliwości wystartowania w Turnieju. Gryzło
ją to, gryzło strasznie i pewnie jeszcze trochę pogryzie. Nie chciała pozbyć
się poczucia winy, chciała po prostu być równa. Nie mieli takiego
doświadczenia, jak starsi reprezentanci, zostali jednak wybrani, a to coś
znaczyło. Bo samo wrzucenie karteczki do Czary o niczym nie przesądzało, równie
dobrze żadne z nich mogło nie wystartować.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– To nie ma znaczenia – Harry machnął ręką – Wyszło przypadkiem. Chodź,
zanim wszyscy się zorientują. – już miał popchnąć obraz, gdy zatrzymał go głos
Hermiony.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł. Oszukiwaliśmy, chcąc zdobyć
choćby szansę na Turniej. Nie lepiej teraz grać uczciwie? Dziwne, że nas w
żaden sposób nie ukarali, w końcu jesteśmy za młodzi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Potter podrapał się po głowie, marszcząc brwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Może i racja…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nie bądźcie głupi. – znajomy głos rozbrzmiał gdzieś ze strony kanap
Pokoju Wspólnego Gryfonów. Ruda czupryna podniosła się z fotela – Wszyscy inni
wykorzystaliby taką możliwość, nawet się nie zastanawiając. Tylko sobie
popatrzycie. – Ron uśmiechnął się szeroko – A ja pójdę z wami i zdążycie mi
opowiedzieć, jak się w to wszystko wpakowaliście. I, co ważniejsze, dlaczego
beze mnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nie było mu łatwo zrozumieć. Przez te pierwsze dni, pełne rozgardiaszu
i bardziej niż chaotyczne, nie znaleźli jeszcze czasu, żeby porozmawiać.
Weasley czuł się trochę zdradzony, ale przede wszystkim smutny, że nawet mu nie
powiedzieli. Gdy jednak zobaczył te ich niepewne spojrzenia i zarumienione
policzki, wszelkie złe czy też nieprzyjemne emocje od razu go opuściły,
pozostawiając po sobie lekkie rozbawienie. Jestem dla nich aż za dobry,
przeszło mu przez myśl, zanim wygonił przyjaciół za obraz Grubej Damy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
On też wiedział doskonale, na czym będzie polegało pierwsze zadanie,
albo raczej, co zostanie w nim zawarte. Sam naprowadził Harry’ego na wskazówki,
prowadzące do odkrycia tajemnicy. Owa wiedza nie wynikała jednak z głęboko
skrywanych umiejętności dedukcji, a raczej z nieostrożności starszego brata,
Charliego, którego momentami dopadały konsekwencje posiadania zbyt długiego
języka. Czuł niedorzeczną dumę, że pierwszy raz zdawał sobie sprawę z czegoś, o
czym panna Granger nie miała pojęcia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Ron… - Hermiona zerknęła na Weasleya spod kurtyny kasztanowych loków.
Odkaszlnęła cicho – Ron, my… ja…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nie musisz się obwiniać, Miona. Już… nie ma sprawy. – nie wierzył, że
to mówił, ale jednocześnie czuł, że był szczery… naprawdę szczery. Jestem
zdecydowanie za dobry. Może wezmę korepetycje u Malfoya?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nie, Ron, pozwól mi powiedzieć…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nam. – wtrącił się Harry.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nam. – Hermiona skinęła głową pod czujnym spojrzeniem Rona – To
wszystko wydarzyło się tak szybko… My… - zerknęła na Harry’ego – chyba nie mamy
żadnego konkretnego wytłumaczenia. Napatoczył się Malfoy, Harry mnie przekonał
w bibliotece, ważyliśmy eliksir i
znalazłam to zaklęcie, ale nie byliśmy pewni i nawet mi do głowy nie
przyszło, że ty też byś chciał, bo… właściwie to nie wiem, dlaczego, ale tak
nas to wciągnęło, myśleliśmy tylko o tym i wiem, że to było złe i powinieneś
być na nas obrażony, ale nie jesteś i tego nie rozumiem. Chociaż jednocześnie
się cieszę, bo w końcu nie jesteś…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Byliśmy złymi przyjaciółmi, bo nawet ci nie powiedzieliśmy. I właśnie
teraz chcemy cię, no… - Harry uśmiechnął się smutno – Chcemy cię przeprosić, bo
postąpiliśmy okropnie i pewnie czujesz się okropnie…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nie zasługujemy na ciebie…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ron zatrzymał się już jakiś czas temu i stał tak z szeroko otwartymi
ustami, podnosząc ręce w geście „poddaję się”. Mogło się to nawet wydawać
całkiem zabawne, dlatego zaraz cała trójka, jak jeden mąż, wybuchnęła śmiechem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Dobra, słuchajcie, nie zrozumiałem z tego nic, poza tym, że jestem
wspaniały, więc wszystko od początku proszę – Ron, nadzwyczaj poważnie,
poprawił szkolną szatę – I nie tak chaotycznie, Granger, bo „punktów zawsze
może ubyć”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Punktów rzeczywiście ubyło, bo nie zwrócili uwagi na profesora Snape’a,
który wrzeszczał za nimi na korytarzu. Nie przejęli się tym jednak, przekonując
się o czymś, o czym niewielu z nas ma szansę się przekonać – o tym, co jest
naprawdę ważne. O sobie nawzajem, o relacji, którą budowali już od pierwszej
klasy, a która stała się więcej niż zwykłym koleżeństwem. Zwrócili uwagę na
swój sposób chodzenia, zawsze obok siebie, w trzyosobowym rzędzie. Zawsze
nierozłączni. I nawet jeśli odchodzili, wracali. Za każdym razem. Może właśnie
o to w tym wszystkim chodziło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Potem, gdy Ron już poznał nawet najpikantniejsze szczegóły ich
turniejowych spisków, zauważyli też smoki, ukryte w Zakazanym Lesie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ale one nie były tak znowu ważne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Przepowiednia, zaklęta w szklanej kuli.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Intryga.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Walka. Nierówna walka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Śmierć. Rodzinna śmierć. Zadana własną ręką.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Było późno, ale tak trywialne zagadnienia straciły na znaczeniu. Noc stawała
się dniem, a dzień przybierał szatę nocy. Niemożność snu zdawała się momentami
gorsza od koszmarów, ale tylko zdawała się.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Tym bardziej, że koszmary nie powinny być aż tak realistyczne. Wyraźne,
jak wspomnienia. Jak wizje. Jak prawdziwe zdarzenia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Prawda?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><br /></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><br /></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i>Witam ponownie, po dłuższej niż zazwyczaj przerwie!</i></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i>Dopiero dzisiaj publikuję rozdział, ale chyba rozumiecie ten końcowoszkolny rozgardiasz. Notka nie zbyt długa, ale taka miał być, jak sądzę, a nie chcę dodawać nic na siłę. Oj, z następną zacznie się dziać. Postaram się rozwijać kolejne notki, żeby były tak z dwa, trzy razy dłuższe, z racji tego, że pojawi się więcej czasu (ale nic nie obiecuję).</i></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i><br /></i></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i>Pozdrawiam serdecznie z nadzieją, że powyższe przypadło Wam do gustu,</i></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i>"Moc jest we mnie, ja jestem silna Mocą",</i></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i>Vi</i></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-52138511010240046382017-05-09T11:41:00.002-07:002018-08-27T10:46:15.530-07:007. Te lepsze geny<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Draco?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Znał ten głos, irytował go, nużył. Odkąd tylko pamiętał, był
wszechobecny, uciążliwy. Mógł się nawet pokusić o stwierdzenie, że nie lubił
go, nie lubił tego głosu. Głównie dlatego, że we wcześniejszych latach brzmiał
zatrważająco podobnie do jego własnego. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Octavia stała zaledwie kilka kroków od zamkniętych drzwi. Jej krótkie,
sięgające nieco powyżej ramion włosy, były w nieładzie. Szeroko otwartymi,
szarymi oczami wpatrywała się w sylwetkę brata. Jej spojrzenie nie zawierało w
sobie tego srebra, tak widocznego u Dracona, wydawało się jakby mniej…
arystokratyczne?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Draco..? – powtórzyła, przesuwając się odrobinę w przód. Zauważyła
sztywny materiał, wysuwający się spod jego koszuli i zmarszczyła brwi. Chciała
tylko spytać, czy nie dostał listu od matki… Dopiero po chwili zauważyła, że
stał przy samej Czarze, za linią wieku. Ale jak..?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Tak, to wdzięczne imię nadała mi MATKA w dniu urodzin. – syknął z
nutką fałszywej uprzejmości. Aż biło od niego chłodem, srebrne spojrzenie stało
się metalicznie zimne, kłujące. Spuściła wzrok.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Oczywiście musiał to podkreślić. Matka. Kpił sobie z niej, Octavii.
Chociaż nie, nie całkiem – po części nią pogardzał. Bardzo pocieszająca myśl.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Gdyby to nie było tak skomplikowane… Dlaczego on nie rozumiał? Dlaczego
nie rozumiał, że ona chciała znać własnego ojca? Że nie mogła się tak po prostu
„odciąć”? Krew z krwi, ciało z ciała. Draco nigdy nie wymawiał jego imienia, za
jedynego rodzica uznawał matkę. Podejrzewała, że bardzo ją kochał, tylko nie
potrafił tego okazać. Ale Narcyza wiedziała, musiała zauważyć – jedynie na nią
patrzył w ten sposób. W sposób, w którym można było dostrzec odbicie miłości.
Czasem wydawał się taki bezduszny, jakby nic go nie obchodziło. Octavia wiedziała,
co to oznaczało – ukrywał emocje, nad wyraz silne i drażliwe. Przypadkowi
uczniowie mijający go na korytarzu albo go podziwiali, albo trzymali się z
daleka, uważając Malfoya za kolejnego wstrętnego Ślizgona. Nie znali Dracona i
ona miała wrażenie, że też zaliczała się do tej grupy, do tych, którzy nigdy
nie widzieli jego prawdziwego oblicza. Trochę zazdrościła Zabiniemu i Nottowi
braterskiej więzi z jej bratem. A przecież to był jej brat.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Pamiętała urywki ich wspólnych zabaw, gdy ledwie sięgali matce do ud.
Przekomarzanie, czarodziejskie gry, nawet bójki. Mały Draco, wątły i raczej
chorowity, zawsze ożywiał się przy tym podobnych działaniach. Jednak jego
szczerze uśmiechnięta twarz już nie stawała jej przed oczami. Gdy nie widzimy czegoś
wystarczająco długo, bardzo łatwo nam o tym zapomnieć. Błyszczące oczy
wspominała jedynie jako myśl, nie mogła zobaczyć, jak wyglądały. To wszystko
stało się szybko – cały rozłam. Dowiedzieli się w końcu, musieli się dowiedzieć
o ojcu, którego ręce niejednokrotnie splamiła cudza krew, a aktualnie plamiły
je brudy Azkabanu. Matka opowiedziała im historię małżeństwa z rozsądku,
zaaranżowanego przez dwa potężne rody. Historię miłości, która nie mogła się
rozwinąć, którą wyrwano z ziemi, zanim zdążyła na dobre wypuścić korzenie.
Poznali prawdę i znienawidzili – Draco człowieka, który miał być jego opoką,
Octavia samą siebie, bo nigdy tego człowieka nie spotkała. Nie chciała go
osądzać, nie chciała wierzyć, że jej ojciec mógłby być tak przesiąknięty… śmiercią.
A Draco nie chciał zrozumieć, dlaczego wystąpiła do Departamentu Prawa po zgodę
na wizyty u potwora. Dlaczego zdecydowała się zajrzeć w oczy szaleńca?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
A robiła to,
nie raz, nie dwa, ale co roku. I rozpaczliwie chciała komuś opowiedzieć. Tak
się jednak złożyło, że nie miała komu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Jak się tam dostałeś? – miała nadzieję, że wyglądało to, jakby
zignorowała jego odpowiedź. Spodziewała się, że on i tak już dawno ją
przejrzał. Szkoda tylko, że Octavia nie potrafiła patrzeć tak przenikliwie.
Patrzeć i widzieć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Szybko – mruknął – Ty mogłabyś jeszcze szybciej wyjść.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Zobaczyła, jak przewracał oczami, szepcząc coś pod nosem. Kurczowo
przyciskał ramiona do tułowia, podciągał sztywny materiał, który wcześniej
wysunął się spod koszuli. Otworzyła usta i zaraz je zamknęła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Twoje wypowiedzi są jak zwykle pełne elokwencji. Jesteś w stanie
łaskawie opuścić ten przybytek?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Draco…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nienawidził, jak mówiła na niego w ten sposób. Dziwne, że to samo słowo
może być wypowiadane tak różnie, w zależności od ust, spomiędzy których się
wydostaje.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Czego chcesz? – warknął, wyraźnie zirytowany.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Dostałeś…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Te lepsze geny? To na pewno.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– … list od matki? – westchnęła zrezygnowana. Jego podeście kiedyś
bardzo ją raniło, wstydziła się łez, które przez niego wylewała. Nie, to nie
była wina Draco… To była jej wina. Ona wszystko zepsuła i dobrze o tym
wiedziała. A teraz, poza poczuciem winy, nie mogła się też uwolnić od
szaleńczego śmiechu, każdej nocy rozbrzmiewającego jej głęboko w głowie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– A nawet jeśli, to co cię to obchodzi? Nie dzielę się prywatną
korespondencją.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nie możesz mi po prostu powiedzieć? – spuściła wzrok, podłoga stała
się wyjątkowo ekscytującym zjawiskiem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nie dostałem. Zadowolona?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Skinęła szybko głową i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. To, co
robił nie miało znaczenia, bo i tak by się nie przyznał. Może wcale nie
przekroczył tej przeklętej linii, tylko coś jej się przywidziało? Bez
znaczenia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Powtarzaj to sobie dalej,
Octavio, a popadniesz w obłęd</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ale nie mogła cały czas się martwić. Nie mogła bez przerwy się
zastanawiać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Może wystarczyłoby mu
opowiedzieć? Może zrozumiałby, jakbyś dobrze to wytłumaczyła?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
To nie było nawet przypuszczenie. Przyczepiła do jego wątpliwego
zrozumienia etykietkę „nadzieja”. Podobno to właśnie ona umiera ostatnia. W
takim razie co zostanie, gdy nadzieja odejdzie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nic nie mówili. Siedzieli cicho jak nigdy przedtem, a wiadomo, że było
to sprzeczne z naturą Gryfonów. Z jednej strony odpowiadało mu to, przynajmniej
nie musiał się tłumaczyć. Ale jakaś część w nim chciała, żeby wyrazili swoją
opinię, nawet jeżeli miałaby być niepochlebna. Niech skomentują, kaszlną,
cokolwiek. Żeby tylko nie milczeli. Jakby zdegustowani.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Obrzydzeni?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Biegiem pokonywał schody, nie rozglądał się, nie zwracał uwagi na
ewentualnych przechodniów. Gorset zrzucił gdzieś na trzecim piętrze, rozwiązany
i tak na nic by się nie przydał. Za chwilę uwolni się też od tych przeklętych
Gryfonów. Że też musieli wszystko widzieć… Bał się, że stracił kontrolę, co
pozwoliło im słyszeć jego myśli. Ale co się stało, to się nie odstanie,
zrozumie, jeśli nie będą chcieli go więcej widzieć. Bo kto by chciał? Nie
zrozumieją, dlaczego traktuje Octavię w taki, a nie inny sposób. Miał nadzieję,
że ona kiedyś przejrzy na oczy, dostrzeże to, co do niego dotarło jak tylko
usłyszał o oj… Lucjuszu. Niegdysiejszy pan Malfoy był szaleńcem, potworem w
ludzkiej skórze. Okrutnym, zepsutym i władczym. Żadnym krwi, cuchnącym
śmiercią, przesiąkniętym propagandą czystości. Wystarczy dodać do tego jego
niemały talent do, powiedzmy, skutecznego przekonywania, a rodzi się tyran.
Teraz zasługiwał tylko na miano więźnia, a Draco czekał na wiadomość z Azkabanu
o tak wyczekiwanej śmierci Lucjusza. Nie zdziwiłby się, gdyby staruszek zabił
się z szaleństwa. Czasem miał wrażenie, że jedynie wizyty Octavii trzymały go
na tym świecie. Właśnie za nie nienawidził jej najbardziej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Przynajmniej nabywała wprawy w rozmowach z diabłem. Może się przydać po
śmierci.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Dotarł na siódme piętro i zwolnił nieco kroku. Choć dalej biegł, nie
był to już szaleńczy pęd, praktykowany przez kilka ostatnich kondygnacji. Chciał
się zmęczyć, skupić na bólu w mięśniach, podwyższonym tętnie, wysiłku. Jednak
ten krótki odcinek, który pokonał, nie wywołał nawet przyspieszonego oddechu.
Pokręcił lekko głową, pierwszy raz przeklinając swoją godną pozazdroszczenia
formę. Tak, słuchaj, Potter - pomyślał –
Pewnie dlatego nigdy nie wygrywacie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nie dostał odpowiedzi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Radość po wykonanym planie jeszcze kuliła się w zakamarkach umysłu, ale
nie była już tak pełna euforii i samozadowolenia. Wygoniona i przytłumiona
przez złość wymieszaną z niechęcią, nie chciała się wychylać, uwidoczniać, żeby
nie zostać całkiem zgaszoną. A to miał być taki dobry dzień…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Panie Malfoy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Na Salazara…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Malfoy!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Zatrzymał się tuż przed ścianą Pokoju. Gdyby biegł szybciej…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Panie Malfoy? – profesor McGonagall stanęła obok niego, poprawiając
ciemną szatę – Jest pan oczekiwany w gabinecie dyrektora.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Zaraz tam będę. – starał się nie okazywać kiełkującej desperacji,
która stosunkowo łatwo mogła go zgubić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Teraz – odwrócił się przodem do nauczycielki. Ta zmarszczyła brwi na
widok wybrzuszenia na jego klatce piersiowej, ale pozostawiła je bez
komentarza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Muszę tylko wrócić do dormitorium. To zajmie chwilkę, obiecuję. –
przybrał na twarz proszący wyraz, któremu, jak na razie, opierał się tylko
Snape.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Za „chwilkę” profesora Dumbledore’a już nie będzie. A, o ile się nie
mylę, dormitoria Slitherinu znajdują się w lochach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Jestem dzisiaj nadzwyczaj roztargniony, pani profesor. Zamyśliłem
się. – powstrzymał cisnące się na usta określenie „McSztywna”, które raczej nie
poprawiłoby jego sytuacji.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– I przegapił pan te siedem pięter – Minerwa pokiwała głową ze
zrozumieniem – Jestem pewna, że profesor Dumbledore z chęcią wysłucha tej
wzruszającej historii. Za mną, panie Malfoy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nie pozostało mu nic innego, jak podążać za wyprostowaną sylwetką
McGonagall i mieć nadzieję, że z dwóch godzin na działanie zaklęcia zostało
jeszcze trochę czasu. Tym bardziej, że ubrania Gryfonów zostały w Pokoju
Życzeń. Kiepsko to widział, gdyby nagle nagi Wybraniec z panną Granger
wyskoczyli mu z głowy, prosto na biurko Dropsa. Chociaż mogłoby to okazać się
całkiem zabawne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Zdecydowanie, Malfoy. Ale się
uśmiałam.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Jednak żyjecie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Ja tak, nie wiem, co z Harry’m.
Wspominał ci o niestrawności?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Zdążył napomknąć…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Jeszcze brakowało mu Pottera, pozbywającego się obiadu w jego głowie.
Jakkolwiek miałoby to wyglądać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Profesor McGonagall nie odzywała się przez całą drogę, szła tylko tym
swoim zamaszystym krokiem, co jakiś czas poprawiając zieloną szatę. Dopiero
teraz zauważył, jak była stara – zmarszczki pokrywały jej całe dłonie, nawet
szyję, w siwych włosach z trudem doszukiwał się jakichkolwiek ciemniejszych
pasemek. Kontury wychudzonej, żylastej sylwetki wyraźnie widział pod ubraniem.
Wiedział, że tak wyglądają ludzie poddający się dość dużemu wysiłkowi
fizycznemu, a przy tym niewiele jedzący. Zmarszczył brwi – Ale McGonagall?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Mimowolnie się garbił, jakby chciał schować klatkę piersiową pod szatą.
Przeszkadzało mu to, zastanawiał się, jak można wytrzymać z damskimi cechami
cielesnymi całe życie. Nigdy by nie pomyślał, że coś takiego w ogóle przyjdzie
mu do głowy, ale co poradzić – nie pomyślałby też, że kiedykolwiek będzie miał
piersi. Przynajmniej McGonagall oszczędziła sobie komentarzy, gdyby jeszcze
musiał się tłumaczyć… Na Salazara, pewnie Drops nie wykaże się podobną
wspaniałomyślnością. Błagał w duchu, żeby tylko Snape się tu gdzieś nie
nawinął.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Minerwa utrzymywała swoje zwyczajowe zabójcze tępo, zdecydowanie
zasługiwała na miejsce w krajowej reprezentacji chodziarzy. Draco co jakiś czas
ukradkowo podbiegał, żeby dotrzymać jej kroku. Ewentualną możliwość
wyczarowania kolejnego gorsetu uświadomił sobie dopiero za posągiem chimery, na
schodach prowadzących do gabinetu. Niestety, los przyznaje drugie szanse bardzo
oszczędnie i raczej niechętnie, tak więc Ślizgon nie zdążył nawet wyjąć
różdżki, a drzwi prowadzące do hogwarckiego centrum dowodzenia stanęły przed
nim otworem. Profesor McGonagall, nie zwalniając, wkroczyła do pomieszczenia i
skierowała się w stronę biurka. Wymieniła kilka zdawkowych uwag z jednym z
portretów, zatrzymując się po lewej stronie pustego krzesła dyrektora.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Proszę usiąść, panie Malfoy. Profesor Dumbledore zaraz powinien się zjawić.
– powiedziała, wskazując na siedzenia umieszczone naprzeciwko biurka. Draco
posłusznie zajął miejsce, niechętnie pilnując swojej zgarbionej postawy. Czuł
się źle w niedbałych pozycjach, wydawały mu się niewygodne i jak najgorzej
świadczące o wykonawcach. Może było to zasługą arystokratycznego wychowania,
może jego nietuzinkowego charakteru, stało się jednak nieodłącznym przymiotem,
z którego był zadowolony. Nie żeby potępiał każdego, kto uznawał garbienie się
czy jakiekolwiek nienaturalne skrzywianie sylwetki za wygodne, wiedział jednak,
że to, jak się nosił, świadczyło o jego osobie. A właśnie młody Malfoy ze
wszystkich sił dążył do absolutnej, niezaprzeczalnej perfekcji. Zdawał sobie
sprawę, że niektórzy, słysząc temu podobne stwierdzenie, tylko popukaliby się w
czoło i pokiwali z politowaniem głową. Nie obchodziło go to zbytnio, a na pewno
nie na tyle, żeby się takowym podejściem przejmował. Ignorował tych, którzy
ignorowali jego i, jak na razie, na dobre mu to wychodziło. Zawsze
wyprostowany, nienagannie ubrany, idealnie uczesany. Z równym albo nawet
większym zainteresowaniem podchodził do kwestii wykształcenia, z którym wiązał
bardzo wiele. Wystarczyło spojrzeć na jego oceny, ustępujące jedynie stopniom
panny Granger, sporadycznie Teodora Notta. Fakt faktem, mniejszą uwagę
przywiązywał do kontaktów z nauczycielami czy też pozostałymi uczniami, stąd
kilka szlabanów i kar. Nie miały one jednak większego znaczenia, a w kłótniach
i obraźliwych uwagach starał się
wykazywać jak największą inteligencją, co nie wychodziło mu znowu tak źle.
Perfekcja wciąż czekała gdzieś daleko przed nim, ale zbliżał się do niej
każdego dnia. I przyznawał, choć niechętnie, że jednym z czynników powodujących
jego dążenia był Lucjusz Malfoy we własnej osobie. Po wyczynach powyższego
rodowe nazwisko stało się niezwykle trudne do oczyszczenia, sadza w hogwarckich
kominkach wydawała się przy nim jedynie niegroźnym pyłkiem. Strzepnął teraz
kilka takowych z rękawa koszuli, rozglądając się po pomieszczeniu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Nie wiedzieć czemu, gabinet Dubledore’a od zawsze go fascynował. Draco
przyglądał się przeróżnym srebrnym instrumentom, porozstawianym na szafkach,
zastanawiając się nad ich możliwym zastosowaniem. Woluminy, wypełniające półki
przy ścianach aż do sufitu, zasługiwały zapewne na miano najważniejszych ksiąg
w całym Hogwarcie. Mimowolnie przyszła mu do głowy myśl o pannie Granger, która
skorzystałaby z każdej okazji do przeglądnięcia zbiorów dyrektora. Starając się
porzucić rozważania na temat ciekawskiej Gryfonki, jakby nie patrzeć, siedzącej
właśnie w jego głowie, skupił się na zdobiących biurko wzorach. Ich porywającą
kontemplację przerwał sam właściciel, pojawiając się przy krześle w chmurze
dymu i magicznych rozbłysków. Najwyraźniej Albus Dumbledore odznaczał się niezdrowym
upodobaniem do spektakularnych wejść.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Uśmiechając się, jak uznał Malfoy, niepoważnie, dyrektor zajął swoje
miejsce za biurkiem, przelotnie witając się z profesor McGonagall.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Witaj, Draco – starzec skinął Ślizgonowi głową, składając dłonie na
blacie przed sobą – Jak ci minął dzień?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Całkiem znośnie, dopóki nie zostałem bezsensownie wezwany na
bezcelowe, jak sądzę, spotkanie. Jestem raczej zajętym człowiekiem. – zapytany
zmarszczył lekko brwi, znużony uprzejmością, na którą nie miał ochoty.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– To oczywiście zrozumiałe. – Dumbledore pokiwał głową z tym samy
niepoważnym uśmiechem na ustach – Jest jednak pewna sprawa, którą musimy się
zająć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Umieram z ciekawości… – Draco sprawiał wrażenie znudzonego czy też
obojętnego, ożywił się jednak na następujące po sobie „sprawa” i „zająć”.
Przecież on nie może wiedzieć o Czarze..?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>To mało prawdopodobne.</i> –
cichy głos Hermiony rozbrzmiał mu w głowie, przypominając o ciągłej obecności
dwójki Gryfonów – <i>Nie mógł wykryć czaru
ani przejścia przez linię, skoro przechodzący miał odpowiednią ilość lat. W
razie jakichkolwiek problemów w ogóle nie dotarłbyś do Czary.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
W odpowiedzi pokiwał głową, na co stojąca obok dyrektora Minerwa zmarszczyła
brwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Domyślasz się może, po co cię wezwałem? – Dumbledore przechylił siwą
głowę w bok, przyglądając się uczniowi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. A to się akurat rzadko
zdarza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
<i>Chciałbyś.</i> – dwa gryfońskie
głosy odezwały się kpiąco. Uśmiechnął się na ich reakcję.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Draco – poważna nuta w wypowiedzi dyrektora zwróciła jego uwagę – Mam
do ciebie ważne pytanie. I oczekuję, że odpowiesz szczerze. To niezwykle
istotne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Malfoy niepewnie pokiwał głową, niemal poczuł, jak Hermiona nadstawia
uszu. Natomiast bardzo wyraźne żołądkowe problemy Harry’ego prawie by go
rozśmieszyły, gdyby główny zainteresowany nie siedział w jego głowie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nie zwróciłeś ostatnio uwagi na jakiekolwiek dziwne zdarzenia?
Problemy? Cokolwiek niepokojącego? – uśmiech zniknął z twarzy Albusa,
zastąpiony przez lekkie ściśnięcie warg i skupienie w błękitnych oczach, które
już dawno powinny wyblaknąć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Draco przeszukał zakamarki pamięci w celu znalezienia czegokolwiek
niepokojącego, zatrzymując się przy sprawie Czary i Octavii. Uznał jednak, że
nie było to coś, czym powinien się podzielić z dyrektorem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Nie wydaje mi się… – pokręcił powoli głową, prostując się lekko.
Zaraz zdał sobie sprawę ze swoich poczynań i zgarbił się momentalnie, ze świeżo
zasianym przestrachem spoglądając na Dumbledore’a.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Bardzo dobrze. – starzec znowu się uśmiechnął, choć w jego oczach
dopiero po chwili pojawiły się radosne błyski. Ten moment wystarczył, żeby
wzbudzić podejrzenia Dracona co do wiedzy dyrektora – A jest może coś… o czym
chciałbyś porozmawiać?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Albus zerknął na klatkę piersiową Ślizgona, zastanawiając się, czy to
tylko głupi żart, czy może niesie ze sobą jakieś bardziej skomplikowane
znaczenie. Nie spotkał się jeszcze z tak złożonym uczniowskim przypadkiem,
który momentami go zaskakiwał, a jak wiedzieli wszyscy z dyrektorem
zaprzyjaźnieni, niemal niemożliwym było właśnie zaskoczenie go. Słyszał jakieś
plotki rozpowiadane przez uczniów, które docierały do grona pedagogicznego,
wiedział o przyjaźni młodego Malfoya z Harry’m i, tak swoją drogą, cieszył się
z niej. Miał własne teorie odnośnie niektórych kwestii, dotyczących Ślizgona,
ale, zgodnie ze swoim zwyczajem, kontemplował je w samotności, aby w
późniejszym czasie wyciągnąć z nich ewentualny pożytek. Książę Slitheriniu, jak
niejednokrotnie nazywano Malfoya, zajmował dość dużo miejsca w głowie Albusa,
który wyjątkowo mocno przywiązywał się i interesował uczniami, chcą wspierać
ich w miarę możliwości. Miał nieodparte wrażenie, że, kto jak kto, ale syn Lucjusza
tego wsparcia potrzebował.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Bynajmniej nietłumiony śmiech Pottera odbijał się echem od czaszki
Dracona, który skrzywił się, przeklinając brak wyczucia zarówno Dumbledore’a,
jak i Harry’ego. Panna Granger ograniczyła się do przewrócenia oczami, za co
był jej wdzięczny. Chociaż dla niej obecna sytuacja też znajdowała się daleko
poza strefą komfortu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Mógłby pan przyjrzeć się lepiej kominkom w lochach. Ich stan nie
zasługuje nawet na Nędzny. – Malfoy przybrał na twarz niezwykle poważny wyraz,
jakby rozmawiał o sprawach wagi państwowej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Dumbledore znowu się uśmiechnął, ale niedostrzegalny cień niepokoju
zadomowił się już gdzieś z tyłu głowy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– W takim razie pozostaje mi tylko prosić, Draco, żebyś został tu
jeszcze chwilę. Pozwól, że po coś skoczę. – Albus mrugnął, wychodząc z
gabinetu. Zaraz za nim ruszyła profesor McGonagall, która jeszcze raz oglądnęła
się na Ślizgona, zamykając za sobą drzwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Zostawiony w pozornej samotności Malfoy, odetchnął głęboko, natychmiast
się prostując. Oparł zbolałe plecy na miękkiej powierzchni krzesła,
przeciągając się zgrabnie. Już uspokojony, zmrużył nagle oczy od oślepiającego
blasku, poczuł, jakby zapadał się w siedzeniu. Dziwne wrażenie towarzyszące
efektom świetlnym zaraz znikło razem z nimi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Przetarł przewrażliwione oczy, z przerażeniem uświadamiając sobie
przyjemną swobodę w okolicach klatki piersiowej. Strach nie był spowodowane
brakiem uciążliwych damskich atrybutów, raczej powodem ich zniknięcia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Malfoy, nie waż się nawet otwierać oczu. – głos panny Granger, choć
cichy, zabrzmiał nad wyraz groźnie. I, co ważniejsze, jak najbardziej na
zewnątrz głowy Dracona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– A Potterowi tego nie powiesz? – prychnął, mocno zaciskając powieki. O
ile po przemianie świerzbiły go ręce, teraz odczuwał przemożną potrzebę
otwarcia oczu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Harry nie jest teraz w stanie zwrócić uwagę na cokolwiek poza własnym
brzuchem. – usłyszał przytłumiony odgłos kroków i jakieś szelesty.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Radziłbym wam wyjść, oni zaraz tu wrócą. – nie otwieraj oczu, nie
otwieraj oczu… bo pewnie nie będzie ci dane zobaczyć wiele więcej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Zdążyłam zauważyć. Myślicie, że profesor Dumbledore zauważy brak
szlafroka? Czy cokolwiek to jest…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Jakiego szlafroka? – Draco miał zamiar spojrzeć na owy wątpliwy szlafrok,
ale zamknął oczy jeszcze szybciej niż je otworzył, nie dostrzegając nic poza
niewyraźnymi kształtami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Możesz już skorzystać z narządów wzroku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Co? – wolał się upewnić, że nie dolegają mu problemy słuchowe, jak
choćby te u Zabiniego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Poczuł zimne dłonie na powiekach, owionął go zapach kwiatów, których
przez ten moment nie był w stanie zidentyfikować. Szept tuż przy jego uchu
wywołał gęsią skórkę na szyi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Otwórz oczęta i pomóż mi z Harry’m, bo zwrócił obiad na dywan.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Dłonie uwolniły jego powieki, po raz kolejny przeklął własną rękę,
która drgnęła, aby je przytrzymać. Zamrugał, przyzwyczajając się do światła.
Panna Granger, okryta ciemnozieloną peleryną związaną w pasie, zdążyła już
podejść do wciąż nagiego Harry’ego, który zdobył się tylko na zakrycie dolnej
części ciała, kiwając się w przód i w tył. Po jego lewej widniała plama o
nieokreślonej barwie i mało przyjemnym zapachu, zawierająca w swojej
konsystencji nie do końca rozgryzione resztki pożywienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Dziesięć punktów dla Gryffindoru, Potter. Wykazałeś się. – Draco
mruknął, marszcząc nos. Nie zauważył spojrzenia Hermiony, które skupiło się na
jego twarzy i zaraz uciekło, zatrzymując się na Harry’m.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Dasz radę wstać? – wykazująca się większą empatią Gryfonka, objęła
przyjaciela i pomogła mu dźwignąć się na nogi, gdy kiwnął głową. Malfoy zaraz
do nich doskoczył, podtrzymując Wybrańca z drugiej strony. Powoli skierowali
się w stronę wyjścia, ale mniej więcej w połowie drogi dobiegł ich stukot butów
na stopniach schodów za drzwiami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Najmilszy Godryku… - panna Granger rzuciła Draconowi pytające
spojrzenie. Ten wskazał na pofałdowaną zasłonę przy ścianie, gdzie pociągnęli
Harry’ego. Posadzili go za kotarą, Hermiona przykucnęła obok. Malfoy poprawił
materiał i skoczył w stronę krzesła, na
którym przedtem siedział. Właśnie rozparł się na siedzeniu, gdy drzwi zaczęły
się otwierać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Profesor Dumbledore wpadł do gabinetu, potrząsając trzymaną w dłoni
kopertą. Rozciągnął usta w uśmiechu, który wydał się Malfoyowi wyjątkowo nie na
miejscu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– To dla ciebie. Matka prosiła, żebym ci przekazał – podszedł do
biurka, grzebiąc w jednej z szuflad. Wyjął z niej niewielką paczuszkę i podał
ją Draconowi – To też.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Cóż… dziękuję – Ślizgon gwałtownie zakaszlał, słysząc dochodzące zza
kotary beknięcie – Chyba się przeziębiłem, wie profesor, jak to bywa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Tak, obdarzono mnie tego rodzaju wiedzą, choć muszę przyznać, że
wolałbym oszczędzić sobie praktyki. – Dumbledore pokiwał głową ze zrozumieniem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– To ja już… - Draco wskazał za siebie na, jak sądził, drzwi. Odwrócił
się, akurat by zobaczyć nagiego Pottera i pannę Granger wybiegających z
gabinetu. Spod kotary zaczęła wylewać się maź o znajomej barwie, najbardziej
prawdopodobny powód ich ucieczki. Zdążył jeszcze zerknąć na zdziwioną twarz
dyrektora i również zniknął za drzwiami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Profesor Dumbeldore pokręcił głową, niepewny tego, co się właśnie
stało. Zrobił krok w stronę zasłony, zamierzając usunąć niepożądaną substancję,
gdy zdał sobie sprawę, że wdepnął w coś mokrego, wydając przy tym nieprzyjemny
plaszczący odgłos.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Ron Weasley miał swoje priorytety. Pomijając te oczywiste w postaci
rodziny, przyjaciół i jedzenia, bardzo wysoko cenił sobie sen. Nie znalazłbyś
lepszego sposobu na wprawienie rudzielca w drażliwy humor, niż skrócenie jego
czasu na wypoczynek. Wierzył, że każdy może znaleźć zajęcie, które sprawi mu,
najzwyczajniej w świecie, przyjemność. Harry grał w Quidditcha, Hermiona się
uczyła, Ginny skradała, a on spał. To proste stwierdzenie zawierało w sobie
harmonijność świata, którą pragnął zachować, bo był z niej zadowolony. Nie
można powiedzieć, że oddawał się czynnościom sennym na wyłączność, należał
przecież do sportowej reprezentacji Domu Lwa, na razie jako rezerwowy Oliviera
Wooda. Poświęcał też trochę czasu ukochanej przez pannę Granger nauce, niekiedy
łaził za siostrą, starając się odkryć cel jej wędrówek, czego nie udało mu się
osiągnąć. Zakładał, że, chociaż się z tym nie zdradzała, zauważała go i
zaczynała się włóczyć bez celu. Skradając się za nią, wpadł parę razy na
Zabiniego, do którego nie żywił jakiejś szczególnej antypatii, ale do miłości
jeszcze daleka droga. Miał też swoje „tajne zajęcia”, z nazwy zaś można
wywnioskować, że się z nimi nie zdradzał. Bał się trochę, że zostanie wyśmiany,
poza tym, są sprawy, które powinniśmy zachować tylko dla siebie i cieszyć się z
nich w samotności. Bo kto by uwierzył, że on, kolejny Weasley, zajmuje się tak
delikatną dziedziną, jaką jest muzyka? Może harmonijka nie zaliczała się do
instrumentów wysokich lotów, ale jedynie na takie mógł sobie pozwolić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Grywał więc, gdy wszyscy już spali albo jeszcze się nie obudzili.
Wykradał się do sowiarni, siadał na parapecie i oddawał dźwiękom przy
akompaniamencie sowich skrzydeł. Za publiczność służyła mu odległa tarcza
księżyca i nie miał nic przeciwko temu. Jednak jego nocne eskapady powodowały
konieczność poświęcenia innej pory na błogosławiony sen, przez co uznawano go
za niewyżytego w odpoczynku. Można się domyślić, że był mało zadowolony, gdy
niecierpliwa dłoń potrząsnęła jego ramieniem, powodując otwarcie prawego oka.
Zaraz też je zamknął, aby doświadczyć kolejnych wstrząsów. Jęknął przeciągle,
przewracając się na brzuch i zatapiając twarz w poduszce z nadzieją na odejście
nieproszonego gościa. Ten, niezrażony, niestrudzenie wybudzał rudego Gryfona,
ściągając z niego ciepłą kołdrę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Pozbawiony nieodłącznego elementu w łóżku, został zmuszony do otwarcia
obu oczu i powrotnego przewrócenia się na plecy. Tak, jak się spodziewał,
uśmiechnięty Wybraniec trzymał w niegodnych rękach pierzynę, ogromnie z siebie
zadowolony.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Wstawaj, przyjacielu. Czara wzywa. – Harry rzekł radośnie, prawie
podskakując z podekscytowania. Powstrzymał się, zachowując resztki godności,
którą, według Rona, stracił, zakłócając jego sen.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Coooo… – mruknął rudy, przejeżdżając dłonią po zmęczonej twarzy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– ZARAZ CZARA WYBIERZE REPREZENTANTÓW! – Weasley nie omieszkał
zauważyć, że ten wrzask najpewniej dotarł do głębin dormitoriów Slitherinu,
gdzie nigdy nie zapuścił się żaden szanujący się Gryfon. Chwilę zajęło mu
przetrawienie informacji, a gdy dotarł do niego sens słów przyjaciela, zerwał
się, wybiegając z pokoju w samych bokserkach i podkoszulce.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Tym sposobem Harry’emu i Ronowi, który zdążył się przy okazji ubrać,
dotarcie do celu zajęło zaledwie kilka minut. Pomieszczenie, oświetlone
niebieskim światłem Czary, było prawie całkiem wypełnione uczniami wszelakiej
maści i szkoły, nawet uczęszczający do Durmstrangu i Beauxbatons zdecydowali
się opuścić pokoje gościnne. Gryfoni przecisnęli się do miejsc zajętych przez
Hermionę, która tylko pokręciła głową na ich widok, nie będąc w stanie ukryć
szerokiego uśmiechu. Ron musiał przyznać, że takie podejście nieco go zdziwiło,
za mało prawdopodobne uznawał podekscytowanie panny Granger sprawami Turnieju.
Nie zdążył porządnie się nad tym zastanowić, bo profesor Dumbledore wszedł do
sali, prowadząc pochód nauczycieli.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Przysłuchiwał się powitaniom i podziękowaniom, niecierpliwie czekając
na rozpoczęcie wyborów. Niby nie mógł brać udziału w Turnieju, ale, przyznajmy
szczerze, kto by się tym nie interesował? Było to pierwsze tego typu wydarzenie
w czasie jego nauki w Hogwarcie i odczuwał
wzrastającą chęć na wzięcie udziału w rozgrywkach, jak tylko osiągnie
odpowiedni wiek. Mocno wątpił we wszelkie próby złamania zabezpieczeń, chociaż
gorąco im kibicował, nie łudził się też, że sam byłby w stanie przekroczyć
linię wieku już w tym roku. Nagłe postarzenie Freda i George’a uznał za całkiem
zabawne, ale sam wolał nie doświadczyć niczego podobnego. Zwykle niecierpliwy,
zdecydował przyjąć spokojne założenie, że kiedyś przyjdzie na niego czas.
Pogrążony w tego rodzaju myślach, przesłyszał się w najważniejszym momencie.
Profesor Dumbledore złapał zwęgloną na krańcach karteczkę:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Hermiona Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
To nazwisko nie mogło zostać wylosowane. Spojrzał na siedzącego obok
Harry’ego, zamierzając szturchnąć go i zapytać o właściwy wybór. Powstrzymał
się w ostatniej chwili, zdając sobie sprawę z nienaturalnej ciszy, która
otuliła zatłoczone pomieszczenie. Wydawało się, że wszyscy wstrzymali oddechy,
nawet Dumledore’owi odebrało mowę. Ron zerknął w lewo, gdzie wcześniej
siedziała Hermiona, a zobaczywszy puste miejsce, uszczypnął się dla upewnienia,
że to nie sen.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
Panna
Granger podeszła do dyrektora, zamykając otwarte wcześniej usta. Rudy nie
słyszał rozgorączkowanej dyskusji, prowadzonej przy Czarze, zarejestrował
jednak, że, zgodnie z zasadami, Hermiona musi wziąć udział w Turnieju.
Dostrzegał absurdalność powyższej myśli, potrząsnął głową, spoglądając na
przyjaciółkę, która zajęła miejsce przy pozostałych reprezentantach – Wiktor
Krum, Fleur Delacour i Hermiona Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona Granger?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Całkowitą zdolność ruchu odebrał mu widok kolejnej karteczki,
wyłaniającej się z ognia Czary. Głos Dumbledore’a, zawierający w sobie ni to
strach, ni niepewność, rozbrzmiewał mu w głowie jeszcze przez całą noc.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
– Harry Potter.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Całkowity brak snu okazał się niemożliwy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Pozoranci.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Gra.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Śmierć niewinnego zwycięzcy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Skradająca się w cieniu istota.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-indent: 35.4pt;">
Drżące ręce objęły mokry od potu tułów. To przecież tylko sen… Ale
wykrzywiona od łez twarz towarzysza martwego zwycięzcy, wydawała się aż za
dobrze znajoma.<o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><br /></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><br /></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i><br /></i></o:p>
<o:p><i><br /></i></o:p>
<o:p><i><br /></i></o:p>
<o:p><i>Witam po dłuższej niż zazwyczaj przerwie!</i></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i>Z rozdziałem powyższym męczyłam się okropnie, więc nie jestem też z niego zbytnio zadowolona. W każdym razie, mam do Was ważne, jak mniemam pytanie - co sądzicie o ewentualnej zakładce/"gadżecie" z planowaną datą następnego rozdziału? Rozważam tego typu kwestię i nie jestem pewna, czy ma ona większy sens.</i></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i><br /></i></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i>Z nadzieją, że rozdział numer osiem nie nosi zbyt wielkich śladów kapryśnej ostatnio weny, Mocy życzę,</i></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p><i>Vi</i></o:p></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-57285136261285376022017-04-19T02:16:00.002-07:002018-08-27T12:55:36.187-07:005. Przestań rżeć, Potter<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Witam powielkanocno!</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Za dużo do powiedzenia o rozdziale nie mam, więc skupię się na życzeniu Wam, aby zderzenie z poświąteczną rzeczywistością było możliwie jak najmniej bolesne. A wszystkim piszącym egzaminy - Niech Moc będzie z Wami...</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Pozdrawiam, ufając, że rozdzialik przypadnie Wam do gustu</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Vi</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i><br /></i>
<i><br /></i>
<div style="text-align: center;">
<i>&&&</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i>Tylko
w milczeniu słowo,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i>tylko
w ciemności światło,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i>tylko
w umieraniu życie:<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i>na
pustym niebie<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i>jasny
jest lot sokoła.*<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Beztroska.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Oto, co im dali. Bezpieczeństwo również,
oczywiście. Kilkanaście, może kilkadziesiąt dodatkowych lat życia. Pokazali im
świat w jego pokojowym wymiarze, otworzyli przed nimi drzwi, których w innym wypadku
nawet by nie zobaczyli — a oni nie widzieli w tym nic dziwnego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Oni.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Oni wszyscy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nie brakowało mu uznania. Sama świadomość tego, do
czego doprowadził całkiem wystarczała. Było jej aż nadto. Myślał o tym, co by
się stało, gdyby ktoś się dowiedział — czy zostałby uznany za bohatera? Nie
miał pewności, czy zamiast orderu nie przypięto by mu łatki szaleńca. Ba, nie
miał pewności — był o owym fakcie przekonany.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Podrapał się po lewym przedramieniu. Minerwa pytała
o Znak, wątpliwości kiełkowały w jej zalęknionym sercu. U niej przynajmniej
miały gdzie kiełkować. Od razu rozwiał wszelkie przypuszczenia — Czarny Pan nie
mógł powrócić. Wraz z jego śmiercią Znak zblakł, jakby utożsamiał się ze swoim
twórcą. Jakby też umarł. A mimo to wciąż palił.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Chociaż Severus wiedział, że nie był to prawdziwy
płomień.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wciąż czuł odpływ energii z lewego przedramienia,
gdy zakutana w czarną szatę postać upadała na podłogę. Paznokcie wbijające się
w wewnętrzną stronę dłoni, kropelki krwi kapiące na podłogę. Wstydził się, że
nie podołał. Wstydził się, że zrzucił swoje brzemię na ramiona Minerwy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Brzemię mordercy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
W stojącym przed nim pucharze dostrzegł ciemne
spojrzenie. Czarne oczy, zwykle wyprane z emocji, zamknięte, teraz otwierały
się niby pod wpływem zaklęcia. Nie chciał widzieć w nich tego wyrazu — nie
chciał widzieć histerycznego cierpienia. Pod postacią smolistej substancji
zalewało ciemne tęczówki, spływało po rzęsach, znaczyło policzki trwałymi
śladami. Ale to nie były łzy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wystarczyło, że przymknął powieki — miał przed sobą
wszystko, o czym tak usilnie próbował zapomnieć, choćby na chwilę. Wiedział
jednak, że ktoś musi strzec tajemnicy. Ktoś musi ją dźwigać, ulżyć innym.
Wierzył w wysiłek. Każdy ma swój osobisty krzyż — każdy musi sobie z nim radzić
sam.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przeklinał własne przekonania. Nie uważał ich za
błędne, to on był błędem. Bo Minerwa, poza własnym, dźwigała też jego krzyż.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ciekawiło go, jak to jest być bohaterem. Dostrzegać
w oczach wszystkich naokoło te błyski podziwu i szacunku. Jak to jest czuć, że
robi się dokładnie to, co właściwe? Że, pomimo wszelkich przeciwności, nawet
niepowodzeń, wciąż zostanie się uznanym za wybawiciela? Co to znaczy nie bać
się swojego spojrzenia? Chciałby z podniesioną głową zajrzeć w głąb własnych
oczu i nie mieć się czego wstydzić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Kiedyś znalazłby wielu, których mógłby spytać.
Wielu… Było ich kilku, ale to i tak dużo, a już na pewno wystarczająco.
Niewykluczone, że odpowiedzieliby mu. Rozwialiby wątpliwości, zaspokoili
ciekawość, podnieśli na duchu. W życiu by się do tego nie przyznał, ale jako
pierwszego zapytałby Pottera.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Te myśli odczuwał, jak powoli wbijane gwoździe do
trumny. Sam podawał je grabarzowi, zachęcając go do szybszego załatwienia
sprawy. Kiedyś zapytałby Pottera, bo on by wiedział.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Odebrał mu tę wiedzę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Gdy słońce wzeszło nad podwaliny świata, utworzyło
cienie. To w nocy, pośród nieprzeniknionego mroku, rozbłysło pierwsze światło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Może właśnie dlatego tak kochała ciemność — tylko w
jej czarnych ramionach była w stanie dostrzec wyraźniej blask gwiazd. Opierała
się o ciemny tors, spoglądając w niebo. Oglądała promienie, jak usilnie
wierzyła, promienie samego stworzenia. One były jedyną stałą w jej życiu. Bo
wszystkie inne światła mogły zgasnąć, ale te niebiańskie wciąż będą świecić tak
samo. Chciała kiedyś znaleźć się wśród nich.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przemknęła przez ciche korytarze, nie zważając na
chłód kłujący bose stopy. Ciemny szlafrok w iglastym odcieniu zieleni łopotał
za nią na wzór peleryny. Uśpiony zamek nie był straszny — po prostu w nocy z
kątów wychodziły tajemnice, które bały się wychylić za dnia. Minęła zamknięte
drzwi sal, stare okiennice skrzypiały na wietrze. Portretowe postaci opierały
się o ramy obrazów, śpiąc w wyjątkowo wymyślnych pozycjach, które najwyraźniej
im nie przeszkadzały. Ciekawe, czy kiedyś na tych murach zawiśnie jej portret.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Dotarła na obrzeża zamku, do jednej z najrzadziej
odwiedzanych części. Zwolniła nieco kroku, wiedząc, że na nikogo się tu nie
natknie. Odgarnęła z twarzy kilka zagubionych loków, założyła niesforne pasma
za uszy. Uśmiechnęła się pod nosem, wpatrując w jakiś punkt przed sobą — jej
okno znajdowało się na swoim miejscu. Usiadła we wgłębieniu w kamiennym
parapecie, opierając się o fragment ściany przy szybie. Podciągnęła kolana pod
brodę, oplatając je rękami. Patrzyła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Błyszczały tak, jak zwykle. I chociaż zawsze
przychodziła jej do głowy podobna myśl, wiedziała, że nigdy nie świecą w
identyczny sposób. Pulsowały, raz jaśniejąc, raz ciemniejąc. Zmieniały barwę.
Srebro stawało się błękitne, aby potem przejść w biel i na odwrót. Zawierały w
sobie nienazwane jeszcze odcienie wielu z kolorów, ale tylko szlachetnych
kolorów. Bo gwiazdy były arystokratami nieba. Niektóre z nich całkiem gasły,
aby już nigdy nie rozświetlić mroku nocy. W zamian dokonywały czegoś o wiele
piękniejszego — to w umierających z nich rodziły się anioły. Były jak błędne
ogniki na ametystowym firmamencie. Od tych ziemskich różniły się jednym —
podążając za gwiazdą, nigdy nie można się zgubić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Taką ją zobaczył. Kasztanowe włosy nierównymi
splotami opadały jej na plecy, otulały głowę falującą aureolą. Pod wyraźnie
zaznaczonymi kościami policzkowymi utworzyły się cienie, nadając twarzy
drapieżności, wyostrzając kontury. Smukłe dłonie obejmowały kolana, bose stopy
oparła o parapet przed sobą. Zielony szlafrok otulał jej ciało, jego końce
zwisały w kierunku podłogi. Wydawała się taka inna, wręcz nieludzka. Nie
widział w oczach nikogo innego tyle blasku — nie wiedział, że jakiekolwiek mogą
odbijać w swojej powierzchni tyle gwiazd. Jedynie JEJ oczy zasługiwały na miano
zwierciadeł. Przypomniał sobie, jak matka czytała mu opowieści o magicznych
stworzeniach, nie z tego świata. Jak czytała mu o elfach, istotach
niewyobrażalnie pięknych, choć niebezpiecznych. Najmądrzejszych ze wszystkich
kiedykolwiek istniejących ras stworzeń. Ona, niby jedna z nich, przybrawszy na
twarz wyraz niezmierzonego zamyślenia i zachwytu, spoglądała w tylko sobie
znanym kierunku. Wydawała się taka…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nieosiągalna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Podobno każdemu z nas jest ofiarowany jeden cudowny
obraz, który może zobaczyć. Jeden cud. Trzeba zachować go potem w pamięci i
karmić się nim w chwilach zwątpienia. Musi wystarczyć na całe życie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco swój cud zobaczył mając niecałe szesnaście
lat.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zwróciła na niego błyszczące oczy. Zatonął w ich
barwie, pochłonęła go głębia, światło. Zanurzał się w zmiennych odcieniach,
pokonywał nieskończone fale barw, rozświetlone tysiącami ogników. Czuł się jak
żeglarz, kuszony syrenim śpiewem — nie miał żadnych oporów przed poddaniem się
mu. Miał wrażenie, jakby pokonywał setki mil, jednocześnie nie ruszając się z
miejsca. Wznosił się, opadał, tonął, aby zaraz się wynurzyć, łapczywie
połykając powietrze. Rodził się, umierał w tym spojrzeniu. I, co niezwykle go
zdziwiło, dostrzegł w nim własny błyszczący wzrok. Jaśniejszy niż ten, którego
zawsze zazdrościł Potterowi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Oczy Pottera błyszczały, dostrzegał w nich
iskierki podekscytowania i zachwytu. One żyły. Zazdrościł mu tych oczu.
Zazdrościł mu, że może nimi oglądać o wiele lepsze rzeczy.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Teraz sam widział te rzeczy. I nie dziwił się, że
Harry tak usilnie ich strzegł.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Draco? — Do tej pory nikt tak pięknie nie
wypowiedział jego imienia. Nie Malfoy, nie Ślizgon. Draco.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Hermiona. — Uśmiechnął się. Widział jak zadrżała.
Przesunęła się, robiąc mu miejsce na parapecie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Usiadł, jedną nogę opierając przy oknie. Srebro
tańczyło w jego platynowych włosach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Często tu przychodzisz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Pokręciła głową, kilka loków wysunęło się zza ucha,
opadając po bokach twarzy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Czasami. Nie zawsze mam szansę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Filch zazwyczaj kręci się po niższych piętrach —
szepnął. — Dlatego tak trudno wyrwać się z lochów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Odważyła się spojrzeć na jego oblicze, zwrócone w
stronę okna. Stalowe spojrzenie zmiękło. Kto by pomyślał, że metal może
przybierać tyle odcieni między szarością a srebrem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Niektórzy Gryfoni mają nieprzyjemny zwyczaj przesiadywania
w Pokoju Wspólnym do rana.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie doceniacie błogosławieństwa snu. Ślizgoni nie
popełniają takich błędów. — Uśmiechnęła się nieznacznie. Zerknął na jej pełne
usta.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co tu robisz? Zakładam, że wędrówka z lochów aż
na siódme piętro nie była bezcelowym spacerem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przymknął oczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— O wiele łatwiej myśli się ponad poziomem
Slytherinu. Stęchlizna przyćmiewa obraz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Dziedzic Slytherinu mówiący o stęchliźnie Domu
Węża?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zaśmiał się.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dziwne, prawda? To nie tak, że stworzyliśmy tam
jakąś sektę. Harry zabrał mnie kiedyś do Wieży Gryffindoru… — Widząc uniesioną
brew Hermiony, dodał: — Pod peleryną niewidką. Widziałem was, Gryfonów,
i chociaż wy nie widzieliście mnie, promieniowaliście takim dziwnym
ciepłem… Czasem żałuję, że to zobaczyłem. Poczułem. Nie miałbym na co narzekać,
do czego tęsknić. Kto raz zapłonie, już nigdy nie chce zgasnąć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Spojrzała na niego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ślizgoni nie wydają się zbyt przyjaźni, ale tylko
jeśli chodzi o inne Domy. Na pewno sami dla siebie nie jesteście tacy źli.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To miał być komplement?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wzruszyła ramionami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Możesz to tak traktować. Zwykła obserwacja.
Przecież nikt nie jest do końca zły, tak jak nikt nie jest całkowicie dobry.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Hermiona Granger, nie dość, że podręczna
encyklopedia, to jeszcze skarbnica cytatów. — Oparł głowę o ścianę za sobą,
patrząc na Gryfonkę spod półprzymkniętych powiek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To zdecydowanie był komplement.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Uśmiechnął się. Znowu. Nawet gdy siedziała, zmiękły
jej kolana.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja już tak mam. Gdzie nie pójdę, sypię
komplementami z każdego rękawa. Kiedyś mi nawet z nogawki wypadł.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Będziesz mógł się popisać swoją uprzejmością
jutro, gdy to moje nazwisko wyrzuci Czara.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Chcesz całą chwałę i sławę zatrzymać dla siebie?
— Uniósł brew. — Zapewniam, że już prędzej Potterowi się uda. Właściwie, to
dość prawdopodobne, znając moje szczęście.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie mogę się nie zgodzić. Czara musiałaby mieć
niestrawność, aby wyrzucić karteczkę z niechlujnym „Malfoy”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco prychnął cicho.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pasowałoby, żeby najpierw ten cały pokręcony plan
się udał. Nie mamy pewności co do skuteczności zaklęcia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja mam pewność. — Hermiona założyła ręce na
piersi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— O, a to coś nowego. — Przewróciła oczami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To MÓJ plan, więc musi się udać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Skromna, jak zwykle.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Powiedział Malfoy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Znowu spojrzała na gwiazdy. Czekał na to, żeby móc
bez skrępowania przyglądać się jej obliczu. Jego matka, samo uosobienie piękna,
zwykła mówić, że najpiękniejsze twarze nie zdają sobie sprawy z własnej urody.
Hermiona zdecydowanie nie zdawała sobie sprawy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Draco? — Ciarki przebiegły mu po plecach. Nie
można tak na kogoś działać, jedynie wypowiadając jego imię.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Tak?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— O czym chciałeś myśleć poza „stęchlizną
Slytherinu”?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Westchnął, opierając drugą nogę na parapecie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— O wszystkim. W lochach myślenie przychodzi
nadzwyczaj trudno, Zabini ma monopol na rozsiewanie głupoty. Zazwyczaj się temu
opieram, ale to zaawansowany przypadek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A o czym myślałeś dzisiaj?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>O tobie.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— O Dafne Greengrass.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Świetnie, pacanie. A teraz idź i wal swoim
tlenionym łbem w mur.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Niezła jest, nie? — Hermiona uśmiechnęła się
znacząco.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co? — <i>Powalasz
elokwencją, stary, nie ma co.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Uśmiech panny Granger powiększył się. Powinni
wprowadzić zakaz uśmiechania się w ten sposób. Takimi ustami… Znaczy, usta jak
usta.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Żartuję przecież, zupełnie nie w moim typie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A jakakolwiek inna… dziewczyna… jest w twoim
typie? — <i>Powiedz „nie”, powiedz „nie”, powiedz „nie”…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Pokręciła głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie wiem, czy ktokolwiek może być w moim typie…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Malfoy uniósł brew, tak, jak to tylko on potrafi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Machnęła ręką.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Bo widzisz, żeby ktokolwiek był w twoim typie, ty
musisz być w czyimś typie. Poza tym, chyba nie wierzę w typy. Jak spotkasz tego
kogoś, po prostu będziesz wiedział. O ile to w ogóle możliwe.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Oj, zapewniam, jesteś w moim typie… Pottera. W
typie Pottera.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zamilkli, wpatrując się w siebie. A gwiazdy
wpatrywały się w nich.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A ty? Dlaczego tu przychodzisz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Uśmiechnęła się. Jeszcze nie widział takiego
uśmiechu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Lubię oglądać noc.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zamknęła oczy, jej usta poruszały się nieznacznie,
gdy mówiła. Zastanawiał się, czy w dotyku były takie miękkie, na jakie
wyglądały.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wtedy wszystko jest jaśniejsze. Wtedy wszystko
się odkrywa. Można zobaczyć świat inaczej, bo pod osłoną mroku nie czuje się
tak widoczny, jak w świetle dnia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Miał wrażenie, że nie chodziło jej tylko o „świat”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Chyba pierwszy raz normalnie rozmawialiśmy. — Otworzyła
oczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ciesz się, póki możesz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Mów za siebie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Mówił.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Pokój Życzeń wyglądał inaczej — zamszone mury
ustąpiły miejsca lustrzanym ścianom, stoły zniknęły, pozostawiając po sobie
jedynie pustą przestrzeń. Jasne, niebieskawe światło okryło ciepłą płachtą
wnętrze pomieszczenia, ni to opiekuńczo, ni obojętnie. Wsunęło się w każdy kąt,
wygoniło cienie, a jasność, którą ze sobą niosło, oślepiła dwójkę Gryfonów,
ostrożnie zamykających za sobą drzwi. Malfoy już na nich czekał, wyprostowany,
władczy. Rzucił im to spojrzenie, nazywane przez nich nie inaczej, jak
„arystokratycznym”. Ale nie odważyliby się wypowiedzieć owego określenia na
głos — spojrzenie skutecznie im to uniemożliwiało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wy, Gryfoni, niezwykle cenicie sobie
punktualność.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Niektórzy są momentami zajęci, Malfoy. — Panna
Granger odłożyła wypakowaną torbę pod ścianę. — Może kiedyś też będziesz mógł
się w ten sposób określić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A Hagrid zgoli brodę — zauważył Harry, podchodząc
do Ślizgona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Żeby jeszcze bardziej odsłonić tą, pożal się
Boże, mordę? Broń Merlinie. — Draco wsunął ręce do kieszeni — Chyba musieliby
zawiesić zajęcia z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami na czas jej odrastania.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jemu by przynajmniej odrosła. — Hermiona
spojrzała na dolną część twarzy Malfoya, co, już po chwili, uznała za bardzo
nieostrożne. Z ociąganiem odwróciła wzrok, skupiając go na Harry’m. Nie przegapiła
przy tym uśmieszku Draco, głoszącego wszem i wobec swoje egocentryczne
znaczenie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja nie wyznaję zasady „lepsza taka niż żadna”.
Myślisz, że pasowałaby mi podobna szczecina? — Tym pytaniem zmusił ją do
ponownego zerknięcia na jego twarz. Nie opierała się długo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— W twoim przypadku nic nie może być „podobne”.
Jakbyś przyjmował tylko to, co się wyróżnia. — Hermiona szybko zamknęła usta,
zdając sobie sprawę, że za dużo powiedziała. Harry rzucił jej dziwne
spojrzenie, a Malfoy uśmiechnął się nieznacznie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nie był w jej myślach jedynie zarozumiałym
Ślizgonem. Utwierdził się w tym przekonaniu, dostrzegając delikatny rumieniec,
wypełzający na policzki panny Granger. Widział przy tym te niegasnące błyski w
ciemnych oczach i ogarnął go żal, że dopiero teraz zdarzyła się okazja, żeby
oglądać je z bliższej odległości. Przekładał różdżkę między palcami, marszcząc
brwi. Zabini wmawiał mu, że się zakochał — to nie była prawda. Szczerze mówiąc,
nie do końca wierzył w miłość. Wiedział jednak, że wymaga czasu. Pokaźnej
ilości czasu. Jak na razie, Hermiona go fascynowała, a i dla niej najwyraźniej
nie był obojętny. I nawet jeśli miałoby się okazać, że to tylko przelotna
znajomość, nie żałowałby ani chwili spędzonej w towarzystwie ciemnookiej
Gryfonki. Niektórych raz poznanych ludzi, wspomina się całe życie. Nawiedziła
go niepokojąca świadomość faktu, że nie zdawał sobie sprawy z tego, co czuł.
Nie rozumiał dziwnej radości i nieniknącej chęci droczenia się z panną Granger.
Oglądania jej zarumienionych policzków czy groźnych błysków w oczach. Uśmiech
na bladej twarzy powiększył się, gdy Draco przypomniał sobie wczorajsze
spotkanie. Musiał przyznać, że było całkiem… całkiem miłe, wcale nie nieprzyjemne.
Tylko przez moment wzbraniał się przed tą myślą, aby zaraz przyjąć ją z
niespodziewanym spokojem. Spotkanie czy też nie, nic wielkiego przecież nie
znaczyło. Nic a nic.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zorientował się, że Gryfoni właśnie przerwali
wcześniej prowadzoną wymianę zdań i spoglądają na niego wyczekująco. Ustawili
się w ustalony sposób, w ciasnym okręgu, twarzami do siebie. Prawie stykali się
ramionami, dmuchając sobie w twarze podczas wydechów. Hermiona rzuciła
towarzyszom przelotne spojrzenia, ściskając różdżkę w długich palcach. Słowa
okazały się zbędne, poszczególne punkty plany powtarzali tyle razy, że mogli je
recytować w nocy o północy, nawet na kacu. Nie zmieniało to jednak faktu, że
wszyscy byli w jakiś sposób poruszeni, mniej (rozumiane jako Malfoy) lub bardziej
(Harry). Panna Granger, o dziwo, nie zdradzała szczególnych oznak niepokoju
albo potrafiła je dobrze ukryć. Było to o tyle zaskakujące, że w ciągu
ostatnich kilku dni powtarzała im bezustannie, jakie konsekwencje niesie ze
sobą zarówno eliksir, jak i zaklęcie. Uspokajali ją, poili wszelkiego rodzaju
herbatkami, zmusili nawet do krótkiej medytacji — nic nie pomogło. Hermiona o
wiele lepiej przyjmowała do świadomości już rozpoczętą akcję, niż dłużące się
oczekiwanie, co właśnie udowadniała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Skierowali różdżki do środka okręgu, ich końce
niemal się stykały. Zaklęcie, jedna krótka formuła i będzie po wszystkim. <i>Nie, tak właściwie to nie</i> — pomyślał
Malfoy. — <i>Wtedy dopiero się zacznie.</i>
Nie zdążył rozwinąć kiełkujących wątpliwości, bo panna Granger dała znak. Odgonił
nieprzyjemne myśli i skupił się na prawidłowym rzuceniu czaru. Trzy wąskie
promienie zderzyły się, przenikając wzajemnie. Niby błękitnawe wiązki
elektryczne, rozpoczęły szalony taniec, skacząc pomiędzy różdżkami, zwijając
się, aby zaraz się rozwinąć. Oplatały magiczne atrybuty, niczym skrzące liany
mocy. Wszystko to trwało zaledwie ułamek sekundy, a promienie, wspinając się po
drewienkach różdżek, zagłębiły się w dłoniach je trzymających.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przeraźliwie jasne światło poraziło Dracona, który
momentalnie zacisnął powieki. Kolorowe kropki tańczyły my przed zamkniętymi
oczami, rozpraszając uwagę i irytując. Blask przygasł, w Pokoju rozchodziła się
tylko delikatna poświata. Zamrugał, z nieprzyjemną świadomością, że coś jest
nie tak, jak trzeba. Miał wrażenie, jakby jego klatka piersiowa nagle się
powiększyła, czuł się ciasno we wcześniej luźnej koszuli, szczególnie w jej
górnych partiach. Zamglonym wzrokiem lustrował pomieszczenie, rozmazane
kształty toreb i ubrania Gryfonów, porzucone na podłodze. Zniknęli. Coś
ścisnęło go w gardle, gdy sobie to uświadomił. Mogli to przewidzieć, mogli… No
właśnie, co mogli zrobić? Skąd niby mieliby wiedzieć, że coś pójdzie nie tak? A
co jeśli… co jeśli on ich pochłonął? Przekazali mu swój wiek, czyniąc go
starszym, ale sami przy tym zginęli. Ale dlaczego nie było tu ciał? Ani w
czasie rzucania zaklęcia, ani później, podczas nagłej jasności, nie słyszał
żadnych krzyków, wołania o pomoc, czegokolwiek. Jakichkolwiek oznak, że…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Usłyszał i to dość wyraźnie. Głos odbijał się echem
w jego głowie, wywołując uciążliwy ból. Jednak wydawał się przy tym jego
własnymi myślami… tylko brzmiały inaczej. Bardziej jak…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Malfoy, bądź łaskawy założyć moje okulary, bo
nic nie widzę</i>. — Głośny syk Harry’ego zadzwonił mu w uszach. <i>Malfoy!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Cicho! To boli. Uspokój się, już je znajdę. Gdzie
ty jesteś, Potter? Przestań się bawić i zakładaj gacie, nie mam zamiaru oglądać
cię w całej okazałości.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Jesteś pewny? Mógłbyś się nieźle zaskoczyć. Jak
chcesz, sprawdzimy, tylko muszę stąd wyjść</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Oszczędź sobie dzikich fantazji, Potter, i chodź
tu, odwrócę się. Zaraz, Granger też się tam chowa? Gryfoni to porąbani
zboczeńcy, z kim ja się zadaję…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Wyjąłeś mi to z ust, Malfoy.</i> — Panna
Granger zaśmiała się cicho.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Czyli jednak jesteś! A ja już się bałem, że
podobają ci się dziewczyny… Wyłaźcie stamtąd. Gdziekolwiek was poniosło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Problem polega na tym, że to stanie się możliwe
dopiero za dwie godziny. A zapewniam cię, chętnie bym opuściła to siedlisko
grzechu i rozpusty, jakim jest…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Za dwie godziny?! Wtedy przestanie działać czar!
Przestańcie sobie ze mną pogrywać, to nie było śmieszne nawet na początku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie no, trochę było</i> — wtrącił Harry<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Racja, było</i>. — Usłyszał Hermionę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Gdzie wy, do cholery, jesteście?! — Draco
zanurzył palce we włosach, ciągnąc je lekko. Był prawie pewny, że w jego głowie
rozbrzmiał śmiech. Wyjątkowo irytujący, wyjątkowo gryfoński śmiech.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Przestań się rzucać, to ci wszystko
wytłumaczymy. Trochę trzęsie</i>. — Jakby poczuł, jak panna Granger przewraca
oczami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>I boli. Przestań ciągnąć</i>. — Harry rozmasował
głowę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Malfoy otworzył szerzej oczy. On to czuł. Czuł, jak
się ruszają. Czuł to, co normalnie by widział. A ich nie widział. Zaklęcie
musiało być mocno przekręcone, zaczynał mieć omamy… wzrokowe i słuchowe. Zmysł
odczuwania do wymiany, przydałaby się jeszcze wizyta u psychomaga, góra dwie.
Trzeba do tego podejść na spokojnie… Słyszy głosy zmarłych, to nic takiego.
Zaraz, jakich zmarłych? Przecież oni żyją. Schowali się, cholernicy. To ich
spaczone poczucie humoru kiedyś go wykończy, Merlin temu świadkiem. Umrze w
męczarniach, a na nagrobku mu napiszą „Zginął w mężnej walce przeciwko
niedorozwojowi Gryfonów”. Tak, od razu lepiej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Malfoy!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ignoruj to, ignoruj…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Malfoy, idioto, nie rób z siebie ofiary i
posłuchaj!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jakiej ofiary?! Co wy odwalacie?! — Wziął głęboki
wdech. — To mi się tylko wydaje. Nie jest prawdziwe. Ojciec też tak ma… ale on
jest w Azkabanie. Cholera.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Malfoy, jesteśmy w twojej głowie. Rozumiesz? W
twojej głowie</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Darujcie sobie i tak wam nie uwierzę. Dracon
Lucjusz, oaza spokoju i opanowania, nie dla mnie takie gierki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Malfoy, udało się. Zaklęcie działa, połączyło
nas… albo raczej nasze świadomości…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Chyba zapiszę się na yogę…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Jesteśmy w twojej głowie!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie drzyj się Harry, jego to boli!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Sama się drzesz!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Racja, przepraszam Draco</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Matka mówiła, że pomaga, tylko trzeba się wczuć…
Zaraz, Draco? — Zastygł w bezruchu. — Wy serio tam jesteście, co?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Poczuł, jak kiwają głowami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Chyba dam radę się przyzwyczaić. Chociaż Granger
i Potter w mojej głowie… Nie, nie, nie, to wszystko mi się śni, prawda? Wiedziałem,
że Hermiona by się w życiu nie zgodziła…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Malfoy…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie rozmawiałaby ze mną. W końcu ja to taki
wstrętny Ślizgon… tylko Potter mi został. A co jeżeli on też jest wyobrażeniem
mojego schorowanego umysłu? Ja nie chcę zostań tylko z Blaise’m…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Malfoy…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— W końcu to Diabeł, zaciągnie mnie do jakiegoś
kotła i będzie jadł popcorn, patrząc, jak się smażę…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Malfoy</i>…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja nigdy nie mówię do siebie per „Malfoy”!
Przestań!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Uspokój się!</i> — Wrzask dwóch głosów
otrzeźwił go na tyle, że zamilkł.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Plan, pamiętasz?</i> — Hermiona powoli i
dokładnie wymawiała każde słowo. — <i>Zaklęcie łączące. Udało się.
Połączyło nas, a nie wiedzieliśmy dokładnie, jak to będzie wyglądać. Teraz ja i
Harry siedzimy sobie w twojej głowie. Czujemy to, co ty, widzimy to, co ty…
czyli na razie nie wiele, bo nie masz okularów…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A od kiedy ja noszę okulary?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Od teraz, z racji tego, że jestem w twojej
głowie!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Ciszej!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Racja, wybacz.</i> — Harry spuścił głowę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Poza naszymi świadomościami, połączyłeś się też
z cząstkami naszych… materialnych osobowości. Zakładam, że z tym, do czego było
ci najdalej, tak jak do problemów ze wzrokiem</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Czyli że wy jesteście teraz w mojej głowie… wasze
świadomości… i wasze ciała też. Dlatego mogę odczuwać ruchy waszej
materialności, jak kiwnięcia głową…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mówiłem, że to nie taki idiota, za jakiego go
masz.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Pfff…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jednak twój plan się powiódł, Granger, możesz być
dumna. Ten jeden raz zwracam honor.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Czuję się zaszczycona, Malfoy.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale… — Draco zmarszczył brwi. — Jaka cząstka
ciebie przeszła na mnie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Usłyszał powstrzymywany śmiech Harry’ego, który
wywołał w nim jak najbardziej uzasadniony niepokój.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Granger?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Cóż…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Potter, przestań rżeć!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>A czujesz się…</i> — Hermiona miała wyraźne
problemy z wyartykułowaniem, o co jej chodzi. Promieniowało od niej dziwne
wrażenie, jakby… zawstydzenia?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>… inaczej? Poza wzrokiem i naszymi głosami,
oczywiście</i> — dodała szybko.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Eeee… — Przypomniał sobie o dziwnym rozszerzeniu
klatki piersiowej i spojrzał w dół.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Sekunda ciągnęła się za sekundą, całe jego
piętnaście lat życia zdawało się minąć szybciej niż te parę ostatnich chwil.
Wpatrywał się w swoją koszulę z mieszaniną niedowierzania i strachu, powoli
wypieraną przez, oczywiście, niepożądaną, satysfakcję. Biała połać materiału,
wcześniej płaska, wybrzuszyła się. Wprawdzie, nie było to duże wybrzuszenie,
jakie widział u niektórych dziewczyn, ale zawsze wybrzuszenie. Znajdowało się
na wysokości klatki piersiowej, w miejscu charakterystycznym dla
przedstawicielek płci pięknej. Chwilowa satysfakcja ustępowała pod wpływem, tym
razem rosnącego, przerażenia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Granger? — Draco zamknął oczy. — Ja mam piersi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Harry, przestań rechotać!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja mam piersi… na Salazara… piersi…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Już się tak nie ekscytuj.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie żeby coś Granger, ale jakby były one z całym
twoim ciałem, nie miałbym nic przeciwko… Ale same piersi? Normalnie
zachowywałbym się bardziej jak zachwycony, trzeba jednak zauważyć, że to raczej
dziwne, tak nagle wchodzę do komnaty z Czarą, wrzucam karteczki i wychodzę,
machając tymi tu na prawo i lewo…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zaczął chodził w kółko po pokoju, co jakiś czas
zerkając w otaczające go lustra. Natrafił przy okazji na okulary Harry’ego,
które zaraz założył, krzywiąc się lekko. Zamazane kontury wyostrzyły się,
wyraźniej dostrzegał poszczególne kształty. I chociaż nadal nie widział
wszystkiego perfekcyjnie, było o niebo lepiej, a to robiło jednak jakąś
różnicę. Znowu spojrzał w jedną z lustrzanych tafli. Idealny od stóp do głów.
Wypastowane buty, spodnie z kantką, koszula bielsza niż śnieg… piersi… dalej
jasna szyja, nieskazitelnie piękna twarz, srebrne oczy i platynowe sploty
włosów, opadające na czoło. Niestety, punktu pomiędzy koszulą a szyją nie można
było nie zauważyć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zabini zamęczy mnie tym…. A na pogrzebie zaśpiewa
balladę o moich… moich…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Piersiach</i> — dobrodusznie podpowiedział
Harry, którego Malfoy zapewne zgromiłby właśnie wzrokiem, gdyby tylko mógł na
niego spojrzeć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale, Granger?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Hm?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— One są twoje?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Malfoy, nie utrudniaj tego.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale są?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>No są.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Na słodkiego Salazara…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Miał na sobie piersi Granger. Na sobie… W każdym
razie, miał. Przerażało go to. Ale zarazem wywoływało poczucie zadowolenia,
które bardzo, bardzo chciał odgonić. Niestety, słaba ślizgońska wola, bo zaraz
zaprzestał prób pozbycia się owego poczucia i skupiał na tym, żeby trzymać ręce
w kieszeniach spodni.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Ani się waż, Malfoy.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— O co ty mnie oskarżasz, kobieto? Mnie? Uosobienie
niewinności?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Już ty dobrze wiesz, o co.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie, najwyraźniej brak mi tego czegoś. Byłabyś
tak miła i oświeciła błądzącego we mgle?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Malfoy… Harry, przestań rechotać!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Wybacz, Hermiono… To jest silniejsze ode mnie…
Też byś się śmiała, jakby on miał moje..</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Twoje co?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Eeee…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>No co?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie, tak właściwie to nic. Nic, co byłoby
śmieszne. Albo czego by już nie miał.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Harry!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Uspokójcie się, jeśli łaska. Co ja z wami mam…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Ty z nami? A kto przez ostatnie dziesięć minut
darł się, jak baba na targu i zapisywał na yogę?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jaką znowu yogę? Tak mi się powiedziało, nic
zobowiązującego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Ale przyznaj, jakbyśmy ci nie wytłumaczyli, co
się stało, to być się zapisał.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie przesadzajmy, nie byłem aż tak zdesperowany,
żeby…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dobra, byłem. Możemy to zostawić? Czas ucieka, a
jeszcze nie wymyśliliśmy, jak dostać się do Czary, zachowując przy tym moją
godność i nieskalaną reputację.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie musimy wymyślać, bo nie ma czego zachowywać</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Granger, waż słowa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Bo co?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Oj, ty już dobrze wiesz co… — Draco uśmiechnął
się perfidnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie zrobiłbyś tego!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zbieram zakłady! Ile dajesz, Potter?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Pięć galeonów na „zrobiłbyś”.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Granger?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Palanci. Ogarnijcie się lepiej. Chyba wystarczy,
jak założysz grubą szatę… o, albo wyczaruj gorset i na to szatę, wystarczy
zwykła.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Gorset?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie wiesz, co to jest gorset?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Za kogo ty mnie masz? Oczywiście, że wiem!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mam odpowiadać na to pytanie?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Oszczędź sobie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco odetchnął raz i drugi, mruknął coś o
niezrównoważonych Gryfonach i rzucił zaklęcie. Jego klatkę piersiową ścisnęła
konstrukcja z twardego materiału, związanego na plecach. Pokonał przemożną chęć
zdarcia tego z siebie, przyzwyczajając się do zawężonego pola manewru
oddechowego. Spojrzał w dół, z satysfakcją zauważając prawie całkiem płaską
powierzchnię.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jakiegoś szczególnego powodu do dumy to ty nie masz,
Granger… Patrz, całkiem zniknęły.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mi osobiście takie odpowiadają, nawet mogłyby
być mniejsze.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wolałabyś całkowity brak? — Poczuł mrożący chłód
jej spojrzenia. — Ej, ej, spokojnie. Lepiej już pójdę… pójdziemy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Pierwsze sensowne słowa, jakie dzisiaj powiedziałeś</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Twoje cudne komentarze są jak miód na moje
zbolałe serce.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Zawsze do usług.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A ty, Potter, co tak cicho?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nic. Każdy czasem potrzebuje milczenia</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Potter…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Mam niestrawność…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Spokojnie, Potter opuści cię za niecałe dwie
godziny. Ze swoimi bólami głowy, niestrawnością i wszystkimi innymi problemami
Chłopca, Który Przeżył… Tylko nie waż mi się zwracać obiadu, Potter!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Łatwo ci mówić…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Dlaczego mówisz do siebie w drugiej osobie,
Malfoy?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zignorował to zdecydowanie kurtuazyjne pytanie
panny Granger, narzucił szatę Slytherinu na nowiutki gorset i ostrożnie
otworzył drzwi Pokoju Życzeń. Wyjrzał na korytarz, mrugając szybko, siódme
piętro otulone ciepłym półmrokiem było o wiele ciemniejsze od Przychodź-Wychodź.
Szybko opuścił zdradziecki próg, zamykając za sobą wejście, rozpływające się na
kamiennej ścianie. Wyprostowany, dumnie uniósł głowę i rozpoczął swój
niecodzienny marsz na niższe piętra, aż do pomieszczenia z Czarą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przemierzał długie korytarze, napotykając na swojej
drodze nad wyraz mało uczniów. Raz natknął się na jakiegoś zbłąkanego Krukona,
to znowu zdążył łagodnie wytłumaczyć jednemu z pierwszorocznych Ślizgonów, kto
tak naprawdę jest „Księciem Slytherinu”. Uznałby całą przechadzkę za znośną,
gdyby nie głosy dwójki Gryfonów, komentujących dosłownie każdy jego krok i
każdą przypadkową myśl, którą zdążył się z nimi podzielić. Odkrył w ten sposób
inną drogę komunikacji, więc teraz, zamiast drzeć się na Harry’ego „Potter!”
(czym pewnie zarobiłby opinię dziwaka wśród świadków owych wrzasków), darł się
„Potter!” w myślach, co za to niezwykle irytowało pannę Granger.
Usatysfakcjonowany, uznał, że zachowując się tak rażąco dojrzale, upiekł dwie
pieczenie na jednym ogniu — wyładowywał swoje znużenie i nużył Hermionę. Czego
chcieć więcej?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zbiegł na docelowe piętro, gwałtownie skręcił w
prawo i ze spokojem, znamionującym ludzi z poczuciem w pełni spełnionego
obowiązku, skierował się do najbliższych drzwi. Gorset już go tak nie uciskał,
mógł oddychać właściwie swobodnie, nawet głosy w głowie najwyraźniej się
znudziły, bo zaprzestały bezsensownych rozmów. Już miał chwycić za klamkę i
pchnąć wrota, gdy te otwarły się przed nim, ukazując zdumioną twarz madame
Maxime w otoczeniu kilku uczennic Beauxbatons. Ubrane w lekkie, błękitne stroje
i czapeczki, które określić można jedynie jako „francuskie”, uśmiechały się
nieśmiało, zauważając przed sobą wcale niebrzydką postać Malfoya. Ten cofnął
się, nagle zbity z tropu, ale zaraz się otrząsnął, przybierając na twarz znany
wszystkim ślizgoński, nieco kpiący wyraz. Nie odstraszył tym jednak napotkanych
dam, a wywołał jedynie mrugnięcia i skrywane za długimi rzęsami spojrzenia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Witam drogie panie. — Skłonił się lekko,
zarzucając szatą. Usłyszał przy tym spodziewane prychnięcie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Pozer</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pą Malfą, czy się nię mylę? — Z twarzy madame
Maxime wyparowało pierwsze zdumienie, zastąpione przez nadzwyczaj przychylny
wyraz, jaki nie pojawił się na niej od czasu trafionych sugestii Blaise’a.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ależ skąd. Czuję się zaszczycony, zapamiętała
pani moją skromną osobę wśród całej społeczności Hogwartu. — Bawił się
znakomicie, obserwując lekki rumieniec na policzkach dyrektorki, gdy odsłonił
zęby w uśmiechu numer siedem, który nazywał „smyczą na białogłowy”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Białogłowy? Malfoy, co ty tu jeszcze robisz?
Średniowiecze skończyło się już jakiś czas temu.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie czepiaj się, Granger — mruknął.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Cą proszą?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Przeciągi. — Widząc skonsternowanie wymalowane na
obliczach francuskich gości, dodał, gwałtownie machając rękami: — Wieją.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Racją, u was, w Hogwartą, straszne zimną. — Madame
Maxime wzdrygnęła się, poruszyła lekko dłonią i opuściła pomieszczenie. Malfoy
zatrzymał idącą na końcu uczennicę, którą uznał za najładniejszą z nich.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale takie damy, jak ty, rozgrzewają nawet
najbardziej zmarznięte serca — szepnął, całując ją w wyperfumowaną dłoń. Dziewczyna
zachichotała i odbiegła, doganiając oddalającą się powoli grupkę. Wyraźnie
wyczuł złość panny Granger, uśmiechając się zwycięsko,<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego, Malfoy,
po prostu opóźniasz wykonanie planu.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Uważaj, bo ci uwierzę.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Harry!</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>No co?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco, ignorując kłócących się Gryfonów, wszedł do
sali, zamykając za sobą drzwi. Odetchnął na widok pustego wnętrza i płonącej
równomiernie Czary w samym jego środku. Przeszedł kilka kroków do przodu,
przystanął, kolejne kilka kroków.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>To nie marsz weselny, ruszaj się, Malfoy.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To nie wyścig, zamknij się, Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Prychnęła, ale nie odezwała się ponownie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Dotarł wreszcie pod sam postument i spojrzał na
niebieskie płomienie. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że przekroczył linię
wieku, narysowaną przez Dumbledore’a. Miał ochotę podskoczyć z radości, ale
przecież Gryfoni patrzyli… byli w nim… po prostu byli świadkami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Ależ skacz,
Malfoy, nikt ci nie broni.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przewrócił oczami, wkładając rękę do kieszeni.
Wymacał trzy złożone karteczki. Zrobili to, naprawdę to zrobili. Jeszcze tylko
trochę szczęścia i jedno z nich zostanie najmłodszym uczestnikiem Turnieju w
historii Hogwartu. Podekscytowanie mieszało się z wątpliwościami, Draco zdawał
sobie sprawę, że to raczej nie jego nazwisko wybierze Czara. Oczywiście, nie
zamierzał się do owego faktu przyznać, ale nie oszukujmy się — to na niego
mówią Malfoy. Jego ród zbyt dobrą sławą się nie okrył, a syn Lucjusza zapewne
nie był godny zaszczytnego miana reprezentanta szkoły. Przymknął oczy, starając
się oczyścić umysł. Będzie jak będzie, przemknęło mu przez myśl, zanim
karteczki zniknęły w niebieskich płomieniach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Odwrócił się, względnie zadowolony, gdy uświadomił
sobie dwie rzeczy — po pierwsze, pękł mu gorset; po drugie, znajomy głos
zawołał z końca pomieszczenia:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Draco?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Brak snu oznaczał brak koszmarów, ale widok krwi
uparcie pozostawał. Krwiste spojrzenie. Zakrwawione ofiary. Okryte czerwienią
dłonie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Krzyk.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przeraźliwy, niemożliwy do stłumienia krzyk.<o:p></o:p></div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wrzask własnego sumienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i><br /></i>
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
*cytat z "Czarnoksiężnika z Archipelagu" Ursuli K. Le Guin, jednej z lepszych powieści fantasy, jakie poznał świat.</div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-60403296870452235242017-04-04T09:26:00.003-07:002018-08-27T12:19:04.513-07:004. Do dna, panowie<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center;">
<div style="text-align: left;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: left;">
<i>Z powyższego specjalnie zadowolona nie jestem, wena ma kaca, a Moc poszła się paść. W każdym razie ostateczną ocenę pozostawiam tym, którzy tu wpadną. Jakiś znak na dowód Waszej obecności bynajmniej mi nie zaszkodzi, żeby nie było wątpliwości :D</i></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Udanej reszty tygodnia, ludziki, niezależnie od tego, w którym jesteście Domu.</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Vi</i><br />
<i><br /></i>
<i><br /></i>
<div style="text-align: center;">
<i>&&&</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Światło pochodni go oślepiało. Zmrużył krwiste
oczka, marszcząc nos. Szponiastymi łapkami wyszukiwał zagłębienia w ścianach,
starając się znaleźć dobre punkty podporu. Poruszał się szybko, lekko
zygzakowatym ruchem, na wzór jaszczurki. Chropowata, szarawa skóra, zgrubiała
od upływu Czasu, stapiała się z powierzchnią kamiennych bloków.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Odbił się i przeskoczył na przeciwległą ścianę.
Opuścił się na poziom podłogi, krzywiąc szpetną mordkę. Węszył. Sunął
zrogowaciałym tułowiem po płytach posadzki, łapiąc coraz to nowsze wonie. Były
ich setki, niektóre całkiem przyjemne, inne rażąco odpychające. Prychnął.
Odpychające jak on sam. Nawet Czas to przyznał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Coś ogłuszająco zawyło. Dziesiątki rozwrzeszczanych
istot wysypały się na korytarz. Podskakiwał w rytm ich kroków, zbyt słaby by
utrzymać się przy podłodze. Wonie przybrały na sile, wachlarz zapachów potu przeplatał
się z mgiełką perfum. Zawył z bólu, gdy jakaś wyjątkowo niezdarna stopa
nadepnęła mu na ogon, zaraz się przewracając. Odczuł przynajmniej cień
satysfakcji, widząc zaskoczoną twarz radośnie witającą podłoże. Cień.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Jak on sam.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ledwo wyczuwalna woń łaskotała go w nos. Parsknął,
skupiając się na jej pochodzeniu. Czuł, czuł coraz wyraźniej. Odwagę, była tam.
Szczęście, cuchnące szczęście. Przeznaczenie, ostre, gryzące. Oszukane
przeznaczenie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Na co decyduje się myśliwy, gdy wytropi swoją
zwierzynę?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Trzeba rozpocząć łowy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Harry, wszystko w porządku?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Tak. Tylko trochę boli mnie głowa. — Gryfon
dotknął palcami rozgrzanej skóry na czole. Paliła go, pulsowała. Co dziwne, ból
skupiał się jedynie po prawej stronie, zaraz pod grzywką. Nierównomierny, wręcz
liniowy, kształtny. Miał wrażenie, jakby już kiedyś go odczuwał, ale nie
przypominał sobie tego. Może coś mu się przyśniło?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jesteś pewny? Nie wyglądasz najlepiej. Jak chcesz,
zaprowadzę cię do Skrzydła… — Hermiona zmarszczyła brwi, odbicie troski zabłysło
w jej orzechowych oczach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nic mi nie jest, to pewnie zaraz przejdzie…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Panie Potter, chce nam pan coś powiedzieć? — Ociekający
zaciekawieniem głos profesor McGonagall dotarł do uszu Wybrańca. Minerwa
odwróciła się od tablicy, odkładając kredę na biurko. Zmarszczyła brwi, widząc
skrzywioną twarz ucznia i rękę Hermiony, która błyskawicznie wystrzeliła w
górę. Harry uraczył przyjaciółkę bynajmniej nieprzypadkowym kopniakiem w goleń,
na co ta jednak nie zareagowała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Tak, panno Granger?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pani profesor… — Gryfonka przesunęła się
nieznacznie. — Harry’ego boli głowa. Czy mogłabym go zaprowadzić do Skrzydła
Szpitalnego?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zmarszczone brwi zawsze można zmarszczyć bardziej,
a żywym dowodem tego była Minerwa McGonagall.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie jest pan w stanie uczestniczyć w lekcji, pani
Potter?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nic mi ni…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie jest w stanie, pani profesor. — Hermiona
rzuciła Wybrańcowi karcące spojrzenie, którego ten nie zauważył, dotykając
czoła w kolejnym przypływie bólu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Czoła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Minerwa znała ten gest, wiedziała, co oznaczał.
Swego czasu był wręcz naturalny, częsty, niezaskakujący. Ale nie w tym świecie.
Nie miał prawa, ba, możliwości się pojawić. Taki ból wywoływała obecność tylko
jednej osoby. A, jakby nie było, owa osoba nie żyła już od dobrych piętnastu
lat. To przeczyło wszelkim zasadom — On nie mógł powstać z martwych, nie mógł
cofnąć wyroku śmierci…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Tak?</i> — szepnął cichy głosik w jej
głowie — <i>A ty mogłaś cofnąć Czas?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Jednak dobrze się stało, mówiła sobie. Tłumaczyła,
przekonywała, musiała wierzyć, że to było jedyne wyjście, że nie znalazłaby
lepszej drogi. Teraz pojawiły się wątpliwości, nie pierwsze, ale jak
najbardziej namacalne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dobrze, panno Granger, proszę zaprowadzić
Harry’ego do Skrzydła…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
A co jeżeli…? Nie, nie, to niemożliwe. On nie
powstał, Severus by wiedział, jego Znak by wiedział. Paliłby. On nie miał do
kogo wracać — wszyscy śmierciożercy albo nie żyli, albo się go wyparli. Bez
grona wyznawców byłby bezradny, bezsilny. Przecież został pokonany. Minerwa
znała moc własnych zaklęć, a Avady nie można rzucić tylko „w połowie”. Skoro
nie On, co innego? Jedno wykluczyła od razu — bolące czoło Pottera, w tym
konkretnym miejscu, na pewno nie było przypadkiem. W życiu Wybrańca takowe się
nie zdarzały. Nie ma potrzeby od razu zakładać najgorszego, powiedziałby Albus.
Ale zakładając najgorsze, trudno się potem rozczarować.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— I z nim zostać — dodała, gdy dwójka uczniów
zamykała za sobą drzwi. Hermiona tylko skinęła głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Oczywiście, profesor McGonagall panikę uznawała za
wysoce niewskazaną. Może ból minie, może to przemęczenie. Nie mogła od razu
podrywać na nogi całego magicznego świata, twierdząc, że Czarny Pan wrócił.
Nawet on nie posiadł mocy wystarczającej do zmartwychwstania. Żyła po nim tylko
pamięć… prawda? Pozostało jej trzymać się tej myśli i wrócić do zajęć.
Rozszerzone źrenice u siedzących przed nią Gryfonów uparcie jej o tym
przypominały. A zaraz po dzwonku porozmawia z Severusem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zapyta go, czy czegoś nie wyczuł, nie zauważył.
Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie? Musiała samą siebie jeszcze przekonać,
że wcale nie wykazuje oznak paranoi. Ale co mogła zrobić?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Przyznać się?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zakłóciła bieg zdarzeń, złamała jedno z
najważniejszych praw. Obiecała nieprzyjemnemu głosikowi, który coś mruczał z
tyłu głowy, że powie to swojemu lustrzanemu odbiciu, jak tylko wróci do
komnaty. Wiedziała, że wyznanie zapoczątkuje przełom — nie miała pojęcia, czy
aby na pewno w dobrą stronę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Co innego myśleć o znaczeniu, konsekwencjach
własnych czynów. Co innego przyznać to na głos. Przed samym sobą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Skrzydło Szpitalne nie należało do najprzytulniejszych
miejsc w Hogwarcie — białe i sterylne, surowe. Rzędy metalowych łóżek ciągnęły
się pod nagimi ścianami, gdzieniegdzie urozmaiconymi przez średniej wielkości
okna. Nikomu jednak nie przyszłoby do głowy, że w tym świętym przybytku pani
Pomfrey nie poradziłaby sobie nawet z najbardziej zaawansowanymi urazami. Każdy
podświadomie czuł, że gdyby mu odpadła głowa, nieznająca granic swoich
medycznych zdolności Poppy, umiejscowiłaby ją z powrotem we właściwym miejscu.
Harry nie wyróżniał się w tym wypadku spośród „wszystkich”, dlatego nie zdziwił
się, że sam dotyk ciepłej dłoni pielęgniarki podziałał kojąco na jego obolałe
czoło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przełknął kilka eliksirów, dziesięć razy zapewnił,
że czuje się całkiem dobrze i wymógł na pani Pomfrey możliwość odwiedzin, gdy
wyraziła absolutny zakaz opuszczania przez niego łóżka. Przestał się
zastanawiać nad powodem wcześniejszego bólu, przypuszczając, że był on skutkiem
małej ilości snu. Ostatnio koszmary nawiedzały go coraz częściej — dziwne
koszmary, niezrozumiałe, ale pełne wręcz monstrualnego przerażenia. Odczuwał w
nich nieznaną dotąd tęsknotę, wymieszaną z ogromem samotności i smutku, którego
doświadczają jedynie ludzie, znający pojęcie „strata”. Miał przed oczami krwawy
blask śmiercionośnego zaklęcia, słyszał głuchy odgłos ciała, upadającego na
posadzkę. Pokrzywiona w nieludzkim wyrazie twarz na dobre wyryła się w jego
pamięci, dopełniając koszmarnych wizji zimnym śmiechem. Wyraźnie odróżniał w
nich nuty wściekłości, brzmienie obrzydzenia. Miał wrażenie, że krwiste oczy przyglądają
mu się, gdy śpi, raz przekazując nieposkromioną wściekłość, to znowu
bezradność. Czując na sobie rażący czerwienią wzrok, gwałtownie zrywał się,
tłumiąc wrzask, a jedynym świadkiem jego niepokoju była blada powierzchnia
księżyca.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przeglądał właśnie książkę o quidditchu, którą
dostał od Hermiony, gdy próg Skrzydła przekroczyła ognistowłosa postać Ginny
Weasley.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Harry! — Jej pełen wyrzutu głos rozniósł się po
pomieszczeniu — Wszystko w porządku?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przysunęła sobie stołek, niepewnie wpatrując się w
czoło przyjaciela. Rude pasma założyła za uszy, które barwą coraz bardziej
przypominały dojrzałe truskawki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wiesz, jak się martwiłam? Każdy przekazuje inną
wersję zdarzeń, a co jedna, to gorsza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To było chwilowe… Zwykły ból głowy. — Przerwało
mu ciche skrzypienie drzwi. Wybraniec zerknął na wejście, z którego wyłoniła
się platynowa czupryna Malfoya i, czyżby go Godryk zmylił, Blaise Zabini. Ginny
odwróciła się na odgłos kroków i wyprostowała gwałtownie, dostrzegając drugiego
z odwiedzających. Jej uszy poczerwieniały jeszcze bardziej, cała sylwetka
nienaturalnie napięła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ładnie to tak mdleć na transmutacji, Potter, ty
symulancie? — Malfoy zaskakująco szybko znalazł się przy łóżku Gryfona. —
Wyobraziłeś sobie, że już więcej mnie nie zobaczysz i cię zamroczyło? Oszczędź
sobie tak makabrycznych wizji, wiem, że to byłby cios.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Głowa otoczona wachlarzem kasztanowych loków
zaglądnęła do środka pomieszczenia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— I przyszło moje słońce. — Hermiona zamknęła drzwi
Skrzydła. Obojętnie zlustrowała sylwetkę Dracona, zagłuszając irracjonalną chęć
zatopienia palców w jego platynowych włosach. — Lepiej ci, Harry?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wybraniec zawiesił na niej wcześniej rozbiegany
wzrok, powoli skinając głową. Nieco zdziwiła go wizyta tylu znamienitych
osobistości i to w tym samym czasie, ale nie mógł powiedzieć, że zamierzał na
powyższy fakt narzekać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Więcej was matka nie miała? — syknęła Ginny,
nienawistnie wpatrując się w wyprostowane sylwetki Ślizgonów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— O to samo mógłbym zapytać ciebie, Weasley, więc
siedź cicho i daj mi się zająć Potterem. — Draco zaczął oglądać poszczególne
butelki, stojące na szafce przy łóżku. Co jakiś czas kiwał głową, mrucząc
„analgeticum, no tak” albo „nootropicum, prawidłowo”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jak ty się nim zajmiesz, to nigdy stąd nie
wyjdzie. — Hermiona przysiadła na materacu przy nogach Harry’ego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Mam tu coś dla ciebie od… kogoś. — Podała mu
pudełko Czekoladowych Żab.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Podziękuj komuś. — Gryfon uśmiechnął się
nieznacznie, majstrując przy opakowaniu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie ma sprawy — zapewnił Malfoy, biorąc do ręki
następną fiolkę. Ruch, choć nieznaczny, uspokajał go. Blaise opowiedział o
„wypadku” Pottera w tak makabryczny sposób, że Draco nie miał pewności, czy
zastanie w Skrzydle cokolwiek poza krwawą papką. Zabini natomiast zmarkotniał
nieco, widząc, że poszkodowanemu nic nie jest i, co więcej, odwiedza go panna
Weasley. Pocieszał się faktem, że Harry bardziej skupiał się na Czekoladowych
Żabach i Hermionie niż kimkolwiek innym. To z kolei sprawiło, że Malfoy był
wyraźnie niepocieszony.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Może zwróciłaby Wasza Wysokość uwagę na swego
najwierniejszego towarzysza? — Draco założył blade ręce na piersi. — Rozumiem,
że plebs również trzeba obdarzać zainteresowaniem dla zachowania pozorów, ale
bez przesady.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zapamiętam sobie. — Harry kiwnął głową, którą
zaraz zanurzył w pudełku z Żabami, starając się znaleźć tą jedyną. Widząc
uniesioną brew Malfoya, dodał: — Właśnie wcielam w życie twoje słowa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Odgryzł czekoladową głowę, podsuwając pudełko
Hermionie, która nieznacznie pokręciła głową. Spojrzała na obrażonego Ślizgona,
znowu zajmującego się kolorowymi fiolkami. Pojawił się tu, przyszedł, choć nikt
go o to nie prosił. Jego zachowanie świadczyło o jednym — przyjaźń z Harry’m
traktował na poważnie i najwyraźniej martwił się o Wybrańca, jak zwykle
chowając uczucia za kpiącymi odzywkami. Podziwiała ostro zarysowaną szczękę
Malfoya, platynowe sploty włosów rozwichrzone na głowie. Stal przejmowała
kontrolę nad błękitem w jasnych oczach, które raz po raz zerkały na Wybrańca,
pochłaniającego Żaby. Szata Slytherinu leżała idealnie na jego lekko
umięśnionym, szczupłym ciele. Każdy, nawet najmniejszy ruch wydawał się
wyważony, pełen niewystępującej u nikogo innego gracji. Uznała, że sprawdziłby
się świetnie jako tancerz. Może nawet już się sprawdzał, kto go tam wie? Długie
palce, subtelne i delikatne, przekładały fiolki z lekarstwami. Nigdy nie
widziała go w stanie nieogarnięcia, zawsze perfekcyjny, dystyngowany. Zgrabny w
ruchach, odważny w słowach, koci. A do tego wcale niegłupi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zerknęła na starte trampki, zdobiące jej stopy,
przeczesała lekko potargane włosy. Czy ktoś taki, jak Malfoy, zwróciłby uwagę
na osobę jej pokroju? Ani urodzenie, ani uroda nie wyróżniały panny Granger
spośród innych. Zwykle siedziała w otoczeniu swoich nieodłącznych kompanów —
grupki starych przyjaciół i stert książek. Właściwie, jakie to miało znaczenie?
Był Ślizgonem, zarozumiałym i aroganckim, przecież nie zwracała na niego
większej uwagi. On na nią też nie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ale akurat ta myśl wywoływała nieprzyjemne drapanie
gdzieś w środku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zamyśloną ciszę, panującą w Skrzydle, przerywała
tylko niezobowiązująca rozmowa Harry’ego z Ginny, która za wszelką cenę starała
się nie zwracać uwagi na czarnoskórego osobnika, czającego się gdzieś za nią.
Co niespotykane u Zabiniego, nie odezwał się on ani razu od swojego przybycia.
Szczerze wątpiła, czy kiedykolwiek zdarzyło mu się powstrzymać od wydawania
jakichkolwiek dźwięków na czas tak długi, jak, uwaga, pełne dziesięć minut. Nie
dziwiła się Malfoy’owi czy Hermionie, którzy, z tego, co wiedziała, nierzadko
wpadali w stan milczącego zamyślenia, szczególnie w ostatnich czasach, ale
Blaise? Nie mogła wymyślić żadnego sensownego powodu jego obecności w Skrzydle,
a jedyny, jaki jej przychodził do głowy, starała się usilnie z niej wyrzucić.
Owe próby przychodziły jednak z marnym skutkiem, powodując pogłębienie się
czerwieni, która zdążyła już całkiem ogarnąć uszy panny Weasley. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">To tylko moje chore wymysły</i> — powtarzała
nieustannie, starając się uspokoić pędzące myśli. Nie chciała się przyznać, że
„wymysły” powinna raczej zamienić na „nadzieje”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Szanowni zgromadzeni… — niski głos, na dźwięk
którego Ginny aż podskoczyła, rozniósł się po pomieszczeniu — Czy wasze
gryfońskie zwyczaje nakazują wam siedzieć w takiej męczącej ciszy? A może
podjęliście się słownego celibatu?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nie dostawszy żadnej odpowiedzi, kontynuował.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To miało oznaczać „nie”? Doprawdy, nie rozumiem,
Dracze, co ty w nich widzisz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Diable… — Malfoy nad wyraz powoli dobierał słowa.
— Zakładam, że to twoje milczenie zaskoczyło wszystkich tu obecnych, wliczając
mnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A co w tym takiego dziwnego?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wszyscy jak jeden mąż wspomnieli nieustraszonego
Blaise’a, który zawsze miał coś do powiedzenia. Niezależnie od tego, czy akurat
trwała szkolna uroczystość, wizytacja z ministerstwa, powitanie delegacji
uczniów — każdemu doniosłemu wydarzeniu towarzyszyły ciche komentarze albo nucone
pod nosem piosenki. Dla przykładu, Madame Maxime z Akademii Magii Beauxbatons
niezbyt radośnie zareagowała na przytyki odnośnie jej wzrostu i cierpliwe
wskazówki, w którym miejscu zoo zazwyczaj znajdują się wybiegi żyraf. Karkarow
natomiast, dostąpił zaszczytu wysłuchania zapierającego dech w piersiach
wykładu na temat zalet zgolenia kilkuletniego zarostu. Zabini nie omieszkał
zauważyć, że dyrektor Durmstrangu pewnie urodził się z brodą i spytał, czy
bardzo łaskotała jego matkę podczas porodu. To wystarczyło, aby zrazić wyżej
wymienione persony z zagranicznych instytucji magicznych, dlatego zaraz po
otwarciu Turnieju Trójmagicznego w roku bieżącym, zamknęli się w gościnnych
komnatach Hogwartu, które opuszczali jedynie z uczniami, chcącymi wrzucić karteczki
z nazwiskami do Czary.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nic — wymamrotał Harry, rozgryzając ostatnią Żabę.
— Absolutnie nic.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Siedzieli pod jedną ze ścian Pokoju Życzeń, z
niepokojem wpatrując się w dymiącą miksturę. Niebieskawe macki dymu nieśmiało
łaskotały ich napięte oczekiwaniem policzki. Oplatały nogi, zagłębiały się w
skrzywienia szat. Niepewnie zbliżały się do herbów poszczególnych Domów,
naszytych na ciemnych szatach. Lew Gryffindoru dumnie spoglądał na niegroźną
mgłę, ślizgoński wąż zmrażał ją spojrzeniem. Byli zjednoczeni — czerwień przy
zieleni, ogień przy wodzie, odwaga przy sprycie. Byli niewinni. Tuż obok
siebie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ciemne oczy panny Granger nerwowo spoglądały na
zegarek, odliczając mijające sekundy. Stalowe spojrzenie skupiło się na
pochylonej sylwetce Gryfonki, korzystając z faktu, że go nie zauważa. Natomiast
ręka Wybrańca spoczywała na jego brzuchu, który dawał właścicielowi jasno do
zrozumienia, że Czekoladowe Żaby postanowiły trochę w nim poskakać. Chłopiec,
Który Przeżył wysyłał pod adresem owego „kogoś”, od kogo otrzymał smakołyk,
litanię przekleństw, jakiej nie powstydziłby się żaden Ślizgon.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Hermiono… to na pewno dzisiaj? — Cichy szept
Harry’ego zakłócił niezmąconą dotąd ciszę. Gryfon powstrzymywał się przy tym od
głośnego beknięcia, które wydawało się mało stosowne, biorąc pod uwagę powagę
sytuacji.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie pomyliłabym się — odparła panna Granger,
uparcie wpatrując się w tykające wskazówki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zdążyłem już zauważyć, że raczej w to wątpię? —
Malfoy założył ręce za głowę, przeciągając się rozkosznie. Hermiona starała się
nie zauważać, jak jego koszula podjechała w górę, odsłaniając część płaskiego
brzucha i wyraźnie zarysowaną literę V.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jakoś sobie nie przypominam — mruknęła, ignorując
nagłe gorąco, które ją ogarnęło. — No, może poza tymi dziesięcioma razami w ciągu
ostatnich dwóch minut.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dziesięcioma? Jestem przekonany, że było ich co
najmniej piętnaście.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Licząc poprzednie dwie minuty, owszem. — Hermiona
wsunęła kilka loków za ucho, odsłaniając bok twarzy, już po chwili ponownie
zakryty przez niesforne pasma. Ręka Dracona drgnęła, chętna do ich odgarnięcia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Głupia — mruknął, przyciskając ją mocniej do
ściany.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co proszę? — Panna Granger pierwszy raz od
wejścia do Pokoju podniosła wzrok znad tarczy zegarka. Harry tylko westchnął,
mając dziwne przeczucie, że na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Opary znikają. — Malfoy uśmiechnął się szeroko,
zwycięsko wychodząc z sytuacji.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Rzeczywiście, niebieskawe pasma mgły cofały się,
rozwiewały, gotowy już eliksir przestał dymić. Przychodź-Wychodź, wyglądający
przez ostatnie tygodnie jak sauna parowa, wreszcie powrócił do swego
pierwotnego stanu, w jakim wyobraziła go sobie Hermiona. Widzieli wyraźnie
tytuły książek na najbliższej półce, drewniane stoły przestały przywodzić na
myśl otoczone oparami potworne sylwetki. Nagła przejrzystość aż ich poraziła,
bo przez dobre trzydzieści sekund nikt nie ruszył się z miejsca.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To znaczy, że już? — zagadnął Harry, chcąc się
upewnić, że obraz przed jego oczami to nie przywidzenia, spowodowane
niezadowalającą kondycją brzucha.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona skinęła głową, podnosząc się z kamiennej
posadzki. Zaglądnęła do kociołka i odchyliła się z zadowoleniem, obserwując
szarawą, mętną ciecz, wciąż nieznacznie falującą. Ostatni raz otworzyła księgę,
sprawdziła, czy niczego nie pomyliła (chociaż, oczywiście, nie miała co do tego
wątpliwości, to Malfoy ze swoimi nieuzasadnionymi przypuszczeniami pewnie by
podobnego zachowania oczekiwał) i srebrną chochlą nalała płyn do stojących
nieopodal kubków.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Mam wam wysłać zaproszenie? — prychnęła,
wskazując na naczynia. — Przez posła czy sowa wystarczy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jakbyś była łaskawa osobiście. — Ślizgon podniósł
się z podłogi, nieufnie podchodząc do szklanic napełnionych eliksirem. Zaraz za
nim kuśtykał Harry, zastanawiając się, jak zareaguje jego żołądek na kolejną dawkę
magicznych substancji.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To jest konieczne, prawda? — Gryfon skrzywił się,
gdy do jego nozdrzy dotarł wątpliwej jakości zapach mikstury.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Bez niego zaklęcie nie zadziała. A już na pewno
nie utrzyma się wystarczająco długo. — Wybraniec skinął głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie ma odwrotu, Potter — mruknął Draco, z
nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrując się w mętny płyn. — Za daleko
zaszliśmy, żeby teraz się wycofać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jeśli się uda, już za dwa dni jedno z nas zostanie
przedstawicielem szkoły. — Hermiona wzięła kubek do ręki, skupiając się na
wszystkim poza wonią eliksiru. I Malfoy’em.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To się wydawało takie nierealne jeszcze miesiąc
temu. — Harry zapomniał o swoich dolegliwościach, ściskając w dłoni ciepłą
szklankę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale przyznajcie, że wiecie, które nazwisko
wybierze Czara? — Ślizgon uśmiechnął się nieznacznie. — Na jedyną godną tego
personę wołacie „Malfoy”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja bym się za wiele nie spodziewała na twoim miejscu,
jeszcze się rozczarujesz. — Panna Granger nieopatrznie spojrzała prosto w
stalowe tęczówki, które bynajmniej nie zamierzały przerywać tego rzadkiego
kontaktu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Oj, zapewniam cię, Granger, ja się bardzo rzadko
rozczarowuję. Czuję w trzewiach, że tym razem również się nie zawiodę. Na razie
widzę same plusy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona spuściła wzrok, modląc się, żeby gorąco na
twarzy nie oznaczało zarumienienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Do dna, panowie. — Podniosła kubek, kiwając im
głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Do dna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Szaleńcze krzyki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Śmiech.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Pogarda.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wyższość.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ciało kuzyna znikające w ramionach śmierci.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Z drgających ust wydostał się niechciany jęk.
Wychudłe dłonie zakryły ciało wcześniej odrzuconą kołdrą. Sen. To był tylko
sen.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ale lewa ręka nosiła na sobie niezmywalne znamię
kiedyś popełnionych grzechów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<i></i></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-26954879109024061452017-03-25T05:25:00.001-07:002018-08-27T11:55:48.891-07:003. "Ręko..."<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<div style="text-align: left;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: left;">
<i>Z dedykacją dla Coffe
Sugar. Twoje komentarze jako pierwsze rozjaśniły mroki tego bloga, a wirtualne
kopniaki są nadal odczuwalne.</i></div>
</div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Dzisiaj jeden z ostatnich rozdziałów, wprowadzających wszelkie potrzebne początkowe wątki. Może nawet ostatni? Spodziewajcie się niespodziewanego.</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>"Moc jest we mnie, a ja jestem silna Mocą"</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>Vi</i><br />
<i><br /></i>
<i><br /></i>
<div style="text-align: center;">
<i>&&&</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<i><br /></i>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
– <i>No, jak tam ręko? A może jeszcze za
wcześnie pytać?*</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Siedziała w drugiej ławce. Długie włosy łagodnymi
falami opadały jej na plecy, kasztanowy wodospad loków. Co jakiś czas zakładała
niesforne pasma za uszy i pochylała się bardziej nad książką. Pewnie marszczyła
wtedy brwi, zastanawiając się nad jakąś niezrozumiałą kwestią. Szaty opinały
szczupłą linię pleców, smukłe nogi odbywały powolną wędrówkę pod ławką, jakby chciały
znaleźć najwygodniejszą z możliwych pozycji. Odwracała głowę, słysząc głupie
żarty Weasley’a i uśmiechała się. Widział te jasne błyski w jej oczach,
malinowe usta odsłaniały białe kształty zębów. Chciał, żeby kiedyś obdarzyła go
takim uśmiechem. Żeby obdarzała go nim codziennie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Rozparł się na twardym krześle, właściwie prawie
półleżał. Zanurzył dłonie w kieszeniach spodni, z nieodgadnionym wyrazem twarzy
lustrując Her… Granger. Przyglądał się Granger. To chyba nic dziwnego w związku
z tym, że znajdowali się teraz w jednej drużynie? Czara, Turniej, czysto
profesjonalna relacja.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie za wygodnie panu, panie Malfoy? — kpiący ton
nauczyciela powinien zwrócić jego uwagę, ale nawet nie zarejestrował, że Snape
się odezwał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Severus przyozdobił twarz tym charakterystycznym
wyrazem, na widok którego każdy mimowolnie drżał. Nawet profesor McGonagall.
Tyle że ona z marnym skutkiem powstrzymywała wtedy śmiech.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ma pan problemy słuchowe, panie Malfoy? —
zagadnął uprzejmie. — Z chęcią wezwę szanownego Filcha, żeby przeczyścił panu
uszy jedną ze swoich szczotek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Łokieć Zabiniego niezbyt delikatnie powitał żebra
Dracona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Powaliło cię? — Ślizgon syknął, zauważając
wpatrzone w siebie oczy. Powoli przesunął wzrokiem po twarzy Mistrza Eliksirów
i skrzywił się.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A może się pan zamyślił? Oznaczałoby to, że cuda
jednak się zdarzają. — Severus wykrzywił usta w kształt, który miał zapewne
przypominać uśmiech. — Brawa dla kolegi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Kilku Gryfonów z Ronem na czele zaczęło gwałtownie
klaskać i wiwatować, za co zaraz odebrano im punkty. Nikt się tym jednak
specjalnie nie przejął — w końcu opiekun Slytherinu jeżdżący po Malfoyu, niczym
Schumacher po torze to zdecydowanie niecodzienny widok.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Właśnie się zastanawiałem, panie profesorze, nad
pozytywnym wpływem środków czyszczących, o potocznej nazwie „szampony”, na
włosy. — Draco pokręcił głową ze zrezygnowaniem. — Jednak nie mogę poprzeć
moich wniosków na osobach grona pedagogicznego. A przecież, biorąc pod uwagę to
— Przeczesał palcami lśniące pasma na własnej głowie. — chyba warto owych
środków używać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Mam przez to rozumieć, że pan dopiero zaczął?
Wyjaśniałoby to żelowatą konstrukcję pańskiej fryzury we wcześniejszych latach.
— Snape oparł się o biurko za sobą, z zadowoleniem obserwując ucznia. Kiedyś
byłby delikatniejszy, w innych okolicznościach. Teraz jednak takich
okoliczności nie było — nie musiał chronić Draco. Mógł mu, jak każdemu innemu,
troszeńkę zajść za skórę. Mógł zachowywać się normalnie, nie uciekając przed
wiecznym niebezpieczeństwem. Mógł żyć bez strachu, nie czując zimnego oddechu
Czarnego Pana na karku. Wydawało mu się to wręcz bezcenne. Bezpieczeństwo.
Piękne słowo, które piętnaście lat temu na stałe wróciło do użycia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zawsze musiał wyciągać Malfoya z wszelkich rodzajów
bagien, od tych ledwo błotnistych po głębokosadzawkowe. Współczuł mu wtedy. Los
przygotował dla niego nad wyraz okrutną drogę — rodziny się nie wybiera, a
Lucjusza do najlepszych rodziców zaliczyć nie można. Pamiętał swoje odwiedziny
w Malfoy Manor. Pamiętał tłumione krzyki Dracona, gdy ojciec go „hartował”. <i>Cruciatus</i> było przygotowaniem — tak zwyczajnym,
jak uczenie syna pewnego utrzymania się na miotle. W Hogwarcie Severus
uspokajał małego, przestraszonego chłopca, co noc zmagającego się z koszmarami.
Podawał mu haftowaną chusteczkę od matki, żeby otarł łzy, których tak się
wstydził.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Jednak dobrze się stało, prawda? Po zmianie
przeszłości, po śmierci Voldemorta, w tym życiu, młody Malfoy nigdy nie płakał.
A jego rodziciel grzecznie siedział w Azkabanie. Sam Merlin musiałby zejść na
ziemię, gdyby kiedyś Lucjusza wypuścili.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Mimo wszystko, miał po prostu dziwną satysfakcję,
że może utrzeć młodemu nosa. To już nie był ten zalękniony chłopiec, skrywający
pod maską arogancji dziecięce cierpienie. Był… szczęśliwszy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Spojrzał w dół, na bladą rękę, naznaczoną Mrocznym
Znakiem. Na rękę, która miała zgładzić twórcę owego Znaku. Która, w ostatecznym
rozrachunku, okazała się za słaba.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Gardził tą ręką.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja praktykuję sztuki higieniczne już od
najmłodszych lat, profesorze. I nie zdarzyło mi się jeszcze pomylić szamponu z
sadzą. — Draco znacząco spojrzał na ciemne włosy Mistrza Eliksirów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— W takim razie, nie ma się pan czego obawiać w
trakcie czyszczenia kominków w lochach, panie Malfoy. Może nawet profesor
Sprout pożyczy panu czepek, jeśli pan ładnie poprosi. — Severus obszedł biurko
i zajął swoje zwyczajowe miejsce przy krześle. — O osiemnastej pod moim
gabinetem. Odbierze pan wszelkie niezbędne „środki czyszczące”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zabini czknął od długo powstrzymywanego śmiechu
i posłał przyjacielowi niezwykle pokrzepiające spojrzenie o treści
„wujaszek Blaise weźmie sobie popcorn i powspiera Dracusia duchowo”. A ten miał
temu podobną pomoc głęboko w… głębinie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Pomyśleć, że to wszystko przez cholerną Granger.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Gęste opary unosiły się znad kociołka, aby zaraz
nieprzerwaną falą zalać zastawiony fiolkami i ingrediencjami stół. Przyjemnie
łaskotały dłonie, które mieszały mętny eliksir czy dosypywały do niego kolejne
składniki. Zsuwały się z blatu, powoli opadając na podłogę i zakrywając obute w
ciemne pantofle stopy. Praktykowały takie zachowania już od półtora tygodnia,
cierpliwie ogarniając powierzchnię Pokoju Życzeń swoją mglistą egzystencją.
Przy tym wcale nie wyglądały, jakby miały się kiedyś znudzić podobnymi
zabiegami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Panna Granger powoli zamieszała zawartość kociołka
w prawo, potem dwa szybkie obroty w lewo. Teraz kolejny dzień samego wrzenia,
ostatni składnik i jeszcze kilka dni do przeczekania, aby dać eliksirowi czas
na „dojrzenie”.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Jej uwagę zwróciło nieciche kichnięcie — nieomylny
znak, że szanowny Malfoy zaszczycił Przychodź-Wychodź swoją wybitną obecnością.
Już od początku alergicznie reagował na szarawe opary z kociołka, kichał na
potęgę i jeszcze bardziej kojarzył się Hermionie z kotem. Tak śmiesznie
przekrzywiał głowę, marszcząc nos.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co ty tu robisz, Malfoy? Nie miałeś przypadkiem
przyjść dopiero jutro? — Gryfonka odłożyła chochlę i wytarła ręce w kraciastą
ściereczkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Też cię miło widzieć, Granger. — Draco rzucił
torbę pod ścianę, o którą zaraz się oparł. — Musiałem się upewnić, że nie
zaniedbujesz swoich obowiązków. I że wypełniasz je w odpowiednim stopniu
dokładnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A miałeś co do tego jakieś wątpliwości?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Biorąc pod uwagę McLagena, który swoimi
nieudolnymi zalotami mógł cię nieco rozproszyć, to tak. — Przysunął sobie
krzesło, które zaklepał już pierwszego dnia w Pokoju. Podpisał je nawet, żeby
nikt nie miał wątpliwości co do właściciela. Mebel, bardziej przypominający
przypadkowy zlepek desek niż cokolwiek innego, zdobił teraz wdzięczny napis
„D.M.”. Harry jak zobaczył go pierwszy raz, nie mógł zrozumieć, dlaczego Malfoy
nazwał krzesło i to swoimi inicjałami. Od tego czasu, gdy dwójka Gryfonów
mówiła o „Draco” miała na myśli owo krzesło. A Malfoy to po prostu Malfoy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona zarumieniła się lekko.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jakimi zalotami? Co ty sobie znowu ubzdurałeś?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie mówiąc już o tym… no, jak mu tam… Szymusie?
Naprawdę, te sztuczki z zaklęciami były tak żałosne i do tego nieudane, że aż
śmieszne. Formułka na mokrość? Wydawałoby się, że to dość wyraźna sugestia,
bezpośredni gość, nie ma co.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Seamusie…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— No przecież mówię. — Malfoy odchylił się do tyłu,
przykładając ręce do głowy. — I ten… no wiesz… Co za długo na budowie przebywał
i mu cegły łeb zabarwiły…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ron?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Właśnie! Jakbym też musiał tyle jeść, to bym się
raczej nie chwalił. Nie mówiąc już o podrywie na łakomstwo. Jak to w ogóle
brzmi?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Malfoy? — Hermiona zakasłała cichutko. — Zdajesz
sobie sprawę, że oni tak robią codziennie? Niezależnie od tego, kto akurat
siedzi przy stole?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ślizgon pokręcił głową z niedowierzaniem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Starają się zwrócić twoją uwagę, nawet gdy cię
nie ma… To niedorzeczne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Oni nie starają się zwrócić żadnej uw…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja już swoje wiem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Gryfonka westchnęła, a bezradność w tym geście
wyczuł nawet Draco, bo zaprzestał swojego wywodu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A jeśli masz rację, to co? — Założyła ręce na
piersi. — Nic ci do tego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Moim jedynym celem było uświadomienie cię. Masz
wyjątkowo niebezpieczne życie z takimi typami w sąsiedztwie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— O ile masz na myśli siebie, zgadzam się
całkowicie. Wystarczy, że zobaczę ten nienaturalnie jasny blond, a grozi mi
ślepota.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nienaturalnie jasny blond? — Ślizgon rzucił
Hermionie oburzone spojrzenie, na co ta poważnie pokiwała głową. — Z takim się
urodziłem. To zasługa niebyle jakich genów, koleżanko, z żadną farbą nie
osiągniesz podobnego efektu, nie wspominając już o identycznym.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Tak mi się też wydawało. Jakiego zaklęcia
używasz? Musi w sobie zawierać coś z Lumos, inaczej by tak nie raziło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dobre sobie. — Nikt nie prychał tak, jak Malfoy,
nawet Malfoy wersja żeńska 2.0. — Mówię ci, geny, nic innego. No, może odrobina
osobistej niezwykłości, ale nie lubię się nią chwalić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zdążyłam zauważyć. W takim razie, żadna ilość
wody nie poskromi tej platyny?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Umyj mi włosy, stopniowo wybierając wodę z
Pacyfiku, a jak na dnie zostanie sam piasek, będą tak samo jasne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Gryfonka powoli wyjęła swój magiczny atrybut z
tylnej kieszeni szaty.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— <i>Aquamenti!</i> — Z różdżki panny
Granger wytrysnął pokaźny strumień wody, trafiając w przerażoną twarz Malfoya i
jego idealnie rozwichrzone włosy. Hermiona uśmiechnęła się szeroko, widząc
zmokniętego Dracona, który patrzył na nią z żądzą… ee, powiedzmy, mordu w
stalowych oczach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Tak się chcesz bawić? Proszę cię bardzo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Już po chwili wnętrze Pokoju Życzeń rozbłysło od
rzucanych w nim zaklęć i uroków. Kilkucentymetrowa warstwa wody pokrywała
kamienną podłogę, na ścianach wykwitła nadzwyczaj bujna roślinność, gdzie
indziej wyrosło poroże. Buchały płomienie, powietrze przecinały czerwone
błyskawice, mech urósł, formując się na wzór pokrzywionej sylwetki Filcha.
Pomimo niemałych umiejętności obu walczących, żadne zaklęcie nie osiągnęło
swego głównego celu — osoby przeciwnika.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Najbardziej w całym starciu ucierpiał Harry, który
wybrał sobie na tyle dobry moment na wejście do Pokoju, że oberwał <i>Densaugeo</i> i jego przednie zęby sięgały
dalej niż broda. Hermiona, z której to różdżki wytrysnął nieszczęsny promień,
próbowała cofnąć urok, jednak z marnym skutkiem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Harry, tak strasznie cię przepraszam… — szeptała,
starając się zmniejszyć przyjacielowi uzębienie. Co jakiś czas rzucała gniewne
spojrzenie Malfoyowi, który zaśmiewał się w kącie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Spokojnie, Hermiono, każdemu mogło się zdarzyć… —
Wybraniec machnął ręką i próbował się uśmiechnąć, ale przeszkadzał mu w tym
jeden, dość znaczny, szczegół.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Będziemy musieli iść do skrzydła… Wytłumaczę
wszystko pani Pomfrey, już dość namieszałam..<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Powiemy, że to był wypadek, co z resztą jest
prawdą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dodaj jeszcze, że niezrównoważona Gryfonka w
morderczych zapędach nie była w stanie trafić w obiekt swoich westchnień,
dlatego zmieniła tor zaklęcia, na którego drodze się pojawiłeś, Potter. —
Dziedzic Slytherinu dorzucił swoje trzy grosze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A widzisz tu gdzieś McLagena albo Szymusa,
Malfoy? — warknęła panna Granger. Niejaki Malfoy zdobył się tylko na otwarcie
ust.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Harry zmarszczył brwi z niezrozumieniem w zielonych
oczach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jakiego Szymusa?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Blaise Zabini był człowiekiem słownym. Jak sam
rozgłaszał, pięknym, jak często przypominał, wymuskanym, ale słownym. Dlatego,
gdy raz coś powiedział, słowa dotrzymywał. Nieczęsto też rozwijał dane
obietnice dla dodatkowego efektu i dowodu zaangażowania. Nie zamierzał
zrezygnować z własnych zwyczajów w przypadku szlabanu Dracona. Chciał też
dowieść, że naprawdę pragnie wspierać przyjaciela. A, co wiedzą wszyscy jak
Blaise skromny i skryty, nic tak nie pomaga, jak dwójka pewnych słuszności
własnych działań Ślizgonów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zabini, wyposażony w popcorn i towarzysza w
opanowanej osobie Teodora Notta, ruszył na podbój lochów. Szare, kamienne bloki
ścienne z każdym krokiem stawały się ciemniejsze, mech porastał wszelkie
zakrzywienia, wdzierał się w szczeliny. Wilgoć zdawała się być cięższa i
bardziej wyczuwalna, Nott miał wrażenie, że dałoby się ją kroić nożem. Owymi
spostrzeżeniami podzielił się z Blaisem, który nie omieszkał sprawdzić
słuszności jego słów. O dziwno, nie odkroił nawet kawałka. Był tym faktem tak zawiedziony,
że Teodor musiał przypomnieć mu o popcornie, który, co wiedzą wszyscy,
nadzwyczaj szybko skleja złamane serca.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Poza wilgocią, korytarze otulał coraz większy mrok.
Między pochodniami, rozstawionymi w kilkumetrowych odstępach, tworzyły się
głębokie cienie, nieprzeniknione i niepokojące, bardziej niż czarne oczy
Snape’a. O ile lekki chłód nikomu nie dokuczał, wszechogarniające poczucie
grozy wdzierało się nawet do najodważniejszych umysłów. Jakby w starych
częściach lochów kryło się coś pradawnego, stworzonego za czasów, gdy czarnej i
białej magii nie dzieliła żadna granica. Blaise odwracał się często,
przysięgając na wszystko, co mu tylko do głowy wpadło, że coś się za nim
skrada. Teodor puszczał takie uwagi mimo uszu i zbywał je prychnięciami, ale
musiał przyznać, że działały na jego wyobraźnię. Raz nawet zauważył cień,
przyćmiewający światło pochodni i zaraz wnikający w ścianę. A może tylko mu się
wydawało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Dotarli na sam koniec mrocznego korytarza, do
którego nigdy nie zapuścił się żaden Gryfon (nie licząc Pottera, ale ten był
niezrównoważony) i z ulgą przekroczyli próg najgłębiej położonej hogwarckiej
sali. Oślepiło ich nikłe światło, sączące się przez zakurzone okna przy
suficie. Pomieszczenie nie zachwycało swoim rozmiarem, ale sprawiało o wiele
przytulniejsze wrażenie niż korytarz. Nawet zakryte płachtami stoły, z kształtu
przypominające zgarbionych dementorów, dodawały mu uroku. Tam, z zadowoleniem
wymalowanym na pokrzywionej twarzy, czekał na nich towarzysz Malfoy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Kucał przed obsydianowymi płytami kominka, miarowo
poruszając ręką w górę i w dół. Szczoteczka do zębów zostawiała za sobą
spieniony ślad środka czyszczącego, w żaden inny sposób nie zmieniając
konsystencji zaschniętej na kamieniach sadzy. Czarna szata była zakurzona i
pokryta popiołem, wypolerowane wcześniej buty zmatowiały. Obrazu nędzy i
rozpaczy dopełniał kwiecisty czepek, utrzymany we wszystkich możliwych
odcieniach różu, który zakrywał platynowe dzieło na głowie Dracona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ani słowa. — Wściekły syk ledwo wydostał się
spomiędzy ściśniętych warg Ślizgona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Kto by pomyślał, że cię tu spotkamy! — zawołał
Diabeł, który, jak sam utrzymywał, miewał sporadyczne problemy ze słuchem i
rozumieniem tekstu mówionego. Teodor przewrócił oczami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Daj spokój, Blaise, poza mną nikt tu nie wykazuje
żadnych funkcji myślowych. — zauważył, rozsiadając się na jednej z ławek i
wpychając w siebie pokaźną porcję popcornu. Czasem zastanawiał się, co go
właściwie podkusiło, żeby zadawać się z tymi idiotami. Odpowiedź, o dziwo,
przychodziła stosunkowo szybko — ciągnie swój do swego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Przynajmniej ty być się zlitował, Teo. — Malfoy
jęknął, przyciskając mocniej szczoteczkę do czyszczonej powierzchni.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Oj, Dracze, Dracze, daj chłopakowi trochę
rozrywki — westchnął Zabini, zanurzając rękę głęboko w pudełku z popcornem. —
Zazwyczaj siedzi biedny, zawalony książkami na stercie z zaległych wypracowań i
się męczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Teodor parsknął, nawet Malfoy uśmiechnął się lekko.
Zaległe wypracowania to ostatnie, o co można by Notta posądzić. Odrabiał je
bardzo skrupulatnie i na długo przed terminem, a jedynym męczącym w tym
czynnikiem były zawodzenia Blaise’a, który za nic nie pojmował takiego
podejścia do nauki. Uznał też, że musi równoważyć poziom obowiązkowości w ich
dormitorium, dlatego prace oddawał tylko wtedy, gdy wściekły Snape latał za nim
z siekierką.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A tak swoją drogą, co cię tak rozproszyło na
eliksirach? — Kolejna porcja popcornu wylądowała w ustach Teodora.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco spiął się lekko.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zapatrzyłem się po prostu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zafascynowała cię szata Nietoperza? Chyba
ostatnio ją wyprał, bo te kilkuletnie plamy z kawy wreszcie zniknęły.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Blaise szturchnął Notta i szepnął teatralnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zakochał się chłoptaś…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Waż słowa, przyjacielu. Nikt nie zauważy plamy po
twojej czarnej mordzie na tej sadzy. — Malfoy uśmiechnął się lekko, jakby
właśnie wyraził uprzejmą uwagę odnośnie stanu angielskiej pogody.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie wiedziałem, że Potter tak na ciebie działa… a
podobno to taki przykładny uczeń.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jeżeli przykładnymi nazywasz tych, którzy złamali
wszystkie zasady regulaminu, i te spisane, i te niespisane… i te do tej pory
niewymyślone… — dodał Nott, odwracając puste pudełko do góry dnem, jakby
liczył, że coś z niego jeszcze wypadnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— No właśnie! Dracze lubi niegrzecznych chłopców,
co? — Zabini mrugnął porozumiewawczo. — Muszę się trochę postarać, a może na
mnie też zwrócisz uwagę. Niewiele mi brakuje.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przeciągłe westchnięcie poruszyło ciemne płachty na
stołach, jakby wywołując w nich współczucie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ile razy mam ci tłumaczyć, że nie jestem tobą
zaineresowany, Diable? Nie kręci mnie czarne, a już czarne i debilne… Znajdź
sobie jakiegoś Weasleya, może cię wreszcie przegoni w głupocie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Cisza, która nastała po tych słowach, wywołała
lekkie uczucie niepokoju w sercach Notta i Malfoya. Wprawdzie, dopiero
kiełkujące, ale zdolne do osiągnięcia monumentalnych rozmiarów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Diable, czy my o czymś nie wiemy? — zagadnął
Teodor, przekrzywiając głowę w prawo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ah, pieprzyć was! Pieprzyć was, Snape’a i tego
cholernika Pottera! — Zabini zerwał się ze stołu i zaczął krążyć po sali. —
Pewnie się zastanawiacie, co? Co ja sobie wyobrażam w ogóle, Ślizgon z
Gryfonką? Powiem wam. Jeszcze mi się uda, a wy będziecie zdychać w kawalerskiej
samotności. Nie rozumiecie, to jasne. Ale nie wszystko musi być proste. A ja…
cóż, nie chcę się żenić, nie chcę mieć dzieci, ale chcę… z resztą, nieważne.
Nie rozumiecie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ale Draco rozumiał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Czarnomagiczne zaklęcia, rzucane w szale
wściekłości.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ofiary. Niewinne ofiary.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Krew. Krew na własnych rękach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Żniwo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Żniwo śmierci.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
I śmiech. Zmrażający zmysły śmiech.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ciężki oddech wydobył się z piersi. Drgająca ręka
zakryła oczy. Sen. To był tylko sen. Ale dłonie pokryte potem wydawały się być
umazane w niewinnej krwi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<i>*</i>fragment z książki "Stary człowiek i morze", szczerze polecam</div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-66291307636319354232017-03-18T08:56:00.002-07:002018-08-27T11:36:49.585-07:002. Cyrograf? Tu podpisać<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left; text-indent: 35.4pt;">
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
</div>
</div>
</div>
<i>Życzę wszystkim weny godnej samego Sandersona, który osobiście zjawi się w Krakowie 21 marca. Nie wiem, czy z podekscytowania dożyję do tego czasu.</i><br />
<i><br /></i>
<i>"Moc jest we mnie, a ja jestem silna Mocą"</i><br />
<i><br /></i>
<i>Vi</i><br />
<i><br /></i>
<i><br /></i>
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>&&&</i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br />
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;">Hermiona Granger zawarła pakt z diabłem. <s>Blaise Zabini</s>
(nie tym diabłem). Draco Malfoy równał się mianowicie pojęciom następującym —
strefa zagrożenia; draństwo; nikczemność; niekorzyść; dżuma. Czyli właściwie
wszystkiemu, co podpięłoby się pod synonim zła, może poza ostatnim z
wymienionych. Nie mogła się jednak zarzekać, że nie wiedziała, jak do tego
bezeceństwa doszło — wiedziała doskonale. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;">Malfoy przyszedł, zapytał, a ona się zgodziła. (Na swoje
usprawiedliwienie dodawała jedynie, że był z nim Harry. Cholerny Wybraniec.)<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Ale dlaczego cała sprawa
przyjęła rangę tak diabolicznej? Przecież słyszała złowrogie „Malfoy” jedynie
wtedy, gdy Harry wychodził się ze wspomnianym spotykać (bo, jak to zwykle
podsumowywał Ron „wrodzone zapędy masochistyczne i niewielkie, ale też
niepozbawione wpływu ubytki w psychice zmuszały Harry’ego, niczym niezbywalne
instynkty naturalne, do podtrzymywania tej szemranej znajomości”), nie miała z
nim żadnej styczności, nie mijali się nawet na korytarzach. Jednak powodów
znalazłoby się kilka, a prezentują się jak następuje:<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Po pierwsze, to był Malfoy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Po drugie, to był Malfoy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Po trzecie, Hermiona odznaczała
się niezdrowym zamiłowaniem do wszystkiego, co piękne.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Po czwarte, Malfoy był piękny. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Dla jasności, panna Granger nie
pałała do niego żadnym głęboko skrywanym, ale gorącym uczuciem — panna Granger
pałała głęboko skrywanym, ale gorącym uczuciem do jego ciała. Wydawał się niby
wyrzeźbiony z platyny przez smukłe dłonie Fidiasza, a choć nie spodziewała się
znaleźć w jego oczach ani jednej godnej uwagi tajemnicy, chcąc nie chcąc
dostrzegała ją, umiejętnie wymalowaną na srebrzystej powierzchni tęczówek. Z
trudem przyznawała, że została oczarowana… Nie, robiła to właściwie bez trudu.
Co jak co, Malfoy pomimo swojej mało kolorowej rodzinnej przeszłości, która
zdążyła osnuć wszystkie jego hogwarckie poczynania cieniem nieufności i
zdystansowania, miał w sobie coś hipnotyzującego, pełnego magnetyzmu przyciągającego
pannę Granger z siłą tak dużą, jak niezmienną. I Hermiona nie opierała się
wspomnianej sile — co więcej, nie chciała się opierać. Chciała, żeby ją zauważył.
Odosobniony, dziwnie wywyższony przez swoje odizolowanie, szlachecki. Czasami wyobrażała
sobie, że Malfoy nie jest Malfoy’em — czy też raczej, nie zachowuje się jak to
Malfoy’owie zwykli postępować. Skoro był tak piękny na zewnątrz, czy nie
powinien być piękny w całości?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;">Wiedziała, że całe zafascynowanie osobą Malfoya nie miało w
praktyce żadnego znaczenia — powinno raczej, w miarę możliwości, zostać
odsunięte na drugi plan. Hermiona Granger zawarła bowiem z Księciem Slytherinu
porozumienie, swego rodzaju umowę. Biznesową, ma się rozumieć.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Korzystną, jakby nie patrzeć,
dla obu stron.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>I pod każdym względem sprzeczną
z zasadami. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Harry James Potter i Draco
Lucjusz Malfoy, ramię w ramię z Hermioną Jeane Granger zamierzali, jako
nieletni, wziąć udział w międzyszkolnym Turnieju Trójmagicznym. Mieli nawet
plan (Hermiona miała) i nie wahali się przed wcieleniem go w życie (tylko Harry
trochę wątpił).<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Harry Potter, skupiony na wydłubywaniu rodzynek z
sernika, nawet nie zauważył, jak Ron zalał mu wypracowanie sokiem dyniowym, co
Hermiona skomentowała pełnym politowania prychnięciem. Jednym ruchem różdżki
oczyściła pergamin.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie ma za co, Harry, naprawdę — mruknęła,
zabierając się za swoje spaghetti.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Hm? — Złoty Chłopiec siłował się z wyjątkowo
upartą bakalią.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Właśnie uratowałam twój esej na eliksiry.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co? — Czarnowłosy zwycięsko odłożył rodzynkę na
bok talerza i spojrzał na Hermionę, która wskazała mu równo zapisany pergamin.
— A, to nie mój, tylko Malfoya. Pożyczył mi, bo Snape już mu sprawdził i na pew…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Panna Granger z wyrzutem zaplotła ręce na piersi.
Wolał porady Ślizgona niż jej samej? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Harry przepraszająco wzruszył ramionami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Mówiłaś wczoraj, że sama jeszcze nie skończyłaś.
Nie chciałem ci zawracać głowy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść, jeśli
potrzebujesz pomocy w NAUCE. Nie bez przyczyny jestem najle…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zapamiętam sobie. — Potter uśmiechnął się
szeroko. — A co, zazdrosna?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Pogardliwe prychnięcie doszło nawet do uszu Hagrida
przy stole nauczycielskim.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Po prostu jestem pewniejszym źródłem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale Snape już sprawdził ten esej…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Groźne iskierki w oczach Gryfonki odwiodły
Harry’ego od dalszych usprawiedliwień. Jakby nigdy nic, wrócił do swojego
sernika.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ron z rozbawieniem przysłuchiwał się tej wymianie
zdań.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Powinniśmy się zacząć przyzwyczajać — oznajmił
poważnie. — Wiesz, jak jest, Hermiono. Zaczyna się od prac domowych. Później
wspólna nauka, godziny razem w bibliotece, Merlin wie, co jeszcze. Może się
okazać, że zastanę kiedyś w dormitorium puste łóżko, a Harry będzie spał na
swoim nowym w lochach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przypadkowa rodzynka wylądowała w ustach Wybrańca.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Sugerujesz, Ron… — Odłożył widelczyk. — … że
zwolnię ci moje łóżko z dobrego serca? Bo jak dalej będziesz tyle pochłaniał,
jedno ci nie wystarczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona zakrztusiła się sokiem, a Harry uśmiechnął
się zwycięsko. Ron jednak walczył dalej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Chcesz się tylko wymigać. — Zmrużył oczy i
wskazał na przyjaciela łyżką. — Twój niby powód, hę? Zobaczymy, jak się
będziesz tłumaczył, gdy poprosisz mnie o zostanie drużbą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Harry, ale ja koniecznie muszę być druhną —
wtrąciła panna Granger. — Nie wybaczę ci, jeśli poprosisz o to Parkinson, czy,
broń Merlinie, jakąś Greengrass.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Czarnowłosy podniósł puchar z sokiem Hermiony i
uważnie przyjrzał się jego zawartości. Następnie powąchał zupę Rona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jesteście absolutnie pewni, że ktoś wam czegoś
nie dosypał?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nam? Nie. — Gryfonka lustrowała podziurawiony
sernik. — Ale może Malfoy systematycznie podaje ci amortencję…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ron parsknął, krztusząc się rosołem. Opluł przy tym
siedzącego naprzeciwko Seamusa, który właśnie wypróbowywał jakieś nowe
zaklęcie. Finningan zerknął na swoją mokrą szatę i westchnął.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pewnie znowu zła formułka…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Weasley skrył się za Prorokiem Hermiony.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<span style="mso-ascii-font-family: Calibri; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-hansi-font-family: Calibri;">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Są miejsca, w których każdy może się odnaleźć. W
których każdy dostrzeże piękno. Często ukryte, ale tuż pod nosem. Niby
schowane, ale wystarczy chcieć je odkryć, żeby stanęły przed nami otworem.
Dziwią. Bo, jako przestrzenie szczególnie magiczne, są nie do zrozumienia.
Zawierają tę nutkę tajemnicy, której nie da się z nich wyrwać, gdyż korzenie
sekretu wrosły zbyt głęboko w ich strukturę. I, nierzadko, rozpalają magię
jeszcze potężniejszą od własnej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Rzeźbione drzwi Pokoju Życzeń powoli rysowały się
na kamiennej ścianie siódmego piętra. Ciemne linie, wychodzące spod
niewidocznego pędzla, tworzyły zawiłe kształty i zdobienia. Każdy kolejny
element wydawał się jeszcze bardziej przesiąknięty magią niż poprzedni,
jednocześnie jeszcze bardziej niepokojący. Przyciągały wszystkich, którzy się
na nie natknęli, ciekawość często wyprowadzała w pole instynkt samozachowawczy.
Kto jak kto, ale Harry zdobył dość szczegółową wiedzę na temat niebezpieczeństw
Pokoju, a wierne odwzorowanie dormitoriów Slytherinu do takowych zaliczyć można.
Trafił wtedy do Przychodź–Wychodź zupełnie przypadkiem i nie specjalnie
spodobała mu się rozrywka, jaką go uraczono. Nie miał nic przeciwko
dziewczynom, ale tłum oszalałych Ślizgonek z Blaisem Zabinim na czele, chcących
zdobyć choć skrawek szaty Wybrańca, nie przypadł mu zbytnio do gustu. Ron do
tej pory nie miał pojęcia, dlaczego. A Draco szczerze się temu dziwił.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Harry opierał się niedbale o ścianę naprzeciwko
drzwi Pokoju i czekał. Hermiona poszła tylko odłożyć książki, a Malfoy, cóż… On
zawsze miał jakiś powód, nawet jeżeli byłyby to niedokładnie wyprasowane
spodnie. Nie mówiąc już o kantce… Spodnie bez kantki, broń Merlinie. Przecież
do tego nie można dopuścić. Z resztą, pannę Granger też cechowały dziwne
przyzwyczajenia. Od drugiej klasy zawsze nosiła w kieszeni szaty lusterko —
utrzymywała, że przedmioty, do których na co dzień nie przywiązujemy zbyt
wielkiej wagi, często mogą uratować nam życie. Uważał to za lekki objaw
paranoi. Przecież po Hogwarcie nie przechadza się żaden bazyliszek, zdolny
zabić spojrzeniem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Słysząc szybkie kroki, wyprostował się nieco i
odsunął od ściany. Otrzepał koszulę z jasnego pyłu i odruchowo zanurzył palce w
gęstych pasmach włosów. Godryk raczy wiedzieć, kto tym razem wspina się na
piętro.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Widok Malfoya rozczarował go, ale nie dał tego po
sobie poznać. A przynajmniej tak mu się wydawało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co to za mina, Potter? — Ślizgon uśmiechnął się
perfidnie. — Wolałbyś zobaczyć rude kudły niż to platynowe dzieło sztuki, co?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Harry pokręcił głową, starając się ukryć fakt, że słowa
przyjaciela trafiły w sedno sprawy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zająłbyś się sobą, Malfoy, a nie wymyślał jakieś
bezpodstawne teorie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco już otwierał usta, chcąc dowieść swojej
nieomylności, ale przerwały mu bluzgi sarkazmu, które, miał wrażenie, powinien
wręcz zetrzeć sobie z twarzy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A kogóż to moje piękne oczy widzą? — Hermiona
Granger krytycznie spojrzała na Dziedzica Slytherinu, zatrzymując wzrok na
Harry’m. Pokonała ostanie stopnie schodów i stanęła przed drzwiami do Pokoju
Życzeń. Miała lekko zaróżowione policzki, jakby właśnie wróciła z błoni,
kasztanowe loki w nieładzie opadały na ramiona. — Powiedziałeś mu o wszystkim?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Chłopiec, Który Przeżył skinął głową, poprawiając
okulary.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja wciąż tu jestem. — Znaczące chrząknięcie
Malfoya zwróciło uwagę Gryfonki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A ja wciąż nad tym ubolewam. — mruknęła,
chwytając zimną klamkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Cała trójka już po chwili znalazła się wewnątrz
Przychodź–Wychodź, rozglądając się dokoła z niedowierzaniem. Ciepły półmrok
otulał pomieszczenie, nikłe światło z przygasłych pochodni tworzyło cienie na
zamszonych ścianach. Wilgoć wisiała w powietrzu i chwytała się wszystkich
dostępnych jej powierzchni poza stołami — te, ustawione w dwóch rzędach,
zajmowały prawie połowę pomieszczenia. Ciężkie, drewniane nogi wspierały się na
kamiennych płytach posadzki, szerokie blaty były zajęte przez wszelkiego rodzaju
fiolki i księgi, których nie brakowało również w szafie przy jednej ze ścian.
Przeróżne składniki, od wody destylowanej po skórki boomslanga, leżały równo
ustawione i posegregowane. Sam Snape nie powstydziłby się takiego składziku, a,
jak wiadomo, miał we własnym dosłownie wszystko. Dosłownie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Malfoy gwizdnął cicho.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ty to się umiesz urządzić, Granger. Jeśli o włosy
dbasz tak samo, jak o stan ścian, aż dziw, że ci jeszcze nie powypadały.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Za to panicz Malfoy z pewnością czuje się tu jak
w domu, nieprawdaż?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A żebyś wiedziała. Z tą różnicą, że tam mi truje
siostra, a tu nieokrzesana wiedźma.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie obrażaj Harry’ego, on jest czarodziejem. — Hermiona
przeglądała składniki, upewniając się, że o niczym nie zapomniała, wyobrażając
sobie wyposażenie Pokoju. Korzeń asfodelusa, dyptam, figa abisyńska… Nawet
herbaria i krew salamandry. Ogniste nasiona, otwornica, rdest ptasi… Róg
garboroga będą musieli zdobyć sami. Jeszcze skaczący muchomor i śluz gumochłona…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Harry przysunął sobie stołek i przeglądał książkę o
zadziwiającym tytule „Jak poskromić Węża”, za to Malfoy uważnie obserwował
poczynania Gryfonki. Oparty o ścianę przy wejściu, założył ręce na piersi.
Jasna grzywka opadała mu na czoło, lekko przysłaniając oczy. Stalowe spojrzenie
zawiesił na długich palcach, delikatnie podnoszących poszczególne składniki i
układających je według jakiegoś schematu. Ciemne włosy zsuwały się Hermionie na
twarz, ciągle zakładała długie pasma za uszy. Marszczyła brwi, przyglądając się
ingrediencjom, jakby przypominała sobie przepis, który wcześniej czytała.
Najwyraźniej upewniała się, czy ma wszystko, co potrzebne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Harry, mógłbyś tu podejść? — Panna Granger
wyprostowała się i spojrzała prosto na Malfoya, który przyozdobił twarz swoim
kpiącym uśmieszkiem numer pięć. Wybraniec stanął tuż obok niej, przekrzywiając
lekko głowę. — Widziałeś kiedyś tak posunięty okaz głupoty?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Potter z namysłem zmrużył oczy, uważnie lustrując
Ślizgona.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ciekawy przypadek… — Powoli pokiwał głową. —
Niedobór szarych komórek aż promieniuje.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Racja. — zgodził się Draco. — Czuję to od ciebie
nawet przy drzwiach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Staram się odpierać twoje ataki na mój zawyżony
intelekt, pewnie odbijają się od bariery.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Od bariery to odbijają się nędzne resztki waszych
umysłów, gdy próbujecie myśleć. Ale przecież nie można robić wszystkiego. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Gryfonka pokręciła głową i usiadła na krześle
Harry’ego. Wyjęła z torby ciężkie, zakurzone tomiszcze, położyła je sobie na
kolanach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Siadajcie lepiej, musimy wszystko wyjaśnić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Malfoy uśmiechnął się zwycięsko.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zgasiłem cię, Granger. Nikt nie jest w stanie
odeprzeć mojego ciętego dowcipu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie zamierzam marnować cennego czasu na
niereformowalnych idiotów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wyznaję taką samą zasadę i dlatego nie wiem, co
tu jeszcze robię.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona westchnęła, opierając się o ścianę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jesteś niemożliwy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— W moim przypadku, niemożliwe staje się możliwe. —
Draco przysunął sobie wątpliwej jakości krzesło, zaszczycając je swoim wybitnym
ciężarem. Przeczesał palcami platynowe pasma, odgarniając włosy z twarzy.
Widząc, jak Gryfonka przewraca oczami, dodał:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pokontemplujesz moje wdzięki później, Granger,
teraz bądź łaskawa przedstawić nam plan w szczegółach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona rzuciła mu spojrzenie godne samej
McGonagall i odchrząknęła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zaczynamy od eliksiru. — Malfoy kaszlnął cicho. —
Będziemy się nim zajmować na zmianę, bo składniki trzeba dodawać co kilka
godzin, a mamy inne plany zajęć. Przychodzi ten, kto akurat ma wolne, rozpiszę
wam grafik. W tej księdze — Postukała w twardą okładkę, z której podniosło się
trochę pyłu. — znajdziecie bardzo dokładny przepis. Ale zajmę się tym, żebyście
dokładnie wiedzieli, co robić. I tak dostaniecie te mniej wymagające zadania…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Malfoy chrząknął cicho.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Na eliksir mamy trzy tygodnie. Dzięki niemu
będziemy bardziej podatni na czar, który ma połączyć wiek każdego z nas. To zapewni
nam odpowiednią ilość lat i, w konsekwencji, dostęp do Czary.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Kolejne chrząknięcie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie jestem tylko pewna, jak dokładnie to
połączenie będzie wyglądać, ale zakładam, że nasze świadomości przeniosą się do
jednego ciała…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Chrząknięcie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dlatego — warknęła, rzucając zdegustowane
spojrzenie Ślizgonowi — musimy wybrać, czyje to będzie ciało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
I następne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Malfoy — zagadnęła dziwnie spokojnym głosem —
Przeziębiłeś się?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco pokręcił głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie tym razem, Granger. Wystarczyło, żebym
zobaczył, jaka jesteś sztywna, a coś mnie w gardle zaczęło drapać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Gryfonka założyła ręce na piersi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Sztywna? Jestem po prostu konkretna…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Malfoy, skupmy się lepiej na zadaniu. — Harry ziewnął,
zakrywając usta dłonią. — Zakładam, że każdy z nas ma coś później do zrobienia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Na ślizgońską twarz znowu wypłynął chytry
uśmieszek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co do tego ciała… — Hermiona zaczęła przeglądać
książkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To już chyba ustalone. — Malfoy zatarł ręce. —
Panie mają pierwszeństwo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Panna Granger zmrużyła gniewnie oczy.
Niedoczekanie. Niewyżyty, zboczony wąż.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Chciałbyś. — syknęła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Harry przesuwał wzrokiem od czerwonej Hermiony po
wyraźnie zadowolonego Dracona i z powrotem. Wcześniej sobie nie wyobrażał, jaki
tu będzie cyrk, gdy wciągnie tę dwójkę do współpracy. Ba, cyrk. Od cyrku się
zacznie, a zakończy… Cóż, rzeź miała być dopiero początkiem słodkiego końca.
Zastanawiał się, czy sam Turniej to nie niewinna igraszka w porównaniu z drogą
do niego. Niezwykle wyboistą i wąską drogą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To ty chciałaś zaproponować mnie na dawcę. —
Pogładził się po płaskim brzuchu. — Wszyscy wiemy, dlaczego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Właściwie, myślałam bardziej o Harry’m… —
Wybraniec gwałtownie pokręcił głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
– Hermiono, nie sądzę, żeby…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ha! Potter też uważa, że to powinnaś być ty. —
Draco rozparł się wygodniej na skrzypiącym krześle. Mebel chwiał się
niebezpiecznie, nawet gdy użytkownik się nie ruszał, ale ten zdawał się nie
zwracać na to uwagi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja wcale nie… — zaczął Harry, ale bestialsko mu
przerwano.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wcale tak. — Malfoy odchylił się nieco do tyłu. —
Przegłosowane.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Tym razem to na ustach Hermiony pojawił się słodki
uśmieszek. Ucieleśnienie niewinności.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dobrze, Harry, może tak być. — powiedziała
smutno. — Skoro Malfoy się wstydzi, nie chcę go do niczego zmuszać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ja się wstydzę?!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A nie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Niby czego?!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To dlaczego nie chcesz użyczyć swojego ciałka?
Pewnie nie jest tak idealne, jak rozpowiadasz…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jest cholernie idealne! Sama zobaczysz!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ciemna brew powędrowała w górę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Znaczy, zgadzasz się?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zrobię ci tę przyjemność.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Odpowiedziało mu tylko rozbawione prychnięcie.
Zadowolone prychnięcie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Koniec końców, na dobre wychodzi, prawda? Te niewinne
sprzeczki Ślizgonów z Gryfonami, głupie docinki. Oni o niczym nie wiedzą, nie
wiedzą, że wielu z nich mogłoby już nie żyć. Nieświadomość jest darem, którego
nie można im odebrać. Nieświadomość prowadzi do niewinności. Nie mieli kiedy
zbrukać swoich młodych dusz, oczernić nazwisk. Nie mieli kiedy się złamać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Uratowali ich od nienawiści. Nikt nie zwraca uwagi
na czystą krew, pochodzenie. Kogo by to teraz obchodziło? Oczywiście, nie mogą
się przyznać. Ona, Minerwa McGonagall i Severus Snape, zawsze pozostaną w
cieniu. Ktoś by powiedział „cisi bohaterowie”. Ale nie byli bohaterami. Nie,
tego nie można nazwać bohaterstwem. To był strach. Bali się, że przegrają. Bali
się zagłady znanego im świata. Bali się śmierci. Nie zdradzili nikomu swoich
planów — łączyła ich nić porozumienia, która okazała się mocniejsza niż
przypuszczali. Obdarzyli się zaufaniem. Nałożyli na ramiona nieznośny ciężar,
razem go dźwigają. Obciążeni wiedzą, przekonujący samych siebie, że nie było
innego wyjścia. Postąpili właściwie. Musieli. Muszą wierzyć we własne
argumenty. Tylko to im pozostało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Aż to.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Spojrzała w zielone oczy, odbijające się w gładkiej
tafli. Lustro jako jedyne widziało prawdę. Widziało, jak ciche łzy spływały po
pomarszczonych policzkach. Jak wychudłe dłonie szarpały siwiejące włosy.
Widziało niepewność w na co dzień twardym spojrzeniu. Dostrzegało zawsze
wyprostowaną sylwetkę, tak sztywną i napiętą. Cały czas poddaną ogromnemu
wysiłkowi i ciała, i duszy. Przede wszystkim duszy. Widziało drgające palce,
gdy zapinały ciemne szaty. Palce, wciąż pamiętające śmiercionośny promień,
który nakierowały we właściwą stronę. Pamiętające ten impuls, przepływ energii.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ale najstraszniejsze stały się oczy. Przepełnione
smutkiem i niewyobrażalną goryczą. Dawna zieleń już tak w nich nie błyszczała,
jedyne iskierki na wyblakłej powierzchni były odbłyskami światła. Nigdy się nie
uśmiechały, chociaż usta nierzadko wykrzywiała w tym dziwnym odruchu. To
śmieszne, przecież pokonała całe zło, a nie mogła się śmiać? Dała światu
radość, której nie zaznał od dawna. Długo wyczekiwany spokój, poczucie
bezpieczeństwa. Żaden śmierciożerca nie wpadnie teraz do przypadkowego domu,
nie pozostawi za sobą krwawych ofiar. Sam Czarny Pan padł z jej ręki… z JEJ
ręki. Świadomość tego niezwykle ją męczyła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przecież to nie miała być jej ręka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ginny, nie położyłaś tego ucha za daleko?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Położyłam najbliżej, jak się dało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale ja nic nie słyszę!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ciiiii! — syknęła panna Weasley, rzucając bratu
wściekłe spojrzenie. — Za to oni usłyszą nas!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ron wzruszył ramionami, przepraszająco opuszczając
głowę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wybacz. Ale sama przyznasz, że to, co robią, nie
jest normalne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie jest normalne? — Ginny przewróciła oczami. —
Rzeczywiście, Harry rozmawia z Hermioną, coś się święci. Że też na to wcześniej
nie wpadłam…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Chcieli, żeby im
nie przeszkadzać, bo mają coś WAŻNEGO.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ginny przejechała drobnymi dłońmi po twarzy,
zahaczając o dolne powieki oczu, które odchyliły się nieco, upodabniając ją do
mopsa. <i>Parkinson</i>, pomyślała i otrząsnęła się z obrzydzeniem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Może po prostu chcą pogadać? Nie musisz od razu
wymyślać jakichś teorii spiskowych. Ty też czasem rozmawiasz z Harry’m w cztery
oczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale popatrz na ich miny… są takie jakieś… — Ron zmrużył
oczy, przyglądając się przyjaciołom zajmującym fotele w Pokoju Wspólnym
Gryffindoru.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— O, śmieją się. Może planują jakiś zamach?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Weasley pokiwał lekko głową.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To zdecydowanie coś poważnego…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ginny spojrzała na brata zrezygnowana.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Poważnego, mówisz? Pewnie omawiają napad na
kuchnię. Głodowe zapędy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Hermiona ostatnio coś mało je… to może być
prawda.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Panna Weasley ponownie przejechała dłońmi po
twarzy. Czasem trzeba, a przy Ronie zdarzało się jej to coraz częściej. <i>Walić
Parkinson.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— To, że nie pochłania się tak zabójczych ilości
jedzenia, jak ty, nie oznacza zaburzeń w odżywianiu. A gdyby oznaczało, mieliby
je wszyscy. Nawet Hagrid.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ron spojrzał na nią z przerażeniem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Hagrid? Na Merlina… Może to jakiś wirus. Pójdę po
panią Pomfrey…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ruda otworzyła szerzej oczy, ale Ron tylko się
zaśmiał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Żartowałem przecież. — szepnął — Ale, tak swoją
drogą, mam to traktować jako sugestię, że jem za dużo?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Na to pytanie panna Weasley nie mogła wymyślić
żadnej rozsądnej, a przy tym poprawnej politycznie odpowiedzi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wszechogarniający smutek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Kajdany. Ciężkie kajdany.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Oddechy. Mroźne oddechy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zapomnienie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Szaleństwo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Skopana kołdra leżała w nogach łóżka. Zimny pot
spływał po plecach. Już po wszystkim. Kolejny zły sen.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ale na twarzy wciąż było czuć mroźny wydech osoby
drugiej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Istoty. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
To nie była osoba.<o:p></o:p></div>
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-1353101967939410712017-02-03T04:07:00.001-08:002018-08-27T11:11:33.724-07:001. Szczurzy przypadek<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left; text-indent: 35.4pt;">
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
</div>
</div>
</div>
<i>Witam serdecznie w pierwszym rozdziale!</i><br />
<i>Żeby się za bardzo nie rozpisywać, dziękuję wszystkim, którzy się już tutaj pojawili. Nie zaszkodzi, jeśli zostawicie po sobie jakiś znak (ekhem komentarz ekhem), nie obrażę się, zapewniam. </i><br />
<i>Do następnego</i><br />
<i><br /></i>
<i>"Moc jest we mnie, a ja jestem silna Mocą"</i><br />
<i><br /></i>
<i>Vi</i><br />
<i><br /></i>
<i><br /></i>
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>&&&</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: center;">
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Parkingowa notatka Hagrida (znaleziona przez
przypadkowego ucznia, niemającego większego, czyt, żadnego, znaczenia w tym
opowiadaniu. Wybacz, Neville.):<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>Zaparkowali byli,
cholibka. jak ostatnie garbate gargulce, aż żem się zeźlił. Dwa takie, co
mugole to by przed nimi mieli stracha. Pietra, w sensie. No, panoszą się tu jak
we własnej stajni, niech skonam. Dwa takie:<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoListParagraphCxSpFirst" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 53.4pt; margin-right: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l0 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: -18.0pt;">
<!--[if !supportLists]--><i>1.<span style="font-size: 7pt; font-stretch: normal; font-style: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; line-height: normal;"> </span></i><!--[endif]--><i>Pegazowy wóz z kołami (prawie żem sobie
wziął jednego. Pegaza, nie koło)<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoListParagraphCxSpLast" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 53.4pt; margin-right: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l0 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: -18.0pt;">
<!--[if !supportLists]--><i>2.<span style="font-size: 7pt; font-stretch: normal; font-style: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; line-height: normal;"> </span></i><!--[endif]--><i>Barbarzyński statek, głowę dam, że kompozytowy.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>No, i cały
trawnik do wymiany, jak mi Merlin miły. Bo tu się o trawę rozchodzi, ma się
rozumieć. Turniej, cholibka, Trójmagiczny. Żeby tylko żadnemu smokowi się nic
nie stało, jak tam kogo rozdepta...<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
„<i>Może
w Gryffindorze,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Gdzie
kwitnie męstwa cnota,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Gdzie
króluje odwaga<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>I
do wyczynów ochota.”<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Wendelinę Dziwaczną spalono na stosie czterdzieści
siedem razy. Ciepło wspominała stare czasy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zajmowała wyjątkowo niewygodną, twardą ramę na
ścianie jednego z hogwarckich pięter (nie miała pewności, czy był to raczej
czwarty, czy piąty poziom). Chociaż płótno jakoś szczególnie nie drapało, a
namalowano ją wiernie odwzorowując każdy szczegół, łącznie z brzydkim
poparzeniem na lewej dłoni i mało kształtnymi uszami, o wiele lepiej czuła się
w ognistym otoczeniu. Trzeba przy tym zaznaczyć, że nie wykazywała instynktów
masochistycznych — po prostu bardzo podobało jej się zaklęcie, które odbierało
płomieniom zdolność do palenia, zastępując ją zdolnością do łaskotania. A
Wendelina Dziwaczna dziwnym trafem upodobała sobie płomienne łaskotki, dlatego
niezbyt przeszkadzały jej nawyki ówczesnych mugoli, mających w zwyczaju raczyć
napotkanych czarodziejów porządnie usypanym drewnianym stosem i darmowym
pakietem pochodni. Znalazła też pewne plusy wynikające z jej aktualnego
położenia — zaledwie w odległości niecałych dwóch stóp od końca ramy portretu
wisiało łuczywo. Płonęło ładnym, stabilnym płomieniem, wysokim i jasnym,
wystarczyło więc, że spoglądała na swojego sąsiada, a od razu robiło jej się
cieplej. Już dawno zaprzestała prób przesunięcia zamieszkiwanej ramy nieco
bliżej pochodni, okazały się one bowiem jedynie stratą czasu. Przy tym sam
Albus Dumbledore przyznał, że łuczywo może jej już tylko zaszkodzić z dość
znaczącego powodu, mianowicie, została portretem. Musiała pogodzić się ze stratą.
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Po zawieszeniu na hogwarckiej ścianie w roli
portretu, Wendelina Dziwaczna miała dużo czasu. Mogła więc się przyglądać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przez te kilkaset lat wiszenia zdążyła policzyć
pewne elementy swojego otoczenia. Wiedziała, ile kamiennych bloków zawierała przeciwległa
ściana (pięćdziesiąt trzy), jak wiele pochodni oświetlało korytarz (dwanaście),
ilu sąsiadów znajdowało się z lewej (szesnaścioro), a ilu z prawej (ośmioro). I
chociaż lubiła liczyć prawie na równi z płonięciem, znalazła też upodobanie w przyglądaniu
się żywym. Przez te kilka wieków zdążyła zauważyć wzorce, elementy aparycji, na
które powinno się zwracać uwagę w największym stopniu, szczegóły mogące
zdradzić najgłębiej skrywane tajemnice. Oceniała długość kroków i rękawów,
stopień zmięcia koszuli, staranność zawiązania sznurówek, nawet ilość piegów na
nosie lub ich całkowity brak. Wypracowała sobie całkiem skuteczne sposoby na
zdobywanie pokaźnej ilości informacji w stosunkowo krótkim czasie, jaki traciło
się na przejście korytarzem — Wendelina Dziwaczna słuchała. Dlatego usłyszała,
mimo że dość niewyraźnie i mętnawo, delikatny szelest poruszanej Peleryny
Niewidki. Mógł oznaczać tylko jedno.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Pojawiali się tu każdego wieczora od niecałych
czterech lat. Przemierzali niekończące się korytarze, wspinali się na najwyższe
z wież i schodzili do najgłębszych z lochów. Przyglądali się portretom,
otwierali wiecznie zamknięte drzwi, badali ściany, kamień po kamieniu. Przetrzepywali zasłony, pukali w szyby,
zaglądali pod dywany. Patrolowali zarówno najwyższe z pięter, jak i parter z
Wielką Salą. Byli wszędzie, niewidoczni, nieuchwytni, najlepiej ukryci, a
nieustannie szukający. Jednak Wendelina Dziwaczna ich słyszała. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Cóż to? Wiatr? — szepnęła, uśmiechając się
zwycięsko. Nie byli w stanie wygrać z jej kilkusetletnim słuchem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie wierzę. — Harry zrzucił z głowy Pelerynę
Niewidkę, z wyrzutem skinając na Wendelinę. — Nie mogłaś nas usłyszeć. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Szliśmy ciszej niż kiedykolwiek wcześniej —
przytaknął Ron, poprawiając materiał na ramionach. Jego włosy w dogasającym
świetle pochodni nabrały ognistej barwy, połyskując w półmroku korytarza
złotawymi odblaskami. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Powiedzmy sobie szczerze, świeżo podkuty koń na
tych kamieniach zachowałby się nie tylko mniej hałaśliwie, ale i zgrabniej niż
ty w tych twoich papciach. — Hermiona jako ostatnia wyłoniła się z odmętów
Peleryny, wstrząsając lokami. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie wiem, jaki koń wytrzymałby z tobą pod
peleryną. Więcej mam w gardle twoich kłaków niż śliny. — Ron odkaszlnął na potwierdzenie swoich
słów. Nie miał pojęcia, skąd ona wzięła tyle włosów. Mogłaby obdarować cały
Hogwart, a zostałoby jej wciąż więcej niż przypadało przeciętnemu
śmiertelnikowi. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Trzeba było tak nie dyszeć, tylko oddychać nosem.
Przeszliśmy zaledwie jedno piętro. — Panna Granger posłała mu spojrzenie pełne
potępienia. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Wtedy i tak musiałbym oddychać ustami, bo
zatkałabyś mi nos. Wyszłoby na to samo. — Weasley wzruszył ramionami. Czym on
biedny zawinił? Ach tak, nie chciał umrzeć z niedotlenienia. Istotnie, ależ z
niego niegodziwiec. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona parsknęła kpiąco, ale zaraz obróciła się
gwałtownie, mrużąc oczy i wpatrując niewiadomego w cieniu pomiędzy poświatą
pochodni.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Słyszeliście to? — szepnęła, na moment zwracając
wzrok w kierunku Harry’ego i Rona. Jej ciemne, bursztynowe tęczówki błyszczały
w półmroku jaśniej niż dogasające pochodnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Niepewność panny Granger wystarczyła, żeby Harry
pożegnalnie skinął na Wendelinę i zarzucił Pelerynę Niewidkę na odsłonięte
głowy towarzyszy. Jedynie delikatny szelest niewidzialnego materiału upewnił Dziwaczną,
że trójka Gryfonów oddalała się korytarzem, jednocześnie uciekając od
niebezpieczeństwa, które Wendelina wyczuła na długo przed reakcją Hermiony —
nigdy jednak nie ostrzegała ich przedwcześnie. Powinni sami się nauczyć,
zrozumieć, poznać dźwięki. Ona była w tym mistrzynią.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przed chwilą zakończona rozmowa nie przeszkodziła
jednak Wendelinie odpowiedzieć na pytanie Severusa Snape’a o nieregulaminowe
wędrówki uczniów:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie widziałam żywego ducha.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona Granger kochała Hogwart i Hogwart uważała
za największą ze swoich miłości. Jego potężne mury niby korzenie gór
podtrzymujące strzelistość szczytów — wież; wąskie okna, wydawałoby się,
tysiące zmrużonych oczu wypatrujących zagubionych wędrowców; ciemne, pokryte mchem
dachówki jak wiekowe łuski od lat uśpionego smoka, chroniące zrogowaciałą
powłoką niezmierzone piękno i niepokonaną siłę gada; niekończące się korytarze,
przecinające kamienne cielsko zamku siecią tętnic i żył, w których jednak
zamiast krwi krążyła magia, jednocześnie zużywając i dostarczając organizmowi
niezbędnych składników odżywczych. Kochała ukryte przejścia i wystawione do
użytku publicznego sale, zmienne humory schodów, majestatyczne wejścia i
najwęższe z drzwi, prowadzące do samego serca zamku — a Hogwart serce miał
niejedno. Hermiona słyszała jego bicie najdonośniej nigdzie indziej jak w Wieży
Gryffindoru, jakby zostało umiejscowione w samym środku wiecznie jaśniejącego
płomienia kominka, serce, można by powiedzieć, każdego Gryfona. Ale tu też
znalazłbyś jeszcze więcej serc — płonących i bijących we wszystkich
zamieszkanych i niezamieszkanych dormitoriach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Skoro już o dormitoriach mowa, damskie, należące do
piątego rocznika, w ciemności wyglądało wręcz groteskowo. Z wąskich kolumn
łóżek zwisały pierzaste szale, niczym skrzydła ptaka, zrywającego się do lotu.
Po podłodze walały się ubrania, przyczajone czarne postaci, w każdej chwili
gotowe skoczyć i zagryźć przypadkowego przechodnia. Księżyc, zwiastun nocy, z
wprawą doskonaloną przez tysiące lat zaglądał w nieosłonięte okna, przesuwając
swoje promieniste spojrzenie po owiniętych kołdrami ciałach i uśpionych mrokiem
twarzach, łagodnych, nieprzerysowanych, prawdziwych. Cień podążał za nim krok w
krok, obserwując i sprawdzając, czy może czujny wzrok miesiąca nie dostrzegł
czegoś, o czym on wiedzieć powinien. Mróz nigdy nie gościł w dormitorium
Gryfonów — wszelkie wizyty skutecznie uniemożliwiał mu centralnie postawiony
piec, niby kolumna podtrzymujący strop, obejmujący długimi, ciepłymi mackami
zarówno wszystkich śpiących, jak i tych wiecznie na jawie. To był dom Hermiony
Granger. Nie chciała żadnego innego — żadnego innego nie mogłaby nazwać domem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Leżała, zanurzona w świeżej pościeli, z głową pełną
najświeższych nowinek hogwarckiego życia — był to jej czwarty rok nauki i ten
właśnie rok okazał się rokiem specjalnym. Tradycja, niegdyś praktykowana od
wieków, została wznowiona — tradycja międzyszkolnej rywalizacji i wiecznej
chwały, Turnieju Magicznego. I chociaż w <i>Historii
Hogwartu</i> napomknięto to i owo o jednym czy dwóch z tego typu wydarzeń,
dopiero gdy zobaczyła francuski powóz zaprzężony w pegazy, dostojnie lądujący
na błoniach, oraz bułgarski statek, godnie wynurzający się z odmętów
hogwarckiego jeziora, zrozumiała, że chwała to tylko następstwo męstwa, a ogół
wydarzenia do tego właśnie miał się sprowadzać — udowodnienia własnej mężności.
Zaledwie jednemu zawodnikowi mogło się to udać, a ona, przeklęty niech będzie
Salazar, nie dostawała nawet szansy na wzięcie w przedsięwzięciu udziału. Na
słodkiego Godryka, gdyby wiedziała, że w Turnieju Trójmagicznym obowiązują
ograniczenia wiekowe, urodziłaby się wcześniej. Wystarczyło napomknąć. Można by
tu powątpiewać i wyrażać ogólne zdziwienie, że tak ułożona, zapobiegliwa
uczennica z własnej, nieprzymuszonej woli wzięłaby udział w, jakby nie patrzeć,
wydarzeniu bardziej niż mniej niebezpiecznym — Hermiona jednak nie widziała w
tym sprzeczności. Przyzwyczaiła się i dążyła do bycia najlepszą we wszystkim,
czego by się podjęła, zwycięstwa przyjmowała pokornie, ale z zadowoleniem, to
jedno natomiast przeważyłoby każde jedno z dotychczas osiągniętych. Hermiona
Granger odczuwała nieodpartą chętkę na malutką przygodę, na ową przygodę
czekała, do niej dążyła, ją starała się wywołać z niezbadanych kątów i cieni,
jeszcze nie spenetrowanych przez światło. Hogwarckie życie siłą rzeczy nazywała
magicznym, ale największe zagrożenie stanowili patrolujący korytarze
nauczyciele i terminy oddawania prac pisemnych — gdyby tak dane jej było
zmierzyć się z trollem górskim, co więcej, trolla pokonać. Albo chociaż przechytrzyć
węża.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Westchnęła, co jednak okazało się posunięciem
nieostrożnym i nad wyraz nieprzemyślanym. Zaraz z prawej strony dotarł do niej
lekko zaspany głos:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Hermiona?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Odgoniła chęć udawania, że śpi, poprawiając
poduszkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Uhm?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Opowiesz mi?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Znasz to już na pamięć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przekręciła głowę w prawo, napotykając w swoim polu
widzenia spojrzenie Octavii. Jasne, platynowe włosy rozsypały się krótkim
wachlarzem na jej poduszce, dużymi, szarymi oczami lustrowała poczynania panny
Granger, wiedząc, że ta w końcu ulegnie. Może dlatego, że Octavia została
przyzwyczajona do uległości otoczenia jeszcze w brzuchu matki — jej rodzina
zdawała się posiadać monopol na wzbudzanie szacunku. I w niektórych przypadkach
również strachu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Kobieto, daj mi spać. — Hermiona gwałtownym
ruchem chwyciła kołdrę i narzuciła ją sobie na głowę, co okazało się skutecznie
tłumić każdą jej wypowiedź.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie śpisz przecież — zauważyła Octavia,
uśmiechając się przymilnie, czego jednak panna Granger nie mogła i nie chciała
zobaczyć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Bardzo błyskotliwe — wydostało się spod raz po
raz unoszącej się kołdry.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— No a śpisz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona podciągnęła nakrycie jeszcze wyżej, nie
odcinając się tym samym od świata w wyraźniejszy sposób, ale odsłaniając
zmarznięte stopy, teraz smętnie wystające zza granicy pierzyny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie jest ci zimno?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— A wyglądam, jakby było mi zimno? — Stopy drgnęły,
nie podzielając zdania właścicielki odnośnie znośności aktualnego położenia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Z tej perspektywy nie wyglądasz wcale.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona zsunęła część kołdry z górnej części
twarzy, teraz spod pierzyny wystawały nie tylko stopy, ale też oczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie wiem, nie widzę. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Na widok uniesionych brwi Octavii ustąpiła, ale z
mocnym postanowieniem pracy nad asertywnością.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co to znaczy być dzieckiem? — szepnęła, a Octavia
zastygła i przymknęła oczy na dźwięk zwrotu, który obie znały na pamięć. Każda
historia, mała czy duża, musi mieć ten jeden zwrot, rozpoczynający ją we
właściwy sposób — to był zwrot malutkiej historii. Podobno właśnie takie z
czasem tworzą wielkie opowieści. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Być dzieckiem oznacza dużo posiadać, nie mając
przy tym niczego. Oznacza kochać, nie wiedząc o miłości, żyć, nie zdając sobie
sprawy ze śmierci. Oznacza być kochanym, nawet nie myśląc o tym, że jest się
jednym z tych niewielu kochanych szczęściarzy. Bycie dzieckiem oznacza
szczęście, nieznające nieszczęścia. Dziecko posiada tylko kołysankę mamy i
silne ramiona taty, nic innego. To, tylko to całkowicie mu wystarcza — ale tego
potrzebuje, żeby pozostać dzieckiem. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Księżyc, niby zaklęty szepczącym w cieniu głosem,
zwrócił w mrok swoje srebrne spojrzenie, zatrzymując je na zamglonych,
bursztynowych oczach, starając się dosięgnąć głębi, ale to głębia wychodziła mu
na spotkanie, wydostając się tym razem nad wyraz otwarcie, prosto z bladych,
ledwo poruszanych ust. Niewielu dana jest tajemnica oczarowania księżyca, który
swego czasu przyjął rolę duszy świata — Hermiona Granger odkryła ją, nawet nie
zdając sobie z tego sprawy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co dzieje się z dzieckiem, któremu zabiorą
kołysankę, gdy nie dźwiga na ramionach ciężaru choćby trzech lat? Gdy odciągną
od niego ramiona taty i nigdy nie oddadzą ich z powrotem? Czy to oznacza, że
zabierają mu jego dzieciństwo? Nie wiem. Spójrz na mnie — urwała, nie oczekując
jednak, żeby ktokolwiek zwrócił na nią wzrok. — Czy wyglądam, jakby pozbawiono
mnie dzieciństwa? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
W ciemności błyszczały tylko trzy punkty —
promieniste spojrzenie księżyca i szeroko otwarte oczy Octavii.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Mama kiedyś dała mi kołysankę, a tata użyczył
swoich ramion, uznając je za moje. Zabrali mi nie tylko ramiona, ale też jego
całego… Nie tylko kołysankę, ale też mamę. A chociaż byłam malutka, gdy mi ją
dała, pamiętam, jakby to było wczoraj. Nie rozumiałam wtedy ani jednej zwrotki,
nie mogłam rozumieć... — Przez chwilę tylko cisza wypełniała pomieszczenie,
zaraz jednak cichy, drżący głos zaśpiewał i wydawać by się mogło, że ten śpiew
był jedynym prawdziwym dźwiękiem na świecie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— <i>Zapada
zmrok, już świat ukołysany,<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Znów jeden dzień odfrunął nam
jak ptak. <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Panience swej piosenkę na
dobranoc <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Zaśpiewać chcę w ostatnią chwilę
dnia…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Nie było nic, ani ciemności, ani światła, tylko
jeden głos i jedna kołysanka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>— I chociaż
wnet ostatnie światła zgasną,<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Opieka Twa rozproszy nocy mrok,<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Uśpionym wsiom, ukołysanym
miastom,<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Panienko, daj szczęśliwą, dobrą
noc.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ani śmierci, ani
życia, tylko jeden głos i jedna skradziona kołysanka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— <i>I ludzkim
snom błogosław dłonią jasną,<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>I oddal od nich cień codziennych
trosk.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>I tym, co znów nie będą mogli
zasnąć<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Panienko, daj szczęśliwą, dobrą
noc.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ani łez, ani uśmiechu, tylko jeden śpiew jednym
drżącym głosem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— <i>A komu noc
czuwaniem jest niełatwym,<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Na czas bezsenny siłę daj i moc…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Nie było żalu ani
rozpaczy, jedynie głos…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>— I tym, co
dzisiaj zasną raz ostatni…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
… głoszący utęsknienie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i>— Panienko,
daj szczęśliwą, dobrą noc.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Głos ucichł, wróciła cisza. Ale księżyc wiedział, że
to nie był koniec opowieści. Tylko skradziona kołysanka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale moja mama nie zasnęła, nie pozwolili jej
zasnąć. Najpierw odebrali jej światło, pozostawiając jedynie ciemność. Ukradli
jej życie… i moją kołysankę. Wiesz, dlaczego nazwa „śmierciożercy” nie odnosi
się do prawdy? Bo oni nie żerują na śmierci, na co by im była śmierć? Żerują na
życiach. Oni nie odbierają, tylko kradną — ukradli mi silne ramiona, kołysankę
i wspomnienia, których wtedy jeszcze nie miałam. Przez pierwsze dwa lata życia,
lata, których się nie pamięta, posiadałam dużo, nie mając nic. Oni odebrali mi
moje nic i dali moje wszystko. Nauczyli mnie, co to znaczy umierać, gdy nie
potrafiłam jeszcze liczyć. Co to znaczy tracić? Za każdą straconą rzeczą stoją
dwie, dodawane do straty w prezencie. Jak na mój gust, dostałam w życiu zbyt
dużo niechcianych prezentów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dlaczego nie zginęłam razem z nimi? Nie wiem.
Może nie zauważyli mnie, może uznali, że więcej cierpienia sprawią mi,
pozostawiając przy życiu. Nie zgadzam się z tym — nie mogę wymyślić ani jednej
sytuacji, w której śmierć okazała by się lepsza od życia. Życie jest
największym darem, jaki mogliśmy dostać. Uwierz mi na słowo — jestem,
powiedzmy, doświadczona. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Spisali mnie na straty, nie miałam przecież
szansy na przeżycie, moim dotychczasowym największym osiągnięciem było
opanowanie sztuki chodzenia. Uratowała mnie Ciocia. Nie wiem, czy jesteśmy
spokrewnione, ona nie lubi rozmawiać o sprawach rodzinnych, a ja nie nalegam —
powiedziała mi tyle, żebym mogła uzupełnić moją opowieść. Żebym mogła wiedzieć,
co się tak naprawdę stało. Ciocia jest czarownicą. Co robiła w mugolskiej
dzielnicy podczas ataku śmierciożerców? Jej sprawa. Dla mnie nie ma większego
znaczenia, jak się tam znalazła, chociaż zwykle lubię dostawać odpowiedzi na
wszystkie pytania. Uratowała mnie — wyciągnęła z jakiegoś kąta i zabrała do
siebie. Pewnie nie wiedziała nawet, że nie jestem mugolem, ale czarodziejskim
mugolakiem. Chyba wyszło jej na dobre, że z przypadkowych dzieci uratowała
akurat mnie… W każdym razie jak dla mnie to o wiele lepiej niż dobrze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Panna Granger wpatrzyła się w krajobraz za oknem.
Księżyc, ponownie chowający się wśród chmur. Uśmiechnęła się nieznacznie, mając
przed oczami twarz, znaną od małego. Burza czarnych loków, równie ciemne oczy.
Czasem były otwartą księgą, pełną pięknych, szczęśliwych wspomnień — wtedy
błyszczały. Niekiedy jednak ciemniały jeszcze bardziej, zamknięte i mroczne,
nawiedzane wizjami. Hermiona kiedyś myślała, że Ciocia jest wróżbitką, ale nie
była. A wizje zawsze wracały.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nauczyła mnie wszystkiego, co pasowało umieć —
jak trzymać łyżkę i za którą stronę noża chwytać. Wykryła moją magię, gdy
miałam jakieś trzy lata. Od tego czasu wychowywała mnie „po czarodziejsku”.
Tak, właśnie ciocia i magia to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. I szczur,
oczywiście.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Szczur? — szepnęła Octavia, tak, jak zwykle
szeptała. Na ten szept Hermiona zawsze odpowiadała tak samo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Taki gryzoń. Szczur w pociągu Hogwart Express. Neville
Longbottom zgubił szczura, a ja, choć również całkiem zagubiona, poczuwałam się
do obowiązku znalezienia jego zguby. Rozpoczęcie tych poszukiwań okazało się
najbardziej znaczącą decyzją, jaką dotychczas przyszło mi podjąć. Przedział za
przedziałem, wagon za wagonem, chodziłam i pytałam, ale nikt, jak mi Merlin
miły, Teodora nie widział.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Spoczywająca trzy łóżka dalej Lavendern Brown
zachrapała głośniej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Na samym końcu pociągu trafiłam na dwóch
pochłaniających czekoladowe żaby chłopców. Byli obleśni. Cali brudni, zasypani
morzem rozdartych papierków. Ron wzdrygnął się na samą nazwę „szczur” i mocniej
przytulił swojego rudego kota, a Harry tylko się śmiał i świecił oczami zza
popękanych okularów. Pokochałam ich. Od tego czasu nie można było zawołać
jedynie „Potter”, zawsze „Potter, Weasley i Granger”. Nie miałabym nic przeciwko,
żeby tak zostało do końca danego nam czasu. A może jeszcze dłużej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Octavia przekręciła się na plecy i zapatrzyła w
sufit. Krótkie, jasne włosy okalały jej twarz srebrną aureolą, chłodną w blasku
księżyca. Szare oczy, skupione na jednym punkcie, widziały obrazy niedostępne
dla żadnych innych, może dlatego tak ważne. Niepowtarzalne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Dlaczego zawsze pytasz o tę jedną historię? <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Octavia wzruszyła ramionami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie wiem. Dla ciebie to wszystko — Zatoczyła koło
ręką. — jest takie niesamowite. Marzenie, które udało ci się spełnić, nie byle
jakie marzenie. Ja to widzę jako mój normalny świat. Coś oczywistego. Wydaje mi
się, że trochę ci zazdroszczę. Skoro czegoś nie mam, chcę przynajmniej o tym
posłuchać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Hermiona spojrzała na nią przelotnie. Szlachcianka,
czystej krwi z potężnego i szanowanego rodu. Ostatnim, co można było o niej
powiedzieć, to że czegoś jej brakowało. Miała wszystko — bogactwo, zapewnioną
przyszłość, ważnych w świecie magii znajomych. Do tego, natura nie przebierała
w środkach, jeśli chodziło o urodę Octavii.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zazdrościsz mi?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie dziw się tak. — Panna Malfoy podciągnęła
kołdrę pod samą szyję. – Nie każdy idzie szukać szczura, a znajduje przyjaciół.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>„A
jeśli chcecie zdobyć<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Druhów
gotowych na wiele,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>To
czeka was Slytherin,<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<i>Gdzie
cenią sobie fortele.”<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Blaise Zabini był człowiekiem czynu. Pięknym,
wymuskanym i perfekcyjnym, o powalającym uśmiechu, ale czynu. Nie miał więc
oporów we wspieraniu przyjaciela w chwilach trudnych, pełnych desperacji. Nie
przeszkadzało mu również to, że owe chwile nadchodziły dość często, bo
codziennie, a właściwie wtedy, gdy na drodze arystokraty stawała jego siostra.
Ktoś mógłby powiedzieć o jego sposobie spędzania wolnego czasu jako „nużącym”,
ale na pewno by zaprzeczył — każdy chce czasem zaznać trochę rozrywki.
Szczególnie, jeśli wprawia go ona w szampański wręcz humor.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Draco, powiedz to raz jeszcze, wyraźniej. I nie
rzucaj się tak, bardzo lubię tego kwiatka. Doniczkę też.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco Lucjusz Malfoy, z reguły nie okazujący
jakichkolwiek silniejszych, a co dopiero skrajnych emocji, rzucił kompanowi
spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Zaprzestał jednak nerwowego przechadzania
się po pokoju, odłożył też porcelanową doniczkę, w międzyczasie zdjętą z
parapetu dla zajęcia rąk, które teraz zatopił w czeluściach kieszeni. Blaise
nic sobie nie robił z jego zachowań czy też dziwnych odruchów i siedział na
łóżku, machając nogami, niczym mała, zadowolona dziewczynka w teatrze kukiełek.
Oraz, zdawałoby się, druga istotka w niej zamknięta, którą zdradzały tylko
diabelskie błyski w słodkich oczkach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Siedziałem, jak codziennie rano, w dormitorium z
dwoma idiotami — Malfoy przerwał, szukając w oczach Blaise’a potwierdzenia, że
ten słucha. Skinięcie głową go usatysfakcjonowało, bo kontynuował. — Jak się
jednak okazało, stężenie głupoty musiało okazać się niewystarczające, bo, na
zasadzie osmozy, odwiedziła mnie Octavia, chwilowo wyrównując je ze stężeniem
zewnętrznym. Pewnie przez Weasleya nagle wzrosło. W każdym razie, zapytała,
cytuję „Nie miałbyś nic przeciwko wrednemu, małemu sierściuchowi, który
pogryzie wszystko, ale przede wszystkim ciebie, jest mi potrzebny jak wrzód na
tyłku i zostawi swoje kudły na każdej możliwej powierzchni w naszym domu,
prawda?”. Ja, jako osoba…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jesteś absolutnie pewny, że użyła takich właśnie
określeń? — Blaise mógłby przysiąc, że rodzinne spotkanie wyglądało nieco
inaczej. Właściwie, można by je było ukazać w formie dwóch prostych reakcji. <i>Draco</i>… — <i>Wyjdź</i>.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Byłbyś łaskawy okazać mi choć namiastkę
współczucia i zaprzestać dopowiadania do każdego sensownego słowa dwóch bez
znaczenia? — Ten, którego nieliczni zwali <i>Dziedzicem
Slytherinu</i> opadł na łóżko. — Próbowałem rozwiązać to w sposób mniej
drastyczny…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie próbowałeś.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Cóż, masz rację, nie próbowałem. Nie rozumiem
więc, dlaczego wymuszasz na mnie spowiedź, skoro wiesz bardzo dobrze, co się
stało, a księdza przypominasz tak, jak ja baletnicę. — Nie musiał się
usprawiedliwiać, nie szukał usprawiedliwienia. Znał podstawowe zasady
określające przebieg wszystkich zachodzących w przyrodzie zjawisk, na akcję
odpowiadała należna jej reakcja. Octavia uparcie podejmowała najgorszą z
możliwych akcji — Draco musiał zareagować.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ona chce szczura.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Co? — Blondyn oparł się na przedramionach i
ziewnął. Niczym platynowy kot, zwinny i zgrabny, o ruchach tancerza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ten sierściuch, o którym mówiłeś. Kupi sobie
szczura.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Draco skinął głową, uznając dyskusję za skończoną,
jednak Zabini nie dał się tak łatwo zbyć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale wcale nie chodzi o to, prawda? Co by cię
obchodził jakiś zwierzak, którego sobie kupi i zagłaszcze na śmierć?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Malfoy leżał przez chwilę bez ruchu, jednak
niezadowolenie i zirytowanie zaczęło stopniowo znikać z jego twarzy,
zastępowane przez odbicie smutku i żalu, widoczne tylko w stalowych oczach.
Usiadł, odwracając głowę w stronę okna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Blaise Zabini, jak zwykle nad podziw domyślny —
mruknął, nie zaszczycając współlokatora nawet jednym spojrzeniem. — Wysłała
list, dlatego przyszła. Zawsze przychodzi, gdy już wyśle. Nie wiem właściwie,
czy czuje wtedy wyrzuty sumienia, czy próbuje mnie przekonać, żebym to ja je
czuł.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Do ojca? — Blaise nie pytał, aby znać odpowiedź, zdawałoby
się, wypisaną na twarzy Dracona dużymi, tłustymi literami. Znał go
wystarczająco długo, żeby poprawnie odczytywać znaki, które inni by
zignorowali, na które nawet nie zwróciliby uwagi. Trzeba było patrzeć w oczy.<o:p></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Do ojca. — Malfoy skinął głową, chwycił torbę i
wyszedł, a Zabini podążył za nim, jak podążał od lat, przyjaciel wierniejszy
niż pies. <o:p></o:p><br />
<br />
<br />
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
***<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Ciemność. Ciemność. Nieprzenikniony mrok.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Groza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Oczy, czerwone. Czerwone jak krew.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Mroźne oddechy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Strach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Rozpacz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Szaleństwo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Ciemne oczy wyjrzały zza drżących powiek. Spocona
ręka odgarnęła włosy z czoła. To był sen.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Tylko sen.<o:p></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
Ale w pokoju nadal unosił się gryzący odór śmierci.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
</div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<o:p></o:p></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-1092998095549774226.post-32535322909460030112017-01-25T12:50:00.001-08:002018-08-26T03:14:52.340-07:00Apasz zadość czyni<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm;">
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<div style="text-align: justify; text-indent: 0px;">
<i>Witam serdecznie! </i></div>
<div style="text-align: justify; text-indent: 0px;">
<i>Oto prolog i zarazem moja pierwsza próbka... czegokolwiek. Jeżeli rzeczywiście to czytasz, mogę powiedzieć, że masz przed oczami słowa jednej z najszczęśliwszych osóbek na świecie (ktoś tu jednak trafił, tak!). Bardzo ważne są dla mnie opinie na temat powyższego, dlatego zapraszam do komentowania.</i></div>
<div style="text-align: justify; text-indent: 0px;">
<i>A teraz kilka spraw rzucających światło na całą sprawę. Kolejne części historii zamierzam dodawać co dwa/trzy tygodnie, chociaż niewykluczone, że pierwszy rozdział pojawi się wcześniej. To moje pierwsze autorskie Dramione i na przemian jestem mega podekscytowana i cała w nerwach.</i></div>
<div style="text-align: justify; text-indent: 0px;">
<i>Ufam, że skoro już tu jesteś, zostaniesz ze mną na troszkę... troszeńkę. </i></div>
<div style="text-align: start; text-indent: 0px;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-style: italic;"><br /></span></div>
<i></i><br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i>"Moc jest we mnie, a ja jestem silna Mocą"</i></i></div>
<i>
</i>
<br />
<div style="text-align: start; text-indent: 0px;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-style: italic;"><br /></span></div>
<i></i><br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i>Vi</i></i></div>
<i>
</i>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i><br /></i></i></div>
<i>
</i>
<br />
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
&&&</div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br />
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">Kto mieczem wojuje,
ten od miecza ginie.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Czas miał związane ręce.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Ciężkie, mosiężne
kajdany nie pozwalały mu ingerować — płynął nieprzerwanie, stałym, spokojnym
strumieniem. Wirował tylko na wyższych poziomach pojmowania, istniał od zawsze,
ale przed początkiem jeszcze się nie narodził. Był elastyczny, jednak kajdany
skutecznie odbierały mu zdolność zmienności, zachowując Harmonię, która nigdy
nie powinna zostać zachwiana. Mimo tego nie musiał się martwić tworzeniem sobie
okazji na wyswobodzenie, albowiem ludzi nie ograniczały okowy. Wyróżniali się
za to nadzwyczajną tendencją do sprowadzania na siebie zagłady. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ludzie mieli wolne ręce i tworzyli przedmioty,
które dawały im szansę na zachwianie przedwieczną Harmonią.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>A jaki człowiek nie skorzystałby z szansy?<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">1 lipca 1994<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zimny, niespokojny wiatr trzaskał drewnianymi
okiennicami, szarpał zakurzone zasłony, uderzał z całą siłą swojej
niematerialnej istoty w wyblakłe witraże, jakby próbując skryć się za murami
zamku, schować i ogrzać, a potem najlepiej nie wychylać już więcej. Wciskał się
w ledwo widoczne szczeliny, zawodził, przemierzając długie korytarze, ale skoro
tylko orientował się, że kamienne wnętrza nie przynosiły mu ukojenia, uciekał,
wściekle atakując stojące mu na drodze szyby. Severus Snape starał się nie
zwracać większej uwagi na przeciągi, które zdążyły wyssać z niego ostatki
ciepła, i owijał się tylko czarnym płaszczem, chowając twarz za wysokim
kołnierzem. Pokonywał ocienione przejścia długim, zamaszystym krokiem, zdawał
się wręcz uciekać przed otaczającą go ciemnością, ale działanie to mógł z góry
uznać za bezcelowe — nie był w stanie skryć się przed mrokiem nocy. Niebo,
pozbawione śladu po jakiejkolwiek gwieździe, nie mówiąc już o białej tarczy
Luny, w ponurym skłonie chyliło się nad światem, tłumiąc i przytłaczając.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zatrzymał się przed nagą, piaskową ścianą, aby
zaraz przejść obok niej trzy razy i skrzywić się na widok wiszącego naprzeciwko
gobelinu — Barnabasz Bzik ze swoją wesołą gromadką trolli prezentował się nad
wyraz odpychająco. Porzucił jednak myśli o jego zniekształconym obliczu, gdy na
pustej dotychczas ścianie pojawiły się drzwi, rysowane grubymi, czarnymi
liniami. Wpadł do Pokoju Życzeń, ciągnąc za sobą zagubioną nić wiatru, która szczęśliwie
zdążyła się wydostać z pomieszczenia, zanim zatrzasnął wrota.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Potter wrócił bezpiecznie i kisi się w starym
pokoju swojego mugolskiego kuzyna. Zadowolona?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Jak najbardziej. — Minerwa McGonagall nawet nie
drgnęła na wejście Severusa, nie robiła sobie też nic z jego nerwowego
postukiwania nogą. Odsunęła od biurka wysokie krzesło i wstała, zbierając
świeżo zapisane zwoje pergaminu i wkładając je do opatrzonej kłódką szuflady.
Pokój Życzeń, przeobrażony na wzór wiekowego, bogato wyposażonego gabinetu,
zdawał się oddawać pełen niepokoju nastrój Minerwy, przystosowywać do napięcia,
wynikającego z decyzji przebywającej w nim dwójki. Świece rzucały przygaszone
światło na rzeźbione regały z księgami, mdława, zielona poświata wydostawała
się z dogasających płomieni kominka. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zaczynajmy już. — Severus rozejrzał się
niepewnie. — Tak to ma wyglądać? — Wyobrażał sobie, że do tego typu magicznych
zabiegów będą potrzebowali czegoś bardziej… niekonwencjonalnego? Nie spodziewał
się widoku zwykłego gabinetu. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Najwyraźniej. To nie zależało ode mnie. Pokój
Życzeń sam się dostosował, moją jedyną prośbą było możliwie jak
najskuteczniejsze zapewnienie bezpieczeństwa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Skinął głową. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Masz go?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
W dłoniach Minerwy pojawił się mały, złoty
przedmiot. Klepsydra otoczona dwoma kręgami napawała Severusa nieuzasadnionym
popłochem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ile obrotów? — spytał, zbliżając się do profesor
McGonagall. Ta narzuciła mu na szyję złoty łańcuszek, którego drugą część miała
już na sobie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pięć tysięcy dwa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— I pół.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Minerwa spojrzała mu w oczy. Jej twarzy, poznaczonej
zmarszczkami wieku i doświadczenia, nie sposób było zignorować. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Zastanawiam się, czy dobrze robimy. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie powinniśmy się teraz wycofać. To może być
nasza jedyna szansa. — Po co roztrząsać ten problem wciąż od nowa, raz po raz
wałkować już zbyt cienkie ciasto? Czarny Pan się odrodził, ponownie zebrał
wierną armię śmierciożerców, a młody Potter, na nieszczęście jedyna nadzieja
dogorywającego świata, ledwo uszedł śmierci. Snape mimowolnie podrapał lewe
przedramię. Znak jego grzechu nigdy nie zniknie, jednak teraz miał szansę choć
po części go odkupić. O tak, potrzebował odkupienia, a kilkanaście lat
ukrywania się po podróży w czasie sprawiały wrażenie całkiem sprawiedliwej
pokuty. Potrzebował przebaczenia. Czy wreszcie przebaczy sam sobie, gdy ona otworzy
oczy? Już raz ją zawiódł, nie mógł tego zrobić ponownie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— W takim razie zaczynajmy. — Minerwa zacisnęła
wargi, chwyciła klepsydrę dwoma palcami i zaczęła odliczać, miarowo
przekręcając więżące ją okręgi. Jakie były ich motywy? Zło rozprzestrzeniało się
po świecie zbyt brutalnie, zbyt gwałtownie. Setki zabitych, dziesiątki
uprowadzonych… Odrodzenie Czarnego Pana przeważyło szalę. Oczywiście, wierzyli
w Harry’ego, Wybrańca, pokładali nadzieję w Chłopcu, Który Przeżył. Jednak
przestrachem napawał ich fakt, że zdolność Pottera do prowadzenia zwycięskich
pojedynków ze śmiercią kiedyś się skończy. Na co mogli liczyć wtedy? Podobno to
nadzieja umiera ostatnia. Niewykluczone też, że właśnie ona jest matką głupich.
Potrzebowali czegoś pewnego, niepodważalnego, musieli stworzyć okoliczność,
której Czarny Pan nie przewidzi, pułapkę, której nie będzie mógł obejść. Kto
znalazłby coś bardziej ostatecznego niż morderstwo? Zamierzali pokonać
Voldemorta jego własną bronią. Dlaczego nie mieliby się posunąć tak daleko? Czy
w ogóle powstrzymanie zła mogło uczynić z nich morderców?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Odliczanie ciągnęło się w nieskończoność. Severus
zawiesił rozbiegany wcześniej wzrok na twarzy profesor McGonagall, obserwując
ledwo zauważalne ruchy jej ust. Mamrotała pod nosem, całkowicie skupiona na
zadaniu. Nie mogła się pomylić, a potem zacząć od nowa. O ile jej uczniowie
mieli szansę się zrehabilitować, czas nie uznawał pomyłek, nie dawał drugich
szans. Był nieugięty i brutalny. Zawsze stawiał na swoim. Wygrywał, nawet nie
podjąwszy walki. Może dlatego wydawał się wszechmogący.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Pięć tysięcy dwa. — Minerwa podniosła wzrok znad
klepsydry.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— I pół — rzekł Severus, dokręcając niepełny obrót,
po którym zatrzymał Zmieniacz Czasu w jednej pozycji. Złoty okrąg zabłysnął w blasku
świec i zastygł, ściśnięty zimnym palcami czarodzieja.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Widzieli obrazy. Twarze, które stawały się młodsze.
Drzewa, chowające się w ziemi. Przedmioty rozbierane na części, a te na jeszcze
mniejsze. Zegary, których wskazówki kręciły się w odwrotną stronę. Aż stanęły,
odmierzając czas trzynastu lat wstecz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" style="line-height: 115%; margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Calibri",sans-serif; font-size: 11.0pt; line-height: 115%; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">****<o:p></o:p></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Calibri",sans-serif; font-size: 11.0pt; line-height: 115%; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">31
października 1981 <o:p></o:p></span></i></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Noc, ciemna, wietrzna i wilgotna, tabliczka, stara,
drewniana i skrzypiąca. „<i style="mso-bidi-font-style: normal;">Dolina Godryka”,
</i>zdawała się mówić, co potwierdzał krzywy napis na jej powierzchni. Coś
wisiało w powietrzu. Coś ciemnego i kleistego, szczerzącego białe zęby w
krzywym uśmiechu. Skradało się, huśtało na ulicznych latarniach, chowało pod
ławkami na rogach ulic. Było małe i przebiegłe, jednocześnie wszędzie i
nigdzie. Niemożliwe do złapania.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
A do tego cuchnęło. Zupełnie jak strach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Czerwone dachy wydawały się nie na miejscu, biorąc
pod uwagę okoliczności. Czerwony był radosnym kolorem, gryfońskim kolorem. Nic
dziwnego, że tu mieszkali — Lily i ten idiota, Potter. Wystarczyłaby nieco
większa ostrożność, a Severus nie musiałby teraz stać przed domem o czerwonym
dachu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Czerwonym jak krew.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Dlaczego mu uwierzyli? Wystarczyło spojrzeć na
Petera Pettigrew, a człowiek od razu chwytał za różdżkę. Dlaczego głupota
Pottera nie zmniejszyła się z wiekiem nawet o krztynę? Severus nie był w stanie
znaleźć odpowiedzi, miał jednak zamiar dać temu durniowi jeszcze jedną szansę.
James powinien się cieszyć — nie każdy dostawał taką okazję. Właściwie, zwykle
nie zostawało się wskrzeszonym przez mężczyznę, który od najmłodszych lat
kochał twoją żonę. Głupi ma zawsze szczęście.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>— Severusie…
— McGonagall odchrząknęła, całkowicie wyrywając towarzysza z rozmyślań. — Nie
powinniśmy tego zrobić razem?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Profesor Snape odwrócił głowę, przyglądając się drzwiom,
które już za kilka godzin miały zostać wyważone. On musiał rzucić zaklęcie, jego
zadaniem było uratowanie JEJ. Nie chciał wyjść na bohatera — potrzebował
odkupienia. Był wdzięczny, że McGonagall tu z nim przybyła, o wiele łatwiej
dźwigać ciężar decyzji, jeśli nie podejmuje się jej samemu. Prawie poczuł, jak
samotna łza spływała mu po policzku, jednak żadna się nie pojawiła. Lata
praktyki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Rozmawialiśmy już o tym.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Ale gdybyś wolał…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Nie — syknął ze zwyczajnym dla siebie chłodem.<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
****<o:p></o:p></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">„Oto
nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana… Zrodzony z tych, którzy
trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… A
choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny
Pan nie zna… I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć,
gdy drugi przeżyje… Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana, narodzi się, gdy
siódmy miesiąc dobiegnie końca…”<o:p></o:p></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Widział ich przerażone twarze. Łzy na drgających
policzkach. Rozczochrane włosy, podarte ubrania. Krew, sącząca się powoli na
podłogę, tworzyła na niej zawiłe wzory. Czasem z takowej wróżył. Była
najbardziej wiarygodna, a on lubił wiarygodne rzeczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Oblizał wąskie wargi, raniąc język o ostre zęby.
Przejechał dłonią po głowie. Ze złością opuścił ją w dół, co zaowocowało
jeszcze głośniejszym wybuchem płaczu i krzykami w obronie dziecka. Nienawidził
tych swoich odruchów. Kiedyś przeczesywał palcami gęste włosy i uśmiechał się
zadziornie, co bynajmniej nie wywoływało błagań o litość. Skarcił się w duchu.
O czym on myślał? Powinien skupić się na planie, powinien nacieszyć się
cierpieniem, tak wyczuwalnym, że mógłby go dotknąć. To wszystko było konieczne,
aby zapewnić mu wieczną władzę i potęgę. Konieczne do osiągnięcia tego, do
czego tak usilnie dążył, stworzenia nowego, lepszego świata. Patrzył na nich,
na czarodziei, którzy w swojej niewinności i niewiedzy mogli mu zaszkodzić.
Gdyby zdawali sobie sprawę, że ich syn kiedyś dorówna samemu Czarnemu Panu...
cóż, albo ukryliby go lepiej, albo spętali jego magiczną moc, może nawet
całkiem pozbawiliby zdolności. Wszystko, żeby uratować jedyne dziecko. Teraz
stawiali bezsensowny opór, jednocześnie wiedząc o niedorzeczności podobnych
działań. Chociaż musiał przyznać, że gdyby ta walka przebiegała gładko, nie
byłoby w niej tyle zabawy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Już nie było złości. Jedynie poczucie zwycięstwa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Tak smakowała potęga.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Podniósł różdżkę, trochę znudzony. Odczuwał
zmęczenie, potworne wyczerpanie w ciele i w duszy. Zaśmiał się. Przecież on nie
miał duszy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Spojrzał na leżącą przed nim kobietę, zasłaniającą
własnym ciałem maleńkie dziecko. Dziecko, które zdawała się kochać wyłącznie
dlatego, że narodziło się z jej ciała, krew z krwi, oddech z oddechu. Było dziełem
jej organizmu, właściwie jego samodzielną tkanką, jego częścią. To trochę tak,
jakby patrząc na nie, kochała tak mocno samą siebie. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Zastanawiał się przez chwilę, czy wykrzyczeć wiedźmie
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">Avadę</i> prosto w twarz, czy też zrobić
to, nie zniżając się do jej poziomu. Pewnie nawet nie opanowała zaklęć
niewerbalnych. Zatrzymał te przemyślenia dla siebie i przewrócił oczami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
— Raz, a dobrze — syknął.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Przeraźliwy wrzask wypełnił pomieszczenie. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Avra, avra, avra</i>… powtarzało echo. Tak,
raz może rzucić zaklęcie głośno, dla dodatkowego efektu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Ciało upadło na podłogę z głuchym odgłosem. Dziecko
przestało płakać, patrząc na pewną rękę, dzierżącą różdżkę. Czarny Pan zamknął
wyblakłe oczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
Martwy.<o:p></o:p></div>
<span style="font-family: "Calibri",sans-serif; font-size: 11.0pt; line-height: 115%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><br clear="all" style="mso-special-character: line-break; page-break-before: always;" />
</span>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<br /></div>
</div>
</div>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/11957063016682750164noreply@blogger.com14